wtorek, 29 grudnia 2015

Rocznica, miśki!

Tak, tak to już... wczoraj :P Byłam u  babci i nie miałam jak wstawić posta, więc robię to dzisiaj.
Dokładnie rok - bez jednego dnia - temu pojawił się tutaj prolog!
Jak ja was kocham, to normalnie nie macie pojęcia, miśki! Tak bardzo mocno was kocham, że mogłabym wszystkich was podusić, jakbym chciała was przytulić!
Dacie wiarę, że znosicie moje wyrafinowane humory aż rok?? Rok, rozumiecie? 365 dni byliście ze mną i mnie wspieraliście. Chcę wam za to z całego serca podziękować. Gdyby nie wy, nigdy nie osiągnęłabym tego wszystkiego. Normalnie, zaraz się poryczę... Ma ktoś chusteczki?
Dajecie mi takiego kopa w dupę, że szok. Gdyby nie wasze wsparcie nigdy nie podszkoliłabym się tak w pisaniu. Nie zdobyłabym wyróżnienia w konkursie ogólnokrajowym. Nie podniosłabym tak poczucia własnej wartości. Jesteście tutaj nie dlatego, że chcecie się ponabijać i ja dobrze to wiem. Wspieracie mnie - nie wszyscy może świadomie, ale każdy z was codziennie wnosi do mojego serca jakiś mały promyk nadziei. Ludzie sądzą, że blogerzy nie są naprawdę pisarzami. Że nie da się kochać ludzi, których się nie zna. I ja też jeszcze do niedawna w to wierzyłam, ale dzięki wam zrozumiałam, że to nieprawda.
Naprawdę mocno was kocham. Powtarzam to po raz setny, ale to prawda. Takie rzeczy trzeba mówić. Kocham was i bardzo wam dziękuję.

Na wszystkie 28 postów przypada 37 975 wyświetleń, 309 komentarzy, 30 obserwatorów i chyba ze cztery przerwy. 

Nie dałabym rady bez was. I mimo, że kilka razy chciałam wywalić komputer, kiedy mi nie szło, byłam załamana bakiem odzewów, zawsze znajdowałam reszty sił, żeby do was wrócić. Bo wiem, że mogę na was liczyć i dlatego chcę, żebyście wiedzieli, że możecie liczyć na mnie. Nie ważne, czy chodzi o napisanie rozdziału, czy zaproponowanie filmu po prawie-zerwaniu z chłopakiem; zawsze możecie na mnie liczyć. Postaram się pomóc najlepiej, jak potrafię.


Powtórzę to ostatni raz w tym poście - kocham was. Bardzo, bardzo mocno. Dzięki wam jestem, kim jestem. To dzięki wam moja głowa jest pełna pomysłów i coraz lepiej idzie mi z niektórymi rzeczami. Jesteście moimi mentorami, krytykami i najlepszymi przyjaciółmi.
Dziękuję wam za to :*
Alex


wtorek, 22 grudnia 2015

16. "I will love you unconditionally"

I will love you unconditionally ~Będę Cię kochać bezwarunkowo
~  Unconditionally - Katy Perry

Dla każdego, kto dzielnie czekał. Kocham was!


