piątek, 30 stycznia 2015

6. Frien­ds are an­gels who lift us to our feet when our win­gs ha­ve troub­le re­mem­be­ring how to fly.

Z dedykacją dla Tinsley, Ali, Kingi, Delly, Jacky, Kamci, Karci, Cristal, Tuli, Maddie, Kłaka, Mary(Jane),Anabell.


Wbijajcie na tego bloga, bo jest świetny. Prowadzi go moja ukochana Kłaku i świetnie pisze




Frien­ds are an­gels who lift us to our feet when our win­gs ha­ve troub­le re­mem­be­ring how to fly.
~ Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają jak latać.
Antoine de Saint-Exupéry



Po kilku minutach spędzonych w posiadłości dziewczyn Ross postanowił, że czas już się zbierać.

- Ja już będę szedł. Rodzice pewnie się niepokoją. Nic nie wiedzą o… O Laurze i Vanessie – przyznał z westchnieniem i zaczął podążać w stronę drzwi.

- Nie kazała ci mówić na siebie Lau? Zazwyczaj Laura, Laurze i Lauro ją bardzo denerwuje – zauważyła lekko zdziwiona blondynka i ruszyła za gościem. Widząc jego pytający wzrok dodała - Rodzice zawsze do niej mówili jej pełnym imieniem i bardzo jej to ich przypomina. Ja zresztą też wolę Reach, a nie Reachel – uśmiechnęła się miło i otworzyła drzwi.

- Nie wiedziałem. Kiedy się poznaliśmy, to poprawiła mnie, ale nie przywiązywałem do tego zbytniej uwagi – przypomniał sobie, po czym stanął przed blondynką i delikatnie przytulił. Ta zaszokowana jego gestem nie odwzajemniła przytulasa, co dla chłopaka było wystarczającą oznaką, aby szybko zaprzestać czynności.

- Przepraszam. Chyba za bardzo dałem się ponieść emocją – Lynch podrapał się po karku i zawstydzony zagryzł dolną wargę.

- Nic się nie stało. Po prostu… Nie przywykłam. Rzadko się przytulam i to trochę… Dziwne – dziewczyna obrzuciła go przepraszającym spojrzeniem i tak samo się uśmiechnęła.

- Rozumiem.

- Oj, nie rozumiesz. Uwierz, nawet nie próbuj, bo i tak nie dasz rady.

- Może. Ale nie będę, skoro tak ślicznie prosisz – puścił jej oczko i wyszedł z domu zmierzając szybkim krokiem w stronę samochodu.

Logan stała ciągle w otworzonych drzwiach i czekała, aż blondasek odjedzie. Zanim to się jednak zdarzyło krzyknęła:

- Sprawdź kieszeń!
Na te słowa młody mężczyzna zdezorientowany sięgnął do pierwszej lepszej kieszeni, którą okazała się jedna w kurtce i z uśmiechem stwierdził, że znajduje się w niej jakiś papier. Spuścił wzrok z dziewczyny i przeniósł go na rękę, która dzierżyła białą kartkę z na szybko napisanym numerem i słowami: „ Zadzwoń, jak będziesz w domu. Ciekawi mnie, jak ma się Vanessa”. Podniósł głowę, lecz nie ujrzał już blondwłosej kobiety, tylko stare, drewniane drzwi, które jak wiadomo – swoją rolę pełniły marnie. Uśmiech na jego twarzy powiększył się dwukrotnie i sięgnąwszy po komórkę wpisał do niej dziewięć cyfr, umożliwiających kontakt z tą sympatyczną osóbką. Po skończeniu tej czynności wsiadł do auta i oparł się o fotel na miejscu kierowcy. Westchnął głęboko  i przekręcił kluczyk w stacyjce, po czym kilka minut później ruszył z niemiłej okolicy.

Przez praktycznie całą drogę myślał o dziewczynach i o tym, jak im pomóc. Bardzo je polubił przez ten, choć krótki, czas. Szczególnie brunetka drążyła w jego głowie coraz to większe dziury. Za każdym razem, kiedy dowiadywał się o niej coś nowego jego przekonanie o „niewyżytej małolacie” pryskało jak bańka mydlana. Ona była inna niż wszystkie. Nie łasiła się na kasę i ładną buźkę, tak, jak inne panny, które do tej pory się obok niego kręciły. Można by zaryzykować stwierdzeniem, że czuła wobec niego odrazę. Że brzydzili ją tacy ludzie jak on. Ale blondynowi nie tylko zaprzątało myśli. Czy to możliwe, że się zmienił? Kiedy widzi te młode kobiety, które doszły do wszystkiego same głupio mu się robi myśląc, że on zawdzięcza wszystko ojcu. Znając ją niecałe trzy dni czuje, jak jego życie się zmienia. Jak on sam zaczyna być inny. Normalniejszy? A czy do tej pory  nie był normalny? Był, tylko nie był sobą. Praca, praca, praca. To ona była dla niego zawsze najważniejsza. Jeszcze kilka godzin temu było tak samo, ale teraz… Po tym, jak był świadkiem tej przejmującej sceny. Zaczął na poważnie rozmyślać nad sensem tradycji. A może on naprawdę nie da sam rady? Może nie udźwignąłby samodzielnie takiego brzemienia? Albo co gorsza tak świetnie sobie z nim radził, że zapomniałby o przyjemnościach codziennego życia i liczyłaby się dla niego tylko praca.  Właśnie. Może. To słowo jest jak klątwa zakładana na człowieka przy narodzinach. Nigdy niczego nie możemy być pewni. Całe nasze życie to jedno wielkie Może, a my musimy to Może potwierdzić, lub obalić. Dlaczego to my musimy zawsze odpowiadać sobie na te najtrudniejsze pytania? Nikt nam nie powie, czy będziemy szczęśliwi, czy smutni, kochani, czy nienawidzeni. To my musimy do tego dojść. Czasem prawda jest straszna, nawet bolesna. Ale jeszcze boleśniejsze jest Może, które nie daje nam spokoju.

Będąc już bliżej celu dodał gazu i zdjął lewą rękę z kierownicy, by móc przeczesać nią zmierzwioną czuprynę, która teraz zmierzwiła się jeszcze bardziej. Przyłożył ciepłą dłoń do zimnego policzka doznając niewielkiego szoku termicznego i zaczął cicho stukać paznokciem o zęby. Denerwował się tym, co zastanie w domu brata. Nie wiedział, co sądzić o tej całej sytuacji i to było dla niego najgorsze. Podjeżdżając na miejsce, które zawsze zajmował miniwan, kiedy znajdował się na tej posesji zdenerwowany zaczął cicho nucić, aby dodać sobie spokoju. W końcu stanął przed ciężkimi, wejściowymi drzwiami i pełen obaw nacisnął delikatnie na klamkę. To co tam zobaczył przekraczało jego dzisiejszy limit szoków. Mianowicie nie zobaczył nic. Kompletnie. Z salonu słychać było ciche rozmowy, a kominek rzucał blade światło na przedpokojowe panele. Mężczyzna zdjął kurtkę i zsunął buty, po czym wolno zaczął iść w stronę skąd dobiegały głosy.

- Cześć synku – mama uśmiechnęła się do niego ciepło podczas nakładania na talerz kolejnego kawałka kurczaka.

- Cześć – wypowiedział niemrawo, a jego usta ciągle wyrażały zdezorientowanie.

- Byłeś odwieźć dziewczyny? Riker powiedział, że Reachel się zrobiło niedobrze – rzucił ojciec patrząc na niego ciepło

- Reach – mruknął cicho pod nosem, czego Mark nie dosłyszał.

- Tak, tato. Przecież ci mówiłem. – skwitował Rik

Młodsza część towarzystwa wyłączając Nicka siedziała cicho i starała się zachowywać normalnie, ale że Lynchowi nigdy nie byli dobrymi aktorami, to niezbyt dobrze im się to udawało.

- Jesteś głodny – zagaił Ell i wskazał głową na połowę kurczaka.

- Nie, nie jestem. Gdzie Van? – Ross dopiero teraz spostrzegł brak pani domu, co znacznie go zaniepokoiło.

- Poszła się przejść. Powiedziała, że dzwoniła do niej przyjaciółka. Wiesz, sprawy sercowe i inne takie – mruknął Rik chcąc brzmieć zabawnie, co w jego przypadku przynosiło również naturalność.

- Acha, no nic. Może położę Nicka spać. Małemu kleją się już oczy – uśmiechnął się ciepło w stronę półprzytomnego dzieciaka.

- Ale ja nie jestem śpiącyyy… - maluch ziewnął i dosłownie padł na oparcie krzesła.

- Śpiący, czy nie chodź. – blondyn wskazał skinieniem dłoni, aby brunet poszedł a nim.

Gibając się na boki starał się iść za wujkiem, jednak nieco utrudniał mu to fakt, że liczba ścian, od których się odbijał była dość duża. Jednak maluch nie poddawał się i co chwile potrząsał głową, aby się rozbudzić. Po kilku minutach takich starań leżał już przebrany w niebiesko-zieloną piżamę w swoim łóżku i dokładnie lustrował każdy ruch Rossa.

- Co się tak patrzysz? – blondyn uśmiechnął się do niego kończąc składanie ubrań czterolatka.

- Kim była ta pani? – wypalił Nick dalej świdrując wzrokiem Lyncha. Ten jakby zastygł na chwilę podczas odkładania odzieży na krzesło. Jednak chcąc, nie chcąc musiał się rozbudzić, ponieważ malec ciągle czekał na odpowiedź z jego strony.

- Emm… Moją koleżanką – wymyślił w końcu nawet nie patrząc w stronę pytającego. – To jaką bajkę chcesz, żebym ci poczytał? – starał się zmienić temat wskazując niewielką biblioteczkę ze stosem książek.

- Wymyśl jakąś. Na przykład możesz mi opowiedzieć jak poznałeś tą swoją koleżankę – na te słowa dwudziestolatek nieco się przeraził. Przełknął cicho ślinę i popatrzył jeszcze raz na mebel.

- Księżniczka i żaba – zdecydował nie zważając na poprzednią uwagę ze strony bratanka.

- Ale będziesz mówił tak śmiesznie, jak ostatnio – brunet zrobił proszącą minkę, a jego oczy zalśniły niczym z prawdziwego srebra. Ross zaśmiał się krótko przypominając sobie, jak przedrzeźniał postacie czytając jakiekolwiek książki i skinął głową na tak.

- A więc. Dawno, dawno temu – rozpoczął głosem, jakiego nie powstydziłby się nawet lektor, czym wywołał uśmiech na twarzy dziecka.

Czytanie bajki, która zapewne nie była na tyle długą, aby zająć im aż pół godziny, przyniosło obojgu wiele uśmiechu i radości. Chłopcy już dawno nie spędzili tak czasu. Sami. Ross zajął się swoimi sprawami i rzadko odwiedzał brata. Był zbyt pochłonięty pracą, że nie zauważył nawet, kiedy życie zaczęło toczyć się obok niego. Nie zważał jednak na to i dalej brnął w rutynę, która powinna być dla niego jak kula u nogi. Rano wstawał, szedł do pracy, często zostawał po godzinach. Później obiad, czasem pójście do baru i spać. I tak przez pięć dni w tygodniu. Weekend to czas, kiedy praktycznie go nie było. Cały dzień potrafił przesiedzieć u Setha, który mieszkał już sam.  Dlaczego do tej pory nic nie  zmienił? Może nie chciał. Może był zbyt ślepy, żeby zobaczyć, jak jego życie powoli umiera, staje się martwe. Sam do końca nie wiedział, co się takiego stało, że tak bardzo zatracił się w pracy.

- Wujku…

- Ross – poprawił mężczyzna. Kazał bratankowi mówić do siebie po imieniu, bo nie czuł się dobrze z mieniem „wujka”.

- Ross, czy to prawda, że niedługo w ogóle nie będziesz do mnie przychodzić? – Nicki spojrzał smutno na brązowookiego. On zmarszczył brwi na znak, że nie rozumie – Tata mówi, że jak będziesz szefem, to już nie będziesz miał czasu, żeby tu przychodzić – wyjaśnił.

- Skądże. Musiałeś źle zrozumieć tatę. Będę do was przychodził, tylko nie tak często – złapał malca za nos i delikatnie nim potrząsnął.

- Tooo… ja mam taki pomysł. Tylko musisz przysięgnąć na mały paluszek, że nikomu nie powiesz – zaalarmował z przejętą miną.

- Dobrze. Obiecuję.

- A więc, jak ty nie będziesz miał czasu, toooo…. Możesz do nas przysyłać swoją dziewczynę – wyszczerzył się w uśmiechu. Ross spojrzał na niego żywiej. Z lekkim przerażeniem zaczął podnosić się z łóżka patrząc na wciąż uśmiechniętego malucha.

- Skarbie, ale ja nie mam dziewczyny – podszedł do drzwi i nacisnął delikatnie klamkę.

- To sobie znajdź – czterolatek wzruszył ramionami, jakby to było oczywiste wywołując kolejny szok u wuja.

- Emm… To… Nie jest takie proste – Ross próbował wytłumaczyć mu, ale sam się w tym nieco poplątał.

- Dziadek mówi, że już ci znalazł – mężczyzna przewrócił na te słowa oczami i chciał odpowiedzieć coś bratankowi, ale przerwało mu głośne chrapnięcie.

- Dziadek może sobie mówić.

****
Nazajutrz dom panien Logan i Marano przesycony był napiętą atmosferą. Blondyna co chwilę zerkała na ekran starej noki, aby sprawdzić, czy ktoś nie przysłał jej SMS-a. Od wczoraj nie uzyskała od blondaska żadnego odzewu, a martwiła się o siostrę przyjaciółki.

Nakładając tusz na swoje długie rzęsy próbowała uspokoić drżenie rąk, ale rezultatu nie uzyskała. Przyjrzała się dokładniej zielono-niebieskim oczom, których źrenice były ładnie oprawione żółtą obręczą (Reach ma takie same oczy, jakie mam ja ~ Di). Widać w nich było przemęczenie. Barwa straciła na intensywności, powoli zaczynała stawać się wręcz szara. Jej twarz, blada i wycieńczona miejscami była już kompletnie sucha. Wzięła do ręki prostownicę i zaczęła prostować sobie włosy. Nagle do jej głowy wpadł pewien pomysł.

- Lau, zobacz ile mam kasy pod łóżkiem! – poleciła przyjaciółce i już po chwili w łazience znalazła się brunetka.

- Pięć dych – rzuciła przez ramię i zabrała z kosmetyczki eyeliner.

- Ej! On jest mój! – zbulwersowała się Logan i z oburzeniem wstała z krzesełka, które stało przed umywalką.

- A myślisz, że dlaczego go wzięłam? – do jej uszu doszedł rozbawiony głos przyjaciółki.

- Oddawaj go ty szujo brązowa! – ruszyła w stronę salonu, skąd dobiegał cichy śmiech Marano.

- Masz – w rękach Reachel znalazł się wspominany kosmetyk podrzucony przed chwilą przez współlokatorkę.

- Już się zdążyła pomalować – wyrzuciła ręce w górę i z westchnieniem spojrzała na brunetkę z mordem. – Odkupujesz.

- I tak chcesz stracić na coś pięć dych, więc zainwestuj w lepszy sprzęt – rzuciła roześmiana Laura, za co oberwała po głowie.

-  Mam wydatniejsze plany – blondyna wystawiła język, po czym pomaszerowała z powrotem w stronę pokoju czystości.

- A można wiedzieć jakie? – zagaiła z zaciekawieniem młoda Marano i wyrwała przyjaciółce pisak z ręki.

- Ugh! Czemu ty zawsze taka wścibska jesteś, co? – blondyna wbiła w nią nienawistny wzrok.

- Bo jestem. No mów. Striptizera (za Chiny Ludowe nie wiem, jak się pisze ~Di) chcesz sobie zamówić? – Lau przymrużyła oczy, jakby dokładnie lustrowała twarz Logan

- Co?! Nie! Chce sobie farbę do włosów kupić – dziewczyna ponowiła próbę odzyskania kosmetyku.

- Jaki kolor? – kumoszka wydawała się jej nie wierzyć, więc ponowiła przesłuchanie.

- Nie wiem! Taki, jaki będzie w sklepie. Oddaj to! – wzburzona, niczym morze Reachel o mało nie rzuciła się na brunetkę, gdyby nie fakt, że ona rzuciła w jej stronę wspomnianą rzecz.

- To po procy pakujemy manatki i jedziemy do galerii! – rzuciła entuzjastycznie Laura i zniknęła za drzwiami swojego pokoju.

- Nienawidzę cię.

- Wiem, ja też cię kocham!


Kolejne pół godziny minęło dziewczynom na przygotowaniu do pracy i uczelni. Gdy blondynka opuściła już ich wspólne mieszkanie Laurze została jeszcze godzina. Praca w The Lynch rozpoczynała się o godzinie dziewiątej. Młoda kobieta była już przygotowana, a mimo to ciągle się spieszyła. Jej górne partie ciała opinała biała bluzka z kołnierzykiem. Na nią narzucony był granatowy żakiet, który idealnie współgrał z czarnymi rurkami. Stopy natomiast były chronione przez jej ulubione, szare emu. Brązowe włosy były spięte w wysokiego kucyka, z którego wypadały pojedyncze kosmyki włosów. Makijaż, choć lekki, idealnie podkreślał piękno jej twarzy. Szczególnie duże, brązowe oczy.

Kobieta szybkim krokiem podeszła w stronę Wcale Nie Kuchni, skąd z szafki wyjęła kubek. Jednym zwinnym ruchem zabrała z kuchenki czajnik i napełniła go odpowiednią ilością wody. Następnie naczynie znów wróciło na swoje miejsce, tym razem pieszczone od spodu niewielkimi płomieniami. Kobieta oparła się o szafkę i czekała, aż po pokoju rozlegnie się głośne piszczenie.

Ciałem była w mieszkaniu, jednak jej duch był daleko. Bardzo, bardzo daleko. W uszach słyszała szum weneckich kanałów, a przed oczami rozpościerał się widok tych urokliwych uliczek. Koloseum, które kiedyś było jej pocieszycielem.

Piętnastoletnia brunetka przedzierała się przez tłum zebrany na placu przed Koloseum i z trudem powstrzymywała łzy. Była zdruzgotana po tym, co się zdarzyło. Cała się trzęsła. Jej śniada cera w świetle księżyca wyglądała nienaturalnie blado. Wiedziała, że to wypadek, ale i tak miała poczucie winy. Zwiewna, fioletowa sukienka była poszarpana, z warg strumyczkiem lała się krew. Zadrapana twarz była jeszcze bardziej boląca, kiedy do ran dostawała się słona ciecz. Mimo to ona biegła dalej nie zważając na konsekwencje. W końcu stanęła przed murami zabytkowej budowli. Przypomniała jej się lekcja historii, kiedy nauczycielka mówiła o walkach toczących w tym właśnie miejscu. Ona też chciała zawalczyć. Z samą sobą.

Rozejrzała się dookoła. Wszyscy byli zbyt pochłonięci rozmową na temat głośnego wybuchu, więc nie zauważyli, że do Koloseum ktoś wchodzi. Był tam akurat remont, czy coś w tym stylu, więc automatycznie wejście wzbronione. Nie powstrzymywało to jednak piętnastolatki. Wślizgnęła się na teren areny tak, że nikt tego nie zauważył. Mimo, że mieszkała we Włoszech od urodzenia nigdy tam nie była. Z przejęciem przyglądała się każdemu, nawet najmniejszemu szczegółowi. Cały jej smutek uleciał, kiedy zobaczyła widok rozpościerający się przed nią. Miliony świateł, które widniały za murami dawały niesamowitą poświatę. Z przejęciem gładziła palcami ten materiał. Było stamtąd widać cały Rzym, który nocą wyglądał jak wyjęty ze średniowiecznej bajki. I niebo. To niespotykane nigdzie indziej niebo. Jak zaczarowane hipnotyzowało swoją wyjątkowością i niepowtarzalnością.

To była ostatnia chwila w jej ojczystym kraju, jaką chciała zapamiętać.

- Scusate (pl. Przepraszam) – wydusiła ledwo powstrzymując płacz.

Zauważyła, że woda już się zagotowała, więc nieprzytomnie położyła dłoń na czajniku.

Temperatura materiału wynosiła dość dużo, więc dziewczyna…

- Kurwa! – przeklęła puszczając parzące naczynie. Jej ręka była cała czerwona, a na jej środku widniało oparzone miejsce.

- Któż to się tak pięknie wyraża? – zza pleców usłyszała znajomy głos, co stworzyło na jej twarzy nieświadomy uśmiech.

- Nie mów Reach, bo mnie zabije. Miałam się oduczyć – przyznała zmieszana polewając dłoń zimną wodą.

- Nie bój żaby. Taka nasza mała tajemnica – puścił jej oczko.

- Jedna z wielu, Max – brunetka pocałowała go w policzek, po czym wróciła do leczenia ręki.

- Słyszałem o wczoraj – przyznał chłopak wlepiając w nią przejęte spojrzenie.

- Wiesz jeszcze coś, czego ja nie wiem, że wiesz? Jakie miseczki noszę?

- Nie no, aż tak dobrze cię nie znam – zaśmiał się krótko, po czym powrócił do poważnego wyrazu.

- Martwię się o ciebie. Tęskniłaś, a teraz…

- Teraz też tęsknię – przerwała szybko dając tym do zrozumienia, że ucina temat. – Śpieszę się do pracy.

- Mogę cię podwieźć – zaproponował Casella.

- Grazie (pl. Dziękuję)

- Per Favore  (pl. Proszę)

****
- Dzięki za podwózkę – Lau uśmiechnęła się uroczo do przyjaciela i odpięła pasy. Gdy już miała nacisnął klamkę zatrzymał ją głos chłopaka.

- Czekaj, odprowadzę cię – jego ton przybrał na gwałtowności, co nie uszło uwadze dziewczyny.

Coś ukrywa, pomyślała.

- Nie trzeba. Trafię do biura – ponowiła uśmiech, lecz nie wyszedł jej on taki, jak wcześniej – uroczy.

- Ale ja naprawdę nie widzę problemu. Z wielką chęcią poznam twojego pracodawcę. – brunetka prychnęła usłyszawszy te słowa.

- Bo jest tu co poznawać. Nie lubię go, nie znoszę i mam dość. Gburowaty typ, który myśli, że ma wszystko, a tak naprawdę to to wszystko zawdzięcza ojcu. Nie rozumiem, jak można tak żerować na rodzinnym majątku, ja bym….

- Ty już się zachowałaś inaczej, Lau – przerwał jej wywód, który dziewczyna potraktowała dość poważnie, bo jej ciało zaczęło się delikatnie trząść.

- Nie znasz całej prawy o mojej przeszłości Maksymilian. Nie znasz całej mnie.

- Ale staram się poznać, jakby ci to gdzieś umknęło.

- To się nie staraj. Dlaczego wszystkim tak bardzo zależy na tym, żeby mnie „poznać”? – rzuciła kpiącym tonem niespokojnie wodząc wzrokiem po jego tęczówkach. One natomiast, jakby stały na kruchym gruncie, starały się nie zapaść.

- Może dlatego, że zależy im też na tobie – jego dłoń wylądowała na dłoni Laury, przez co brunetka nieco zelżała. Potrzebowała tego. Jego dotyku, który był w stanie ją uspokoić, ukoić. Który sprawiał, że na chwilę zapominała o tych złych, włoskich chwilach.

Czekoladowe oczy kobiety powędrowały w stronę okna. Ujrzała za szklaną powłoką grupkę dzieci. Choć dzieci to może złe określenie. Młodzi nastolatkowe, wyglądający zaledwie na dwanaście lat szli chodnikiem, a ich uśmiechnięte twarze z młodzieńczymi chochlikami błądziły po budynku firmy The Lynch. 

Wszyscy są tacy szczęśliwi i beztroscy. Nawet się nie obejrzą, kiedy ta beztroskość przeminie, pomyślała Laura przechodząc wzrokiem z młodzieży na firmę.

Duży, potężny budynek był nowocześnie urządzony. Za jego ściany po części służyły wielkie szyby, których pole obejmowało gdzieniegdzie całą wysokość budowli. Drugim materiałem były płytki zewnętrzne beżowego koloru, których rozmiar można by określić jako „duże”. Za wejście robiły masywne drzwi wykonane również ze szkła, obrotowe i zajmujące około 2x2 metra.

- To co, mogę z tobą wejść? – Casella postanowił nie dać się spławić.

- Nie – pewny głos dziewczyny zakłócił odgłos brzęknięcia, spowodowanego automatycznym zamknięciem drzwi w pojeździe.

- To co?

- Nienawidzę cię.


W tym czasie biuro Rossa zajmował pewien gość. Jak co dzień rano na miękkim i wygodnym fotelu swoje miejsce zajmował, błogo śpiący, Seth. Jego rytmiczne wdechy i wydechy irytowały nieco blondyna, kiedy zostawały przerywane głośnym chrapnięciem. Firma The Lynch, która zajmowała się wytwarzaniem materiałów, (i macie, czym się tu zajmują. Pewnie myśleliście, że to dom mody, ale oni tylko robią materiały :P ~ Di) była tego dnia niezwykle gwarna. Pracownicy, którzy z przejęciem zajmowali się swoimi obowiązkami chodzili w tę i z powrotem szukając potrzebnych papierów, czy innych takich.

- Seth, do jasnej cholewki, przestań chrapać! – wrzasnął w końcu chłopak, ale za odpowiedź uzyskał tylko jeszcze głośniejszy dźwięk.  – Laura przyszła z jakimś chłopakiem – wypalił w końcu myśląc, że to pomoże obudzić przyjaciela.

- Co?! To ona kogoś ma?! I ja sobie narobiłem nadziei! – nagle z fotela wyłoniła się zaśliniona twarz bruneta, którego aż nosiło z myślą, że dziewczyna, która mu się podoba ma innego.

- Żartowałem – blondyn dostawszy napad śmiechu ledwo wymówił to słowo, ale po chwili jego mina zrzedła – A jednak nie.

Przed nim ukazała się sylwetka Marano, ale nie jej widok zdziwił tak chłopców.

- Emmm… Laura? – Ross spojrzał na nią pełen zdziwienia, na co ta przewróciła tylko oczami.

- To mój przyjaciel, Max. Max, Ross – mój szef i Seth – jego przyjaciel – przedstawiła brązowooka ze znudzeniem. Mimo tego, że jej ton nie był przyjemny Watersowi kamień spadł z serca po usłyszeniu słowa „przyjaciel”.

- I przy okazji twój znajomy – wtrącił Seth uśmiechając się do dziewczyny, co ta niezwłocznie odwzajemniła.

- Tak.

- Miło mi poznać. Max Casella – brunet spojrzał na nowopoznanych z uciechą i ukazał swoje dołeczki.

- Casella? Włoch? – blondyn skierował te słowa do Laury, co ona potwierdziła skinieniem głowy.

- Wiesz co, mamy naprawdę dużo roboty, więc jeśli przyszedłeś tu w konkretnym celu, to bardzo proszę o pośpiech – Seth spojrzał na chłopaka z nutką kpiny, którą wyczuł na szczęście tylko Ross i od razu zareagował:

- Jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko. Seth akurat ma dziś labę, ale ja i Lau musimy dużo zrobić.

- Jasne, rozumiem – Casella wydawał się być przybity, jakby zrozumiał, że nie jest miło widziany.

- Odprowadzę cię. Seth, pokaż Laurze co i jak – rozkazał Lynch, po czym razem z przybyszem zniknął za drzwiami gabinetu.

Mężczyźni w milczeniu przemierzali kolejne korytarze i żaden z nich nie wiedział, jak mógłby zagadać do drugiego. W końcu przełomowy moment nastąpił u Max’a.

- Słuchaj, pewnie się domyśliłeś, że nie przyszedłem tu tylko po to, żeby odprowadzić Lau, więc może przejdę od razu do rzeczy – zaproponował stanowczym tonem, choć w duszy bał się w ogóle otworzyć usta.

- No, można tak powiedzieć. To, co się stało? – ponaglił go Ross wbijając przenikliwe spojrzenie.

- Byłeś wczoraj z dziewczynami, kiedy widziały Vanessę. Żadna nie chce nic powiedzieć, więc nawet nie próbuję tego od nich wycisnąć, ale… Gdybyś mógł… Przytoczyć mi parę informacji… - wyjąkał z trudem brunet, czym wywołał u drugiego zaufanie. Oboje stali naprzeciw siebie i układali jakieś sensowne zdania.

- No… Vanka jest siostrą Laury, ale to już chyba wiesz. Jechaliśmy z rodziną do brata na obiad i tata postanowił zabrać dziewczyny. Kiedy weszliśmy i Van z Lau się zobaczyły to… No, można powiedzieć, że znieruchomiały. Poszło parę uwag, ale szczególnie ze strony Laury i koniec. Lau wybiegła, Reach za nią. Później podwiozłem je do mieszkania i tyle – wyjaśnił pomijając niektóre fakty, takie jak na przykład Nicki, czy śpiąca Laura, albo rozmowa z Reachel na temat ich mieszkania.

- To dobrze, że nie doszło do rękoczynów. Bałem się, ze Lau znowu coś nawywija i Reach jej nie upilnuje. Ona ma… Zresztą, obie mają słabe nerwy – brunet zacisnął wargi w wąską kreskę, ale po chwili pościł je wolno.

- Rozumiem. Ale tak, czy inaczej nic wielkiego się…. To znaczy nie doszło do przemocy fizycznej – poprawił się blondyn i spłonął niemałym rumieńcem, kiedy uświadomił sobie, co przed chwilą miało wylecieć z jego ust przy przyjacielu poszkodowanych w tym zdarzeniu. Przynajmniej tak mu się wydawało.

- No nic. Pozdrów Lau i powiedz jej, żeby się nie martwiła. W razie czego dzwoń – wyciągnął dłoń, która dzierżyła wizytówkę chińskiej restauracji. – Jak nie będę mógł gadać, to Reach urwie się z uczelni.

- Aż tak bardzo się martwicie o Laurę, czy mi się tylko tak wydaje? – zdziwiony Ross zmarszczył brwi w znaku, że nie rozumie.

- Jakbyś ją znał tak, jak my, to też byś się martwił. – to były ostatnie słowa Max’a, zanim opuścił budynek i wsiadając do auta ruszył w swoją drogę.

Blondyn wypuścił z ust powietrze, niczym z przekutego balonu, i przeczesał dłonią włosy.

Chciałem ją poznać, ale chyba to jest za trudne, przyznał w myślach i ospałym krokiem skierował się w stronę swojego biura. Jego głowę zaprzątały myśli nie tylko o brunetce, ale i jej przyjaciołach. Obchodzili się z nią, jak z jajkiem, a on nie widział w tym żadnego sensu. Ten chłopak. Przystojny, wysoki, pewnie w jego wieku. Był wyraźnie zmartwiony.

W tym musi być drugie dno.

Drewniane drzwi zaszurały na panelach, a zza nich wyłoniła się blond czupryna. Na pozór uśmiechnięty Ross tłumił prawdziwe odczucia, które targały nim po rozmowie z nowopoznanym. Między innymi zniesmaczenie, które pojawiło się na widok ucieszonej Laury. Przez jego głowę przemknęło pytanie  Jak ona może się uśmiechać, kiedy jej przyjaciele myślą, że zaraz coś jej się stanie? Ale on tego nie rozumiał, nie znał całej prawdy. Bo gdyby znał na pewno by się tak nie głowił.

Usiadł na swoim miejscu i w milczeniu przyglądał się przyjacielowi, który z rozbawieniem tłumaczy coś brunetce. Jego ręka spoczywała na wierzchniej części jej dłoni i zdawała się ona tego nawet nie zauważać.

- Kobieto, tutaj masz kalkulator, a nie tutaj – powtórzył po raz kolejny brunet i przesunął dłonią myszkę.

- Ja cię nie rozumiem. Jak tutaj jest kalkulator, jak to jest przecież… Kalkulator – zaczerwieniła się Marano i schowała głowę między ramiona.

- Ach, głupia jesteś, wiesz?

- Tylko bez takich. Nie głupia, tylko nierozgarnięta. To dwie zupełnie inne rzeczy.

- Rydel była. Prosiła, żebyś do niej przyszedł – z rozmyślań Lyncha wyrwał go ciepły głos przyjaciela, którego sylwetka pojawiła się teraz przed oczami chłopaka.

- Mówiła po co?


- Nie. Ale powiedziała, że to coś ważnego.

~*~*~*~*~*~ 
Powróciłam do was z takim oto rozdziałem! Mam nadzieję, że wam się spodoba, bo siedziałam nad nim dwa dni i z dumą stwierdzam, że był on najdłuższym napisanym przeze mnie rozdziałem. Kurcze, chyba nawet OS nie był taki długi! 
Więc wróciłam, a razem ze mną nowa czcionka i inny widok tekstu. Zerżnęłam z Kłaka, ale ona się na mnie nigdy nie złości, więc co mi tam. 
Nawet nie wiecie, jak się cieszę, kiedy mogę znów dla was pisać. I nawet specjalnie sprawdziłam, żeby było bez błędów, ale jeśli się jakieś pojawią, to wybaczcie. Osoby wymienione powyżej, czyli na samym początku przez cały czas dawały mi kopa i bardzo im za to dziękuję. I oczywiście Julci mojej, ale menda nie czyta, więc jej na żywo podziękuję :)
Poza tym zmieniłam sobie profilówkę, a co. I znów od Kłała - ta dziewczyna to moja ulubiona Chloe.
Więc to koniec mojej notki i nie mogę się doczekać, kiedy napiszecie mi swoje zdanie na temat rozdziału, bo ja jestem zadowolona :D
~ Wypoczęta Di 



Jestem zakochana w Darach Anioła i zaraz lecę do biblioteki wypożyczyć drugą część!





Wielki, przedwczesny powrót Diamencika, czyli waszego Klejnocika!

Witam was moi drodzy po przerwie, dzięki której, muszę przyznać, nieźle wypoczęłam. Miasto Kości przeczytane, więc teraz tylko trzeba się wziąć za dzieło Sienkiewicza i jestem cała wasza aż do odwołania. Ferie zaczęły mi się właśnie dziś i chcę was powiadomić, że jestem z tego powodu niezmiernie szczęśliwa i wracam do was dwa dni wcześniej, ponieważ już nie mogłam się powstrzymać przed wstawieniem posta mówiącego o moim powrocie. Prawie cały ten okres mam już zaplanowany i oczywiście nie zabrakło w moich planach miejsca na pisanie. Wróciłam i nigdzie się nie wybieram! To moje postanowienie. Jeśli jeszcze nie wiecie, to dzień 1 kwietnia będzie dla mnie bardzo ważnym, albowiem jest to data pisania mojego testu i na pewno przed tym zrobię sobie kolejną przerwę. Ale później tylko wyciągnąć dobrą średnią i dostać się do wymarzonego gimnazjum i z górki. Bo w wakacje będę miała czas i obiecuję, że przez przynajmniej miesiąc będę z wami bez dłuższych, czy krótszych przerw. A w holidejsy prawdziwe wyjeżdżam do cioci do Holandii, więc może przytoczę wam parę zdjątek? Nie wiem, może.
Już mnie palce nie raz świerzbiły, żeby cosik dla was napisać i wstawić, ale postanowiłam, że zrobię dłuższy rozdziała oficjalnie kończący moją przerwę. Dziękuję wszystkim, którzy na mnie czekali i tym, którzy przez ten czas próbowali się ze mną skontaktować. Najlepsza była Delly Lynch, której teksty mnie zabijały na siedząco. Kochana, jak tak dalej pójdzie, to ja nie wiem, czy przed 1 kwietnia na zawał nie zejdę :)
Kolejne podziękowanie dla mojej Juliet. Tak naprawdę, to na niej opiera się postać Reachel i gdyby nie ona nie moglibyście czytać o takiej zwariowanej psiapsiule Laury. Ona jest taką moją psiapisiółą i -uwaga- chodzi ze mną do klasy, więc automatycznie znamy się realnie. Ma ode mnie po mordeczce swojej śniadej, bo nie czyta Krwiożercza, ale jak ją w Macku prześlachtuję, to będzie deatch. A jeśli to droga Juleczko czytasz, to wiedz, że mam na ciebie focha, bo mi zdjęć nie przesyłasz :P.
Hmmmm.... I jeszcze dziękuję wszystkim moim przyjaciołom i choć nawet nie wiedzą, ze prowadzę bloga, to są dla mnie wielkim wsparciem.

Mimo, że przerwa dobiegła końca, to nadal zachęcam do skontaktowania się ze mną. Bardzo mi sie czasami nudzi i chętnie sobie z wami na przykład poczatuję.

To wszystko ode na ten moment i jeszcze raz dziękuję, że nadal tu jesteście. Bo jesteście, prawda?




Dzięki ci Dellsonie za zarażenie tą piosnką:



poniedziałek, 19 stycznia 2015

Coś, czego nie chciałam robić i jestem teraz na siebie strasznie zła, bo to robię - Przerwa

Tak, jak mówi tytuł nie chciałam tego robić, ale jestem już zmęczona. Czas goni mnie coraz bardziej, test coraz to bliżej. Wytłumaczenie, jak każde, ale jednak każdy z was powinien wiedzieć coś na jego temat. Ostatnio nauka idzie mi coraz gorzej, a chciałabym się poprawić przed końcem semestru. Mam mało czasu, prawda, ale jeśli się przyłożę, to wszystko jest możliwe.
Dziękuję wam ogromnie za tak liczną obecność. Z niektórymi z was bardzo się zżyłam, ale te osoby powinny to wiedzieć :)
Dużo osób robi sobie teraz holidejsy i ja należę teraz do jednego z nich. Przerwa potrwa do 2 lutego 2015 roku, ponieważ wtedy zaczynają mi się ferie. Nie oznacza to jednak, że rozdział pojawi się od razu. Zobaczę, jak z czasem, ale raczej nie.
Jeszcze raz bardzo wam dziękuję za to, ze jesteście i mam nadzieję, że nie odejdziecie. Nie odchodzę z bloggera. Blogi, które czytam będą przeze mnie dalej czytane i oczywiście komentowane. Nadal będę aktywna, tylko po prostu nie na blogach. Jeśli chcecie się ze mną skontaktować prywatnie, a nie publicznie to zakładka "Kontakt" stoi dla was otworem.
Do zobaczenia po holidejsach! Pakuję manatki, idę po moje dziewczęta i na Hajaje!
~ Di







Holidays so beautiful....


(wiem, że wklejone z pierwszego, ale nie chciało mi się od nowa pisać czegoś innego :D )

niedziela, 18 stycznia 2015

5."I don't know what I want, so don't ask me"

I don't know what I want, so don't ask me
- Nie wiem czego chcę, więc nie pytaj mnie
~  Taylor Swift





Laura wybiegła z mieszkania ciągnąc za sobą przyjaciółkę, ale szybko ją puściła, aby móc dalej pobiec samej. Zdziwiona Reachel nie ruszała się przed dłuższy moment, ale kiedy mniej więcej się obudziła ze swojego zamyślenia pobiegła za brunetką ile sił w nogach. Nie zważała nawet na fakt, że jest bosa, a jej kurtka została w mieszkaniu, z którego została wyciągnięta.
Po kilkuminutowych poszukiwaniach blondynka zobaczyła przyjaciółkę, jak ta skulona siedzi na schodkach jakiegoś opuszczonego i starego domu. Gdy zobaczyła jej słone łzy, które ciągnąc za sobą czarne smugi po tuszu lądowały na jej rękach zmiękło jej serce. Brunetka miała kolana podciągnięte do brzucha. Na nich położone były ręce, na których spoczywała natomiast głowa. Jej kasztanowe włosy opadały bezwładnie na ramiona i nogi, przez co nie dało się zobaczyć jej twarzy. Ale mimo tego blondynka rozpoznała ją bez wahania.
Podeszła już wolniejszym krokiem do jednego ze schodków i równie wolno na nim usiadła. Spojrzała na nadal płaczącą Laurę. Ta uniosła lekko głowę, a jej policzki, jak i nos były całe czerwone. Nie wiadomo, czy od płaczu, czy zimna.
- To była ta twoja siostra? - zagaiła sięgając po coś do kieszeni dżinsów. Wyjęła z nich zapalniczkę i mały pakunek, który pad dżinsowym materiałem całkowicie zanikł.
- No... Siostra... - wyszeptała brunetka patrząc ślepo przed siebie i opierając brodę na rękach.
- Chcesz? - zapytała pokazując jej mały rulonik, w którym był tytoń. Papieros był zrobiony samodzielnie. Dziewczyny nie miały zwyczaju palić, ale zabierały ze sobą zawsze po dwa papierosy, aby mieć na wszelki wypadek. Na przykład taki, jak ten.
- Daj - poprosiła niegrzecznie i przejęła od przyjaciółki zawiniątko z tytoniem. Następnie podpalając zapalniczką włożyła miedzy wargi. Pierwszy wydech białego dymu wyleciał z jej ust, a łzy zaczęły powoli zasychać.
- Chcesz o tym pogadać? - Reachel spojrzała na brunetkę zachęcająco, ale ta pokręciła głową, którą zaraz schowała w kolanach.
- Wszystko jest do bani - stwierdziła stłumionym głosem.
- Tu masz rację - przyznała Logan i strzepnęła pyłek z papierosa.
- Miało być tak pięknie. A zamiast tego mamy istny syf, a nie życie - Marano położyła się na schodach. Jako, ze były to schody jej ciało leżało skośnie. Nie zważała na to, że nie ma na sobie kurtki, a materiał, na którym spoczywa jest zimny, tylko przymknęła oczy i słuchała kojących słów przyjaciółki.
- Nie martw się. Jakoś sobie poradzimy. Zawsze to robimy. Jesteśmy silne i nie wolno ci o tym zapominać. Ty jesteś silna i będziesz silna do końca swoich dni. Jeśli kiedykolwiek zacznie się coś walić trzeba to po prostu podnieść. Ale najpierw my musimy się podnieść - ten wywód podziałał na Laurę w znacznym stopniu. Podniosła się z zimnego podłoża i stanęła na równych nogach. Podała blondynce rękę, a ta korzystając z pomocy również wstała i mocno przytuliła swoją siostrę. Nie biologiczną, nie przyrodnią... Prawdziwą.
Dziewczyny pozwoliły sobie w swoich ramionach na chwilę słabości. Obie zaczęły płakać. Chociaż to chyba złe określenie. Uroniły kilka łez, na czym się skończyło.  Nie przywykły do płakania. Od dawna tego nie robiły nie chciały tego robić. Za dużo już łez uleciało z ich smutnych oczu. Zbyt wiele się wycierpiały, żeby dalej mieć w sercu sztylet. One nie chciały, one  m u s i a ł y  być silne.
- Dobra, koniec tych czułości. Trzeba wracać po kurtki i buty - blondynka uśmiechnęła się krzepiąco do przyjaciółki i objęła ją ramieniem, po czym obie ruszyły na odzyskanie swoich rzeczy.
Szły równym krokiem, tak samo zrównały się ich oddechy. Ze splecionymi łokciami podążały w stronę domu, do którego nie chciała wchodzić żadna z nich. Obie nie tyle bały się samej konfrontacji, jak i jej przebiegu. Nie chodzi o wrażliwość na niemiłe słowa, ale raczej zbyt częste ich używanie. Jakby to powiedzieć... Były z nich "niezłe ziółka". Na studiach nikt nie ważył się im podskoczyć, bo mogły tego kogoś "delikatnie uszkodzić". Reach miała na prawdę mocny, prawy sierpowy.
- I o co chodzi z tą siostra tak do końca, hm? Bo wydaje mi się, że nie powiedziałaś mi wszystkiego... - zaczęła blondynka spoglądając ukradkiem na przyjaciółkę.
Ta stanęła wpół kroku, co zakłóciło ich harmonijne tępo.
- Emm... My... No... Lekko się pokłóciłyśmy przed moją.... No wiesz... - wyjąkała zmieszana i ruszyła zwiększając swoją prędkość kilkukrotnie od tej przed zadaniem pytania.

Blondyna nie odezwała się już, tylko powoli kierowała się za przyjaciółką. Szły w milczeniu, jakie do tej pory było u nich niebywałą rzadkością - krępującym. Obie nie wiedziały, co powiedzieć i jak się zachować po takiej rozmowie. Były przyjaciółkami, prawda, ale nawet osoby tak zżyte, jak one czasami nie wiedzą, co powiedzieć.
- Mam wejść sama? - zagaiła blondynka przyspieszając trochę tępo.
- Jakbyś mogła. Nie mam ochoty się dzisiaj z nią widzieć - brunetka złapała Logan za rękę, jakby chciała jej tym coś przekazać. Tylko Reachel nie wiedziała co.
- Dobrze - wydusiła w końcu, kiedy znajdowały się już pod domem, który nie powitał je zbyt miło.
- Reach, ja wiem, że chcesz mi pomóc, ale ja naprawdę nie potrzebuję pomocy. Tyle czasu radziłam sobie sama i dam radę poukładać to i teraz. Wspieraj mnie, ale nie pomagaj. Nie chcę, żebyś była w to wszystko zamieszana - wyznała skruszona brunetka i przytuliła mocno przyjaciółkę.
Ta uśmiechnęła się do siebie blado i zacisnęła ręce na tali dziewczyny. Wiedziała, że ona robi to dla jej dobra, ale ona powinna wiedzieć, że sama decyduje o tym, co dla niej dobre, a co złe.

Tymczasem z okna owego mieszkania wyglądała pewna blond czupryna. Chłopak stał z kubkiem herbaty i wpatrywał się ślepo w obrazek przed sobą. Z nieba zaczął prószyć śnieg, ale dziewczęta zdawały się go nawet nie zauważać. Przytulone do siebie wyglądały jak niewinne i bezbronne istoty szukające odrobiny ciepła.
Młody mężczyzna potrząsnął głową, jak gdyby miało to pomóc mu w otrząśnięciu się. Nadal nie ruszał się z miejsca, ale tym razem jego spojrzenie było już przytomne.
- Nieźle, nie? - blondyn lekko drgnął słysząc za sobą ciepły, kobiecy głos.
- Tak. Nieźle - westchnął opierając skroń o szybę, przez co miał lepszy podgląd na siostrę.
- Ross, nie wiesz może czemu Vanessa nie mówiła, ze ma siostrę? Może ta...
- Laura - podsunął chłopak, a blondynka podziękowała mu serdecznym uśmiechem
- Tak, Laura. Może ona coś mówiła. Na przykład też nie przyznawała się do rodzeństwa? - Rydel spojrzała pytająco na 20-latka i widząc jego zastanawiający się wyraz twarzy zacisnęła usta w wąską linię.
- Nie. Mówiła mi, że ma starszą siostrę - odparł w końcu i wrócił do wpatrywania się w widok za oknem.
Ten trochę się zmienił, albowiem na chodniku stała tylko brunetka, która przyglądała się jemu z pustką.
- Idź otworzyć drzwi - zaalarmował chłopak.
- Ale nikt nie... - blondynce nie dane było dokończyć przez dzwonek, którego dźwięk wypełnił dom.
Kobieta niezwłocznie pomaszerowała w stronę, z której dany odgłos dobiegał i szybko przesunęła drewniane drzwi w swoją stronę.
- Hej. Jestem Reachel. Ja i moja przyjaciółka zostawiłyśmy tu swoje rzeczy - wyjaśnił przybysz i zdmuchnął z nosa płatek śniegu, który akurat na niego spadł.
- Może was podwiozę? - zaproponował Ross, który nie wiadomo kiedy znalazł się tuż obok blondynki.
- Już ci podaję - kobieta uśmiechnęła się ciepło do gościa i zniknęła za wieszakiem, na którym szukała kurtek.
- To co? Podwieźć was? - mężczyzna ponowił pytanie posyłając zmieszanej dziewczynie zachęcający uśmiech.
Ta odwróciła się do tyłu, aby móc ujrzeć przed sobą kichającą przyjaciółkę.
- Jakbyś mógł - blondynka odwzajemniła gest, po czym odebrała ubrania od siostry blondaska, która zjawiła się obok kilka sekund wcześniej. - Dzięki.

Po krótkiej wymianie zdań między młodymi kobietami Reachel i Ross ruszyli w stronę Marano. Brunetka stała do nich tyłem i wpatrywała się ślepo w ulicę kichając co chwilę w rękaw.
- Lau, Ross nas podwiezie - na te słowa wspomniana osoba odwróciła się, dzięki czemu jej zaczerwienione oczy wychwyciły twarze przyjaciółki i pracodawcy.
- Nie trzebbb... psik! - zaprzeczała, co niezbyt dobrze jej się udawało.
- Trzeba, trzeba. Ubierzcie się i wsiadajcie - poinstruował i sam zajął miejsce za kierownicą w miniwanie.
- Nie masz innego auta? - brunetka, która zakładała but na lewą nogę posłała mu kpiące spojrzenie, co poparła przesłodzonym uśmiechem i się wyprostowała.
- Mam, ale w garażu. A pani naburmuszona niech lepiej zaciśnie ten szalik mocniej, bo się rozchoruje - wychylił głowę przez okno, której szyba była akurat opuszczona.
- Spadaj blondasku, bo cię dojadę pewnego pięknego dnia - fuknęła i z uniesioną głową zajęła miejsce pasażera.
- Musisz tak na każdego naskakiwać? - skarciła Reach, która otwierała tylne drzwiczki auta. Następnie usiadła po prawej stronie i zaczęła ślepo wpatrywać się w przyjaciółkę.
- A co, masz coś do tego? Już mi siostrzyczka dzień zryła, nie mam ochoty teraz się użerać z nachalnym burakiem - burknęła złą Marano i z nadętymi policzkami, założonymi rękami i czerwonym nosem opadła na samochodowy fotel.
- Może i burakiem, ale cukrowym. I jakoś nie kręcą mnie zasmarkane smarkule - uśmiechnął się do niej szelmowsko i nachylił się, aby po chwili móc wręczyć jej pasy bezpieczeństwa, o których chorowitek zapomniał.
- Dzięki - wydukała przez zaciśnięte zęby i schowała twarz w szaliku.
- Nie martw się, ona tak zawsze - wtrąciła do tej pory milcząca blondyna uśmiechając się przepraszająco i odgarnęła Laurze niesforny kosmyk włosów, który opadł jej na czarną kurtkę.
- Śpi? - zapytał Ross nie odwracając wzroku od jezdni i sprawnie wyminął stojące audi.
- Nie wiem. Laura? - szepnęła w stronę 20-latki, a ta przekręciła lekko głowę, która bezwładne opadła skronią na szybę.
- Śpi - wyznali równocześnie i zaśmiali się cicho.
- Czemu ona mnie tak nie lubi? - zagaił nagle blondas, na co Logan podrapała się po karku.
- Ona jest... Specyficzną osobą. Wiele przeszła i... Jakby ci to powiedzieć... Nie lubi, jak ludzie ukazują jej łaskę, tak samo, jak nienawidzi być zależna. A ty jej tą łaskę okazałeś i jest od ciebie zależna - wyjaśniła lekko speszona i zaczęła gapić się w lusterko, które odbijało wizerunek Lyncha.
- Ale ja nie... Asystent odszedł i nie chciałem rozjuszyć ojca, więc postanowiłem ją zatrudnić. I wcale nie jest ode mnie zależna. Jej nie da się poskromić - uśmiechnął się do niej rozbawiony.
- Racja. Zaraz skręcisz i będziesz już w naszej dzielnicy - poinstruowała na co chłopak już po kilku minutach znajdował się przed domem dziewczyn.
- Mieszkacie w takiej...
- Ruderze? - przerwała - Tak. Nie łatwo jest wyżyć z takiej pensji, jaką mamy my. Dlatego Laura się zgodziła. Inaczej nie udzieliliby nam kredytu - wytłumaczyła i ze smutną miną otworzyła drzwiczki. Podeszła do tych, za którymi spała jej przyjaciółka i również je uchyliła, zważając, żeby brunetka nie wypadła z auta. - Pomożesz? - spojrzała na chłopaka błagalnie.
- Jasne. Tylko pytanie, czy dam radę z takim słoniem - uniósł kąciki ust ku górze i już po chwili znajdował się obok blondyny. - Nie możesz po prostu jej obudzić?
- Ona ma zbyt mocny sen.
Po tej krótkiej wymianie zdań na temat snu brunetki oboje rozpoczęli próby jej przetransportowania do mieszkania dziewczyn. Po  naprawdę wielu próbach postanowili w końcu wziąć ją na ręce. A mianowicie Ross postanowił zanieść ją do salonu.

Uniósł bezwładne ciało Laury i przytulił do torsu. Kobiecie musiało to pasować, ponieważ jej głowa tuż po chwili przyległa do klatki piersiowej chłopaka, a twarz zapełnił uśmiech. jej palce położone obok głowy co chwilę delikatnie wpijały swoje paznokcie w jego miękkie ciało. Szczupłe i zgrabne nogi zwisały i lekko podskakiwały z każdym kokiem niosącego, który był widocznie zadowolony z przebiegu sytuacji.

Chłopak stanął przed najważniejszą rzeczą w całym tym domu - drzwiami. Mimo, iż były naprawiane dzień wcześniej zawiasy nadal nie spełniały się najlepiej w roli zawisów, a raczej w ogóle się nie sprawdzały w żadnej roli. Widząc to Ross lekko wzdrygnął, albowiem dla niego mieszkanie w takich warunkach było rzeczą straszniejszą niż... cokolwiek.
Uśmiechnięta od ucha do ucha Logan stanęła przed Niby Drzwiami i jednym mocnym kopniakiem otworzyła je bez wyrywania z Niby Zawiasów. To, co znajdowało się za nimi było gorsze od zdemolowanego przez imprezowiczów lokalu. Kolejną Niby Rzeczą okazała się być mocno przeterminowana kanapa. Cała jej zawartość n ie miała problemu z "wyglądaniem" na światło dzienne, co u bogacza wzbudzało odruch wymiotny. Następna w kolejce była Wcale Nie Kuchnia, która wyglądała tak: Jedna szafka mieszcząca wszystko, lodówka, z której woda wylewała się litrami i kuchenka. Stara, zniszczona z piekarnikiem, który w ogóle nie umiał piec i powierzchnią, na której pleśń znajdowała swoje miejsce co milimetr. Do tego wszystkiego dodać tapetę, która tapetą nie była, a raczej skrawkami papieru, które "można było" przykleić do ścian.
- Ciekawe... mieszkanie - wydusił w końcu blondas i położył Laurę na Niby Kanapie.
- Tak. Tyle pleśni nie mam nawet w laboratoriach - zaśmiała się lokatorka i położyła kluczyki na szafce w kuchni.
- Tak. Ile płacicie? - zagaił nagle z zaciekawieniem.
- Nie chcesz wiedzieć.
- Więc wnioskuję, że dużo.
- Dużo za dużo.

~*~*~*~*~
Przepraszam, że rozdział taki krótki, ale mam gości i muszę kończyć, a chciałam dodać już dziś. Przepraszam więc za błędy, ale nie chce mi się sprawdzać. Więc tak. Zrobię sobie przerwę. To pewne, ale oficjalnie ogłoszę to jak będę miała czas.
Do napisania
~ Di


niedziela, 11 stycznia 2015

LBA x2

Dam dadadadammm... Hejeczka miśki! Otóż tak, jak mówi tytuł posta zostałam podwójnie nominowana do Libster Blog Award. Dziękuję bardzo, musicie wiedzieć, że to dla mnie ogromne wyróżnienie :)
Więc nominowały mnie:
Kingar5er
Maddy Moon
Dziękuję jeszcze raz.
I jeszcze jedno: Kinga nominowała mój pierwszy blog, ale wchodzi na oba, więc chyba się nie obrazi i znajdzie odpowiedzi :)


Pytania od Kingi:
1. Ile masz lat?
2. Jak masz na imię?
3.Co cię nakłoniło do pisania?
4. Ile lat prowadzisz blog/i?
5. Skąd pomysł na blog?
6. Jak często zaglądasz na blogi?
7. Jak długo czytasz mój blog i czy w ogóle go czytasz?
8. Jaki jest Twój ulubiony kolor?

Odpowiedzi:
1. Wiesz kochanieńka, zresztą jeśli ktoś czyta moje notki, to bez problemu osądzi iż mam ich dwanaścei (wiem, smarkula ze mnie)
2. A mogę skrócone? Chyba wiesz, że nienawidzę pełnego... Grr... Acha, no tak. Ola, Oleńka, Alexsis - tak na mnie mówią, ale błagam, Wy używajcie przydomka Diamond :)
4. Pisałam odkąd sięgam pamięcią. To od zawsze było moją pasją, którą z każdym dniem coraz bardziej rozwijam. Ale podstawowym czynnikiem, dla którego założyłam bloga było to, że bardzo mi się spodobało czytanie cudzych :D
5. Oł... Nie wiem dokładnie, ale około roku. Raczej nie dłużej, ale nie jestem pewna.
6. Filmy, książki, nawet piosenki. To wszystko strasznie mnie inspiruje, a jak mam inspirację pomysły i wena przychodzą same :)
7. Przecież wiesz, ze od samego początku. W końcu to ja cię namówiłam :D 
8. Żółty i wcale nie dla tego, że to ulubiony kolor Rossa. Po prostu jest taki słoneczny, a ja tak kocham słońce...



Maddie Moon
Pytania:
1.. Ulubiona książka.?
2.Kto potrafi rozśmieszyć Cię do łez.?
3.Jakie buty lubisz nosić najczęściej.?
4.Lubisz R5.? Jak tak , to za za co.?
5.Jesteś za Raurą.?
6.Co skłoniło Cię do założenia Bloggera.?
7.Jakie jest Twoje motto życiowe.?
8.Czy wierzysz w miłość.?
9.Jaka piosenka sprawia,że masz ochotę tańczyć.?
10.Czy wolisz żyć bez telewizji czy bez muzyki.?

Odpowiedzi:
1. Bez dwóch zadań Gwiazd Naszych Wina. I tu wcale nie chodzi o to, zę czekałam na nią kilka miesięcy... Jest taka życiowa i pisana leciutko, że bardzo miło się ją czyta :)
2. Dużo osób. Moja przyjaciółka, Julka (nie wiem, czy wchodzi, ale i tak ją kocham :D), ale przede wszystkim czytelnicy i ich rozbrajające komentarze.
3. Tram-pki. No i jeszcze glany, ale trampki po prostu ubóstwiam. Powinni dac nobla temu, kto je wymyślił, bo ten ktoś był mega mądry.
4. Oczywiście! Przedewszystkim, ze nie udają takich gwiazdeczek, ale są normalni. "Poznałam ich" dzięki serialowi Austin&Ally i wcale tego nie żałuję. Poza tym mają odjazdową muzę!
5. No jasne, że tak! Strasznie ich shippuję, ale nie miałabym im za złe, gdyby byli z kimś innym. Chciałabym, żeby byli parą, ale przecież to nie my o tym decydujemy :)
6. Moje inspiracje, pomysły, wena i dużo wolnego, wakacyjnego czasu. Gdy zaczęłam pisać pierwszego bloga bardzo się wkręciłam i tak mi już zostało :)
7. Hmmm... Moje motto? Dużo by ich było, ale pierwsze, które przychodzi mi na myśl, to śliczny cytat Andrzeja Sapkowskiego "Lepiej zaliczać się do niektórych, niż do wszystkich." Według mnie to niezwykle trafne stwierdzenie, bo warto być wyjątkowym ;)
8. Szczerze? Sama nie wiem. Jeszcze nigdy nie byłam zakochana, ale chyba jednak wierzę. Ale taka mała ciekawostka na mój temat: uwielbiam patrzeć na zakochanych ludzi. Są tacy pełni energii i zmotywowani do dalszych działań. Aż zarażają entuzjazmem. Oczywiście współczuję tym, którzy są nieszczęśliwie zakochani, bo to musi być prawdziwa męka.
9. Hmm... Dużo ich jest. Ale chyba na chwilę obecną to Smile R5, ponieważ wywołuje u mnie uśmiech, a gdy ja się uśmiecham to mam ochotę tańczyć...
10. Bez telewizji. Mogłabym nie oglądać z tydzień, ale gdybym nie słuchała pod prysznicem Bruno Marsa, to bym chyba umarła. Zawsze biorę telefon do łazienki i włączam na fulla It Will Rain, bo to po prostu mnie odpręża


To chyba wszystko, a teraz moi nominowani i pytania:

Pytania:
1. Wolisz przebywać z wariatami, czy poważnymi ludźmi i dlaczego?
2. Jaki film zostanie w twojej pamięci do końca życia?
3. Czy oglądasz nadal bajki?
4. Czyjej muzyki słuchasz najchętniej?
5. Jaki smak lodów lubisz najbardziej?
6. Czekolada, czy wanilia?
7. Gdybyś miała wybrać sobie imię sama, jakie byś wybrała?
8. Twój ulubiony, dziecięcy serial to... I dlaczego?
9. Co motywuje cię do dalszych działań?
10. Jakbyś miała przeżyć love story z jakiegoś filmu, to jaki byś wybrała?
11. Wierzysz w przyjaźń damsko-męską?

I nominowani:
http://dancingcinderellastory.blogspot.com/ - Delly Lynch
http://mydilemma-raura.blogspot.com/ - Tinsley
http://rauraterribledream.blogspot.com/ - Iи visiвℓє
http://destiny-of-some-angels-is-fall-raura.blogspot.com/ - MiLka Ratliff
http://watching-you-raura.blogspot.com/ - Patata Ciastko

Niestety nie będzie tutaj 11, bo nie chcę się powtarzać :)

Do napisania kochani
~ Di

Zapraszam do zakładeczki "Pytanko do bohatera" :)

sobota, 10 stycznia 2015

4."The good ti­mes of to­day are the sad thou­ghts of to­mor­row."

Rozdział dedykuję Delly Lynch. Może w końcu zajrzysz, jak obiecałaś :) Mam nadzieję, że zostaniesz z nami i nie zrobisz sobie zawieszki <3


The good ti­mes of to­day are the sad thou­ghts of to­mor­row.
Dob­re chwi­le dzi­siej­sze­go dnia są smut­ny­mi wspom­nieniami jutra.
  ~ Bob Marley

Podczas, gdy Lau i Reach skrępowane siedziały w czarnym miniwanie, odpowiadając na dość krępujące pytania Marka w domu Rikera i Van panowała miła atmosfera. Każdy wiedział, jakie zadanie zostało mu przydzielone. Vanessa krzątała się po kuchni, Riker zajął się zamiataniem i myciem podłóg, a mały Nicki z zapałem odkurzał półki granatową ściereczką. Wszyscy uwielbiali, kiedy przyjeżdżała do nich rodzina. Zaczynając wspólne życie we własnym domu, odcięli się od nich, jednakże nie w takim stopniu, aby nie spotykać się z nimi w ogóle. Kiedy maluch tylko chciał mógł jeździć do dziadków i wujostwa, co było dobrą wymówką dla jego rodziców, aby przy okazji sobie z nimi posiedzieć.
    Gdy brunet skończył już swoją pracę pomaszerował w stronę kuchni, aby pomóc mamie. Ta wyjmowała z piekarnika kurczaka, którego maluch wręcz ubóstwiał. Podszedł bliżej kobiety i nasycał się apetycznym zapachem jego ulubionej potrawy.
- Głodny? - zagaiła czarnowłosa widząc oblizującego się syna.
- Tak - odparł i usiadł na małym krzesełku, które stało obok wysepki. Popatrzył na dziewczynę błagalnym wzrokiem.
- Oj nie patrz tak na mnie. Masz - podała młodemu talerzyk, na którym znajdowało się upieczone udko. Brunet wziął je w ręce i z apetytem zaczął odrywać zębami kolejne kawałki mięsa.
- Biedny kurczaczek - skwitowała jego mama widząc umazaną twarz swojego dziecka.
- Mam...Mamusiu... Mogę... Ci...Cię...
- Najpierw zjedz. Później mów - przerwała kobieta, gdy młody Lynch mówił z pełną buzią.
- Mamusiu, mogę cię o coś zapytać? - rzucił, gdy wreszcie skończył posiłek.
Van pomogła mu podejść do umywalki i umyć ręce, po czym odparła:
- O co?
- Wiesz, co znaczą różne sny? - wypalił nagle patrząc na nią zaciekawiony.
Czarnowłosa przyjrzała mu się bystrzej.
- Zależy, jakie, nie jestem przecież ekspertem - odrzekła powoli, jakby zważając, aby z jej ust nie wyleciało nic niewłaściwego.
- Bo śniło mi się, że ratowałem księżniczkę...
- Pewnie oglądałeś przed snem jakąś baję - wtrąciła bez zawahania. Maluch pokręcił głową i mówił dalej:
- Nie. Ona była ode mnie starsza i miała takie śliiiczne, brązowe i miękkie włosy. Jak ją już uratowałem, to mnie przytuliła, dlatego wiem. - wtrącił, ale zaraz mówił dalej - I ona mówiła do ciebie po imieniu, ale tak jakoś dziwnie. Nie tak, jak tata, ale tak, jak ty, kiedy mam bałagan w pokoju. A ty mówiłaś, że jest twoją siostrą - zakończył wyczekując na reakcje matki.
Czarnowłosa z początku patrzyła na niego ślepo, lecz po chwili, nadal zaszokowana, się odezwała:
- Emmm... No... Yyy... Nick, posłuchaj... Jakby ci to powiedzieć - kobieta głowiła się nad prawidłową odpowiedzią, jaką powinna przytoczyć synkowi, ale wiedziała, że nie jest on na tyle głupi, żeby uwierzyć we wszystko, co mu powie. - Ciocia Rydel może chce się przefarbować. Przecież mówimy do siebie "siostrzyczko", nieprawda? - spojrzała na Nicka z nadzieją. Jakby bała się jego reakcji, chociaż jest od niej o wiele młodszy.
Jej tęczówki co chwile zmieniały położenie, dokładnie badając każdy milimetr twarzy bruneta. Nogi, na których kucała powoli odmawiały jej posłuszeństwa, a dłonie, które zaciskały się wokół jego talii co chwilę nerwowo drgały. Paznokcie wrzynające się w jego skórę doprowadziły, że chłopczyk wyrwał się z uścisku matki i zaczął masować obolałe miejsca.
- Przepraszam - wypaliła pani Lynch i skierowała się w stronę potrawy.
Z szafki wyjęła potrzebne przyprawy i rozstawiła je na wyspie. Ze smutkiem zauważyła, że Nicka nie ma już w pomieszczeniu i westchnęła głośno. Oparła się o wewnętrzną część kuchennych drzwi (wiecie chyba, o co chodzi, nie? ~ Di) i zacisnęła mocno powieki. Spod nich uleciało kilka łez, które spływając po jej policzkach wyznaczały sobie drogę, której celem było wylądowanie na podłodze. Zacisnęła delikatnie dolną wargę, lecz po chwili znów wyswobodziła ją z uścisku tej górnej, przez co słona ciecz dostawała się również na nie.

Jej głowa była jak wulkan, który mógł zaraz wybuchnąć. Obiecała sobie, że nie będzie płakać, ale słabo jej się to udawało. Tęskniła i obwiniała również siebie, za wydarzenia z przeszłości. Nie chciała, aby wszystko tak się potoczyło. Ale niestety czasu już nie cofnie. Jej serce nie jest w całości, kiedy ona nie była przy niej. Ile ona by dała, żeby znów zobaczyć jej twarz, promienisty uśmiech, który pocieszał ją w najsmutniejszych dniach. Jak bardzo pragnęła móc pokazać jej swoją rodzinę, którą tak bardzo kochała i nie chciała już dłużej okłamywać. Ona oderwała jej kawałek serca, duszy, którego nie potrafią jej dać ani Riker ani Nicki. Zabrała go ze sobą i nie wiadomo, gdzie on jest.
Jednak istniała jeszcze druga strona medalu. A nią byłą straszna złość. Nie na nią, nie na to, co się pomiędzy nimi wydarzyło. To była tyko cząstka jej frustracji, którą tak na prawdę powodowała bezsilność. Nie mogła nic zrobić, niczego naprawić. Nie potrafiła. Sama się sobie dziwiła, ale nie umiała dalej pociągnąć tej historii. Od zawsze myślała, że najlepszym rozwiązaniem będzie rozpoczęcie nowego rozdziału w jej życiu. Jednakże zrozumiała, że każdy nowy niesie za sobą wydarzenia z poprzedniego. Nie można powiedzieć "Zaczynam nowy etap mojego życia. Skończyłem z poprzednim". Nie. To byłoby najzwyklejsze kłamstwo. W żadnej książce nie ma rozdziału, który nie nawiązywałby do poprzedniego. Tak samo jest z naszym życiem. To, że postanowimy zapomnieć i nie wracać do przeszłości nie oznacza, że ona zapomniała o nas. W każdej chwili to ona może powrócić do nas, a my nawet nie będziemy tego świadomi. Nie spostrzeżemy się, kiedy nasz los wróci na dawny tor i zacznie się nim toczyć. Może nastąpi to dziś, a może jutro. Ale jedno jest pewne. Zabierzemy swoją przeszłość do grobu i nic na to nie poradzimy. Nie każdy jest zadowolony ze swojej biografii, ale każdy powinien ją zaakceptować. Nie da się inaczej, bo nie cofniemy czasu. Coś, co się stało się nie odstanie. Może nam przeszkodzić w dalszych planach, ale to my będziemy temu winni. To my pozwoliliśmy, aby coś takiego nas dosięgnęło i nie wolno nam o tym zapominać.

Vanessa osunęła się w dół po drewnianych drzwiach nie przestając płakać. Przed oczami ciągle miała łzy, jakie wypływały z  j e j  twarzy. Nie mogła sobie przypomnieć tego uśmiechu, rozbawionych oczu, w których bezustannie błądziły iskierki radości. Jedyne, co pamięta, to ten żal, jaki zobaczyła wtedy w jej tęczówkach i słone, grube łzy.
Potrząsnęła głową, jakby miało to jej pomóc wrócić do rzeczywistości. Nie do końca spełniło to swoją rolę, bo ciągle jej głowę zaprzątały myśli o starszych czasach, lecz nie na tyle, aby nie mogła wrócić do robienia kolacji. Goście mieli być o siódmej, a była szósta trzydzieści. Wstała z podłogi i flegmatycznym krokiem skierowała się do kurczaka. Wzięła do ręki sól i zaczęła sypać ją na mięso zwierzęcia.
- Czy to wszystko musi być tak cholernie trudne? - zapytała rozpaczliwie, przyglądając się miejscu, gdzie powinna być głowa drobiu. Zdawała się czekać na reakcję z jego strony, ale jak wiadomo - nie doczekała się.
Odstawiła sól i sięgnęła po pieprz. Sypała go tak chaotycznie, jakby każde ziarenko znajdujące się na panierce przynosiło jej ulgę.
****
- Nie, nie mam chłopaka ani narzeczonego - odparła Laura z wymuszonym uśmiechem i jeszcze mocniej przycisnęła prawy bok do ciała przyjaciółki. Ta zmierzyła ją nienawistnym wzrokiem lądując twarzą na szybie miniwana.
- Uduszę cię kiedyś. Weź się trochę do Rossa przybliż, przecież cię nie zje - powiedziała Reachel i przepchnęła brunetkę w stronę wspomnianego chłopaka.
- Nie byłabym taka pewna  - mruknęła Marano  nie zważając na fakt, że w samochodzie znajduje się zarówno chłopak, jak i jego rodzice.
Blondyn otworzył buzię, żeby coś odpowiedzieć Laurze, ale gdy zetknął się z przesłodzonym uśmiechem na jej twarzy kierowanym w jego stronę, umilkł. Nie trwało to jednak długo, gdyż ciszę panującą pomiędzy nimi zakłóciła brunetka.
- Możesz się posunąć? - zapytała jakby od niechcenia. Chłopak wykonał jej polecenie i już po chwili znów oboje milczeli.
-Czemu mnie nie lubisz? - szepnął w jej stronę po jakimś czasie. Mark i Stormie byli w trakcie przesłuchiwania blondynki, która uśmiechała się do nich tylko sztucznie i odpowiadała półsłówkami.
- Bo cię nie lubię - odszeptała, jakby było to oczywiste.
- Możesz rozwinąć?
- Mam alergię na sztywniaków - rzuciła krótko i odwróciła wzrok mając nadzieję, że blondas zrozumie, że nie ma ochoty z nim gadać.
- Nie jestem sztywniakiem - odrzekł szepcząc jej do ucha. Ta przewróciła teatralnie oczami i znów skierowała wzrok na Lyncha.
- A ja nie jestem pyskatą smarkulą - prychnęła.
- Nie powiedziałem tak o tobie... - chłopak chciał dalej ciągnąć swoje usprawiedliwienie, ale przerwała mu brunetka.
- Ale pomyślałeś.
- Może - odparł cicho. O wiele ciszej, niż ich dotychczasowe szepty.
- Pochodzimy z dwóch zupełnie innych światów. Tacy jak my nigdy nie znajdą wspólnego języka - Marano rzuciła w jego stronę puste spojrzenie. Bez żadnych uczuć, z którego nic nie dało się wyczytać. - Mieszkamy razem - rzuciła słysząc pytanie pani Lynch, brzmiące: "Mieszkasz sama, czy dzielisz z kimś mieszkanie?", skierowane do blondyny, która powstrzymywała się już od dłuższego czasu, żeby nie wysiąść z auta na kolejnych światłach.
- A rodzina? - zagaił Mark.
Obie dziewczyny równocześnie spuściły wzrok i westchnęły cicho. Reach złapała przyjaciółkę za rękę, jakby chciała jej tym przekazać, że ona nie da rady o tym opowiedzieć, więc Lau przejęła inicjatywę.
- Reach jest jedynaczką. Ojca nigdy nie poznała, a matka zmarła na raka - odparła patrząc w lusterko, które odbijało zmieszane twarze państwa Lynch. Jej wzrok niczym nie różnił się od tego, którym niedawno obdarowała ich syna - A ja ze swoją nie mam kontaktu - dodała po chwili pełna chłodu i mocniej ścisnęła dłoń przyjaciółki.
- Współczuję...
- Niepotrzebnie - Lau przerwała pani Lynch wypowiedź, nadal używając skutego lodem tonu.

Tak samo, jak jej ton, lód skód również jej serce. Nie umiała kochać, a jej zaufanie trzeba było zdobywać latami. Reach to jedyny wyjątek. Ale jak odrzucić bratnią duszę?
Obie nie lubiły mówić o swojej przeszłości, choć nie miały za złe nikomu, że tak się potoczyły ich losy. Jednakże zostawiły one po sobie piętno na całe życie. Ich blizną była właśnie rodzina. To przez nią ich serca nie umiały już działać tak, jak kiedyś. Nawet przebywając na Słońcu lód nie roztopiłby się, a charakter nie zelżał. Nie umiały obie żyć, jak normalne 20-latki, ponieważ ich psychika była o wiele mocniejsza. Nie wzruszały je romantyczne filmy, nie przerażały horrory. Nie płakały na myśl o złamanym paznokciu i nie uganiały się za chłopakami. Dostały od życia najstraszliwszy prezent, jaki mógł im dać. Coś, przez co ich dotychczasowy świat się zawalił. Dorosłość.

Gdy dojechali już pod posesję ich oczom rzucił się widok średniej wielkości domu, pomalowanym na beżowo, z kolumnami, balkonem i wszystkim, o czym Marano i Logan mogły tylko pomarzyć.
- Tutaj mieszka mój syn z żoną i czteroletnim synkiem - wyjaśnił Mark widząc tęskne spojrzenia dziewcząt.
- Czyli rodzina... - wyszeptała cicho Laura i podeszła do Stormie, aby pomóc jej wziąć ciasta.
- Sernik z rosą? - zapytała brunetka widząc ulubiony deser.
- Mam jeszcze dwa. Straszne z nas żarłoki - uśmiechnęła się blondynka i położyła Laurze na rękach kolejną brytfannę.
- Pomóc? - do kobiet podszedł Ross specjalnie kładąc Marano rękę na ramieniu. Czekał na jej reakcję, ale się nie doczekał. Dziewczyna była zupełnie opanowana, ale tylko z zewnątrz. W środku gotowała się, jak woda w czajniku, która zaczyna wrzeć.
Gest ten nie uszedł uwadze Stormie, która uśmiechnęła się dyskretnie i pokiwała synowi głową na tak. Chłopak zabrał z bagażnika kolejny deser i wszyscy razem ruszyli w stronę werandy.
Mark zadzwonił dzwonkiem, jak przystało na dobrze wychowanego mężczyznę, ale nie zmienia to faktu, że jego czyn zadziwił nieco Lau i Reach. Myślały, że jako ojciec lokatora wejdzie nawet bez pukania, tak, jak one to czynią w swoich pokojach. Po chwili ich oczom ukazała się sylwetka blondyna. Mógł być około 25-letni mężczyzną. Nie było to wielką pomyłką, gdyż jego wiek wynosił 24. Miał blond włosy, ale nad uszami zmieniały barwę na nieco ciemniejszą. Jego brązowe oczy patrzyły z radością na rodzinę, a usta uformowały się w uśmiech. Ubrany był w niebieską bluzkę z herbem supermena. Materiał ten opinał jego mięśnie, które nieco odznaczały się pod okryciem. Nogi pokrywały dżinsowe spodnie, a stopy... No cóż... Białe skarpetki.
Laura ukradkiem spojrzała na Rossa. Różnił się od brata. Jego ciało było bardziej umięśnione, chyba, że był to efekt jego białej bluzki. Włosy miał niedbale ułożone, wręcz rozrzucone na wszystkie strony. Zupełnie, jakby nie czesał ich przez ładnych parę miesięcy. Na bluzkę zarzuconą miał czarną marynarkę, do której kieszeni włożył ręce. Spodnie miał również dżinsowe, ale wydawały się być bardziej poważne. Na nogach widniały czarne trampki, pod którymi zapewne nie było białych skarpet.
Jego oczy błyszczały niczym oświetlane przed światło latarni. Można w nich było zauważyć coś, czego dziewczyna wcześniej nie spostrzegła. Smutek. Tylko z jakiego powodu?
Brunetka przygryzła delikatnie dolną wargę. Po raz pierwszy spostrzegła w tym chłopaku... chłopaka. Nie nadętego, gburowatego sztywniaka, za jakiego go do tej pory uważała, ale po prostu płeć przeciwną. Bardzo przystojną płeć przeciwną...
Laura, ogarnij się! - karciła ją podświadomość, ale ta nie zdawała się zbytnio zważać na jej uwagi. Gdyby nie to, że jej zawieszkę zauważyła przyjaciółka i szturchnęła ją w ramię pewnie lampiłaby się tak na niego cały wieczór.
- Podoba ci się? - zapytała całkiem poważnie blondyna przyglądając się bacznie Marano.
- C-co? Nie, nie podoba. Po prostu... Myślałam, że jego brat też taki będzie... - odrzekła przyjaciółce ukrywając niektóre swoje przemyślenia na jego temat.
- Tak? - Logan spojrzała na nią z udawanym niedowierzaniem - A co to było? - pokazała Laurze jej zawieszkę przygryzając wargę i ślepo patrząc się w blondasa.
- Podoba ci się? - Marano uśmiechnęła się do blondyny przedrzeźniając jej głos i wybuchnęła cichym śmiechem.

- Hej stary - Ross uśmiechnął się do brata i przytulił do jego torsu, klepiąc go po plecach.
- Hejka. Co to lasencje, hmmm? - zapytał starszy patrząc na dwie dziewczyny. Jedną, która cicho się śmiała i drugą, która mordowała ją wzrokiem.
- Wybranki tatusia - prychnął blondasek i zawołał owe kobiety.
- To jest Riker, mój brat - wskazał głową na mężczyznę, a te z uśmiechem podały mu kolejno dłoń. - Laura, moja asystentka i Rachel - jej przyjaciółka - dodał po chwili.
Mark i Stormie znajdowali się już w kuchni pomagając pani domu, a pozostała trójka obciążała Rika brytfannami z ciastem. Gdy mężczyzna wrócił do przedpokoju już bez ciężaru 20-latkowie stali już rozebrani z kurtek i butów koło dużej szafy.
- Ładne mieszkanie - zagaiła z uśmiechem brunetka.
- Dziękuję. Z żoną sami je remontowaliśmy.
- Nie mogę się doczekać, aż ją poznam - przyznały dziewczyny równocześnie i uśmiechnęły się do siebie.
- Chyba chwilkę poczekacie - odwazajemnił ich gest i po chwili zawołał wesoło - Vanessa!
Laurze mina zrzedła słysząc to imię, ale starała się wyglądać na względnie niewzruszoną i tylko dalej się uśmiechała.
Już po kilku sekundach dało się usłyszeć stukot obcasów, a zza rogu wyłoniła się sylwetka młodej kobiety z czarnymi jak smoła włosami i uśmiechem, który zniknął zaraz po przekroczeniu progu przedpokoju.
- Laura?! - zawołała kobieta niedowierzająco. Wspomniana brunetka nie mogła wydusić z siebie najmniejszego słowa, ale po chwili jakby wybudzając się z transu zaszokowana zawołała:
- Vanessa?!
****
- Ell, szybciej, bo zaraz się spóźnimy - pośpieszała Rydel wrzeszcząc na swojego narzeczonego.
- Jak zrobię szybciej, to mnie policja zapuszkuje - odparł brunet z uśmiechem, na co dziewczyna przewróciła teatralnie oczami.
- Dzisiaj ma być ta nowa, przyszła dziewczyna Rossa. Chciałbym ją poznać - przyznała i oparła łokieć o "parapet" w samochodzie, a na łokciu podbródek.
- Wiesz, że to, że tata chce ich wyswatać nie oznacza, że będą razem? - Ratliff spojrzał na nią z podniesioną brwią, jakby obawiał się jej odpowiedzi.
- Ojciec tak, ja tam jednak mam coś do powiedzenia - rzuciła oschle.
- Chcesz własnego brata swatać? - zdziwiony podjechał pod posesję Rikera i zaparkował obok miniwana, którego od razu rozpoznał.
- Może... - mruknęła pod nosem i otworzyła drzwi.
Jej narzeczony uczynił to samo i już po chwili oboje stali na werandzie. Nie pukali, tylko od razu weszli. Dla nich było to normalne i zawsze dziwili się Markowi, który musiał zaalarmować swoją obecność.
- Wy się znacie? - usłyszeli głos zdziwionego pana domu i już po chwili ich oczom ukazało się pięć sylwetek - Rika, Rossa, Van i dwóch dziewczyn, których nie widzieli jeszcze nigdy w życiu.
Postanowili się nie wychylać i schowali się, aby nikt nie zauważył ich obecności.
- Czyli, że... Nie powiedziałaś własnemu mężowi?! - Laura, która do tej pory była zdezorientowana przybrała zły wyraz twarzy i podeszła bliżej do czarnowłosej.
- Nie chciałam, żeby wiedzieli - przyznała kobieta ze skruchą, która niestety nie uspokoiła młodej Marano.
- Ugh! Jak ja mogłam być taka głupia?! - spytała, jakby sama siebie i ciągnęła dalej - A ja idiotka, myślałam, że ty też tęsknisz, że też starasz się ze mną skontaktować. Ale kiedy ja martwiłam się, czy ty nie myślisz, że zginęłam i płaczesz nade mną, ty stałaś na ślubnym kobiercu! - brunetka chodziła po pomieszczeniu, co chwilę wracając wzrokiem do czarnowłosej.
- Lau, uspokój się - Reach położyła jej rękę na ramieniu, przez co dziewczyna nieco się rozluźniła i wzięła głęboki wdech.
Vanessa natomiast stała ze spuszczoną głową i wymyślała jakieś sensowne wyjaśnienie. Ale w głębi duszy wiedziała, że ona ma rację. