niedziela, 31 maja 2015

14. It's been a long day, without you my friend... And I'll tell you all about it when I see you again...

 It's been a long day, without you my friend... And I'll tell you all about it when I see you again... ~ Mój przyjacielu, to był długi dzień bez ciebie. Opowiem ci o nim, gdy znowu się spotkamy
 See you again - Wiz Khalifa  feat. Charlie Puth


W pokoju zapanowała nieprzyjemna cisza. Max skończył opowiadać, a każdy mógł teraz przetrawić jego słowa. |W końcu, nie zawsze słyszy się taką historię,  na dodatek sięgającą osoby dość bliskiej całej reszcie. Vanessa wpatrywała się w panele i obgryzała skórki od paznokci. Nie mogła uwierzyć, że siostra jej o tym nie powiedziała. Oczywiście, o śmierci Lucasa wiedziała cała okolica. Był młody, ambitny, w miarę dobrze się uczył. A przede wszystkim był miłością Laury. Rodzice za nim przepadali i nigdy nawet nie pomyśleliby, że może on brać udział w tym świństwie. A tym bardziej nie podejrzewali o to Laury. Vanessa nawet przez jakiś moment była zazdrosna o to, że ten miejscowy przystojniak zwrócił uwagę na jej młodszą siostrę, a nie na dojrzałą, choć starszą od niego o trzy lata, czarnulkę. Lecz zazdrość ta przeszła jej gdy tylko zobaczyła, z jaką miłością oboje na siebie patrzą. Gdy przyłapywała ich na skradaniu sobie potajemnych pocałunków i chichotaniu siostry, gdy siedemnastolatek jeździł dłonią po jej udzie. Wtedy już nie zazdrościła jej chłopaka, tylko tego, że nie krępuje się przyprowadzić go do domu i przedstawić rodzicom. Ona i Riker znali się już trzy lata, chodzili dwa. Ten poprosił ja o rękę, tydzień później – z późniejszych wyliczeń – czarnowłosa zaszła w ciążę. Mieszkała wówczas w Ameryce, w Nowym Jorku. Do rodziny przyjeżdżała na wakacje. I za każdym razem, kiedy przyjeżdżała, brunetka wymykała się po nocach do malutkiego domku na drzewie. Widziała ją nie raz i wiedziała, że szło się spotkać z nim. I wtedy właśnie myślała o Rikerze. O tym, jak bardzo go kocha.
O śmierci wybranka serca siostry dowiedziała się z nekrologu. Tego dnia, kiedy ów wypadek miał miejsce, Laura nie wróciła nawet do domu. Całą noc przesiedziała u Antiego. Kolejnego dnia zadzwoniła tylko, powiedzieć, że kilka następnych nocy też spędzi u niego i żeby się nie martwili. Van próbowała do niej dotrzeć, porozmawiać. Ale to w ramię blondyna płakała brunetka, kiedy oddawali ciało Monteza ziemi.
- Powiedziano nam, że wpadł w poślizg na autostradzie i z niej wypadł. Nikt nic nie mówił o wyścigach – wydukała w końcu oszołomiona. Do tej pory nie mogła uwierzyć, choć wszystko zaczynało składać się w jedną całość.
Max spojrzał na nią, wyraźnie dotknięty.
- Ona przeżywała piekło, obwiniała siebie o jego śmierć. Uważała, że skoro ona rozpoczęła wśród nich modę na motory, to właśnie oka powinna… - urwał, wciągając gwałtownie powietrze. Vanessa poderwała się z łóżka gwałtownie.
- Blizny! – krzyknęła, jakby odkryła ósmy cud świata. Nie była jednak radosna, tylko przerażona. – Wcale nie wylądowała w kolczastych krzakach, ona się cięła! Próbowała popełnić samobójstwo!
Teraz to Ross zachłysnąć się powietrzem. I pomyśleć, że traktował ją, jakby była kuloodporna. Testował jej wytrzymałość, poza tym, intrygowała go. A ona nie była wcale kuloodporna. Tylko poprzebijana na wylot.
- Ale… Skąd ty to wiesz? – wystękał ku zdziwieniu wszystkich. Tylko brunet nie był zaskoczony jego pytaniem. Wydawał się go nawet spodziewać.
- Jestem kuzynem Antonia. Powiedział mi.
- A pożar…?
- Jaki znów pożar?! – wrzasnęła Rydel zaszokowana. Vanessa nagle pożałowała, że nie odciągnęła chłopaka na bok. To było za dużo jak dla blondyny. Za dużo, jak la nich wszystkich. Ich psychika nie wytrzymałaby już kolejnej historii takiej, jak ta.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Ten sekret Anti trzyma zamknięty na kłódkę.

Znów zapadła cisza. Tym razem ani przyjemna, ani uciążliwa. Po prostu potrzebna. Ten zgiełk nowych informacji musiał się jakoś uporządkować, a bez chwili ciszy sam by tego nie zrobił. Dziewczyna pojawiła się z nikąd. Ale namąciła w ich życiu, jak mało kto. Ta zupełnie obca kobieta skrywała jeszcze nie jedną tajemnicę, nie jeden problem przewyższający jej możliwości. A oni czuli się zobowiązani pomóc jej wszystkie rozwiązać.
- Mam pomysł – odezwał się nagle Riker. Do tej pory milczał, nie wtrącał uwag, po prostu starał się zadowolić żonę . Mało interesowała go nowopoznana. Wiedział, czuł to w kościach: będą z nią problemy. – Zabierzmy ją na święta do Włoch, do waszych rodziców.

***

- Co tak długo? – niecierpliwiła się blondyna, oparta o karoserię i skubiącą lakier z paznokci. Brunetka przewróciła oczami i zaklaksoniła, aż jej przyjaciółka podskoczyła. – Lau, nienawidzę cię, wiesz? – fuknęła Logan i wsiadła na miejsce pasażera.
- Ej! To moje miejsce, spadówa! – oburzyła się dziewczyna i popchnęła w żartach przyjaciółkę. Reachel spiorunowała ją wzrokiem.
- Sama spadaj, małpo niedorozwinięta – wytknęła ciemnookiej język i dodatkowo pstryknęła w nos. Chcąc nie chcąc, Marano na ten gest kichnęła, na co obie zareagowały śmiechem. Po chwili napad śmiechu ustał i obie ponowiły milczące wyczekiwanie.

