Rozdział z dedykacją dla: Ali, Wiktori, Kingi, hhhh, Domcia, Rossy, Tuli, Ani i specjalna dedykacja dla Tinsley. Dziękuję kochana za nominację :*
Z GÓRY PRZEPRASZAM ZA WSZELAKIE BŁĘDY!!!!
The future starts today, not tomorrow ~ Przyszłość zaczyna się dzisiaj, nie jutro.
~ Jan Paweł II
Pełen obaw szybko wystrzelił w stronę ojcowskiego biura. Biegnąc nie zwracał większej uwagi na ludzi, których co chwila taranował. W końcu będąc już u celu zatrzymał się sparaliżowany strachem. Jego oczom ukazał się obrazek Laury i Marka wesoło rozmawiających. W pewnym momencie prezes pokazał brunetce drzwi, ale ona szybko zaprzeczyła ruchem głowy, tłumacząc mu coś z uśmiechem. Brązowooki nie słyszał, co, ponieważ znajdował się za daleko. Jednak, gdy się otrząsnął podszedł bliżej, dzięki czemu pogrążona w rozmowie para go zauważyła. Marano popatrzyła na niego skrępowana, a ojciec... Jego kina była poważna, a natomiast w oczach skakały iskierki radości. Z jakiego powodu? Niestety tego blondas nie wiedział.
- Przepraszam pana najmocniej. Zagadałam się - wyjaśniła dziewczyna i spuściła głowę, próbując zakryć rumieńce kurtyną kasztanowych włosów.
- Nie szkodzi. Martwiłem się, ze się zgubiłaś, więc przyszedłem - skłamał i przeniósł wzrok na pana Lynch.
Pierwszy raz od bardzo dawna zobaczył na jego twarzy uśmiech. I to nie byle jaki. Wręcz można by rzec, ze był to bardzo cwany uśmieszek,
- Co się tak jarasz? Asystentkę mi odstraszysz - rzucił sucho Ross i powiedział Laurze, żeby wróciła do gabinetu.
- Ale wylałam kawę - przyznała się zmieszana.
- Przyniosę zaraz. Idź już - ponaglił, a młoda kobieta posłusznie udała się w stronę pokoju.
- Ładna - powiedział nagle Mark. Jego syn popatrzył na niego z oczami wielkości pięciozłotówek i otworzył szeroko buzię. - Nie bój się, twoja mama mi wystarczy - młody odetchnął z ulgą słysząc te słowa - O tobie mówiłem - dodał po chwili, przez co blondas powrócił do poprzedniego stanu.
- Tato! - skarcił go, jednak ten nie dawał żadnych oznak poruszenia, przez to słowo.
- Błyskotliwa, inteligentna. Sama do wszystkiego doszła. Szczerze, to bardziej ufam takim ludziom, aniżeli ( hah. Ale mondra jestem :P ~ Di ) tym typom z bogatych rodzin, co tylko czatują na majątek rodziców.
- Tato, sam sobie znajdę dziewczynęęę.... Ej! Ja jestem z bogatej rodziny- obruszył się.
- Nie znalazłeś przez dwadzieścia lat. Wiesz, Nick to super dzieciak, ale nie tylko Vanessa ma się męczyć na porodówce. Mam dwóch synów - uświadomił szef i wrócił do swojego gabinetu.
- Nie będziesz mnie swatać!!! - wrzasnął blondyn, aby wiadomość na pewno przedarła się przez drzwi.
- Założysz się???? - dobiegło spoza nich.
- Ugh!
Po tym, jak Lynch kopnął w automat przypomniało mu się, że miał jeszcze wziąć kawę. Szybko więc zadał maszynie przyrządzenie napoju i z pełnymi, plastikowymi kubkami ruszył do swojego biura.
W miarę szybko się tam dostał i nadal naburmuszony opadł na swoje krzesło. W naczyniach kawa się zatrzęsła i o mało nie wylała, co nie uszło uwadze brunetki, która dyskretnie przyglądała się pracodawcy.
- Denerwujący ojciec? - zagaiła.
- Nawet nie wiesz, jak - burknął ciągle nie w sosie.
- Chciałabym tak.
- Jak?
- Chciałabym, żeby mnie też ojciec wkurzał - przyznała z cieniem uśmiechu i odwróciła wzrok na ekran komputera.
- A nie wkurza?
