czwartek, 5 maja 2016

Bardzo ważna sprawa...

Witajcie, kochani. Wiem, długo mnie nie było. Ostatnio... mówiłam poważnie. Nie chodziło mi o to, że wydaje mi się, że gorzej piszę, ale że już nie chcę pisać. Nie mogę pisać. Kiedyś, kiedy jeszcze zaczynałam, pisanie było dla mnie ucieczką od rzeczywistości. Mogłam tu robic to, co chciałam, nie czując żadnej presji, wyrażać siebie. Ale teraz? Teraz wszystko się zmieniło. Nie pisze już dlatego, że chcę. Pisze dlatego, że muszę. Czuję się winna czytelnikom kolejny rozdział i boję się, że ten dawny zapał już do mnie nie wróci. Ja się naprawdę wypaliłam. Przepraszam, strasznie was zawiodłam. Naprawdę bardzo mocno. Ja po prostu... Nie umiem robić czegoś na siłę. Ostatnio w moim życiu wiele się pozmieniało. Zaczęłam inaczej patrzeć na świat, inaczej podchodzić do niektórych spraw.
Można powiedzieć, że przechodzę dość... dziwny okres. Cały czas jestem zmęczona, nie mam na nic ochoty, wszystko po chwili staje się dla mnie ciężarem. Jedyne, co potrafię robić to leżeć i oglądać seriale, albo słuchać muzyki. W moim życiu niby wszystko się poukładało, ale tu nie chodzi już o to. Zmęczyłam się. I to nie jakimi sytuacjami, szkołą, czy blogiem. Zmęczyłam się życiem.
Nie no, nie mam zamiaru popełnić samobójstwa. Ale nie chcę żebyście musieli tyle na mnie czekać. Zabrałam się za pisanie rozdziałów. Słucham teraz muzyki, która kiedyś mnie inspirowała i mam przypływ weny, ale nie umiem nic z nią zrobić. Zapiałam zdanie. Potem kolejne. I jeszcze jedno. Ale one nie są już takie jak kiedyś. Są... inne. Doszłam do punktu, w którym mam do wybrania jedną z trzech dróg. Przemóc się i napisać coś, co będzie bardzo ciężkie? Nie wiem, czy dam radę. Więc pozostają dwie opcje. Nie chcę odpuszczać. Nie chcę rezygnować.
Wiem, że wiele dla mnie zrobiliście. O wiele was prosiłam. Ale proszę. Ten ostatni raz. Jeżeli czytasz tego bloga i chcesz mi pomóc, napisz do mnie. Szukam kogoś, kto pomógłby mi zająć się blogami. Do końca tego zostało może z pięć rozdziałów, wiec może dam radę sama, ale bardziej chodzi mi o Hurricane. Dlatego proszę, jeżeli jesteście zainteresowani, musicie jedynie  napisać jakąś krótką historię i przesłać mi ją na maila. Później omówi się resztę szczegółów.

Do napisania, kochani. Proszę was, jeżeli myślicie, że dalibyście radę, pomóżcie mi. Zwracam się do was jako dziewczyna, nie blogerka, dlatego
Kocham,
Ola 


sobota, 2 kwietnia 2016

19. "Hope that you fall in love, and it's hurts so bad"


Hope that you fall in love, and it's hurts so bad ~ Mam nadzieję, że się zakochasz, i że będzie bolało
~ OneRepublic - I lived


Laura rzuciła się na łóżko i zaczęła piszczeć w poduszkę. Jedno i to samo przekleństwo, powtarzane w jej głowie, sprawiało, że się nieco uspakajała, ale i tak cały wieczór chodziła podminowana. Teraz, kiedy miała nadzieję na chwilę spokoju, ktoś znów musiał popsuć jej humor.
- Nie mam bladego pojęcia kim jesteś, ale uwierz, że nie chcę wiedzieć - wymruczała w poduszkę, słysząc otwierające się drzwi.
- Nawet mnie? - zapytał męski, przepełniony uśmiechem, głos.
- Tak, Max, nawet ciebie. - Brunetka również się uśmiechnęła, ale  nie podniosła głowy.
- Czyli mnie pewnie też nie maż ochoty oglądać - odezwał się kolejny gość, który również był mężczyzną.
- Ciebie to już w ogóle. - Tym raze, Marano postanowiła usiąść i uraczyć gości swoim spojrzeniem.
- To ja już w szczególności mogę ci się nie pokazywać - zachichotała Logan, wyłaniając się zza futryny.
Reachel była wysoka, ale w porównaniu z dwoma, wysokimi jak dąb, mężczyznami, wyglądała jak karzełek.
- Tak, racja.
Trójka przybyszów powiększyła uśmiechy i rzuciła się na łóżko młodej Marano.
- No to ten… Całowałaś się z mężem, tak? - zagaiła brunetka, skubiąc brzeg poduszki.
- Skąd ty…? - Laura wytrzeszczyła oczy i aż zaniemówiła.
Antonio natychmiastowo podniósł czujność i nasłuchiwał jak rasowa surykatka.
- Że niby co, do cholery?! - Tym razem to blondyn mrugał z niedowierzaniem. - Wiesz, lubię gościa, no ale… Bez przesady.
- To było… nieznaczące - wyjaśniła dziewczyna. Odchrząknęła i z większą pewnością mówiła dalej. - Starsi nas widzieli, a chciałam popracować nad naszą wiarygodnością. Nic więcej.
Max zaśmiał się gorzko.
- Kogo ty próbujesz oszukać, Lau? Podobało ci się.
To nie było pytanie. To było stwierdzenie. I na dodatek lepiej, niż trafne.

***

Nieznaczące??
Ross złapał za włosy i mocno je pociągnął.
Nieznaczące.
Och, jakże ta malutka brunetka się pomyliła.
Nieznaczące.
Przecież on właśnie chciał jej powiedzieć, że to coś dla niego znaczyło. Nie było nieznaczące.
- No to się stary wkopałeś - mruknął Seth, który w mgnieniu oka znalazł się obok przyjaciela. - Co ci powiedziała?
- Daj spokój. - Lynch machnął ręką i ruszył w kierunku kuchni. Oczywiście zaraz za nim truchtał Waters, starający się dogonić przyjaciela.- Nie gadałem z nią, bo w pokoju była cała ta ich wesoła ferajna. - Ross przyspieszał kroku, a zaraz za nim, ledwo zipiący, Seth. - Słyszałem tylko, jak mówiła, że to było nieznaczące. Czaisz? N I E Z N A C Z Ą C E .
- Thhha.. thaak… Czaj… Osz ty w mordę, kiedy se tak kondychę wyrobiłeś?
Chłopak szybko pochwycił szklankę w wodą, stojącą na blacie. Wypił ją w trybie natychmiastowym i już miał nalać sobie więcej, kiedy do pomieszczenia weszła pani Ellen.
- Dobry wieczór, chłopcy - uśmiechnęła się do nich miło i zaczęła rozglądać się po blatach. - Emm.. Braliście może stąd szklankę?
Seth momentalnie zesztywniał.
- Nie - rzucił szybko. - Nic nie braliśmy.
Ross zaczął śmiać się pod nosem ,a widząc, że przyjaciel pokazuje mu ukradkiem środkowy palec, aż się zakrztusił.
- Ross, wszystko w porządku? - zapytała zdezorientowana pani Marano, poklepując blondyna po plecach.
- Tak, proszę pani.
- Ross… - Ellen obdarowała go karcącym, aczkolwiek uprzejmym spojrzeniem.
- Mamo - poprawił się z uśmiechem Lynch.
- Przepraszam, ale można wiedzieć, co było w tej szklance? - wtrącił Seth, starając się ukryć to, że właśnie przechodzi palpitacje serca.
- No, ropuszczałam w niej kapsułki do podlewania winorośli, a co?
Pani Ellen nie doczekała się odpowiedzi, bo Waters wystrzelił w kierunku łazienki.
- Wypił? - zaśmiała się pod nosem kobieta.
- Wszyściusieńko - zawtórował jej przyszły zięć. - Ale chyba nie umrze, prosz… mamo?
Uśmiech pani Marano powiększył się jeszcze bardziej, kiedy usłyszała ostatnie słowo.
- Nie, co najwyżej może go rozboleć brzuch - zmarszczyła nos, poczym podeszła do jednej z szafek. - No nic, będę musiała jeszcze raz rozpuścić te nieszczęsne kapsułki. Leć do Setha.