Czekały długo. Minimum pół godziny. Ale w końcu Max zamknął na sobą wejściowe drzwi i ruszył w stronę auta. Na jego miejscu siedziała ciemnowłosa i przysypiała, tak samo, jak blondyna obok. Zapukał lekko w szybę. Dziewczyna oszołomiona podniosła głowę i mlasnęła.
- Ja wcale nie spałam – wychrypiała ledwo słyszalnie i sunąc po wnętrznościach auta wślizgnęła się na tylne siedzenie. Rozłożyła się na całych trzech fotelach i wróciła do swojej własnej krainy Morfeusza. Długo o jednak nie trwało, bo kilka sekund później otworzyła rozespane już oczy i wlepiła je złowrogo w przyjaciela. – Pół godziny. Siedziałeś tam pół godziny, idioto. Nie wiem, jak u ciebie, ale w moim słowniku „chwila” oznacza maks dziesięć minut. Maks – zawarczała tonem nie znoszącym pyskowania. Poza tym, brunet nawet bałby się jej odpyskować. – To co tak długo robiłeś? – zapytała, łagodniejąc i siadając po turecku na środku foteli. Miała poczochrane włosy, ale nie przeszkadzało jej to, nawet nie zgarnęła ich z twarzy. Same opadły po paru minutach, przygniecione ciężarem wilgoci unoszącej się w powietrzu. Za szybą padał śnieg, a oni nie ruszyli, przez co do środka przez uchylone okno przedostawały się pojedyncze śnieżynki.
- Rozmawiałem – odparł niechętnie i odpalił silnik. W środku samochodu zawarczało, a on ruszył z podjazdu.
- Więcej szczegółów? – odezwała się zachrypniętym głosem Reachel. Max spojrzał na nią zdziwiony. Był przekonany, że dziewczyna śpi. A ta otworzyła z premedytacją jedno oko i uśmiechnęła się złośliwie.
- Nie ma więcej szczegółów. Po prostu wytłumaczyłem wszystkim, że jeśli zrobią coś którejkolwiek z was, to zastrzelę – brunet wzruszył ramionami i przyspieszył trochę, na pustej drodze. Laura wbiła się plecami w fotel.
- W takim razie musisz pogadać jeszcze z Sethem. Ma chrapkę na Reach – brunetka uśmiechnęła się dziarsko i popatrzyła w stronę przyjaciółki. Ta przekręciła głowę w jej stronę i wytknęła język.
- Spierniczaj, mendo – syknęła, lecz po chwili zakwiliła  zduszonym śmiechem.
- A kto to ten Seth, jeśli mogę wiedzieć? – Max dał znać, ze jeszcze nie wysiadł z auta i nadal słyszy rozmowę dziewcząt. Reachel poczerwieniała.
- Kolega Rossa – burknęła i wróciła wzrokiem na jezdnię i jej interesujący materiał.
- I nałożnik Reach – dodała zadowolona z siebie brunetka.
- Nałożnica.
- Nałożnik. Rodzaj męski nałożnicy.
Max już nic nie powiedział. Cały czas myślał, jak powiedzieć to dziewczyną. Jeśli zrobi to nie tak, to Laura się popłacze, a Reach rzuci na niego z pazurami. Wziąć z zaskoczenia, czy powoli?
- Muszę wam coś powiedzieć – wyznał po chwili. Zacisnął palce jeszcze ciaśniej na kierownicy, więc gdyby była ona żywa, właśnie zostałaby uduszona.
-Masz grobową minę, więc zgaduję, że to coś ważnego  uśmiechnęła się pokrzepiająco Laura.
I to i to.
­- Lynchowie zaprosili nas na święta – oznajmił. Dziewczyny uśmiechnęły się zadowolone. Wreszcie będą mogły spędzić normalne, rodzinne święta. Na stole będzie indyk, a pod choinką prezenty. To duża rodzina, na dodatek z maluchem, więc pewnie dom odwiedza również Mikołaj. Będą miały okazję się wystroić i zawiesić kilka bombek na choince. Laura wreszcie podsadzi siostrzeńca, żeby zamieścił na czubku gwiazdę, a Reach nacieszy się towarzystwem przemiłej Rydel popijają gorącą czekoladę. – Jedziemy do Włoch, do rodziców Laury i Vanessy.
Czar pryska.


Laura patrzy zaszokowana na przyjaciela. Nie dociera do niej to, co właśnie powiedział. Nie będzie prezentów, choinki, indyka. Chcą ją zabrać do rodziców. Ona uciekła z domu, a oni chcą ją teraz tam zabrać.
- Zatrzymaj się – zarządziła słabym, oszołomionym głosem.
- Ale Laur…
- Zatrzymaj! – wrzasnęła.
Max zrobił, co kazała. Zatrzymał auto, a ona szybko z niego wysiadła. Trzasnęła drzwiczkami i ze złością ruszyła chodnikiem.
- Wracaj, porozmawiajmy! – krzyknęła za nią Reachel. Najwyraźniej już do niej dotarło.
- Jak wrócę do domu. Pieszo! – odkrzyknęła i zniknęła w parku.
Gęstwina krzew i krzewów pochłonęła jej postać całkowicie, a ona mogła liczyć na chwilę spokoju.  Była zła. Wściekła, że w ogóle przeszło im to przez myśl. I musieli mieć aprobatę Maxa, a to już szczyt wszystkiego. Ona uciekła, wydostała się z tej czarnej dziury, żeby nie musieć więcej udawać, ze jest okej, a oni chcą jej to wszystko od nowa zafundować. Krew zaczęła gotować się w jej żyłach i podchodzić do zziębniętych policzków. Sama nie wiedziałam kiedy nogi odmówiły jej posłuszeństwa i usiadła na pierwszej ;lepszej ławce. Wciąż miała przed oczami twarze rodziców, Lucasa. Brakowało jej ich wszystkich, a kiedy pomyślała o Antoniu… Obiecała mu, że wróci, a tym czasem ona cały czas tu siedzi. Łzy zebrały jej się w oczach, kiedy pomyślała o przyjacielu. Jak otumaniona układała w głowie układankę zarysu jego twarzy. Łzy nie pozwalały jej normalnie widzieć, a umysł zaćmiewały wspomnienia. Podkuliła nogi i wybuchła gorącym, histerycznym płaczem. Emocje kotłowały się w niej, jak oszalałe, rozbijając powoli i tworząc rysy  na powłoce jej wytrzymałości. Z każdym dniem, z każdym oddechem cierpiała coraz mocniej. Brakowało je rodziny, przyjaciela, miłości. Brakowało jej wyścigów, mieszanki zapachowej spalin, potu i krwi. Brakowało jej całego wcześniejszego, beztroskiego świata. Miała już dość problemów, dość udawania.  Chciała po prostu dać sobie odpocząć, zregenerować siły. Przestać zatracać się w rutynie i żyć, jakby Lucas miał za chwilę pojawić się w jej drzwiach. Obiecywać gruszki na wierzbie.  Przestać oszukiwać samą siebie.