- Mieszkam tylko z przyjaciółką.
- Tą blondyną?
- Tak.
- A rodzina?
Marano milczała. Ten temat był dla niej trudny. Jak zawsze lubiła swoją przeszłość, tej związanej z nimi nie chciała wspominać. Zbyt ją to bolało. Świadomość, że nie może teraz z nimi być. Że być może już więcej ich nie zobaczy. Nigdy, nawet na tamtym świecie. Żałowała tego, co zrobiła. Bardzo żałowała swojej przeszłości, która dosięgała właśnie ich. Zawsze byli tacy pogodni, roześmiani. Sąsiedzi przychodzili do nich chcąc choć chwilę poczuć tą wspaniałą atmosferę, która roztaczała się na ich posesji. Jednak nie wszystko było tak kolorowo. Nie dla niej.
- Pochodzę z Włoch - rzuciła jakby od niechcenia mając nadzieję, że chłopak zrozumie, że nie chce o tym rozmawiać.
I zrozumiał. Nie drążył dalej tematu, tylko wrócił do swoich obowiązków. Ale jednak w jego głowie ciągle krzątała się ona. Intrygowała go. I to bardzo. Jeszcze nigdy nie spotkał dziewczyny, która byłaby... taka. Jedyna w swoim rodzaju. Z jednej strony można zauważyć, że jest bardzo otwarta na ludzi, ale z drugiej, nie chce się otworzyć na niego. Nie rozmawiała z nim normalnie jeszcze ani razu, odkąd się poznali. Może znali się niedługi czas, bo zaledwie niecałe dwa dni, ale i tak zdążył zauważyć, że jest ona wyjątkową osobą. Taką tajemniczą, a zarazem z chęcią mówiącą o sobie. Brdzo chciał poznać jej codzienne oblicze. Jak zachowuje się w domu, a jak będzie w pracy. Czy znajdą wspólny język? On bardzo by tego chciał. Szczególnie dlatego, ze dla niego ona jest zagadką, którą chciałby rozwiązać za wszelką cenę. Ale fakt, ze po jednym dniu znajomości już się nad nią zastanawia nieco go przerażała.
- Masz rodzeństwo? - zaczął myśląc, że zmieni temat, ale orientując się, o co zapytał przeklną w myślach. Starszą siostrę. O nikim innym mi nie wiadomo - odparła po chwili nie odrywając wzroku od znaków na ekranie.
Teraz blondyn zrozumiał, dlaczego Ryd tak nie lubi, kiedy on tak po prostu ją olewa.
- Acha... Jak ci idzie?
- Opornie - uśmiechnęła się do delikatnie odwracając wzrok.
*****
Riker siedział w salonie. A raczej leżał na kanapie, która się w nim znajdowała. Znudzony monotonnym dźwiękiem kropel deszczu uderzających o szybę w pomieszczeniu postanowił zajrzeć do syna.
Spojrzał na duży, ścienny zegarek, który wskazywał jedenastą godzinę i przypomniało mu się o syropie na kaszel. Poszedł do kuchni i z jednej z szafek wyciągnął butelkę, a z osączarki kubełek z miarką. Wlał do niego 0,5 mililitra różowej cieczy. Z gotowym lekarstwem ruszył na pierwsze piętro swojego mieszkania. Przechodząc przez długi korytarz kierował się głosami z Disney'owskiej bajki. Patrzył na zdjęcia, które ozdabiały ściany. Na wszystkich była jego szczęśliwa rodzinka. Tu jego żona ubrana w białą, sięgającą do ziemi suknie, a tu również ona, jednakże w zupełnie innej scenerii. Wychudzona i zmęczona, ale szczęśliwa, trzymała na rękach ich kilkudniowego, wtedy, synka. Oboje znajdowali się w szpitalu. Zaraz obok tego zdjęcia byłą cała ich trójka. Kochał swoją żonę i syna najmocniej, jak tylko potrafił. Nie wyobrażał sobie świata bez tej dwójki. Razem z Vanessą planowali powiększenie rodziny, ale uznali, że poczekają, aż Nicky pójdzie do szkoły. Bardzo chciał znów zobaczyć ciężarną czarnowłosą. Pamięta doskonale dzień, w którym dowiedział się, że zostanie ojcem. Jak razem z Van siedzieli w łazience naprzeciwko testu ciążowego i z upragnieniem czekali, aż minie te kilkanaście piekielnych minut. I jak zobaczył dwie kreski, a później oboje piszczeli i płakali ze szczęścia.
