niedziela, 12 kwietnia 2015

11. "Hold myself up and love my scars"

Hold myself up and love my scars. ~ Jestem sam sobie oparciem i kocham swoje blizny.
 ~ Linkin Park - Lost in the cho.

- Zamorduję cię kiedyś – burknęła niezadowolona Laura wydychając papierowy dym prosto w twarz Reachel. Ta stała niewzruszona z wysoko uniesioną głową i przenikliwie wpatrywała się w ulicę przed sobą. Opatulona od stóp do czubka głowy wyglądała jak mumia, która właśnie wyszła z sarkofagu.
- Spróbuj, a raczej marnie się to skończy – rzuciła beznamiętnym tonem i strzepnęła płatek śniegu z nosa. – A tak z innej beczki: dzisiaj miałaś mi zafarbować kłaki – dodała i odwracając głowę w stronę przyjaciółki wytknęła jej język, który zaraz został uraczony zimną śnieżynką.
- Jak tylko zjemy kolację i poznam swojego siostrzeńca. Van to potwór, kazała nam tu stać, aż chłopaki nie przyjadą – brunetka nadymała policzki i obrażona na cały świat utkwiła wzrok w jednym z sąsiednich domów, gdzie rodzina zakładała światełka na werandzie. Uśmiechnęła się do siebie niemrawo. – Chłopaki zawsze pomagali mi dekoracjami na święta. My upiększaliśmy mieszkanie, a Vanka razem z mamą gotowały. Pamiętam, że kiedy my harowaliśmy w domu tata siedział w winnicy i pięknie ją ozdabiał – powiedziała z ogromną tęsknotą. Nostalgia, jaka ją ogarnęła była nie do wytrzymania, a dziewczyna poczuła, jak po jej policzku zaczyna spływać pojedyncza łza. Szybko ją starła, zanim zauważyła ją blondyna i wzięła głęboki oddech.
Logan rozluźniła się na chwilę, ale zaraz znów stała jak wartownik wyczekując chłopaków.
- Mama zawsze piekła ciasteczka w kształcie reniferów – rzuciła po chwili milczenia. Laura spojrzała na nią nieodgadnionym wzrokiem, ale po chwili ryknęła śmiechem.
- Te, do których kiedyś zamiast cukru dosypałyśmy soli?- upewniła się przez śmiech, na co blondynka również się zaśmiała.
- A potem mama o mało nie dostała zawału, kiedy przyszli do nas sąsiedzi ze skargami, że to ich brzuch strasznie boli – dodała nie zaprzestając śmiechu.
- Tak, pamiętam. To był ostatnie święta, zanim… - obie przestały się śmiać. Na twarzy Reach wykwitł smutek, a na Laury – zażenowanie. – Przepraszam, nie powinnam…
- Nie, spoko, nic się nie stało. Ale masz rację, to ostatnie nasze święta, na których była – dziewczyna wzięła głęboki wdech powstrzymując potok łez, które wzbierały się w niej coraz bardziej.
- Przepraszam – wymamrotała Marano i odwróciła głowę w stronę ulicy. Z rękami skrzyżowanymi na piersiach wyczekiwała, aż pod jej nogi podjedzie samochód Rossa, a jego właściciel wepchnie jej – z pewnością na chama – pierścionek.
Nie tak wyobrażała sobie zaręczyny. Przede wszystkim nie miały one być układem biznesowym. Zawsze chciała, żeby ten jedyny klęknął przed nią i wypowiedział te magiczne słowa:  Wyjdziesz za mnie?. Nigdy nie lubiła zwrotu Zostaniesz moją żoną. Uważała, że to takie stereotypowe, bo przecież oświadczyć może się również kobieta. Poza tym pierścionek miała dostać w winnicy podczas świąt, gdzie było najpiękniej na całym świecie, albo  nocą w pamiętnym Koloseum. Nie przed domem siostry i szwagra, czekając na kolację na której ma poznać nie tylko siostrzeńca, ale i przyszłych teściów. Bo nie oszukujmy się – ostatnio nie miała do tego okazji.

- Jak myślisz, jacy oni są? – z rozmyślań wytrąciła ją przyjaciółka. Wpatrywała się w nią wielkimi oczami, które świeciły odbitym latarnianym  światłem.
- Kto? – zapytała mało inteligentnie z miną  niekumającej żaby.
- Lynchowi. Myślisz, że są rodzinni?
Laura zaśmiała się krótko.
- Van jest cholernie rodzinna. Nie związałaby się z kimś, kto nie jest taki jak ona.
- Acha – odrzekła krótko Reachel i poruszyła brwiami w geście zrozumienia.