Podniosła głowę. Chciała pozbyć się łez, ale nie umiała. Mrugnęła kilka razy. W końcu udało jej się opanować histerię, choć obraz wciąż jej się zamazywał. Zamrugała parę razy i puściła wolno ostatnie łzy. W końcu udało jej się zapanować nad emocjami. Zmów była nie do pokonania, a jej heroiczna powłoka nie przepuszczała jakichkolwiek uczuć.
- Laura? – usłyszała zdziwiony, męski głos. Nie odwróciła nawet głowy, nie chciała. Nawet bez tego wiedziała, ze ten głos należy do Rossa.  Nie uraczyła go nawet jednym chłodnym spojrzeniem, ale on przysiadł się obok i zaczął ją obserwować. Coś jej nie grało. Był naprawdę podobny do Rossa, ale spojrzenie Lyncha było dla niej krepujące i wzbudzające nieposkromioną złość. Poza tym chłopak wyglądał jakoś inaczej. Nie widziała jego twarzy, nie chwiała tam patrzeć. Po prostu to czuła. Był jakiś inny. Poza tym wydawał się być… Radosny? Ross nigdy nie był radosny, jego ton przypominał raczej statecznego biznesmena.
Odwróciła głowę i zamiast czekoladowych, wzbudzających w niej przeróżne emocje, tęczówek, zobaczyła tak tęsknie wypatrywane, wiecznie roześmiane, zielone oczy.

~*~*~*~*~*~*~*~*~
Buuuu…. Tyle cię nie ma i wracasz z takim złomem? Buu…. – czy nie tak będą teraz brzmiały wasze komentarze? Zakładam, że tak. Wiem, zawiodłam was, przepraszam. Nie powinnam robić sobie tak długiej przerwy między rozdziałami nie mówiąc wam nic i wracać z takim, za przeproszeniem, gównem. Bo inaczej tego określić się nie da. Dużo opisów, dialogów, ale i tak wszystkiego za mało. Przepraszam, naprawdę was przepraszam. Ale mam usprawiedliwienie swojego rozkojarzenia! Ostatnio, bo dwa tygodnie temu była komunia Natalii, a tydzień temu urodziła się moja kuzynka, więc to na niej skupiałam większość wolnego czasu. Do tego w trzy dni przeczytałam pierwszą część „Rywalek” (polecam :D) i miałam sprawdzian z mamy decydujący o mojej końcowej ocenie.  Co tego w poniedziałek test z anglika – Olusia wyciąga kolejną czwórę. Dodajcie do tego nieoficjalne pogłoski o przyszłym nadejściu wyników i  ich faktyczne pojawienie się w piątek, tyle, że na dodatkowych zajęciach z matmy, więc nie dowiedzieliśmy się, jak nam wyszło. We wtorek jadę na wycieczkę i martwię się, czy dobrze będę wspominać ostatnią podstawówkową wycieczkę. Tak więc widzicie, że u mnie ostatnio dość ciekawie. Do tego sprawy rodzinne i sercowe (platoniczne xd) .
Przepraszam za błędy! Jest druga w nocy, nie mam ochoty ich sprawdzać!
Poza tym mam taką sprawę: pytania zawarte w komentarzach pod postami nie uzyskają odpowiedzi, więc proszę je zamieszczać w odpowiedniej zakładce.

Dobrano, ja idę w kimono :D

~ Alex 


Coś was tu za mało! Odwiedzać, komentować, obserwować - to dla mnie ważne!

wtorek, 12 maja 2015

13. And I will stumble and fall

 And I will stumble and fall ~ I potknę się i upadnę
A Great Big World ~ Say Somethink

- Max, uspokój się – Laura złapała przyjaciela za ramię, wbijając szczupłe palce w jego skórę. Zasyczał cicho i odwrócił się do niej. Jego oczy – nadal wypełnione furią – błądziły niespokojnie po jej twarzy. Cały dygotał, zęby miał zaciśnięte, a szczęka chodziła mu to w prawo, to w lewo.
- Mówiłaś, że już się nie zakochasz – wytknął jej najbardziej jadowitym głosem, na jaki było go stać. Brunetka aż cofnęła dłoń.
- Bo się nie zakocham, Max. Dobrze wiesz, ze nie dałabym rady – spojrzała na niego pełna ciepła i spokoju, który nieco ochłodził chłopaka. A może to słowa go ostudziły?
- To… Nie rozumiem – zmarszczył brwi i przeniósł wzrok na Rossa – W co ty ją wpakowałeś, Lynch? – uniósł głowę, jakby chciał mu tym przekazać, że jest od niego ważniejszy.
- W… nic?- blondasek pisnął z przerażenia. Strach sparaliżował go całkowicie, a przed oczami już widział bruneta, który wymierza mu prawego sierpowego.
- To czysty interes, Max. Ja za niego wychodzę, a on daje mi kasę. Trzy miesiące i pa pa, nie wiążę się z nim na zawsze – bruneta ujęła twarz przyjaciela w drobne dłonie i spojrzała mu bez skrępowań w głębokie oczy. – Nie popełnię znów tego samego błędu – przyłożyła czoło do jego czoła, a już po chwili tkwiła w jego ramionach, które przed chwilą mocno ją objęły. Chłopak pocałował ją w czoło i zanurzył dłonie w jej kasztanowych włosach. Wiedział, że nie kłamie, nie mogłaby go okłamać w takiej sprawie.  On dobrze wiedział, co przeszła ostatnim razem, on jedyny znał wszystkie szczegóły.
- Dobrze, Lau, wierzę ci. Ale obiecaj, że gdy zdobędziesz pieniądze, wrócimy do Włoch – ujął jej drobną brodę w palce i zmusił, żeby na niego spojrzała. Pokiwała twierdząco głową.
- Postaram się – uśmiechnęła się smutno.