Wszedł przed uchylone drzwi i już po chwili znajdował się w pomalowanym na niebiesko pokoju. Podszedł do łóżka, na którym smacznie spało dziecko. Chłopczyk przez sen wyglądał tak niewinnie i bezbronnie. Jego brązowe włosy opadały na oczy, które po odsłonięciu przez powieki ukazywały czekoladowe tęczówki.
Czterolatek obudził się wraz z chwilą, kiedy Rik podszedł do niego.
- Tata?- wychrypiał.
- Hej mały. Jak się masz rycerzu? - blondyn uśmiechnął się do niego krzepiąco, a ten przetarł tylko oczy pięściami i słodko ziewnął.
- Śniło mi się, że ratowałem księżniczkę - wyznał i wziął łyk lekarstwa. - Tylko, ze ona była ode mnie starsza i mówiłem na nią ciocia - dodał po chwili i opadł na łóżko zlizując z ust posmak truskawki.
- Śniłeś o cioci Rydel? To musiałeś przeżyć koszmar - zaśmiał się starszy Lynch i dotknął opuszkiem palca nos malca.
- Nie. Ona miała brązowe włosy i nie była twoją siostrą, tylko mamy - odparł dumnie i zasłonił swój nos.
- Mamy? - dopytał niedowierzająco blondyn.
- Tak, mamy. Ale mama nie ma siostry - dodał po chwili zrezygnowany.
- Skargi do dziadków Ellen i Damiano - uśmiechnął się blondas i ucałował syna w czoło.
Po chwili do uszu obu Lynchów doszedł dźwięk kobiecego głosu oznajmiającego Wróciłam!!!
- Mama!!! - krzyknął uradowany brunet i pobiegł w stronę drzwi.
- Hej skarbie - czarnowłosa przytuliła go do siebie syna.
- Cześć kochanie - do pomieszczenia wszedł blondyn, który dał żonie buziaka w usta. Nie był to pocałunek, raczej krótkie cmoknięcie, które przerwało głośne Bleee. Ty żeś się w wujka Rossa wdał - przyznał pan domu mierzwiąc młodemu włosy.
- Rodzice przyjdą na kolację - oznajmiła czarnowłosa.
- Ross, Ryd i Ell też? - upewnił się jej mąż, a ona przytaknęła głową i powiesiła kurtkę.
- Tata bawi się w swatkę i ma przyprowadzić przyszłą dziewczynę Rossa - zaśmiała się.
- Tata? A gdzie on ją wytrzasnął?
- W firmie. Ponoć Rossy zatrudnił ją, jako swoją asystentkę. A, że Markowi przypadła do gustu...
- To postanowił ją z synem swatnąć - uśmiechną się blondyn.
- Tylko teraz nie wiadomo, czy przyjdzie.
- Do nas? Jasne, że przyjdzie.
******
- Przepraszam, ale nie mogę przyjść - zaprzeczyła brunetka.
- Ale czemu? - Mark dalej ciągnął temat, opierając się o framugę drzwi biura syna.
- Tato. Powiedziała, że nie może, znaczy, że nie może - wtrącił blondyn, ale prezes zbył go machnięciem ręki.
- Ty - wskazał na syna - masz siedzieć cicho, a ty - pokazał na Laurę - masz przyjść i koniec gadania.
- Ale... -zaczęli równocześnie 20-latkowie i mimowolnie się uśmiechnęli.
- Nie ma żadnego ale - rzucił groźnie pan Lynch.
- Ja naprawdę nie mogę. Idziemy z koleżanką do banku - ostatnie zdanie brunetka wypowiedziała cicho, aby mieć wytłumaczenie, ale nikt go nie usłyszał.
- Po co? - zagaił Mark, którego uwadze nie uszły niestety te słowa.
- No... My... Emm... Biorę... Kredyt - wyszeptała ze spuszczoną głową.
Wstydziła się swojej sytuacji finansowej i nie chciała mówić innym, że musi się zadłużać, aby nie wylądować na ulicy.
- Najwyżej ci pożyczę. Bierz tą swoją przyjaciółkę i idźcie do Rossa. On was zawiezie - oznajmił, a dwójka pozostałych osobników znajdujących się w pomieszczeniu spojrzała na niego typu: You're kidding me?!