  Tak, jak poleciła mu Ellen, tak też zrobił. Od razu pobiegł do przyjaciela, który, jak się okazało, starał się wymusić wymioty.
- Włóż palce najdalej, jak się da - polecił blondyn, widząc klękającego przed muszlą chłopaka.
- Zamknij się i powiedz coś, co nie ma podtekstu - mruknął Seth, a następnie zaczął kaszleć jak psychopata.
- Mówię serio - prychnął Lynch. - Połóż palce na języku, najdalej, jak dasz radę.
- Nienawidzę cię - jęknął żałośnie szatyn, ale jednak posłuchał rady przyjaciela.
Poskutkowało.
- Ja pierdolę, mam całą rękę w rzygach - oburzył się Seth i aż się wzdrygnął, patrząc na dłoń.
- Życie, mój drogi. Ludzie mają większe problemy - odparł niewzruszony Ross.
- Bum - zawołał rozradowany Damiano, wbijając niespodziewanie do łazienki. - Za pół godziny przyjeżdżają goście, lepiej się pospieszcie - rzucił i już chciał zamykać drzwi, kiedy przeszkodził mu głos Rossa.
- Ale chwila, jakie przyjęcie? - Zdezorientowany zmarszczył brwi i zassał delikatnie dolą wargę.
- No jak to jakie? Zaręczynowe, mój drogi! U nas ślub to ważna sprawa! - zawołał Radoście mężczyzna. - Za pół godziny widzę was w ogrodzie ubranych i umytych. - spojrzał na Setha, poczym się skrzywił. - W szczególności ty, Seth.
Kiedy drzwi się zamknęły, a Watersowi zszokowanie przeszło na tyle, że był w stanie cokolwiek powiedzieć, rzucił w stronę przyjaciela:
- Masz rację, stary. Ludzie mają większe problemy niż rzygi na rękach.

***
Stali w czwórkę, wszyscy w garniturach, pod fontanną, otoczeni sporą grupką osób. Antonio co chwilę witał się z gośćmi, jakby znali się pod wieków i po kolei przedstawiał przyjaciół. Max znał tylko niektórych, ale czuł się w tym towarzystwie równie dobrze, jak Wenecci. Natomiast nasza dwójka nowojorczyków uśmiechała się cały czas, choć nie były to prawdziwe uśmiechy. Odnosili wrażenie, że są tu niechciani, że nie pasują. Co chwilę usłyszeli słowa, których nie rozumieli, co chwilę ktoś patrzył na nich, szeptają coś na ucho innemu „komuś”. Seth wypijał już chyba piątą lampkę wina i powoli przybywało mu pewności siebie, natomiast Ross, widząc wyczyny podpitego druha, zaczynał śmiać się w głos. Raz po raz został proszony do tańca, ale za każdym razem odmawiał. Nigdzie nie było widać natomiast Laury, która od rozpoczęcia imprezy przepadła jak kamień w wodzie.
- Hej, wiesz może gdzie Lau? - zapytał w końcu Antonia, który wywiał na parkiecie z Vanessą.
- Jest w winnicy ze starymi przyjaciółmi - wyjaśniła kobieta, porywając blondasa do tańca. - Daj im trochę czasu, dawno się nie widzieli.
- Że co proszę? Oni wszyscy siedzą w winnicy, a ja nic o tym nie wiem? Myślałem, że polazła gdzieś z panem Damiano - oburzył się Antonio i po chwili ukłonił się nisko Vanessie.  - Przepraszam, miła pani, ale obowiązki wzywają - mruknął i ująwszy jej dłoń, delikatnie ją pocałował. - Mam nadzieję, że nie dowiedziała się jeszcze o mnie i Grecie - burknął sam do siebie na odchodne.
- Grecie? Jakaś jego wielka miłość? - Ross przymrużył oczy i zaśmiał się cicho.
- Niedoszła żona. Zerwała zaręczyny na dzień przed ślubem - wyjaśniła Vanessa, a mina Rossa zrzedła.
- Jak to, zostawiła? - zmarszczył czoło i spojrzał w stronę, w którą poszedł Anti. Wyglądał normalnie. Śmiał się, żartował, tańczył, jednocześnie przeciskając się między ludźmi.
- Normalnie. Znalazła sobie innego i go wystawiła.
Czarnowłosa westchnęła i wetknęła w Wenecciego rozżalone spojrzenie.
- Lau i Greta się przyjaźniły. Nie aż tak bardzo jak to ich całe trio, ale mówiły sobie o wielu rzeczach. Choć na pierwszym miejscu i Laury zawsze byli Luke i Anti, bardzo kochała Gretę. To ona zeswatała ją z Antim - dodała Van i ścisnęła mocniej ręce szwagra. Przez chwilę milczała, lustrując dokładnie każdy kawałek jego twarzy. Zbierała się, żeby coś mu powiedzieć, choć nie do końca wiedziała, jak to zrobić. - Ross… - zaczęła niepewnie. Wyprostowała ręce i uśmiechnęła się smutno. - Proszę cię, nie zrań mojej małej siostrzyczki. Ona cię potrzebuje. Nie ważne, czy będziecie razem trzy miesiące, lata, czy może nawet i całe życie. Nie pozwól, żeby płakała. Nie dopuść, żeby wróciła do stanu po śmierci Luke’a - załkała żałośnie, ale po chwili wielki uśmiech wstąpił na jej twarz. - Kocham cię, Ross. Jesteś dla mnie, jak rodzina. Chciałabym, żeby się wam udało. Tak naprawdę - pociągnęła nosem i wtuliła się w chłopaka.
- Też bardzo bym tego chciał - szepnął Lynch i przycisnął Vanessę do siebie.

  Spojrzał w górę. Nad całym ogrodem porozwieszane były na sznurkach białe lampiony, a na długim stole, przykrytym białym obrusem , rozstawione były świeczki i białe kwiaty, których gatunku nie umiał określić. Ogólnie na całym przyjęciu przeważała biel. Białe stroje, dekoracje, światła. Gwiazdy rozświetlały niebo,  a księżyc wydawał się być większy niż w Nowym Jorku. W tle leciała cicha muzyka, ale większość piosenek była po włosku, więc nie rozumiał ich tekstu. Kiedy wsłuchał się w słowa jednej z nich zorientował się, że nie jest po włosku lecz po francusku. Kojarzył ją, chociaż nie mógł przypomnieć sobie ani tytułu, ani autora.
  I wtedy pojawiła się  o n a. Ubrana w jasną sukienkę w kwiatowe wzory, z włosami upiętymi w koka <link>, uśmiechała się do Antonia i idąc w ich stronę, popijała szampana z butelki. Gdzieś po drodze zgubiła buty, bo teraz szła na pieszo. Wydawało mu się, jakby światło księżyca padało na nią i tylko na nią. Od zawsze wiedział, że jest piękna, ale nigdy nie wyglądała jeszcze piękniej. Lekko wstawiona, gibała się na boki, a kiedy o mało nie potknęła się o własne nogi, zaczęła się śmiać i był to najpiękniejszy śmiech, jaki on kiedykolwiek słyszał. Czas zwolnił, a Ross czuł się jak w jakiejś dennej komedii romantycznej. Wytworne przyjęcie, piękna kobieta i zakochane spojrzenie zakochanego w niej mężczyzny. Nie obchodziło go to, że w jego głowie co chwilę przewijało się zakochany. Jedyne, co było warte uwagi to  o n a.  Tylko  o n a.  Tylko na nią chciał patrzeć, tylko jej chciał słuchać, tylko z nią chciał tańczyć.
- Ross, skarbie - uśmiechnęła się perliście.  - Szukałam cię - wyznała i złapała narzeczonego pod rękę. - Nie mówicie tacie, ale tym razem szampan jest lepszy od wina.
- I przy okazji szybciej upija - mruknęła Vaness i zabrała siostrze butelkę. - Pójdę to wyrzucić.
- A ja mam sprawę do Maxa. Zajebał mi, skubany, telefon. - Antonio zasalutował i, chwiejnym krokiem, ruszył w kierunku kuzyna. (tu polecam włączyć na play liście  A Thousand Years ;) ~ Alex )
- Wyglądasz pięknie - powiedział Ross, na co Laura jeszcze szerzej się uśmiechnęła.
- Naprawdę? - przygryzła lekko wargę i cofnęła się nieco do tyłu. - Choć - szarpnęła delikatnie ręką, przyciągając do siebie Rossa. - Zatańczmy -wyszeptała.
- W końcu to nasze przyjęcie - dodał blondyn, co sprawiło, że Laura zaśmiała się głośno. Pomyślał, że chciałby, zawsze ją tak rozśmieszać.
- Racja.

   Złapała jego dłoń i położyła ją sobie na biodrze. Przełknął cicho ślinę, a jego serce stanęło.
- Nie uważasz, że to nieco banalne? - zapytała po chwili.
- Hmm? - Tylko na tyle było go stać, kiedy ich twarze dzieliły zaledwie milimetry.
- Christina Perri - odparła, przewracając oczami. - To jedna z najbardziej banalnych piosenek na świecie. 
- Mnie się tam podoba - rzucił, nadal niepewnie Ross.

  Zacisnął palce na śliskim materiale jej sukienki, a drugą ręką złapał jej dłoń.
- Właściwie, to wolę tak - szepnęła brunetka i oplotła dłońmi szyję Rossa.
- Tak też może być - zmarszczył nos, kiwając szybko głową.
Oboje uśmiechnęli się jednocześnie i skupili się na tańcu. Chociaż może nie tyle na tańcu, ile na byciu jak najbliżej siebie. Laura oparła głowę na piersi Rossa, a ten swoją brodę na czubku jej głowy. Przymknął oczy i wsłuchiwał się w piosenkę, kołysząc siebie i dziewczynę w jej rytm. Ta spojrzała na nocne niebo i poczuła się szczęśliwa. Tutaj, w jego objęciach, czuła się na swoim miejscu. Serce łopotało jak szalone, a łzy radości same cisnęły się do oczu, ale po prostu czuła się z nim dobrze. To, że ją dotykał, że był tak blisko przyprawiało ją o zawrót głowy, a mimo to czuła się niezwykle spokojna. Było jej błogo, a każda kolejna sekunda napawała ją jeszcze większym szczęściem.
   Piosenka powoli się kończyła, chociaż oboje nie chcieli wypuszczać się ze swoich objęć. Ross otworzył oczy, a Laura westchnęła głęboko.
- Chciałabym ci coś pokazać - oznajmiła i podniosła głowę, żeby spojrzeć w jego piękne, czekoladowe oczy.


***


- Co ty robisz? - zaśmiała się brunetka, widząc, jak Ross wdrapuje się po kamiennych schodkach.
- Tu są dziury wielkości mojej głowy - oburzył się chłopak, stawiając ostrożnie stopę na kolejnym stopniu.
- Koloseum jest stare jak świat, raczej logiczne, że nieźle się wyniszczyło. - Dziewczyna przewróciła oczami i wyciągnęła w jego stronę rękę.
Blondyn szybko ją pochwycił i wszedł jeszcze wyżej.
- Chyba je zrestaurują, nie? - wysapał chłopak.
- Jowisz by chyba zesłał na nich jakąś plagę - zaśmiała się Laura, ciągnąć Rossa dalej.
- Jo… Jowisz?
- Zeus, tłumoku. Jesteś w Rzymie, do cholery, pasowało by znać nieco historię . - Brunetka prychnęła cicho pod nosem.
- Bo ty to niby znasz, tak?
- Oczywiście.
   Byli już na szczycie, a zmęczony Ross mógł wreszcie odsapnął. Rzucił się na ziemię i haustami czerpał powietrza, kiedy Laura wyjmowała z plecaka jakieś rzeczy. Gdy nie oddychał już jak po odwiedzinach w próżni, dziewczyna siedziała na czerwonym kocu, popijając wino z kieliszka i patrząc na bliżej nieokreślony punkt.
- Na co tak patrzysz? - zapytał blondyn i usiadł obok niej. Wziął do ręki pusty kieliszek i wypełnił je winem.
Laura westchnęła i zassała całą dolną wargę. Przyciągnęła kolana jak najbliżej i położyła na nich brodę.
- Kiedyś… dokładnie to dzień przed wyjazdem… - zaczęła, dalej patrząc w punkt przed sobą. - Zrobiłam coś strasznego - dodała wolno, niespiesznie analizując każde słowo. Wielka gula zebrała jej się w głowie i każdy wydawany dźwięk sprawiał jej ból, a mimo to mówiła dalej. - Byłam zła, sporo się tego wszystkiego akumulowało, a ja musiałam się jakoś wyżyć. Po śmierci Luke’a, długo nie mogłam dojść do siebie i jedyne wsparcie widziałam w Antim. On… - załkała, ale złapała oddech i kontynuowała. - Mówił, że to głupie, że będziemy mieli przez to kłopoty, ale ja nie słuchałam. Musiałam to zrobić, przez ten cały czas czułam się jak w amoku, potrzebowałam otrzeźwienia. Nie sądziłam, że pójdzie cała winnica, chciałam myślałam, że trochę poiskrzy i przestanie. Petarda… - Teraz już nie łkała, tylko płakała, trzęsła się i histerycznie łapała oddech, kręcąc głową i wymachując rękoma. - Była tylko jedna. Miała być jedna, ale zapomniałam o tych, które ojciec położył pod Violet, kiedy czekaliśmy na nowy rok. Ja nie chciałam… Nie wiedziałam…
   
   Nie mógł dłużej patrzeć, jak się męczy, mówiąc o tym. Owszem, był zszokowany, ale nie potrafił nie zainterweniować. Przytulił ją do siebie, a histeryczny, przerywany oddech Laury powoli wracał do normy. Wyglądała żałośnie z twarzą we łzach i smutnymi oczami, ale Ross i tak nie mógł oderwać od niej wzroku.
- Nie zależy mi na firmie dlatego, że mam jakąś manię wyższości. Nie chcę kasy - powiedział po chwili milczenia. Kciukiem wyznaczał kółka na jej ramieniu. - Po prostu chcę udowodnić sam sobie, że potrafię sobie radzić. Chcę stanąć na własne nogi, nie być już więcej zależnym od ojca. Po prostu nie chcę się już czuć jak rozkapryszony dzieciak - westchnął.
- Wiem, Ross. Wiem. - Laura złapała dłoń blondyna i mocno ją ścisnęła. - Kiedy to wszystko się stało, przybiegałam tutaj. Całe życie we Włoszech, a dopiero po podpaleniu winnicy byłam tu po raz pierwszy. Poczułam, jak Koloseum dodaje mi sił, odwagi. Nigdy nie czułam się lepiej - wyznała i z zafascynowaniem wpatrywała się w gwiazdy na niebie. - Wiesz, że nigdzie nie ma piękniejszego widoku? - zapytała wskazując podbródkiem niebo.
Ross uśmiechnął się niemo i cały czas wpatrywał się w jej anielską twarz.
- Wiem.

***
Wiem, wiem, wiem, wiem, wiem, wiem, wiem.
Jestem zła, podła, niedobra i w ogóle wszystko na raz.
Ale miałam takiego doła ostatnio, że serio nie miałam sił pisać.
A potem nie mogłam się zabrać.
Co otworzyła m Worlda, wychodziło mi jedno wielkie sranie w banie.
Z tego na górze też nie jestem zadowolona.
Już nawet nie sprawdzam błędów, bo i tak nie da się tego naprawić.
Wydaje mi się, że się wypaliłam, nie sądzicie?
Ta historia jest o wiele bardziej denna i chora niż wcześniej.
Zostało jeszcze tylko kilka rozdziałów do końca, więc na pewno ją dokończę, ale kiedy to się stanie, nie mam zielonego pojęcia.
Praktycznie ryczę, bo kończę historię, która przyniosła mi wiele radości i szczęścia.
Tak, kochani, zbliżamy się nieubłaganie ku epilogowi.
Nie no, ryczę normalnie.
Nie mogę…

No nic, kochani, przepraszam, że tak długo nie dawałam znaku życia.
Kocham was, pamiętajcie o tym :*
~ Alex
(huehuehue, prawie jedną czwartą więcej niż normalnie, huehuehue)
( zaktualizowałam stronkę Bohaterowie)
(LBA jeszcze w tym tygodniu :* )


niedziela, 7 lutego 2016

18. So love me like you do, love me like you do.

 
So love me like you do, love me like you do ~ Więc Kochaj mnie tak jak kochasz, kochaj mnie tak jak kochasz 
~ Ellie Goulging - Love me Like you do