Reach siedziała po na podłodze i z uniesioną głową przyglądała się scence. Wiedziała, o co chodziło, a przynajmniej tak myślała. Ale myliła się.
Naprężyła ciało i wstała  z paneli.
- Chodźcie, miałaś mi jeszcze włosy zafarbować – blondyna uśmiechnęła się dumna z tego, ze udało jej się zmienić temat na coś przyjemniejszego.
Laura odwzajemniła gest i złapała przyjaciółkę za ręce. Pogłaskała kciukiem wierzch jej dłoni.
- Przepraszam, ze musieliście oglądać tę scenkę. Max jest czasami aż za opiekuńczy – posłała wspomnianemu chłopakowi rozbawione spojrzenie – Do zobaczenia jutro – pomachała wszystkim i przekroczyła próg. Już chciała zamykać drzwi, ale zobaczyła, że Casella stoi w miejscu. Popatrzyła na niego pytająco.
- Zaraz do was dołączę, trzymaj kluczyki – rzucił jej klucze, a one zabrzęczały w powietrzu. Po chwili drzwi się zamknęły, a brunet odczekał chwilę i odetchnął z ulgą. – Okej, Lynch, teraz możemy pogadać – powiedział, już normalnie i wskazał blondynowi, żeby usiadł na krześle. Tak też ten zrobił.
- Wyjść? – zapytała Vanessa ostrożnie, ważąc każde wypowiedziane słowo.
Max zlustrował ją dokładnie od góry do dołu.
- Jesteś siostrą Laury? – zapytał z nutką rozbawienia. Szatynka pokiwała głową. – Tak też myślałem -  uśmiechnął się sam do siebie.
- To co, możemy zostać? – dziewczyna ponowiła pytanie.
- Tak, jasne.
- No, więc, o czym chciałeś nam powiedzieć? – ponaglił go Ross. Riker zawtórował mu cichym „no właśnie”.
Max potarł kark lewą ręką. Zmarszczył nos i spojrzał na swoje tenisówki. Nie wiedział, jakby tu zacząć ten temat. Laura go pewnie zabije, jeśli się dowie, że im powiedział, ale musiał. Inaczej wystarczyłby jeden niewłaściwy ruch, a dziewczyna rozpadła się w drobny mak, a jej odłamki cały czas depresyjnie by płakały. Musiał im opowiedzieć historię, która na zawsze odmieniła życie tej dziewczyny…

Wokół śmierdziało paliwem, ogólnie miejsce wyglądało i pachniało paskudnie, ale dziś jego obskurność przewyższała nad innymi dniami. Dziewczyna, na której zapach ten nie robił już żadnego wrażenia szła szybkim krokiem przez kałuże z deszczu, krwi, potu i ohydnej czarnej mazi. Nie przejmowała się tym, że zniszczy trampki, które miała na nogach, ani, że jej kasztanowe włosy przesiąkną tym okropnym zapachem, po prostu szła. Szła dalej i w skupieniu przeglądała twarze zebranych, jakby lustrowała stronice katalogu. Poszukując przyjaciół pozwoliła sobie na wypicie małego piwa, ale jej w głowie i tak już huczało. I huczałoby nawet bez picia. Czarną ramoneskę zostawiła na bagażniku harleya i teraz bardzo tego żałowała, bo na terenie całego miasta tutaj było najzimniej. Miała im do przekazania ważną wiadomość. Bardzo ważną wiadomość, która na zawsze miała odmienić ich życie. Ale jak na przekór, nigdzie ich nie było. Głośna muzyka dudniła, w niektórych miejscach powietrze spowite papierosowym dymem aż drgało od jej obecności. I w końcu go zobaczyła. Stał oparty o swój motor i szelmowsko uśmiechał się w stronę przyjaciela. Wszyscy tam byli. Mogła im już powiedzieć.
- Lucas – zawołała głośno, próbując przekrzyczeć miejscową wrzawę.
Brunet odwrócił szybko głowę, słysząc swoje imię. Jeździł wzrokiem po placu, aż w końcu jego oczy zatrzymały się na niej. Uśmiechnął się, a jego oczy o razu przysłoniły iskry radości. Pomachał ręką, aby przyszła.
Nie przyszła, podbiegła do nich, przeciskając się przez tłum. Jak oszalała wpadła w ramiona ukochanego i przytuliła go z całej siły. On nieco zaskoczony z początku zachwiał się i nie odwzajemnił gestu, ale zaraz oboje zastygli w tej pozycji.
- Tęskniłem – wyszeptał jej przy uchu i trącił je nosem. Brunetka przymknęła oczy rozkoszując się biciem zakochanego serca.
- Ja też – odszeptała i zagłębiła twarz jeszcze bardziej w jego szyi.
- Hej, gołąbeczki, zabieram gołębicę, która nawet nie raczyła zwrócił uwagi na najprzystojniejszego faceta na tej planecie – Anti szturchnął Lucasa w ramię, przez co dziewczyna wyleciała z jego uścisku.
- Antonio, ty zadufany w sobie draniu – zaśmiała się głośno i oplotła rękoma szyję blondyna.
- Nie wiedziałem, że zakochana Laura, to rozpromieniona Laura – mruknął i uwodzicielsko poruszył brwiami. Dziewczyna zawtórowała ze śmiechem.
- Marano zawsze jest rozpromieniona, kiedy ma przed oczami największe ciacho na świecie – zachichotała i ciągle z rękoma zaplecionymi na karku chłopaka odchyliła tułów do tyłu.
-Lucas, widzisz, zasłaniałeś biedaczce widok, ty gruba świnio – blondas wytknął przyjacielowi język, a brunet zrobił to samo.
- Czasem zastanawiam się, czy to przez kolor włosów, czy jak – dociął mu Lucas i trzepnął siedemnastolatka w tył głowy.

Do trójki przyjaciół podeszła czarnowłosa dziewczyna. Wyglądała jak kelnerka z notesem i długopisem w dłoni.
- Zapisujecie się na wyścigi? – zapytała uprzejmie i odkryła zakuwkę.
- Tak. Laucas Montez, Antonio Wenecci i Laura Marano – wyrecytował brunet.
-Wiek? – dopytała dziewczyna, kiedy ich nazwiska już znalazły się w notesie.
- Siedemnaście – rzucił Anti
- Osiemnaście – dodał zaraz potem Lucas
Cisza.
- A ty? – czarnowłosa spojrzała na Laurę znacząco.
- Potrzebne ci to? – zapytała Laura, błagająco na nią patrząc.
- Bardzo.
Dziewczyna podrapała się w tył głowy i wydukała ciche:
- Piętnaście.