- Al...
- Nie ma ale! Przychodzicie i już! - wtrącił Laurze i wyszedł z pokoju nie dając Marano okazji zaprzeczyć.
- Nosz cholera jasna! - wrzasnęła brunetka i rzuciła ołówkiem o ścianę.
- Dobra, uspokój się... - rzucił cicho blondyn.
- I teraz kredyt w łeb wzięło - nie zwracała najmniejszej uwagi na drugiego człowieka, który znajdował się w biurze i wstała z krzesła, aby podnieść ołówek.
- Słyszałaś ojca. Pożyczy ci - powiedział z kpiną Lynch.
- Zamknij się, radzę ci - wycedziła dziewczyna patrząc krwiożerczo na współpracownika.
- Dobra, nie bulwersuj się. Przecież dlatego, że nie pójdziesz do banku, nie wylądujesz na ulicy - próbował jakoś rozładować atmosferę, ale brunetka tego nie zrozumiała.Patrzyła tylko na niego ze smutkiem, lecz po chwili spuściła głowę. - Chyba nie...
- Eksmisja - przerwała mu.
- Oł... To klops - rzucił zmieszany.
- No klops, klops... Reach mnie zabije - powiedziała do siebie chowając twarz w dłonie i siadając na skraju biurka.
Blondyn popatrzył na nią współczująco.
- Mogę coś zrobić?
- Powiedz ojcu, ze nie mogę przyjść.
- A nie możesz po prostu nie przyjść? - zapytał, jakby było to oczywiste.
- Żeby mnie wyrzucił? Ty wiesz, ile ja prac dorywczych rzuciłam? Jeszcze wywalili mnie ze studiów. Ta praca, to jedyne, co daje mi jakąkolwiek nadzieję, na lepsze juro - wyznała bez krępacji. Nie wiadomo czemu, ale nie czuła się teraz nieswojo, a wręcz przeciwnie. Jakby mogła powiedzieć wszystko, co do do te pory leżało jej na sercu. - Ale po co ja i to mówię? Masz bajkowe życie i nigdy nie zrozumiesz takiej ofiary, jak ja - szepnęła i otuliła ramiona własnymi rękami.
- Nie jesteś ofiarą. I dokładnie cię rozumiem. nie wiem, jak to jest, ale rozumiem - powiedział blondyn pełen współczucia i dosiadł się do Marano. - Ja...
- Nie musisz mi się zwierzać. To, że ja to zrobiłam świadczy jedynie o mojej niekompetencji - wtrąciła.
Ross nie czuł już współczucia, tylko niebywałe uznanie dla siły, jaką pokładała w sobie ta niewielka osóbka. Zrozumiał, ze w jej życiu nie było kolorowo, ze musiała sama o wszystko pracować, do wszystkiego dochodzić.
On nigdy tak nie miał. Jedyne, co robił sam, baz pomocy rodziny to próby przejęcia firmy. Ale i tak nie zdobyłby nigdy biznesu, gdyby nie to, że jest Lynchem. Zawsze miał w życiu łatwo, rozpieszczało go ono. Przeszedł przez klasę omnibusów, choć wiedział, że nie był wale tak mądrym człowiekiem. Świetna posada i zarobki to sprawka ojca, tu nie o czym mówić. Bogate życie jest piękne, ale bogacz nie pozna smaku tego prawdziwego życia. A jest ono piękne ze wszystkimi swoimi niedoskonałościami.
- Ale chcę - zaprzeczył - Ja jestem przyszłym prezesem tej firmy. Ale nie mogę jej przejąć, bo ojciec mi każe najpierw się ożenić. Inaczej... Mogę tylko pomarzyć. A ja czuję, że kiedy firma będzie moja to będę mógł powiedzieć, że doszedłem do czegoś sam. Ciężką pracą, a nie znajomościami. Ludzie mają mnie za pustaka, który jedzie na reputacji ojca, ale ja chcę coś osiągnąć sam. Tylko, że na drodze stoi mi ten przeklęty ślub - zakończył, gdy poczuł na swojej ręce ciepły dotyk. To Laura położyła swoją dłoń na jego, aby dodać mu otuchy. Gdy jednak zauważyła, że blondyn patrzy na ich ręce zabrała szybko swoją, czując zmieszanie. Odchrząknęła i powiedziała szybko:
- Każdy ma jakieś problemy. Nie wolno się tylko poddawać - uśmiechnęła się do niego ciepło i wróciła do roboty.