Brunetka wyjęła z komody kolejną bluzkę i położyła ją na łóżku.
- Nie boisz się? - zapytała Rydel, stojąca w drzwiach.
Laura uśmiechnęła się na widok znajomej i pokonując dzielące je łóżko, przytuliła blondynę.
- Nawet nie wiesz, jak - odpowiedziała, a uśmiech z jej twarzy znikł.
- Może, gdybyś mi powiedziała, to…
- Nie dzisiaj, Rydel. Proszę cię, nie naciskaj. - Laura wróciła do pakowania ubrań do walizki, zabierając z pościeli trzy pary spodni. - Najbardziej boję się, co powie ojciec, kiedy mnie zobaczy. No i, kiedy dowie się o mnie i o Rossie.
- Hah, pan Damiano? To najmilszy człowiek, jakiego znam, nie masz się przecież czego bać! - zaśmiała się Lynch, odchylając głowę do tyłu.
- Uwierz mi, że jest - odpowiedziała pewnym głosem Laura.
- No coś ty, przecież on jest przekochany! Musiałabyś go chyba wrzucić do studni, żeby się na ciebie obraził - blondynka ponowiła falę śmiechu, tyle, że tym razem głośniejszą. Laura również się zaśmiała, przypominając sobie, jak jej ukochany pies kiedyś o mało nie wrzucił Damiano do studni na placu św. Pawła i Piotra.
Blondynka podeszła do łóżka, wzięła do ręki małą walizkę z butami i przeciągnęła ją przez całą jego długość.
- A Reach się nie pakuje? - zapytała wyglądając na korytarz.
- Spakowała się wczoraj, teraz jest jeszcze na uczelni.
- Za trzy godziny wyjeżdżamy - oburzyła się Rydel i nieopacznie zrzuciła walizkę na podłogę. - Sorki.
Laura nic nie powiedziała, tylko uśmiechnęła się przelotnie i machnęła ręką.
- Ale przyjdzie tutaj, czy mamy po nią pojechać?
- Nie zdążylibyśmy, więc mam wziąć jej rzeczy i podjechać pod uczelnię - wyjaśniła Laura, skupiona na przeglądaniu czegoś w kalendarzu. - Idź do jej pokoju i przynieś mi proszę, jej walizkę.
Rydel posłusznie poszła po walizkę, co nie zajęło jej więcej , niż dwie minuty.
- A mogę wiedzieć, po co ci to? - zapytała blondyna, kiedy Marano wyjęła z reachelowej walizki parę spodni, bokserkę i bluzę.
- Dzisiaj jest jakiś konkurs z matmy. Reach ma na sobie koszulę i spódniczkę, a nie pójdzie tak do samolotu, musi się przebrać. A z nas dwóch, to ja mam łeb na karku, a ona buja w obłokach. - burknęła Laura, grzebiąc na dnie szafy. - Trampki, czy adidasy?
- Trampki. - odparła Rydel, przyglądając się dokładniej butom. - Gotowa?
- Jeszcze chwila - powiedziała Laura, skacząc na jednej nodze, a na drugą zakładając białego trampka. - A ty się nie boisz? - wypaliła ni stąd ni zowąd.
- Niby czego? - Rydel zmarszczyła czoło i przyjrzała się bliżej figlarnemu uśmiechowi Laury.
- Że Ell znajdzie sobie ładniejszą od ciebie Włoszkę. - Blondyna zgromiła ją wzrokiem, na co Laura przesłała jej buziaka w powietrzu.
- Jeżeli wszystkie wyglądają tak, jak ty to nie - zripostowała koleżankę.
 
Laura wzięła do ręki walizkę, a  do Rydel kiwnęła głową, żeby zabrała tą, należącą do Reachel .Obie dziewczyny szły w milczeniu przez mieszkanie, a przez całą drogę brunetka mruczała coś cicho, próbując zapamiętać, czy na pewno wszystko ze sobą zabrała. Gdy otworzyła drzwi do pustej łazienki, blondynka zapytała:
- Jak idą sprawy z kupnem mieszkania?
- Z tego, co wiem, to dobrze. - W wejściowych drzwiach pojawił się Ross. Miał na sobie skurzane rękawiczki, które szybko zdjął, żeby przejąć od Rydel walizkę. - Cześć - uśmiechnął się do Laury, na co ona pokiwała mu głową, ciągle zamyślona.
- Masz jakieś wieści od ojca? - zapytała Rydel, podając bratu pudło z napisem „SZKLANKI”.
- Nie, nie rozmawialiśmy ostatnio.
- Ale my rozmawialiśmy - wtrąciła Laura. - Ponoć rodzice kupili ci mieszkanie, więc zamieszkamy w nim razem tuż po powrocie, a Reach zaoferowali kupno tego obok. Gdyby nie nasza mała umowa, nie zgodziłaby się, ale tak…
- Ale wy zdajecie sobie sprawę, że nawet po rozwodzie będziecie sąsiadami, nie? - dodała rozbawiona Rydel.
- Jakoś przeżyjemy - uśmiechnęła się Laura i podeszła do Rossa. - Chyba musimy od zacząć próby, nie? - zaśmiała się cicho i pocałowała Rossa w policzek. - Cześć, skarbie.

***

- No, normalnie! - krzyknął do telefonu, wyglądając cały czas przez szybę.
- Pogrzało ją?! Czy ona chce ci robić żmudne nadzieje na to, że w końcu będziecie małżeństwem  n a  s e r i o ??? - zapytał zmodyfikowany telefonicznie głos Setha. Chłopak stał już na lotnisku, razem z Rikerem, Vanessą i państwem Lynch.
- Mi się wydaje, że ona na serio chce wiarygodnie wypaść przed rodzicami - wtrącił Ell, siedzący na miejscu kierowcy i popijający kawę ze Starbuksa.
- A ty się lepiej zamknij! - Seth obejrzał się dookoła, żeby sprawdzić, czy nie narobił swoim wrzaskiem dużego zamieszania.
- Żenisz się z Rydel, stary. Bardziej świrniętym nie da się już niestety być - dodał Ross.
Ellington przewrócił teatralnie oczami i wziął kolejnego porządnego łyka kawy.
- Ja ją przynajmniej kocham - dogryzł Rossowi, pełen satysfakcji.
Blondyn uśmiechnął się sarkastycznie do domniemanego szwagra i wrócił do rozmowy z Sethem.
- No, Rossowi niewiele brakuje - mruknął Seth, na co Ell wybuchł niepohamowanym i głośnym śmiechem.
- No ej! - oburzył się Ross, ale zaraz potem sam zaczął się śmiać.
- A co to za śmiechy?! - Ktoś zapukał w okno po stronie kierowcy, co przestraszyło Rossa tak, że aż pisnął. - No, stary, bardziej damskiego pisku nie da się już chyba mieć - zaszczebiotała Laura, otwierając drzwi od samochodu.
-To z czego się tak śmialiście? - wtrąciła Rydel, siadająca obok narzeczonego.
- Z niczego, kochanie - Ell uśmiechnął się przewrotnie i pocałował ją szybko w usta. -Takie męskie pogaduszki.
Rydel zmarszczyła czoło, ale nie przestała się uśmiechać.
- Przesuń się, grubasie, nie mam jak się przywitać - zazgrzytał ktoś za plecami Laury. Tym kimś była Reachel. - Siema, przystojniaczku - Logan pacnęła Rossa w ramię, odbierając od niego kubek z kawą. - I co, podoba się? - dodała, wskazując palcem swoją głowę.
- Ładnie ci w brązowym - skwitował Seth. - Ale i tak przywykłem do blondu.
- Jak jeszcze raz skrytykujesz jej fryzurę, to cię zastrzelę. Trzy bite godziny zajęło mi pomalowanie tych wszystkich kudłów - wtrąciła zdenerwowana Laura i usiadła obok Rossa.
- Mniejsza o to. - Reachel postawiła kubek na dachu auta. - Już się nie mogę doczekać, aż poznamy tego całego Antonia - podskoczyła prawie niedostrzegalnie, a uśmiech na jej twarzy znacznie się powiększył.
- Woli, jak mówi się do niego Anti - skwitowała Laura, przewróciwszy oczami. Mimo to, również się uśmiechnęła na wzmiankę o przyjacielu. Przez ostatni tydzień ona i Wenecci spędzali ze sobą naprawdę wiele czasu, dzięki czemu nadrobili stare zaległości i znów byli sobie bardzo bliscy. Antonio wracał do Włoch tym samym samolotem, którym lecieli oni, więc zaoferowali mu podwózkę. A raczej Laura, bo reszty nie miał jeszcze okazji poznać.
- Max też leci? - Laura popatrzyła na Rossa, który zadał to pytanie, jak na debila. - No co?
- On ma tam rodzinę, kretynie. Co roku lata do Włoch na święta.
- Ale leci teraz, czy później? - dodał Ross, na co brunetka wzruszyła ramionami.
- Nie dali mu urlopu, więc wyleci dwa dni przed Wigilią. - Reachel pociągnęła kolejnego łyka kawy, po czym oddała kubek Rossowi.
Nie była już uśmiechnięta, jej twarz nie wyrażała praktycznie nic. Jedna wielka pustka, która sprawiła, że Laura podejrzliwie przypatrzyła się przyjaciółce. Nie podjęła się jednak rozmowy, tylko z niemym uśmiechem potrząsnęła głową.
- To co, jedziemy? - zapytała Logan, zajmując miejsce obok Laury i trzaskając drzwiami.

***

Wchodząc do kabiny toaletowej, sprawdziła godzinę na telefonie. Według jej Nokii, mieli lądować za dwie i pół godziny. Położyła telefon na umywalce, a obok niego torbę, z której wyjęła małe, owalne pudełko i wodę. Z pudełka wyjęła dwie tabletki, a następnie połknęła je, popijając wodą.
- Jak ja nienawidzę samolotów - mruknęła i pociągnęła jeszcze jeden łyk z butelki.
Znów zakręciło jej się w głowie, więc zacisnęła obie dłonie na umywalne. Teraz jednak,  zawroty się nasiliły, a do nich dołączył przeszywający ból, dlatego przycupnęła, nie puszczając umywalki.
Zawroty się zmniejszyły, ale nadal nie czuła się najlepiej. Ręką zaczęła błądzić po umywalce, strącając kilka rzeczy, ale nie zauważyła nawet, co to było. W końcu dłonią natknęła się na butelkę. Kiedy wypiła całą pozostałą zawartość, drzwi się otworzyły, a w nich stanął blondyn.
- Laura? Nic ci nie jest? - Podszedł do niej i kucnął obok, obejmując ją nieśmiało w talii.
- Nie, tylko po prostu… - przerwała, kiedy ból ponownie przyszył jej głowę i syknęła niesłyszalnie.- Niedobrze mi od latania - dokończyła na jednym wdechu i podtrzymując się chłopaka, usiadła.
Blondyn popatrzył na nią zdezorientowany, ale zaraz oprzytomniał.
- Chcesz może wody?
- Właśnie wypiłam - odpowiedziała, chowając głowę między kolana i jęknęła głośno.
- Laura? - Ross podniósł spanikowany głos i złapał ją za ramiona.
- Daj mi chwilkę, zaraz mi przejdzie - odburknęła dziewczyna i podkuliła nogi.

Rzeczywiście. Po pięciu minutach znów była cała i zdrowa. Wracając na miejsca, Ross cały czas trzymał ją za rękę, bojąc się, że zaraz upadnie. Marano nie opierała się zbytnio - kilka razy mruknęła, że nie jest małym dzieckiem, ale nic poza tym. Gdy usiedli, Laura oparła się zmęczona o siedzenie i odetchnęła z ulgą.
- Martwisz się, nie? - zapytała nagle, kiedy zauważyła, że Ross od dłuższego czasu uciążliwie na nią patrzy.
- Tak troszeczkę - odparł chłopak z zawstydzonym uśmiechem i odwrócił wzrok.
Laura odchrząknęła.
- Nie przeszkadza mi to - przyznała po dłuższym czasie. - Po prostu, dziwnie, jak ty to robisz.
Jej słowa nieco zaskoczyły Lyncha. Nie do końca wiedział, co ma odpowiedzieć, więc uznał, że najlepiej, jak nie będzie mówił nic. W takiej właśnie ciszy minęła im reszta lotu.

***

Laura trzęsła się jak osika, kiedy podjechali pod jej dawny dom. Tyle wspomnień przytłoczyło ją na raz, że kiedy tylko zobaczyła zarys tego magicznego miejsca, wybuchła płaczem. Każdy raz, gdy zamykała powieki na ten ułamek sekundy,  by mrugnąć, wydawał się być wiecznością. Tak bardzo tęskniła za tymi murami - bardziej, niż myślała, będąc w Nowym Jorku.
Sece chciało wyskoczyć jej z piersi, gdy zobaczyła ojca, siedzącego w winnicy. Był tak zajęty Violet, że nawet nie usłyszał warkotu taksówki. Wyglądał inaczej. Jego niegdyś nienagannie brunatne włosy przyprószyła siwizna, poza tym, miał starszą, bardziej zmęczoną twarz. Miał na sobie flanelową koszulę w zielono-niebieską kratę i stare, poprzecierane ogrodniczki. Niby nic się nie zmieniło. Nic, oprócz oczu. Smutnych, stęsknionych oczu. Taki widok ją zabolał. Pamiętała tatę, jako zawsze uśmiechniętego ogrodnika, który świata nie widział poza swoimi córkami, żoną i ogrodem. Kiedyś był tak bardzo inny. Wesoły, zabawny, energiczny. Ale teraz przed oczami miała zmęczonego życiem staruszka. I to wszystko przez nią.
Ale najgorsze uczucie, jakiego doznała, towarzyszyło przy zobaczeniu matki. Kobieta wyglądała pięknie. Nawet podchodząc pod pięćdziesiątkę, sprawiała wrażenie ciekawej życia małolaty. Ubrana w białą, bawełnianą koszulę i beżowe rybaczki uśmiechała się życzliwie do kierowcy, stojąc pod bramą. Ona, w przeciwieństwie do męża, nie zmieniła się wcale. Jako kobieta z mocnym charakterem, była głową i szyją rodziny. Tak było i tym razem. Jej kruczoczarne włosy, upięte w luźnego koka niczym nie przypominały jasnych fal Laury. A niebieskie oczy? Elen i Laura były bardzo różne. Ale tylko z wyglądu. Ich charaktery były tak podobne, jak tylko podobne mogą być charaktery matki i córki.
Tak długo na mnie czekali, przemknęło przez myśl brunetce.
Nie mogła uwierzyć, że jest w słonecznych Włoszech, że znów tu wróciła.

Wyszła z taksówki z nienaganną gracją matki i wlepiła w dom mądre oczy ojca. Pięć lat temu była zupełnie inna. Głupia, naiwna, niewdzięczna. Ale teraz wróciła, żeby naprawić młodzieńcze błędy.
W końcu, ”Wszystkie Ścieszki prowadzą do Rzymu”, prawda?

~*~*~*~*~
Hallo, hallo?
Jest tu jeszcze ktoś?
Mam nadzieję, bo wróciłam i nie zamierzam was opuszczać do samego końca!
Rozdziały będą się pojawiały dość rzadko - co trzy tygodnie. Ale chyba damy radę, prawda?
Postaram się, żeby każdy był mniej więcej takiej długości, ale nic nie obiecuję.
No, to chyba wszystkie spawy organizacyjne.
No więc, muszę wam powiedzieć, że bardzo was kocham. Tylko trzy osoby stwierdziły, że mają dość czekania i odpadły, ale reszta dzielnie czekała.
Nie mogę powiedzieć, że jestem zadowolona z tego rozdziału, ale kolejny będzie lepszy, obiecuję.
Jeszcze raz, kocham was, miśki!

Poza tym, wesołych świąt. Nadal bądźcie tak super, jak jesteście, a wszystko będzie okej.
Do następnego!
~ Alex