Przyjaciele siedzieli na harleyu Laury i wpatrywali się w ludzi przed nimi. Cisza, jaka między nimi panowała była bardzo przyjemna, jednak przerwał ją Lucas:
- To o czym chciałaś nam powiedzieć – wypalił, nadal ślepo patrząc na plac.
Brunetka uniosła wzrok. Zmarszczyła brwi.
- Nie wykręcaj się, to widać – dodał Antonio, posyłając jej znużone spojrzenie. Westchnęła.
- Nie wiem, czy to teraz dobry pomysł.
- Mów i to już.
Wzięła kilka głębokich wdechów i wyjęła z bagażnika harleya kurtkę. Pod nią leżała koperta. Wzięła ją do ręki, a ramoneskę schowała z powrotem.
- Mam nadzieję, że nie pożałuję – powiedziała i przekazała kopertę brunetowi.
- To przecież …
- List z Omnibus Uniwesity! – wrzasnął Anti uśmiechając się przy tym, jak głupi do sera.  – Czemu się nie cieszycie? – wypalił, widząc, że przyjaciele nie pałają entuzjazmem.
- Nie jest otworzony – zauważył Lucas. Laura skinęła głową, a on przełknął gule rosnącą w gardle.
Ten list mógł zmienić życie ich trójki. Mogli w końcu wyjechać, zostawić to zapyziałe miasto, to cholerne państwo, idiotycznie idealne rodziny i żyć na własną rękę. Jeśli tylko Laurze udało się tam dostać.
Drżącymi rękoma wyjął z kieszeni składamy scyzoryk i bardzo precyzyjnie rozciął kopertę. Z niej wyjął kremową kartkę i rozłożył ją. Zagłębił się w lekturze, co nie trwało długo…
- Dostałaś się! – wrzasnął trochę za głośno i z całych sił przytulił ukochaną. Serce łomotało całej trójce, a Laurze już najbardziej. Na wątłych nogach podeszła bliżej, aby chwycić list i upewnić się, czy chłopak nie żartował.
- Boże, Laura, kocham cię! – wyrzucił Lucas i wpił się w usta dziewczyny. Nie całowali się namiętnie, czy zachłannie, ale oddali w pocałunek całą wdzięczność sobie nawzajem. Cały czas trzęśli się, jak osiki, nawet Antoni, który dołączył do grupowego przytulasa.
- Wiedziałem, że powalisz ich na kolana.
Nie dane było im zbyt długo rokoszować się tą chwilą, bo zaraz potem z głośników rozbrzmiał zmodyfikowany głos, który jeszcze bardziej rozbudził serca trójki harleyowców:
- Wszyscy zawodnicy proszeni są na linię startu!
Tak też Lucas, Antonio i Laura zasiedli za swoich motorach i ruszyli do zatartej już lin i startu. Ich serca łomotały w piersi jak oszalałe, a kiedy zabrzmiał klakson łomot przerodził się w dudnienie, stworzone ukochanym warkotem silników. Ostre zakręty, adrenalina, szczęście i radość, to wszystko mieszało się w rozumach przyjaciół i pozwalało poczuć się na chwile wolnym. Bo byli wolni. Nie dosięgały ich teraz żadne zmartwienia, żadne troski nie zaprzątały im głów. Byli szczęśliwi.
Pisk, zbyt ostry zakręt. Ślad opon na nierównym podłoży placu. Do Laury dopiero po chwili dotarło, co się stało. Wypadek. Zaczęła panikować, w roztrzepaniu szukała wśród pozostałych zawodników, którzy hamowali, przyjaciół. Znalazła Antiego. Cały i zdrowy dosłownie zeskoczył z motoru i pobiegł w miejsce wypadku. Laura gwałtownie zahamowała. Lucas.

Nigdzie go nie było, a ona wyskoczyła z harleya, o mało nie miażdżąc sobie nóg. Kask cisnęła na zdezelowany asfalt i pozwoliła łzom wypłynąć na wierzch. Szła szybko, ale nie mogła pobiec. Nogi za bardzo jej się chwiały. Całe ich wspólne życie, wszystkie wspomnienia, każda chwila spędzona z nim. Powróciły ze zdwojoną siłą. Anti stał już na miejscu i próbował odepchnął tłum od poszkodowanego. Dziewczyna zobaczyła tylko skrawek jego ciała. Pokiereszowanego ciała, które musiało stracić panowanie nad maszyną. Chłopak leżał i nie ruszał żadną kończyną. Usta ją zamrowiły, przypominając o ostatnim pocałunku. Ostatnim. Łzy zamieniły się w histeryczny szloch, a ona sama rzuciła się pędem w stronę ukochanego. Już była tak blisko, już miała się na niego rzucić, próbować obudzić, ale zatrzymał ja blondyn. Stanął jej na grodze do zobaczenia tego, co i tak zdążyła zobaczyć. Kałuża krwi, połamane żebra, kask popętany. Motor ciśnięty pod mur roztrzaskał się w drobny mak. Całe szczęście uleciało gdzieś, gdzieś daleko. Został sam. Szok. „Nie podchodź do niego” – powtarzał Antonio, ale ona nie słuchała. Wyrywała mu się, chciała ostatni raz dotknąć jego skóry. Nie udało jej się. Przyjechało pogotowie. Nikt nie mógł zobaczyć, co się dzieje, ale widział każdy. Zasunęli. Zasunęli zasuwę i serce Laury pękło na tysiąc małych kawałeczków. On umarł. A ona została sama.

~*~*~*~*~*~*~
Heihei! Dzisiaj przeważa wspomnienie, ale jest ono kluczowym i chyba nawet najważniejszym w życiu Laury. Dalej wszystko jakość się ułoży, powoli, powoli, historia z Włoch jeszcze tutaj zawędruje, nie bójcie żaby.
Przyznać się, kto z was polubił Lucasa? Sama prawie ryczałam, zabijając go, ale taki był zamysł. Pierwsza poważna miłość Lau. Uuuuu… Pasztet. Haha, a ja mam taką suuuuper scenkę, już ryczę ze śmiechu, zobaczymy waszą reakcję.
Nie było dwudziestki (na moich zasadach) więc była Laura z Lucasem, nie Rossem. A co, wolno? Wolno.
Pytania proszę zgłaszać do odpowiedniej zakładki!

Dobijamy do 20 komów, kochani! Proszę, aby każdy, kto czyta bloga skomentował ten rozdział!!!! Chcę zobaczyć, ilu was tu jest, misiaczki :)

  Na osłodzenie wieczoru :) Emm... Raczej nocy xd

poniedziałek, 4 maja 2015

❤ Nocia ❤

Heja misiaczki :)
A więc nie przybywam do was z rozdziałem, ale z informacją pewną, ważną dość. A nawet z kilkoma. Lecz, rozpocznijmy wpierw czymś przyjemnym ^_^
Otóż, pamiętacie takiego bloga, którego najpierw założyłam, a potem stwierdziłam, że to niewypał? Tak? Jeśli tak, to powinniście też pamiętać, że obiecałam ruszyć z nową historią, a jej prolog już się ukazał. Mam nadzieję, że będziecie czytać, bo tamten blog jest dla mnie serio ważny. Taki serio, serio ważny, bo... Bo jest ważny xd. Bardzo się starałam i mam nadzieję, że wam się spodoba :) Jeszcze muszę się zająć bohaterami, ale najpierw dostanę w swoje łapska lapka, bo mi ostatnio nawalał i wujek go naprawiał. Ale już w środę znów będę go miała :)
Oto fabuła i adres:
Fabuła


Moje życie miało wyglądać zupełnie inaczej. Miałam mieć normalną rodzinę, dom, swoje własne, nieosiągalne dla innego człowieka miejsce. A zamiast tego? Jeden wielki bajzel, którego nie umiem uporządkować. Ale po co, skoro za miesiąc, może dwa ciotka zawoła „przeprowadzka!” i ja znów będę siedzieć na tyle bm-ki z białymi słuchawkami w uszach grając w tetris. Życie na walizkach nie jest ani przyjemne, ani miłe, ale co poradzisz, kiedy Bonnie ani myśli zabalować gdzieś na dłużej?Najpierw Francja. Mój ojczysty i pełen wdzięku kraj. Potem Kanada. Włochy, Hiszpania, nawet Brazylia. Teraz natomiast czeka mnie ostatni rok liceum w kraju, którego godłem są rozkapryszone nastolatki, które myślą, że świat należy tylko do nich. Tak, ja też tak myślałam, dopóki ten świat nie pochwycił mnie w szpony rzeczywistości. Szarej jak cholera rzeczywistości.
To nie jest kolejna historia słodko-gorzkiej szkolnej miłości. Nie, to jest historia fatalnego zauroczenia, które nie ma szans przerodzić się w coś więcej. Tak cholernie fatalnego, że aż boli, kiedy się o tym myśli. Bo mnie boli z każdym dniem, kiedy próbuję zapomnieć. Zapomnieć o nim. Miałam być zimna, a nie wyżalać się mu na wszelkie możliwe sposoby. I zakochać po uszy, choć udawać zwykłą przyjaciółkę, bo jemu podoba się inna. Skończyć zapłakana na cmentarzu patrząc jak najbliższe mi osoby stają się tak odległe. Siedzieć nieraz u dyrektora i słysząc pochwałę a nie naganę. Miałam tylko doczekać do końca roku szkolnego beznamiętnie odpowiadając na pytania nauczycieli i szwędając się bez celu po korytarzach. A wyszło inaczej.  Zupełnie inaczej.
Zwykle w takiej sytuacji mówi się „Zacznijmy od początku…”. Tyle, że w tym przypadku początek jest końcem, a koniec początkiem. A ja jak kot z tymi cholernymi siedmioma życiami ciągle spadam na cztery łapy. Ale na co one się zdadzą, kiedy potrafią tylko spaść, a nie mnie podnieść? Więc…
… zacznijmy od początku końca… A może końca początku? W sumie, to sama już nie wiem….


Adres:
Standin' in the eye of Hurricane (hurricane-laura.blogspot.com)


Tak, będzie to blog o Laurze, ale Ross odegra tam jedną z najważniejszych ról. Ale naprawdę, historia będzie się różniła od pozostałych. Najbardziej lubię Pascala. To taki wredny, młodszy braciszek, który nieźle namiesza ;)
Ale już nie spojleruję, tylko zapraszam do czytania, komentowania i obserwowania :D






Druga sprawa - haha, jednak mnie pamiętacie! Bardzo mi miło za tak liczny odzew, czyli 13 komów ^_^
A teraz moi kochani, dobijamy do 20! JUHU!!!! Oczywiście rozdział będzie tak, czy siak, ale obiecuję, że za 20 komów (nie liczę siebie, usuniętych i pisania przez jedną osobę po kilka razy) zrobię Raurę!!!! Hurrra!!!!!! Nie, nie będzie rzucania się w ramiona i wyznawania miłości, ale zrobię dość... Reumatyczny moment naszej parki.


I trzecia sprawa skierowana do każdego, kto czyta Czasem jedna mała zmiana potrafi tak wiele zdziałać - czy ktoś w ogóle pamięta tego bloga? No chyba nie. Jakoś nie było zbyt licznego odzewu przy ostatnich postach, więc myślę nad usunięciem . Piszcie, co sądzicie :)




Do napisania, kobry :P
Alex





piątek, 1 maja 2015

12. Now I'm FourFiveSeconds from wildin'

Now I'm FourFiveSeconds from wildin' - Teraz jestem cztery-pięć sekund od szaleństwa
Rihanna And Kanye West And Paul McCartney~ FourFiveSeconds
 Dedykacja dla Mordki :*

Wszyscy siedzieli przy stole i zajadali się karpatką, która była niespodzianką przygotowaną przez panią Stormie. Niczego nieświadomi rodzice, Rydel, Ellington i Nicki gaworzyli z pełnymi buziami popijając ciasto sokiem pomarańczowym. W końcu pani Lynch postanowiła dowiedzieć się czegoś więcej na temat gości.
- Vanessa mi powiedziała, że jesteście siostrami. To urocze, że po tylu latach miałyście okazję znów się spotkać – powiedziała blondyna z ciepłym uśmiechem, opierając brodę na zaciśniętej w pięć dłoni. Marano spojrzała na nią znad swojej porcji deseru.
- Tak, urocze – burknęła i zmuszając się do uprzejmego uśmiechu nabrała na łyżeczkę trochę kremu.
- Szkoda tylko, że nie miałaś jeszcze okazji porozmawiać z rodzicami. Dziwne, że nigdy o tobie nie wspominali – uznała po chwili kobieta marszcząc brwi. Przesunęła po stole misą z grecką sałatką.
- Raczej nie mieli się czym chwalić. Nie jestem uważana za najgrzeczniejszą osobę w rodzinnych stronach – odparła brunetka półżartem. Chciała wypaść dobrze, w końcu chcąc nie chcąc będzie z nimi ściśle związana. – Ale nie rozmawiajmy o mnie. To nudny temat. Za to Reachel jest zachwycającym kucharzem – Laura zwinnie zmienia temat przerzucając pałeczkę w stronę przyjaciółki – Zawsze uda jej się spalić pół kuchni, kiedy robi spaghetti – śmieje się, co skutkuje morderczym spojrzeniem blondyny.
- Za to moja ukochana współlokatorka chrapie jak wielki słoń – odgryzła się Logan i dumna ze swojej riposty nałożyła na talerz jeszcze jeden kawałek ciasta.
- Jak nawdycham się gazu, to mi się przegroda przekrzywia – docięła Laura, na co wszyscy wybuchli śmiechem.
- Lubią cię – nad uchem uśmiechniętej ciemnookiej pojawił się równy oddech Rossa.
- Mam nadzieję – odpowiedziała nie zaprzestając uśmiechu.
- Nie. Jestem tego pewien. Vance zajęło to trochę więcej czasu – na te słowa dziewczyna zmusiła się odwrócić ku niemu głowę.
- Serio?
- Serio, Złośnico- pstryknął ją w nos, a ona zamiast mu odpowiedzieć spuściła wzroki zarumieniona  a zadowolona.
- Myślisz, że jak zareagują? – pyta w końcu. Nie jest już pewna siebie, tylko przestraszona i spłoszona jak mała sarenka. Boi się.
- Nie mam bladego pojęcia – wypalił blondyn i z miną męczennika opadł na krzesło.
- No, Ross, miałeś nam coś powiedzieć – Mark uśmiechnął  się życzliwie do syna. Wiedział, co to za nowina. Był o tym święcie przekonany.
- W sumie, to oboje chcielibyśmy wam coś powiedzieć – wtrąciła Marano patrząc z obawą na Rossa. Ten nadymał policzki, jak to miała w zwyczaju cała jego rodzina i usiadł prosto.
- Tsa… Oboje – przymknął oczy biorąc głęboki wdech. Złapał Laurę za rękę i rozwarłszy powieki pochwycił wszystkie zaciekawione spojrzenia. Raz kozie śmierć… ­­­- Żenię się – bańka pękła. Powietrze z puc wypuszczone.
Rodzice popatrzyli na syna wielkimi oczami. A raczej mama, bo Mark od początku wiedział, co się święci. Ale nawet jego oczy przybrały na objętości po usłyszeniu słów Laury:
- Ze mną.
I tak oto tymi słowami dziewczyna skupiła na sobie uwagę wszystkich, nawet tych zamieszanych w spisek małżeński, jaki uknuli. Vanessa przełknęła cicho ślinę, kiedy Rydel upuściła na stół widelczyk z kremem. Wszyscy zaniemówili i z otwartymi buziami wpatrywali się w parę. Ross odchrząknął, ale nic to nie przyniosło.
- Jak to… Z tobą? – pierwszy przebudził się Mark. Zdziwiony spojrzał na przyszłą synową. – Zgodziłaś się?! Za takiego idiotę?! – pięść mężczyzny uderzyła o stół budząc pozostałych. Zdenerwowany spojrzał na syna – Wykorzystujesz ją, żeby wyłudzić ode mnie akt notarialny! – czterdziesto parolatek warknął wściekły na blondyna. Miał ochotę przyszpilić go do ściany, albo porządnie skrzyczeć.
- Wcale nie – wtrąciła pospiesznie brunetka. Wstała od stołu, tak, że teraz pochylała się nad swoim talerzem. – To ja poprosiłam jego. A raczej oboje do tego doszliśmy. Spotykamy się od dawna. Zaczęło się, gdy przyjechałam studiować – nie obchodziło ją, że to nie jej sprawa. Musiała zaingerować, bo inaczej źle by się to skończyło. Nawet przez moment nie pomyślała o pieniądzach.
- Jesteśmy zaręczeni od tygodnia. Spotykamy się przeszło cztery lata, a znamy pięć. Nie chcieliśmy od razu brać się za małżeństwo…
- Ale postanowiliśmy rozpocząć wspólne życie. A gdyby Ross dostał posadę prezesa byłoby łatwiej. Nie chcemy się u państwa zapożyczać – dokończyła dziewczyna. Wymienili z blondynem potajemne skinienie głowami.
Mark nieco ochłonął.
- Jeśli to okaże się blefem, wydziedziczę cię. I mówię tu poważnie. A jeśli chodzi o ciebie, to postaram się, żebyś nie znalazła nigdzie pracy – pogroził i usiadł już całkowicie opanowany na swoim miejscu.
Para jednocześnie przełknęła gulę w gardle. W salonie zapadła krępująca cisza. Reach ściskała rękę przyjaciółki. Vanessa posyłała obojgu współczujące spojrzenia. Ryd i Ell siedzieli oszołomieni, a pani Stormie starała się zachowywać normalnie.
- Komu ciasta? – zapytała pokazując na wyjedzoną w połowie brytfankę.
- Mi!!!! – Nick był jedynym chętnym, któremu żołądek jeszcze nie poskręcał się z nerwów.
***
- Dobra, to powiecie mi, co to do jasnej cholewki miało być?! – wrzasnęła zdenerwowana Rydel. Siedzieli właśnie w pokoju blondyny. Dookoła warlały się pudełka z rzeczami, jakie zabierała do nowego domu. Poczerwieniała blondyna kopnęła jedną z nich.
- Rydel, proszę cie, siostrzyczko moja ty kochana, uspokój się. Zaraz ci wszystko wyjaśnimy – Ross szarpnął ją na łóżko, tak, że siedziała między nim, a Vanessą.
- To tylko umowa – wyjaśniła czarnowłosa. Oparta podbródkiem o podkulone kolana wyłożyła na podłogę kartę do gry. – Ha, as! I co na to powiesz, robaczku? – wytknęła synkowi język. Ten zaśmiał się i położył na karcie kolejnego asa.
- A my na to, jak na lato! – odkrzyknęli wspólnie Nicki i Laura. Maluch opierał się  plecami o jej brzuch i dokładnie lustrował karty.
- Łączy nas kilkumiesięczny pakt, a potem każde pójdzie  w swoją stronę – dodała  brunetka nie odrywając wzroku od talii. Na stosiku przed nimi pokazał się kolejny as Vanessy. – Zbieramy – rzuciła dziewczyna i zabrała trzy karty.
- Fuck, macie trzy asy! – czarnowłosa wybałuszyła oczy, kiedy nie zauważyła u siebie czwartego. – O kurde, cztery.
Marano roześmiała się krótko i pokazała cztery karty.
- Asik razy cztery – wytknęła język starszej siostrze i oddała je Nickowi.
- Leżysz i kwiczysz – dorzucił maluch falując przed mamą. Ta otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła. Po chwili znów je otworzyła.
- Najpierw ciota, teraz to! Dziecko mi rujnujecie. Niedługo będzie tu biegać taka młodsza wersja mojego męża wołając: „Leżysz i kwiczysz, cioto”! – wyrzuciła ręce w górę i wymówiła bezdźwięczne „Za jakie grzechy?”.
- Przepraszam najmocniej, ale nie chodzę po domu wołając: „Leżysz i kwiczysz, cioto!”. To nie w moim stylu – poruszony Riker odwrócił głowę, tak, żeby nie patrzeć na żonę.
- Wyzywasz swoją siostrę od dziwek – sprostowała Vanessa unosząc w górze jedną brew.
- No, a mnie przezywał od alfonsów! – Ross dał znać o swojej obecności i na chwilę zapomniał o ty, że trzyma siostrę, z czego ta skorzystała.
- Jaja sobie ze mnie robicie?! Ja się pytam na poważnie! – blondyna z rękami na biodrach wpatrywała się gniewnie w młodszego brata.
Chłopak westchnął.
- A my ci poważnie odpowiadamy – pociągnął ją za rękę sadzając obok siebie. – To czysty interes.
- Ja potrzebuję kasy, a on żony – uściśliła beznamiętnie Laura. Rydel aż się odwróciła słysząc tą obojętność.
- I zgodziłaś się tak na serio? – wybałuszyła oczy.
- Lepsze to niż kredyt.
- Ale to nie zmie….
- Rydel, skarbie, przestań. Nawet ja zakumałem, nie przesadzaj – przerwał jej Ell. Narzeczony dosiadł się do niej i zakleszczył drobne ręce w uścisku swoich. – Nie wściekaj się tak.
Dziewczyna spuściła głowę, a kaskada blond włosów opadła jej na twarz. Wzięła porządny haust powietrza.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? Ross, żenisz się. Powinnam wiedzieć jako pierwsza – na jej twarzy nie było widać już oburzenia, ale smutek. Zawsze byli ze sobą blisko i nagle puf! Nie powiedział jej o ślubie.
- Przepraszam. Nie powinienem. Źle zrobiłem. Ale Ryd, błagam, nie obrażaj się – blondyn pocałował siostrę czule w czoło.
- Nie obrażam. Po prostu przykro mi się zrobiło – przymknęła oczy i oparła głowę na ramieniu brata, który zaczął głaskać ją po włosach.
Reachel siedząca naprzeciwko poruszyła się niespokojnie.
- Lau, musimy się zbierać. Max obiecał nas podwieźć. Zaraz kończy zmianę – poinformowała brunetkę wpatrując się w ekran telefonu.
- Błeee… Znów będzie śmierdział chińszczyzną – uśmiechnęła się Laura błyskając zębami w stronę przyjaciółki. Ta odwzajemniła gest.
- Zawsze śmierdzi, kiedy jest po zmianie – sprostowała.
Vanessa popatrzyła na obie z przymrużonymi oczami.
- A mogę wiedzieć, kto to ten Max? – zazgrzytała czujnie je świdrując.
- Nasz przyjaciel – siostra uśmiechnęła się do niej ciepło – Który rozwozi chińszczyznę.
- Też jest Włochem – dodała po chwili Reachel.
- Nawet spoko gość, ale chyba za mną nie przepada – wtrącił Ross ze skwaszoną miną. Nie lubił być nielubiany.
- Max nie lubi żadnego faceta, który się obok mnie kręci – wyjaśniła ciemnooka, jakby było to oczywiste.
Ross uśmiechnął się, ale zaraz uśmiech zniknął mu z twarzy. Gorączkowo wdychał i wydychał powietrze.
- Czy Max coś trenuje? – ledwo co udało mu się wychrypieć to zdanie, tak bardzo panikował.
- Kiedyś się boksował, ale jak mu wymierzyłam za to policzek, to przestał, a co?
- Laura… - zaczął jeszcze bardziej piskliwym głosem. – Ja… Ja się obok ciebie kręcę i… Żenię się z tobą! – zapiszczał przerażony. Brunetka, jak i blondyna siedzące na podłodze wybałuszyły oczy.
- Przecież Max cię zabije… - szepnęła oszołomiona Laura. Serce chciało wyrwać jej się z piersi, kiedy usłyszeli dzwonek do drzwi.
- Przecież wcale nie musi wiedzieć! – zaproponowała Reach nerwowo się śmiejąc.
- Nie okłamuję rodziny – burknęła Laura i poleciała na dół, aby otworzyć przybyszowi drzwi. Na środku schodów zatrzymała ją Rydel.
- Zaproś go, niech się dowie tu, przy świadkach. Nie chcę potem znaleźć martwego brata – zachichotała. Już zupełnie przeszła jej cała złość.
- Dziękuję – bruneta skinęła głową i ruszyła dalej.
Stanęła przed drzwiami myśląc, jakim kitem ma poczęstować bruneta. Nie złość się, bla bla bla, nie zabijaj go, bla bla bla, bla bla bla. W końcu otworzyła drzwi przyklejając na usta wymuszony uśmiech.
- Hej, ślicznotko – Max pocałował dziewczynę w policzek na powitanie i spojrzał nad nią. – Gdzie Reach? – cmoknął ustami spoglądając na pusty przedpokój.
- Razem z resztą. Wejdź, musimy pogadać – odparła poważnym tonem i odchrząknęła zdejmując z niego kurtkę. – To na serio ważne.
- Jesteś w ciąży? – dokładnie zlustrował ją od góry do dołu zatrzymując się na brzuchu.
- Co?! – pisnęła oszołomiona i spuściła głowę. – Kurde, mam wzdęcia! – zaskrzeczała i wielkimi oczami powróciła do chłopaka.
Ten przewrócił rozbawiony oczami i wszedł do środka. Kiedy zamykał drzwi wypalił:
- Jadłaś karpatkę?
- Nom, a co?
- Zawsze cię po niej wzdyma. Ten typ tak ma – wyszczerzył się do niej, za co dostał kuksańca w bok.
- Jak to jest, że znasz mnie lepiej, niż ja sama? – zapytała, kiedy byli już pod drzwiami pokoju Rydel.
- Nie wiem. Tak jakoś – wzruszył ramionami. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego perliście.
- Tylko nie zabij Rossa.
- Okej, a czemu miałbym chcieć go zabić? – potrząsnął głową marszcząc czoło. Laura zagwizdała cicho, aby się uspokoić.
- Chcesz wiedzieć teraz, czy mam ci powiedzieć, jak wejdziemy? – zassała górną wargę.
- Laura?
- Ale ładna dziś pogoda. Zobacz, ile gwiazd jest na niebie! – zrobiła niewinną minkę wlepiając czy w okno.
- Laura?! – zbeształ ją Max i gniewnym wzrokiem obrzucił całą jej twarz.
Zlękniona dziewczyna wypiszczała:
- Wychodzę za Rossa.
Na te słowa twarz bruneta stężała, o on sam z impetem otworzył drzwi przed sobą. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy to uhahany blondyn gaworzący z siostrą.

- Zabiję cię – burknął gniewnie.

~*~*~*~*~
Hej misiaczki! 
Jak wam mija dzionek? Bo mi wyśmienicie :) Byłam na spacerze i akurat wtedy zaczęło lać! To się nazywa mieć szczęście xd
Haha, jak tak dalej pójdzie, to Rossiu będzie się chować przed Maksiem pod łóżkiem :) Nie no, żarcik. Choć, kto wie :)
Mam nadzieję, że się podobało i bardzo proszę, KOMENTUJCIE! Nie wiem, czy gorzej piszę, czy jak, ale ilość komów znacznie spadła. Może to przez moją nieregularność? Tak, wiem, nie piszę tak często, jak kiedyś, ale jak na razie tak będzie, z czasem mi się ustabilizuje. Ale na serio się staram, przyrzekam. 
Tak, czy siak, żegnam państwa i wracam do pisania z Mordką o Okarsie XD Tak, beka max, Mordzia, beka max ;)

PS.: Znów zmieniłam wygląd! A niech mnie szlag!

Dzięki Percy'emu mogłam ostatnio zabłysnąć na polaku, haha XD