- To przyjdziecie, czy nie?
- Postaramy się być.
Reszta dnia w pracy minęła im niesamowicie szybko. P zakończeniu obowiązków każdy rozszedł się w swoją stronę. Jednak czekała ich dziś jeszcze jedna konfrontacja, której się obawiali. Ross wiedział, na co liczy ojciec, lecz Marano się tego nie domyślała. Nawet nie przeszło jej przez myśl, co kombinuje jej szef.
Blondyn przycisnął kurtkę do ciała mając nadzieję, że zrobi mu się cieplej. nie przynosiło to jednak większych rezultatów, więc po prostu przyspieszył kroku. Po kilku minutach był już w swoim ciepłym domu i zdejmował wierzchnie odzienie.
- Jestem - krzyknął w głąb mieszkania. Zza rogu pokazała się jego mama, która wycierała ścierką garnek.
- Hej synku - ucałowała go w policzek i pokazała głową, żeby poszedł za nią.
Ten też tak uczynił i zaraz oboje znajdowali się w kuchni. Ross wziął z osączarki talerzyk i również zaczął go przecierać granatową ścierką.
- Słyszałam, że masz nową asystentkę - zagaiła blondynka. Jej syn natomiast zaprzestał na chwile wykonywania czynności i spojrzał na nią zdziwiony.
- Emmm.... No - rzucił, jakby od niechcenia, chcąc tym zbyć matkę.
- A fajna jakaś? - zapytała ciekawsko.
- Czy ja wiem.... - odparł szybko młody mężczyzna i odłożył naczynie na miejsce.
- A mam być zazdrosna o Marka, czy o ciebie? - wypaliła nagle, przez co chłopak wypuścił z rąk kubek.
Nie spodziewał się przesłuchania. Nie pomyślał nawet, że ojciec już wypaplał o nowej pracownicy.
- O nikogo.
- Yhm... - Stormie nie dokończyła, ponieważ przerwał jej dźwięk telefonu jej syna. Ten natomiast dziękował temu komuś, ze postanowił do niego zatelefonować akurat teraz.
- Tak, słucham? - zaczął widząc na wyświetlaczy nieznajomy numer.
- Cześć, to ja, Laura - usłyszał zmodyfikowany głos brunetki i odszedł parę kroków, aby mama na pewno go nie słyszała.
- Skąd masz mój numer?
- Twój tata napisał mi i wrzucił do torebki. Ale ja nie w tej sprawie.
- To, co się stało?
- Bo mamy z Reach do ciebie przyjść, a nie wiemy, gdzie mieszkasz...
- Spoko, wyślę ci adres SMS-em.
- Dzięki i Ross...
- Pogadamy później, muszę spadać.
Blondyn wrócił szybko do swojej mamy przyglądając się uważnie,jak sieka pietruszkę.
- Kto dzwonił? - zapytała.
- Znajoma - odparł szybko i czmychnął w stronę swojego pokoju.
Gdy był już na miejscu rzucił się na ogromne łóżko,które się w nim znajdowało. Rozkoszował się chwilą ciszy i spokoju, dopóki jego telefon nie zaczął znów wibrował. Przejechał na ekranie palcem po zielonym pasku i przyłożył przedmiot do ucha. Nie zdążył nic powiedzieć, bo uprzedził go dzwoniący.
- O której mamy być? - zapytała Laura, od której był ów telefon.
Chłopak uśmiechnął się do siebie i odparł:
- Szóstej
- Dzięki. Pa
Po jakimś czasie Laura czekała, aż jej przyjaciółka wyjdzie z łazienki, aby mogła się obmyć. Nie zamierzała się jakoś specjalnie stroić. Legginsy w różne wzory, które po prostu uwielbiała leżały już na jej łóżku czekając, aż dziewczyna je włoży. Na górną partię ciała postanowiła wdziać szarą bluzkę z długimi rękawami, którą chciała przykryć czarnym swetrem. Obok łóżka natomiast stały już jej wysokie emu w kolorze bluzki. <<KLIK>>. Ponieważ na dworze wiał straszny mróz postanowiła założyć również swoją najlepszą kurtkę. Szyję miała owinąć szarym szalikiem, a zamiast czapki miał jej służyć kaptur <<KLIK>.