 Siedziały na pufach i przeglądały katalogi, rozkoszując się kawą, którą przyniosła przed chwilą Reach. Przyszła panna młoda siłowała się w przymierzalni z suwakiem, a Vanessa jej w tym pomagała. W końcu, po ciężkich zmaganiach, udało im się zapiąć sukienkę. Była śliczna. Biała jak śnieg, rozkloszowana, bez ramiączek i z mnóstwem tiulu. Idealnie pasowała do dziewczyny, która uśmiechała się do swojego odbicia.
- Nie wierzę, że to już tak niedługo - wyszeptała, przygładzając jasny materiał.
- Pięknie wyglądasz - skomentowała Vanessa, przytulając dziewczynę od tyłu. - Cholerny z niego szczęściarz.
- Wyjdziecie w końcu?! - Głos Reachel sprawił, że dziewczyny zaczęły się śmiać, ale jednocześnie odsunęły kotarę od przymierzalni. - O ja cię…
- Wyglądasz jak księżniczka - uśmiechnęła się Laura. - Za to ja w białym przypominam pączka i nie mam zamiaru się przebierać - mruknęła w stronę mamy, stojącej obok wieszaków i przeglądającej kolejne suknie.
- Kotku, to też twój ślub. Musisz wyglądać jak prawdziwa panna młoda. - Ellen posłała młodszej córce pobłażliwe spojrzenie i podniosła w górę rąbek jednej z sukien. - Ta ci pasuje.
- Popieram - wtrąciła Logan, na co przyjaciółka skarciła ją wzrokiem.
- I tak założę trampki i bluzę zamiast bolerka, nie wysilaj się - mruknęła brunetka, kładąc nogi na oparciu fotela. - Położyłam ci na torebce welon,  możesz przymierzyć. Pasowałby do tej kiecki - zwróciła się do Rydel, na co ta pokiwała głową.
- Cieszę się, że bierzemy razem ślub - wyjawiła po chwili blondynka, uśmiechając się radośnie do bratowej.
Laura uniosła wzrok znad katalogu. Nie mogła podzielić zdania Lynchównej. Dla niej ten ślub był jedną wielką bzdurą, do której podchodziła z ogromną niechęcią.
Ale mimo to, towarzystwo Rydel zaliczała do pozytywnych punktów tego dnia.
- Tak, ja też - uśmiechnęła się niepewnie i wróciła do czytania.
- Pospiesz się, ja też chcę porobić trochę za druhną - ponagliła po chwili Reachel.
Marano przewróciła oczami, ale pokazała palcem na jeden z obrazków zamieszczonych w katalogu.
- Ta mi się podoba - uśmiechnęła się cwaniacko, a kiedy Ellen zobaczyła, na co wskazuje jej córka, złapała się za głowę.
- Dziecko, przecież ona ci nawet majtek nie zakryje! - Pani Marano złapała głęboki oddech, żywo gestykulując rękami.
Na widok krótkiej sukienki ze śliskiego materiału, opinającej ciało modelki tak, że wyraźnie rysował się kształt bielizny, robiło jej się niedobrze.
- Spokojnie, tylko żartowałam. - Brunetka uniosła ręce w obronnym geście, a po chwili przymknęła oczy i rozłożyła się wygodnie na kanapie. - Ta, którą mi pokazywałaś była ładna.
Ellen natychmiastowo się rozpromieniła, a Laura, widząc to, uśmiechnęła się pod nosem.
- Wiedziałam, że ci się spodoba! Koronka od zawsze ci pasowała - ożyła pani Marano i szybkim ruchem zdjęła z drążka wieszak z ową suknię. - Do przymierzalni, Laura, ale to już!

  Dwudziestolatka mruknęła coś niezadowolona i siadając, odłożyła katalog na ławę. Potem dopiła resztę kawy i mozolnym krokiem ruszyła w stronę przymierzalni.
- Czego tak stoisz, d r u h n o ? - mruknęła w stronę przyjaciółki.
Ta, wlepiając spojrzenie w bliżej nieokreślony punkt, podskoczyła jak oparzona.
- Tak, jasne - burknęła i pognała za brunetką do przymierzalni.

***

- Jesteście beznadziejne - zaśmiała się Vanessa, kładąc synka do łóżka. - Dawno nie zasypiał po południu, dzięki - dodała, a widząc szczęśliwą twarz siostry, uśmiechnęła się niemo.
- Jak widać, nadawałybyśmy się na niańki. - Reachel puściła Rydel oczko, na co ta prychnęła pod nosem.
- Nie wydaje mi się. Dzieci to nie moja bajka.
- W porę się o tym dowiaduję.
Cztery dziewczyny odwróciły się w stronę, z której dobiegał owy głos. Należał on oczywiście do Ellinghtona, który stał w drzwiach do pokoju Vanessy z wielkim uśmiechem.
Rydel podeszła do narzeczonego i zarzuciła mu ręce na szyi, odchylając lekko głowę.
- Nie chciałabym, żeby po domu latała mi twoja młodsza wersja, skarbie - mruknęła, na co Ratliff cicho westchnął, a następnie musnął delikatnie usta Lynchównej.
- Lau, pan Damiano cię woła - powiedział w końcu brunet, kierując te słowa do młodej Marano.
Ta warknęła tylko cos niezrozumiale i po chwili była już na korytarzu.
- Mówił ci, o co chodzi? - dopytała na odchodne.
- Nie. Ale pewnie chce obgadać coś w kwestii ślubu.
  Dziewczyna poruszyła szybko brwiami i zagryzła od środka dolną wargę. Rozmawianie o ślubie nieszczególnie jej się podobało. Te wszystkie przygotowania i zamęt bardzo ją męczyły. Tym bardziej, że nie cieszyła ją myśl stawania na ślubnym kobiercu. Czy żałowała, że przed Bogiem jej mężem zawsze będzie Ross? Nie. Nie miało to dla niej znaczenia. W rzeczywistości, Bóg był dla niej dość drażliwym tematem. Odkąd odebrał jej Lucasa, przybrała dwie hipotezy; albo nie istnieje, albo jest wredną szują, która nie liczy się z innymi.

  Myśląc tak, dlaczego ojciec postanowił ją do siebie wezwać i błądząc po domu w poszukiwaniu go, wpadła na Rossa, który wydawał się być równie zagubiony jak i ona. Młodzi popatrzyli na siebie zdziwieni, ale żadne z nich nic nie powiedziało. Oboje stanęli w miejscu i wpatrywali się w siebie uporczywie.
 Dom Marano był duży i nie brak w nim było pokoi. Ross ostatni raz widział Laurę na pamiętnej kolacji, na której ogłoszona została data ich ślubu. Nie rozmawiali ze sobą, cały czas się wymijali. Kiedy on był na przymiarce garnituru, ona w domu, a kiedy to Laura wybywała na różnego typu przygotowania, on najczęściej siedział z panem Damiano w winnicy. Przez te kilka dni zdążył się przywiązać do przyszłego teścia. Ten traktował go jak syna i dawał mu wiele cennych lekcji. Był przeciwieństwem jego ojca - taki spokojny i wytonowany. Poza tym, w niczym nie przypominał narzeczonej blondyna. Dziewczyna pełna werwy, ironii i włoskiego temperamentu nie wydawała się być córką kogoś tak wyrozumiałego i dobrodusznego. Co innego Vanessa. Ona była uderzająco podobna do ojca - tak samo cicha, tak samo opanowana. Nie popadała w szał, przyjemnie się z nią rozmawiało. Chociaż nie wiedział za wiele na temat pani Ellen wiedział, że to jej charakter odziedziczyła jego przyszła żona. I nie był pewien, czy ma być z tego powodu szczęśliwy, czy zrozpaczony.
- Emm… - zaczęła brunetka, starając się przerwać niezręczną ciszę. - Pomóc ci w czymś? W końcu, spędziłam w tym domu piętnaście lat, nie? - uśmiechnęła się lekko i włożyła ręce w kieszenie bluzy.
Ross odchrząknął cicho, przywracając sobie głos i pokręcił głową.
- Nie, dzięki. Idę akurat do winnicy.
Gdy Laura zmarszczyła brwi, zasysając dolną wargę, nico się speszył. Czy powiedział coś nie tak?
- Tata cię woła? - zapytała, bujając się na piętach. Musiała wyglądać śmiesznie ze sztywnymi rękami i nogami, podskakując delikatnie w miejscu, ale nie zwróciła na to zbytniej uwagi. - Mój, nie twój - sprostowała po chwili z uśmiechem, na co Ross podrapał się po karku.
- Domyśliłem się - wysapał, nie mogąc nagle złapać powietrza.
Był zawstydzony, jak zawsze zresztą, rozmawiając z nią. Ale kiedy brunetka ryknęła gromkim śmiechem, myślał, że zapadnie się pod ziemię.
- Niezręcznie, co? - wychlipała, między napadami śmiechu. Gdy zaczęła go już powoli uspokajać dodała: - Ross, cholera, musimy się zachowywać jak narzeczeństwo. Inaczej wszystko się wyda.

 Miała rację. Cholera, miała cholerną rację. Nie mogli się tak zachowywać, bo wszystko szlag trafi. Musieli się postarać udawać jak najlepiej, co było bardzo trudne. Jak miał czuć się przy niej swobodnie? To naprawdę było bardzo trudne.
- Nie uważasz, że powinniśmy przełamać lody? - Marano ponowiła uśmiech, przybliżając się powoli do blondyna. Gdy tylko jej stopa musnęła miękki dywan, serce Rossa przestało bić.
- To znaczy? - pisnął przestraszony. Bał się tego, co chce zrobić dziewczyna, chociaż nie do końca wiedział, co chodziło jej po głowie.
- Mamy widownię - szepnęła cicho, wskazując dyskretnie na okno wychodzące na winnicę. Państwo Marano przyglądali się im ze zdziwieniem.
No tak, osłupienie i niezręczność raczej nie towarzyszą spotkaniom dwóch kochających się osób.
- To… - zająknął się, wlepiając spojrzenie w jej ciemne tęczówki. Teraz stała zaledwie krok od niego, na wyciągnięcie ręki. - Mam…?
- Boże, Ross, ale ty jesteś trudny - parsknęła, wywróciła oczami i z prędkością światła wpiła się w jego usta.
Cholercia, pomyślał Ross, zanim zdążył cokolwiek zarejestrować. Laura widząc jego odrętwiałość, złapała go za rękę, którą położyła sobie na plecach. To było dziwne. Ich usta  złączyły się w pocałunku, który miał nic nie wnieść, ale zamiast tego sprawił, że obojgu serce zabiło szybciej. Laura oderwała się od Rossa na ułamek sekundy, chcąc zaczerpnąć powietrza, ale po chwili znów odnalazła ustami jego usta. Blondyn nawet nie zauważył, gdy stał się odważniejszy i przyciągnął ją do siebie tak, że nie został między nimi chociażby milimetr wolnej przestrzeni, a ona jęknęła mu prosto w usta. Całowali się zachłannie, z każdą chwilą przybierając pewności siebie. Napierając na siebie, nagle Ross przyszpilił narzeczoną do ściany, a pocałunkami zszedł nieco niżej, na jej szyję. Nie wiedział, co się z nim dzieje. Co ta ślicznotka z nim zrobiła? Dlaczego tak bardzo podoba mu się całowanie jej? Cholera, przecież serducho o mało nie wyskoczyło mu z piersi.
W pewnym momencie, Laura uniosła jedną nogę na wysokość bioder blondyna i oparła stopę o ścianę. Podobał jej się cichy warkot Lyncha, gdy przypadkowo otarła się o jego krocze, dlatego opuściła nogę i szybkim ruchem przyciągnęła chłopaka jeszcze bliżej siebie.
- Nie uważasz, że nieco za bardzo przełamaliśmy lody? - wysapał między pocałunkami, ale nadal nie oderwał się od brunetki.
- Zamknij się kretynie i całuj. - warknęła, po czym sama zaczęła obsypywać go pocałunkami. Ona jednak nie schodziła z ust, które były tak wybornie miękkie, że nie chciała się od nich odrywać.
- Miał… Miałem…
- Powiedziałam, żebyś się zamknął, tak? - zaśmiała się pod nosem i ostatni raz cmoknęła blondyna. - Ale masz rację, musimy iść - złapała go za rękę i nie odklejając się od ściany, przymknęła oczy. - Może i jesteś kretynem, ale zajebiście całujesz. - Jeszcze raz musnęła delikatnie jego usta i odepchnęła go lekko od siebie.
- Ty też niczego sobie. - Pogładził palcem jej małe kłykcie i pociągnął w stronę korytarza.
- To odpowiesz mi w końcu na pytanie?
Ross zmarszczył brwi, starając sobie przypomnieć, o co pytała go Laura.
- A, no tak - szepnął po chwili - Tak, twój tata mnie wołał.
- Czyli pewnie chodzi o coś związanego ze ślubem. Mnie też poprosił.

  I poszli dalej, nawet nie zauważając, że cały czas trzymają się na ręce.

***

- Córciu, synu - przywitał ich na wstępie Damiano, ruchem ręki wskazując na wolną ławeczkę. - Usiądźcie.
Laura i Ross pokiwali głowami i posłusznie wykonali polecenie. Siadając, blondyn położył ich złączone dłonie na swoim kolanie, uśmiechając się przy tym niezauważalnie.
- Wołałeś nas - przypomniała Laura - A mama gdzie poszła? - spytała, spostrzegając jej brak. W końcu, jeszcze przez chwilą tutaj była.
- Poprosiłem, żeby zostawiła nas samych. - Pan Marano wstał z wiklinowej pufy, na której do tej pory siedział i odłożył kubek z kawą na ziemię. - Chciałbym, żebyście coś zrozumieli, zanim się pobierzecie - oznajmił oficjalnie. - Poza tym, ja też chciałbym coś zrozumieć - dodał, patrząc wymownie na Laurę, a następnie na Rossa. - Ale o tym porozmawiamy kiedy indziej.
- Więc o czym chcesz rozmawiać teraz? - Laura zmieniła szybko ton głosu. Z wesołej i szczęśliwej dziewczyny stała się starą, poirytowaną wersją siebie.
- O miłości, kotku - odpowiedział jej ojciec, na co ta przewróciła oczami. - Bierzecie ślub, to poważna sprawa i… - nie dokończył, do zaraz skupił uwagę na czymś, co znajdowało się za plecami narzeczeństwa. - Mark, przyjacielu, spóźniłeś się! - zaśmiał się perliście, na co pan Lynch odpowiedział głośnym mruknięciem.
- Masz za duży dom.
- O! - Pisk Damiano sprawił, że młodzi podskoczyli w miejscu. - I tutaj znajduje się właśnie sedno sprawy.
Laura zrobiła wielkie oczy.
Kurwa. Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa!
- Tato, ja…
- Ale jak to „sedno sprawy”? - przerwał jej Ross, którego zresztą ojcowie zignorowali.
- Lau, dobrze wiesz, że winnica i ten dom są zapisane na ciebie - rzucił Włoch, kierując te słowa do córki.
- Jakże bym mogła zapomnieć - mruknęła dziewczyna, ale widząc zdenerwowane spojrzenie ojca, ucichła.
- A moja posiadłość w Nowym Jorku nie może się równać z tą. - Pan Mark przypomniał o swojej obecności, wlepiając spojrzenie w młodszego syna.
- Bredzisz. Nasz dom też jest niczego sobie - wtrącił Ross, ale został zaraz skarcony przez rodzica.
- Oni mają winnicę, młodziaku.
- Oj tam, wielkie rzeczy. - Do wymiany zdań dołączył się Damiano, a zaraz za nim jego córka.
- Tutaj większość osób ma chociażby małe winniczki.
- Dobra, nieważne - mruknął Mark. - Ogólnie, chodzi nam o to, że do na was jest zapisany ten dom.
Ross o mało nie zgubił na podłodze oczu, słysząc to. Że niby ta wielka chawira ma należeć do niego?
- Tato, ja… - zaczęła Laura, ale znów nie dane było jej dokończyć.
- Poza tym, przejmiecie interes . - Damiano wskazał głową na stojącą niedaleko Viotet.
Kurwa to potęgi entej.

~*~*~*~*~
Siemka, misie :*
Sorki za opóźnienie, ale miałam zabrany komp. Nawet nie pytajcie.
No to, jak podoba się rozdział? Kiss był? Był.
Macie i się cieszcie, chociaż według mnie, porządnie o spierdoliłam.
No ale mniejsza o to.
Przykro mi, ze tak mało Was to czyta, ale zbliżamy się już ku końcowi, więc nie usunę, ani nic.
Kiedyś było Was tu więcej :(
No nic, wyczekujcie nexta, misiaczki :*
~ Alex


niedziela, 10 stycznia 2016

17. We're out of time on the highway to never

  We're out of time on the highway to never ~ Kończy nam się czas na autostradzie donikąd 
~ Duke Dumont - Ocean Drivers



Nie, to nie może być ona…
Ellen patrzyła przed siebie wielkimi oczami i sama już nie wiedziała, co ma myśleć. Czy to głowa płata jej figle? A może ktoś robi sobie jakiś dziwny żart? Ale to przecież nie możliwe, to nie mogła być ona.
Nie jej córeczka, nie ta młodziutka, niewinna dziewczynka w bordowej sukience, koślawiąca wszystkie jej szpilki. Nie ta śliczna, słodka piętnastolatka, uciekająca z domu i wracająca z obolałą głową. To nie była twarz jej córki. Tamta była roześmiana i nieco zagubiona, a ta zdawała się znać już każdą tajemnicę świata. Kobieta, która stała przy taksówce i z przejęciem wpatrywała się w dom, który Ellen własnoręcznie budowała, nie miała prawa być jej córka. Ta szatynka była zbyt dorosła, byt mądra, zbyt dojrzała na jej nastoletnią Laurę.
- Nie, to nie możesz być ty… - wyszeptała Ellen i chwiejnym krokiem podeszła do kobiety.
Przez ten cały czas nie mogła uwierzyć, że to ona, ale kiedy zobaczyła jej oczy…
- Laura… - wykrztusiła, przytłoczona nadmiarem emocji i uśmiechnięta, rozpłakała się.
Podczas, gdy Laura nie wiedziała, co ma powiedzieć, mama zakleszczyła ją w swoich objęciach i przytulała tak mocno, jakby chciała tym uściskiem nadrobić wszystkie zaległości.
- Laura, to naprawdę ty - wyłkała kobieta i wtuliła się w córkę jeszcze mocniej.
- Tak, mamo, to ja. - Brunetka uśmiechnęła się pod nosem i wykorzystując to, że jest wyższa od matki, położyła brodę na czubku jej głowy. - Strasznie tęskniłam - wyszeptała i wtuliła się w nią jeszcze mocniej.
- Ale kotku. - Ellen złapała w dłonie twarz córki i kciukami starła z jej policzków łzy. Potem znów ją przytuliła. - Gdzie ty byłaś przez ten cały czas?
- W Nowym Jorku. - odparła Laura, wydostając się z uścisku. - Bardzo tęskniłam - wyszeptała i na nowo zaczęła płakać.
Nie potrafiła przestać się uśmiechać, a kiedy przed domem pojawił się jej ojciec sapnęła radośnie .
- Córcia? - zapytał niedowierzający Damiano. Kiedy tylko dostrzegł przebłysk podobieństwa między dziewczynką sprzed pięciu lat, a kobietą stojącą przed nim, roześmiał się wesoło. - Lauritta! - Wyrzucił ręce w górę i podszedł do brunetki. Wziął w dłonie jej drobne ramiona i pocałował córkę w czoło.  - Wszyscy bardzo tęskniliśmy - dodał, a widząc niemy uśmiech Laury, przytulił ją mocno.
- Dziadku, dziadku! - zawołał Nicky i rzucił się na pana Marano. Ten wziął malca na ręce i zaczął go kołysać.  - A ty wiesz, że to jest moja ciocia? - zapytał szeptem, po czym uśmiechnął się szczerze do Laury.
Brunetka poczuła, jak jej serce nagle się zatrzymuje. Odwzajemniła gest malca i dopiero po chwili przypomniała sobie o oddychaniu.
- A ty wiesz, że to moja córka? - Damiano podniósł brew do góry, a Nicky otworzy szerzej usta.
- Coo? - Czterolatek popatrzył zdziwiony na ciocię , a potem na dziadka. - Ja już nic nie rozumiem! Ciocia nie może być kilkoma osobami na raz! - przejął się chłopczyk i zaczął wyliczać coś na palcach. - Jest czteroma ludźmi!
Damiano zmarszczył brwi, na co Nicky pokręcił głową z westchnięciem.
- No, jest moją ciocią, siostrą mamusiu, twoją córką i nasz.. narz..
Podczas, gdy najmłodszy z Lynchów wypluwał ślinę, starając się wypowiedzieć odpowiednie słowo, Laura zorientowała się, co malec chce powiedzieć i wymieniła z Vanessą przerażone spojrzenia.
Weź zabierz tego dzieciaka!
Ty go zabierz, jesteś bliżej!
Ale ty jesteś jego matką!
A ty narzekasz, że za mało go nosisz na rękach!
Ugh, okej.
Gdy siostry przestały toczyć rozmowę, Laura uśmiechnęła się słodko do ojca.
- Daj, ja go wezmę. Jest ciężki. - Zrobiła niewinną minę i przejmując malca od Damiano, zatkała mu usta ręką. - Co mówisz? - spytała, kiedy chłopczyk zaczął coś mamrotać. - Dobrze, zaraz pójdziemy pobawić się z… Hektor! - pisnęła radośnie i oddała pospiesznie dziecko dziadkowi.
Pies w mgnieniu oka znalazł się na Laurze, która teraz leżała na ziemi i machała głową, kiedy  owczarek zaczął lizać ją po twarzy.
- Ty stary byku, ale żeś wydoroślał! - trąciła psa łokciem, a ten wypiął się dumnie. - Jak wyjeżdżałam, to było z ciebie przecież małe gówno! - zaśmiała się, siadając.
Hektor, śliczny owczarek szkocki, warknął krótko i do siebie. Przecież miał już pięć lat, to jasne, że nie był „małym gównem”.
- Pewnie wszystkie sunie  w okolicy są twoje, nie? - Laura szturchnęła psa łokciem, na co ten zamerdał radośnie ogonem i zaszczekał.
Przy nich nagle znalazł się Ross, który przez cały czas z rozbawieniem przyglądał się zaistniałej sytuacji.
- Jak ty to robisz, co? - Zwrócił na siebie uwagę dziewczyny, po czym zakładając ręce na piersiach, uśmiechnął się. - Ten pies wydaje się wcale nie słuchać, co mówię.
Hektor podszedł do blondyna z wystawionym językiem, a kiedy ten wyciągnął rękę, żeby go pogłaskać, owczarek porządnie ją wylizał.
- Ross, ależ ty zmężniałeś - wtrąciła Ellen i klepnęła blondyna w pierś. - Widzę, że już się poznaliście - uśmiechnęła się perliście do córki, a kiedy ta podrapała się zawstydzona w tył głowy, zaczęła się śmiać. - Och, najwidoczniej Stormie nie potrafi trzymać języka za zębami.
Laura i Ross popatrzyli na siebie znacząco i równocześnie zaczęli zakrywać rumieńce.
- Jesteśmy tu od pięciu minut, a ta papla wszystko już wygadała - oburzył się Mark, ale po chwili ucałował żonę w czoło z uśmiechem.
- Sam jesteś papla. Ja po prostu wyświadczyłam młodym przysługę - broniła się pani Lynch z rękoma ku górze.
Laura wstała, otrzepała się z kurzu i podeszła bliżej blondyna. Rzuciła mu ponaglające spojrzenie, a kiedy ten nie załapał, bez uprzedzenia wtuliła się w jego bok.
- Tak, dziękujemy, proszę pani - uśmiechnęła się promiennie i skinęła głową w stronę przyszłej teściowej.
- Możesz mi mówić mamo. - Stormie machnęła ręką, poczym poszła w stronę domu. - Idziecie?! - krzyknęła, będąc już daleko na podwórku, na co Ellen pokiwała wolno głową.
- Kotku, nie mamy nic przeciwko, żebyś spała z Rossem w jednym pokoju. Masz duże łóżko, pomieścicie się - puściła Laurze oczko, na co ona zaśmiała się nerwowo.

***
- Wstyd mi za ciebie - mruknęła brunetka, rzucając torbę na biurko.
Już zdążyła rozgościć się w pokoju, co nie trwało wcale długo - walizkę schowała do szafy, w której zostawiła mnóstwo ubrań, w których chodziła pięć lat temu. W większości były to sukienki, ale w taką pogodę jak ta, grzechem było ich nie nosić.
- Niby czemu? - - odpowiedział jej Ross, podnosząc znacząco brwi. Bawiła go postawa Marano. Zachowywała się tak, jakby znała to miejsce jak własną kieszeń, ale bała się czegokolwiek dotknąć.
Za to on nie miał z tym problemu. Podczas poprzedniej wizyty w słonecznych Włoszech, nie wchodził do tego pokoju, bo nawet nie wiedział o jego istnieniu. Ale teraz, kiedy tutaj wszedł? Nie umiał dopasować tego miejsca do charakteru brunetki. Jasne, różowe ściany i srebrzystoszara podłoga, na której stały białe meble wyglądały tak niewinnie i słodko. Szare zasłony na wielkim oknie nadal były zasłonięte, przez co wydawał się być ciemny. Na komodzie stało lusterko i kosmetyczka, a obok paleta z cieniami do powiek. Na biurku stał był komputer, na którym przyczepiono karteczkę z napisem „Zamiast zajmować się tym głupim czymś, napisałabyś do mnie sprośnego SMS-a :P :* :P”. Domyślał się, od kogo była ta wiadomość, ale wolał nie poruszać tematu. 
  Gdy podszedł do okna, żeby rozsunąć zasłony, w oczy rzuciło mu się zdjęcie oprawione w srebrną  ramkę. Na nim była Laura, oraz dwóch innych chłopaków. Jednego poznawał. Zielone oczy i blond włosy stały mu się znane już dzisiaj, kiedy poznał Wenecciego. Wcale się zmienił. Nadal wyglądał młodo, miał wesoły wyraz twarzy i szeroki uśmiech na ustach. Ale Laura? Ona zmieniła się nie do poznania. Śliczna, młoda dziewczyna w błękitnej sukience i za dużej skórzanej kurtce wyglądała zupełnie inaczej. Śmiała się, a w kącikach oczu pojawiły jej się łzy. Płakała ze śmiechu. Miała dziecięcą twarz, a jej oczy wydawały się być większe. Wyglądała na szczęśliwą. Na żywo Ross jeszcze jej takiej nie widział.
Ale ani Laura, ani Antonio nie przykuli jednak uwagi blondyna tak, jak trzecia osoba znajdująca się na fotografii. Chłopak miał na sobie ciemnoszarą bokserkę i w przeciwieństwie do pozostałej dwójki, on nie miał na sobie kurtki. Nie widział koloru tęczówek przez przymrużone oczy szatyna. Wiedział, że to Lucas. Wysoko postawione i rozwiane włosy, ostre rysy twarzy i usta całujące policzek brunetki - wszystko mówiło, że to właśnie on.
Trójka przyjaciół stała na jakimś torze. Anti trzymał łokieć na głowie skulonej Laury, której uśmiech był jednym z najszczerszych uśmiechów, jakie Lynch kiedykolwiek widział, a obok niej stał Lucas, całujący ją w policzek. Wyglądali, jakby świetnie się bawili i jakby czuli się najszczęśliwsi w świecie.

- Van nam je robiła, jak byliśmy kiedyś na wyścigach.- Laura dotknęła delikatnie ramienia Rossa, na co on się do niej odwrócił.
Brunetka założyła ręce na piersiach i z niemym uśmiechem wpatrywała się w zdjęcie.
- Byłam ogromną szczęściarą. Miałam wspaniałego przyjaciela i byłam cholernie zakochana - powiedziała po chwili milczenia i chwyciła ramkę w ręce. - Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy nawet o tym, że można też ścigać się nielegalnie - dodała, poczym, uśmiech z jej twarzy zniknął, a zastąpiło go ciche prychnięcie.- Trułam rodzicom przez pół roku, aż w końcu na urodziny kupili mi motor. To ja wyhaczyłam te cholerne zawody. Gdyby nie ja, Lucas nadal by tu był.
Zaśmiała się gorzko i usiadła na wielkim łóżku, kładąc ręce na głowie.
- Byłam tak cholernie głupia - mruknęła i rzuciła twarz w poduszkę.
Ross był zaskoczony jej nagłym wyznaniem, ale tłumiony w poduszce pisk ocucił go z zamyślenia.
- Nie myśl tak, Lau - zaczął, siadając obok niej. Zawahał się, ale w końcu położył rękę na jej plecach. - Śmierć Lucasa to nie twoja wina.  
- To czyja, do diabła?
Jej ton nie był przyjemny, ale też nie złośliwy, czy sarkastyczny. Po prostu bezsilny. I może z lekka poirytowany.
- Kurwa, Ross, nie praw mi morałów, błagam cię - warknęła cicho, wracając do pozycji siedzącej. - Wiem, że nie powinnam się obwiniać. Doskonale to wiem. Ale mimo wszystko… Nie mogę zapomnieć jego miny, kiedy przyjechałam pod jego dom motorem. Wiedział, że będą z tego kłopoty, ale miał na myśli mnie. W życiu bym nie pomyślała, że… - Nagle brunetka podskoczyła jak oparzona i przyjrzała się bystrzej narzeczonemu - Skąd wiesz, kto to Lucas? I skąd, do cholery, wiesz, że nie żyje?!
No to klops.
- Em, Laura, ja… Po prostu…
Kiedy blondyn starał się wymyślić jakąś dobrą wymówkę, Laura wzięła parę wdechów, chcąc się uspokoić. Dobrze wiedziała, kto wypaplał jej małą tajemnicę. A raczej skrawek tej tajemnicy.
- Dobra, nie ważne - powiedziała w końcu. - Dobrze wiem, że to Max. Tylko on zna  dokładnie ten kawałek historii- dodała, poczym opadła bezsilnie na łóżko. - No chyba, że zdążyłeś przekonać do siebie Antiego i wgadał ci wszyściusieńko.
Blondyn zaśmiał się pod nosem, kiedy przypomniała mu się podejrzliwa mina Wenecciego, kiedy dowiedział się, że chłopak bierze z Laurą ślub.
- A jest tego więcej? - zapytał, rzucając się obok brunetki.
Laura odwróciła głowę w jego kierunku tak, że prawie stykali się nosami. Uśmiechnęła się niemo i złapała dłoń Lyncha.
- Ross, śmierć Lucasa może i była moją winą, ale na pewno nie zrobiłam tego świadomie. A bardzo dużo złych rzeczy robiłam zdając sobie z tego całkowitą sprawę - westchnęła i przysunęła głowę bliżej niego.
Teraz oboje wpatrywali się  w sufit, który był usłany zdjęciami brunetki, Lucasa i Antonia.
- Ale wracając - dziewczyna znów utkwiła wzrok w twarzy blondyna, na co on automatycznie ścisnął jej dłoń.  Była taka mała i drobna, bał się, że może ją zgnieść, ale mimo to, jej ciemne oczy sprawiły, że na chwilę zapomniał o wszystkim, co działo się wokół. - Na serio jesteś tak tępy, żeby trzymać swoją narzeczoną dwa metry od siebie?
- Bardzo możliwe - odpowiedział z uśmiechem.
Cały czas nie mógł uwierzyć, że w końcu normalnie rozmawiają. Bez udawania, bez krzyków, kłótni i złośliwości. Trzymał ją właśnie za rękę, leżeli razem na łóżku, a uśmiech nie opuszczał ich twarzy.
- To lepiej nastawiaj się już psychicznie, bo całuję tak, że kolana miękną - wyszeptała zadziornie brunetka, a kiedy spotkała się ze zdziwioną miną chłopaka, zaczęła trząść się ze śmiechu.

***
- No więc, kochani! - Pan Marano wstał z krzesła i zlustrował wszystkich dokładnie wzrokiem, zatrzymując go na młodszej córce. - Nie dość, że odzyskaliśmy dziecko, to jeszcze lada moment wydamy je za mąż! - zamachał w górze ręką i uniósł lampkę wina tak wysoko, aby wszyscy mogli ją zobaczyć. - Wypijmy za to!
- Jestem za! - Dołączył do niego Mark i na stojaka wypił całą zawartość kieliszka. - Z każdym rokiem twoje wino jest coraz lepsze, przyjacielu - uśmiechnął się i dał Damiano kieliszek, które ten szybko napełnił.
- Tato, proszę cię, nie rozpijaj tu wszystkich - wtrąciła Vanessa, biorąc Nicka na kolana i dając mu plastikowy kubek z sokiem pomarańczowym. - Chciałabym, żeby te święta Riker przeżył na trzeźwo.
- Ej! - oburzył się wspomniany blondyn - Ostatnio wypiłem tylko jeden kieliszek za dużo, okej? - dodał na swoją obronę, czym wywołał śmiech brata.
- I to przez jeden kieliszek zniszczyłeś lampkę w salonie? - Ross zmarszczył brwi poczym dodał - A na po weselu, w noc poślubną, Vanka musiała cię holować do domu, bo zasnąłeś.
- Przynajmniej on nie dobierał się do druhen - wtrąciła Rydel, patrząc znacząco na Setha.
- To one dobierały się do mnie.

Tak więc, przy stole panowała radosna atmosfera, która dopisywała nawet Laurze. Chociaż ta niewiele się odzywała, bacznie nadstawiała uszu, chcąc wyłapać jak najwięcej szczegółów z życia, w którym mogła uczestniczyć już od dawna. Śmiała się z żartów, prychała na docinki ze strony Reachel czy Van oraz momentami dodawała coś od siebie. Poza tym, prawie w ogóle nie odstawiała od ust wina, które piła już nie po raz pierwszy. Nie raz siadała z ojcem na huśtawce przed domem i oboje wypijali po jednej butelce.
W tym roku winnica ślicznie rozkwitła, przeszło jej przez myśl, a gdy wyjrzała za okno, uśmiech zniknął z jej twarzy.

- Laura, daj spokój - wołał Antonio, biegnąc za brunetką.
- Ja nie… - zatrzymała się na chwilę, żeby złapać równowagę, ale potem znów ruszyła dalej. - Nie jestem pijana, okej ???
- Tak, w to nie wątpię - prychnął pod nosem Wenecci, ale kiedy zorientował się, jak daleko w tyle został za brunetką, szybko ją dogonił.
Od pogrzebu Lucasa minął tydzień. Anti już się pozbierał i starał się myśleć trzeźwo, czego nie można było powiedzieć o brunetce. Cały czas chodziła pijana i wymyślała najgłupsze pomysły, żeby tylko odciągnąć uwagę od tragedii, jaka ją dosięgła.
- Antonio, słuchaj. - Nachyliła się nad ziemią, mrużąc oczy, po czym przyssała usta do butelki z winem. - Ta głupia szmata pożałuje, okej?
Blondyn pokręcił głową i odebrał od Laury alkohol, wyrzucając go za siebie. Jednak brunetka nie zważała na dźwięk tuczącego się szkła, tylko szła dalej, klnąc pod nosem.
- Głupia, cholerna Violet.
Gdy Antonio wyłapał te słowa, momentalnie zesztywniał.
- Co ty chcesz zrobić? - zapytał, ale i tak znał odpowiedź. Nawet się nie spostrzegł, jak znaleźli się w winnicy Marano, a ona nadal milczała.
- To wszystko jej wina! - wrzeszczała Laura, wskazując na wielką winorośl, rosnącą w odosobnieniu. Wszystkie inne krzewy zbierały się w długie pasy zieleni, ale tylko ten jeden stał samotnie, wyglądając jak prawdziwe drzewo.
Laura miała żal do rośliny od urodzenia. Violet tworzyła część rodziny, była traktowana, jak trzecia córka. To ona dawała najdorodniejsze owoce, to przy niej Damiano przesiadywał całymi dniami.
To przez nią zaniedbywał Laurę.
- Gdyby nie ona, nie pokłóciłabym się z ojcem! Nie wyciągnęłabym was wtedy na wyścigi! Lucas by żył! - krzyczała przez łzy i szła dalej, co chwilę odwracając się do przyjaciela.
Cała się trzęsła, a jej serce było poszarpane jak nigdy. Czuła, że robi źle, ale nie chciała przestawać. Myślała, że kiedy to zrobi poczuje się lepiej,  że ból wreszcie zniknie. Nie mogła zemścić się na motorze, czy kimkolwiek z toru, ale mogła zrobić to na Violet.
Wyjęła z kieszeni kurtki kilka petard i zapalniczkę.
- Laura, do cholery, nie rób tego!
Było już a późno. Laura odpaliła wszystkie na raz, a kiedy rzuciła je pod drzewo, odskoczyła przerażona. Nie mogła pojąć, co właśnie zrobiła.
Zakołowało jej się w głowie, a ona nadal stała przerażona. Dopiero, kiedy przy Violet pojawiły się iskry, rozumiała, co zrobiła.
Czuła się jak w transie, kiedy wlekąc nogami, była popychana przez Wenecciego do wyjścia.
- Laura, do Rzymu, szybko! - krzyczał za nią Anti i ponaglał, kiedy brunetka się zatrzymywała.
Nie mogła już wrócić do domu. Patrzyła, jak piętnaście lat jej życia staje w płomieniach, jak od ognia zajmuje się trwa, krzewy i drzewa. Patrzyła na spustoszenie, które sama zasiała.
- Antonio, ja…
Nagle oderwało jej mowę, bo kolejna petarda odstrzeliła. No tak, przecież miała kilka pochowanych w krzakach. Popatrzyła na przyjaciela wielkimi, przerażonymi oczami.
- Boże, co ja robiłam… - Zatkała usta ręką i runęła z na ziemię z bezsilności.
Chciała się pozbierać, wymyślić jakieś rozwiązanie, ale nic z tego. Zamiast tego cała się trzęsła, łkała i piszczała.
- List… - wyszeptała i nagle przestała płakać. Wstała i rzuciła się na przyjaciela. - Wrócę, obiecuję! - krzyknęła i czym prędzej pognała w stronę domu.
Potykała się o własne nogi, zahaczyła sukienką o gałąź, przez co ta się rozpruła, Antonio wołał za nią z przerażeniem.
Ale to nie miało znaczenia.  
Musiała spakować rzeczy i uciec. Nie mogła tu być ani chwili dłużej.  


- Laura, wszystko w porządku? - zapytał Antonio, siedzący obok brunetki. Wziął jej trzęsącą się dłoń w swoją, czym przykuł jej uwagę.
- Tak, tylko po prostu… - odchrząknęła i zniżyła głos tak, żeby nie słyszał tego nikt, oprócz Wenecciego. - Przypomniała mi się moja ucieczka.
Dłoń blondyna nagle zesztywniała i zgniotła tą, należącą do Laury.
- Ałł. - Wessała powietrze i szybko wyślizgnęła rękę z uścisku przyjaciela.
- Mówiłaś o tym rodzicom? - zapytał z kamienną twarzą.
Laura poczuła się mała i bezbronna.
- N-nie - wydukała, nagle czując, że zrobiła coś nie tak.
- Lau, kochanie, musisz im w końcu powiedzieć - uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, co jednak nie pomogło brunetce. Przełknęła cicho ślinę.
- Skarbie. - Z zamyślenia wyrwał ja głos Rossa, który właśnie chwycił jej dłoń.
Poczuła, jak w palec wbija jej się obręcz pierścionka, który dzisiaj miała na sobie po raz drugi.
- Tak? - Wyrwana z zamyślenia, uśmiechnęła się słodko w stronę narzeczonego, a potem przeniosła wzrok na innych zebranych przy stole. - Coś mnie ominęło?
- Właśnie zastanawialiśmy się z Damiano, na kiedy wyznaczyliście datę ślubu - uśmiechnęła się ciepło Stormie , za to z twarzy brunetki uśmiech zniknął całkowicie.
- Jeszcze się nad tym nie zastanawialiśmy - przyznał Ross, kładąc złączone ręce jego i Laury na stole obok swojego talerza.
- A więc postanowione! - zawołał radośnie Damiano. -Pobierzecie się za twa tygodnie, zanim jeszcze zdążycie uciec z Włoch.

~*~*~*~*~
Dam, dadadadam!!!
Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, przedłużając rozdział o tysiąc słów. Serio, zwykle jest ich dwa tysiące, ale tym razem zaszalałam i postawiłam na trzy. Przecież jesteśmy już na 17, a ślub Raury jest tylko w planach. A więc zaczynamy te plany wprowadzać w rzeczywistość.
Poza tym, przeszłość Laury poznaliście już chyba w całości. Jakby ktoś się nie zorientował, akcja w której kłóci się z Vanessą,  dzieje się zaraz potem, a następnie idzie do Koloseum.
Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was, ale postanowiłam, że należy Wam się mała nagroda za to, ze tak dzielnie czekaliście.
Dziękuję za miłe słowa pod rocznicową notką :*
Do napisania,

~ Alex