Po kilku minutach milczenia pod nogi dziewczyn podjechał czarny samochód, a z niego wsiedli bracia Lynch. Chwilkę później zza drzwi wyłoniła się Vanessa cała w skowronkach. Podeszła do towarzystwa, które nie było już takie wesołe. Przyszłe narzeczeństwo mierzyło się wzrokiem, jakby to pomagało im uśmiercić drugą osobę bez użycia rąk.
- Pieprzony materialista – mruknęła po chwili Laura. Na te słowa Vanessa zrobiła tak zwany facepalm.
- Niby czemu? – Ross, który pozostał niewzruszony na te słowa, przechwalił głowę w bok i zamrugał rzęsami.  Jak jakaś laka Barbie ­– przemknęło Laurze przez myśl.
- Nawet ślub bierzesz dla kasy- prychnęła i odwróciła głowę w stronę Rikera. – Ile kosztował?
Na to pytanie blondyn uśmiechnął się bez krzty rozbawienia, czy radości.
- Dwa tysie – burknął i podał jej czerwone pudełeczko. Gdy brunetka pokręciła głową wepchnął je bratu brutalnie w rękę. – Masz mi nie zmarnować tej kasy, jasne? – warknął do brata.
- Jak słońce – odparł Ross. Trzymając w ręce pudełeczko wrócił wzrokiem do Marano. Szarpnął ją za rękę i brutalnie wsunął na palec pierścionek – Masz i się ciesz – dorzucił z kpiącym uśmieszkiem.
Dziewczyna spojrzała na pierścionek i zdjęła go z palca, po czym wrzuciła z powrotem do pudełka.
- Wypchaj się.
Lynch patrzył zdziwiony to na nią, to na drogą biżuterię. Reachel przewróciła oczami i rzuciła:
- Grzeczniej.
- Acha, no tak. – odchrząknął – Droga Lauro… Auu – zaskomlał rozmasowując obolałą nogę, która przed chwilą została przygnieciona butem brunetki. – Nie musiałaś być taka brutalna.
- A ty sarkastyczny. Proszę o ładne oświadczyny – dwudziestolatka położyła mu rękę na ramieniu i z całej siły pchnęła w dół, aby ten ukląkł. 
Blondyn przykląkł na jedno kolano i poprawił koszulkę. Z kieszeni wyciągnął czerwony pakunek i podniósł głowę. Spróbował wywołać u siebie spojrzenie zakochanego w dziewczynie na zabój, ale niezbyt mu się udawało. Poszukaj jej walorów – podpowiadała mu podświadomość. Tak też zrobił. Przyjrzał się jej bliżej. Jej ustom, które tak pięknie się uśmiechały, gdy tylko chciały. Uwielbiał w niej to. To, że miała wspaniały uśmiech, śmiech, nawet rechot. Kiedy była szczęśliwa nie mógł się na nią napatrzeć. Wiedział, że w tej drobnej kobiecie drzemie wielki duch, który tylko czeka, aby móc dać się w pełni ponieść chwili. Nienawidził, kiedy była dla niego niemiła, oschła. Za to uwielbiał kiedy się uśmiechała. Wtedy była piękna.
- Wyjdziesz za mnie? – udało mu się. Wbił w nią kochający wzrok.

Laurze zrobiło się słabo. Już kiedyś go widziała. Widziała ten wzrok, choć wolałaby zapomnieć. Ale ten był inny. Bardzo różnił się od tamtego.
Zaszumiało jej w głowie. Poczuła, jak krew buzuje w jej żyłach, czuła przypływ adrenaliny. Dusiła się i łapała wielkie hausty powietrza. Przymknęła oczy. Poczuła, jak się poci, jak jest jej gorąco. Zrobiłą się cała czerwona.
Otworzyła oczy.
- Nie.
Wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni. Wszystko wyszło idealnie, romantycznie można by powiedzieć. Jednak ona zaprzeczyła.
- To znaczy… Tak – brunetka pokręciła głową, jakby miało to jej pomóc obudzić się z absurdalnego snu. – Tak, Ross, wyjdę za ciebie – dodała po chwili w pełni świadoma i obecna. Uśmiechnęła się lekko i wyciągnęła w jego stronę dłoń, na której zaraz zalśnił prześliczny pierścionek. Złota obręcz połyskiwała w świetle latarni, a brylancik mienił się i oślepiał swoim blaskiem. – Jest piękny – tylko tyle zdążyła powiedzieć, zanim została napadnięta przez siostrę i przyjaciółkę, które z wielkimi oczami oglądały świecidełko.

***

Nicki siedział w salonie na kanapie i wymachując w powietrzu nogami z zniecierpliwioną miną wyczekiwał przyjścia gości. Po raz tysięczny poprawił koszulkę i przeczesał dłonią włosy. Gdy tylko usłyszał dźwięk otwieranych drzwi wystrzelił jak z procy w stronę przedpokoju.
- Hej, młody – uśmiechnął się w jego stronę tata, ale ten nie zwracał na niego uwagi. Cały czas patrzył się jak zahipnotyzowany w brunetkę stojącą obok mamy i uśmiechającą się szeroko. Owa dziewczyna nie zauważyła nawet malca w zgiełku, jaki panował w pomieszczeniu. Ciągle się uśmiechając zawiesiła kurtkę, czapkę i szalik na wieszaku, a buty postawiła obok. Była podobna do czarnowłosej. Miały takie same oczy, nawet uśmiechy. Już wiedział, że to ona jest jego ciocią.
- O! Nicki! – zawołał wesoło Ross – wziął chłopaczka na ręce.
- A ty wiesz, że to moja ciocia? – wyszeptał mu na ucho brunecik wskazując ukradkiem na Laurę.
Blondyn popatrzył na rozpromienioną dziewczynę, która rozmawiała o czymś z Rikerem.
- Tak, wiem – odparł w końcu.
Nicki przechylił głowę na bok i przyjrzał się jej dokładniej.
- Ładna. I podobna do mamy – dodał ciągle szepcząc. Właśnie wtedy Marano odwróciła głowę i zobaczyła chłopaków, którzy jej się przyglądali. Na jej twarzy wykwitł jeszcze większy wyraz zadowolenia.
- Nicki, tak? – upewniła się podchodząc do nich. Chłopczyk nie mógł wydobyć z siebie nawet słowa,  był onieśmielony kobietą. Ta uśmiechała się do niego życzliwie, ale nawet go nie dotknęła. Bała się to zrobić, bo choć dziecko było jej rodziną, nie znała go, nie wiedziała, jaki jest, co lubi robić. Był jej zupełnie obcy, tak samo, jak siostra. Poczuła jak ogarnia ją nostalgia, jak strasznie tęskni za domem, za śródziemnomorskim klimatem, życiem tam.  Jak bardzo brakuje jej kąpieli w Morzu Śródziemnym, wycieczek po całym kraju, zapachu słodkich pomarańczy, deptania winogron w beczce, polnych dróg, świeżego powietrza. Jak bardzo brakuje jej rodziców, uśmiechniętej i pobłażliwej mamy oraz pomocnego i zaradnego ojca. Jak brakuje jej dawnego ja.
- T-tak – odparł w końcu chłopczyk i wyciągnął w jej stronę rękę. Laura zdziwiona tym gestem uścisnęła ją. – A pani jest moją ciocią?
- Mów mi Laura – sprostowała i przygryzła dolną wargę. Laura… Nie ciocia, Laura.
­- Albo Lau – wtrącił Ross z uśmiechem. Dziewczyna odwzajemniła gest i skinęła głową.
- Kochani, bo zaraz jedzenie wystygnie – zawołał kobiecy głos, nadciągający do przedpokoju. Chwilę później w przejściu pokazała się pani Stormie machająca wszystkim zebranym.
- Vanka, gdzie kotlet?! – zawołał z salonu Mark.
- W lodówce! – odkrzyknęła gospodyni i przepraszając wszystkich ruszyła do kuchni.
- Rossiu, kochanie, zaprowadź gości do salonu. Mamy dla was niespodziankę – powiedziała z podekscytowaniem czterdziestodwulatka i machnęła w powietrzu łyżką kuchenną.
- Coś mi się wydaje, że my mamy większą – rzucił cicho Ross.

~*~*~*~*~
Hej, miśki! Jak podoba si,ę rozdział? Mam nadzieję, że się podoba, bo mi tak :)
A więc mamy już 11, szczerze, to myślałam, że nie będzie wiele rozdziałów, ale jednak będzie ich chyba prawie 50. No, zobaczymy, ale fabułę mam już mniej więcej obmyśloną. Chyba, ze coś mi jeszcze wskoczy do łba, jak to ze mną często bywa. Jak to ktoś powiedział Ale ty masz zmienny mózg! Tak, mój mózg jest niesamowicie zmienny. 
Przepraszam, że tak długo nie pisałam, ale niezbyt miałam czas. A co do nominacji, to bardzo za nie dziękuje, ale nie będę chyba w stanie napisać OS-ów. Przepraszam, po prostu mam niemałe urwanie głowy. Acha i proszę o informowanie o wszelkich nominacjach w zakładce NOMINACJE. No, to chyba wszystko, ja się z wami żegnam na dziś, papatki, całuski i inne duperele. Trzymajta za mnie kciuki we wtorek na mamie! Może podciągnę po piątki!
Do napisania
~ Alex


PS.: Wolicie opowiadania o nastolatkach, czy dwudzestokilku latkach?