Gdy Logan opuściła łazienkę ta znów została zajęta przez Laurę. Podczas, gdy Marano się szykowała, Reachel pakowała najpotrzebniejsze rzeczy do torebki. Usta musnęła jeszcze błyszczykiem, który również w niej wylądował i postanowiła zacząć już ubierać odzież wierzchnią. Na górne partie ciała zarzuciła beżową kurtkę, która idealnie komponowała się z jej strojem. Miała ona na sobie mianowicie białą bluzkę, z trzy czwartym rękawem. Do nóg przylegały dżinsowe rurki, a do stóp beżowe botki na koturnie.Na granatowej torbie leżała biała czapka,którą blondynka zaraz założyła na głowę.<<KLIK>> Gotowa czekała na przyjaciółkę, która natomiast dość szybko uwinęła się ze swoim zestawem i po chwili obie z zaplecionymi o siebie łokciami maszerowały w stronę, która była zapisana w telefonie brunetki.
- Ja nie mogę, jak można mieszkać w tak wielkich domach - wyznała oniemiała blondyna rozglądając się wokół. Dziewczyny były już na ulicy, na której mieszkała rodzina Lynch i jedyne, co im zostało, to znalezienie odpowiedniego numerku.
- A co ma robić tak ciułała, jak przecie, kiedy wyjdzie na dwór, to go gołąb zje? Musi mieć gdzie biegać - odparła Lau, jakby było to oczywiste.
- Tsa... Po co człowiekowi pies, który nie umie nawet szczekać? - Reach spojrzała na przyjaciółkę, a ta tylko wzruszyła ramionami.
- A bo ja wiem. Żeby szczekać za niego - zaśmiała się, czym wywołała również uśmiech na ustach przyjaciółki.
- To tutaj - rzuciła po chwili blondyna.
Oczy dziewcząt skierowały się na ogromny dom, który znajdował się tuż przed nimi.
- To wchodzimy
Ich idealnie dopasowany krok skierował się na werandę domostwa. Laura nacisnęła na dzwonek i już po chwili przed nią stanęła średniego wieku blondynka, która uśmiechała się od ucha do ucha.
- Dzień dobry - dziewczyny przywitały się równocześnie, przez co cicho się roześmiały.
- Dzień dobry, dzień dobry. Wchodźcie, bo za dworze ziąb i się rozchorujecie - oznajmiła kobieta i wepchnęła 20-latki w głąb mieszkania.
Te onieśmielone czystością i dbałością, jaka tam panowała na chwilę nie ruszały się z miejsca i podziwiły piękno i urok dorobku Lynchów. Po względnym "obudzeniu się"zdjęły kurtki i powiesiły je na wieszakach. To samo zrobiły z butami, które natomiast postawiły pod nimi.
Skrępowane weszły do salonu, do którego poprowadziła ich Stormie. Panowała tu rodzinna atmosfera. Na ścianach zdjęcia, przy nich stare meble. W blondynce wywołało to mieszane uczucia. Z jednej strony zazdrościła im takiej aury, jaka się tu roztaczała. Ona nigdy nie miała kochającej rodziny. Jedyne, co miała przed poznaniem Lau, to matka, która zostawiła ją dwa lata temu, aby odejść do lepszego świata. Ojca praktycznie nie znała.
Z drugiej jednak współczuła rodzicom tego, ze gdy ich dzieci niedługo się wyniosą z mieszkania zniknie ta rodzinna atmosfera, ponieważ rodzina nie będzie już w komplecie.
Uczucia Laury to nie było nic, co choć trochę przypominało odczucia jej przyjaciółki. Jedyne, co ściskało jej teraz serce to straszna, głęboka i nieuleczalna tęsknota.
- Część - zawołał Ross, który właśnie znalazł się w pomieszczeniu.
- Ty, to ten chłopak z baru - powiedziała Reach nieco głośniej, niż zamierzała.
- Tak, to ja we własnej osobie - uśmiechnął się do niej i podał rękę.
- Miło poznać. Reachel, ale dla przyjaciół Reach - przedstawiła się, a to samo zrobił blondyn:
- Ross. Mi również miło.
- Hej, kied... Laura. Jesteś już. Cześć - zawołał wesoło Mark, który zajrzał akurat do salonu.
- Dzień dobry, panie Lynch - brunetka uśmiechnęła się szeroko i podała mu rękę, którą ten uradowany uściskał. - To moja przyjaciółka, Reach - przedstawiła blondynkę, która ponowiła czynność brunetki.
- To co, będziemy się już zbierać, nie? - zagaił pan Lynch, a reszta mu przytaknęła.
- Rydel jedzie z Ellem - oznajmiła Stormie, która właśnie dołączyła do zebranych.
~*~*~*~*~
Hejka miśki!
Przepraszam za wszystkie błędy, jakie są w rozdziale i nie chce mi się sprawdzać, bo mam niechcieja. Apropos rozdziału. Trochę długi mi wyszedł i jestem z tego zadowolona, bo dwie godziny nad nim siedzę. Bruno Mars dodaje mi weny :) A jak Wam się podoba? Zadowoleni? Pewnie niektórzy będą rozczarowani, ponieważ Lau nie była tu zbyt dziecinna, ale w dalszych rozdziałach pokaże, na co ją stać. Od razu mówię, że akcja z początku będzie toczyła raczej szybko, bo nie chcę robić rozdziałów, ale jeśli zobaczę, że na prawdę za szybko wszystko idzie będę musiała tak uczynić. Ale mam nadzieję, ze Was nieco zaskoczę. Otóż fabułą jest inspirowana pewnym filmem, którego nazwę ujawnię, kiedy nie będzie zdradzała ciągu dalszego, czyli po następnym, lub jeszcze następnym rozdziale.
Dziękuję wszystkim, którzy odpowiedzieli na moje pytania w LBA.
Do napisania, Di
No to tak...
OdpowiedzUsuńRozdział wyszedł ci zajebisty *.*
Zresztą, jak zwykle. Zazdroszczę ci takiego talentu :*
Będzie swatka, o tak xD
Dziękuje za dedykacje, ale ja na nią nie zasługuje *-*
No i teraz tylko zostało czekać na nexta
~ Ania
Dziękuję za dedyk. Co do tego LBA...pracuję nad tym jeszcze.
OdpowiedzUsuńChciałam cię nawet nominować, ale mnie wyprzedziłaś. No tak. Mój zapłon jest powalający.
Nie spodziewałam się tak szybko rozdziału. Zaskoczyłaś mnie. Oczywiście pozytywnie. A ja się uczyć miałam. Jeszcze mam czas. Okej.
Mark próbuje zeswatać Rossa i Laurę...tego też się nie spodziewałam. No kurka wodna. A Czemu Vanessa nie przyznaje się do siostry? Czemu jej synek i maż nie wiedzą o Laurze? A może one nie są siostrami w tym opowiadaniu? Nie! To nie pasuje, no bo przecież Lau mówiła, że ma starszą siostrę. Bez sensu. Ale może kiedyś się dowiem.
No tak...lubię długie rozdziały. Szczególnie wtedy, kiedy nie są mozolne i ciągnące się w nieskończoność. Fajnie się czytało i czekam na next.
Dzisiaj nie spóźniona :D
P.s. Nie chce mi się sprawdzać komentarza i jak zrobiłam jakąś literówkę to sorry ;)
Nosz...nie...znowu nie pierwsza :/
Usuńjest boski i ja również dziękuje za dedyk hhhhh Lau zacznie przekonywać się do Rossia ?? jest dla mnie perfect kiedy Lau spotka Van i czy są sisters ????
OdpowiedzUsuńCzekam na spotkanie dwoch sis, bo to sie fajnie zapowiada.
OdpowiedzUsuńRossdzial super, czekam na next a co do LBA to chyba w piatek odpowiem na pytania, bo jakos teraz brak czasu. Ale coz. Jakos zyje.
Do napisania
Kinga
Super rozdział :*
OdpowiedzUsuńCzekam na neeext <3
Cudowny rozdział. Pamiętam pierwsze rozdziały na innym twoim blogu i powiem, że podniosłaś sobie poprzeczkę ;). Nie to, że tamte rozdziały były złe, ale te są po prostu...No nic dodać nic ująć - IDEALNE. Jak dziwnie mi się to pisało... Przecież porównać jak ty piszesz a jak ja no to ja jestem beztalencie! Kuźde no. Ucz mnie! *_*
OdpowiedzUsuńI pisz rozdział, bo eksploduje zaraz!
Twój Skarbekkkk <33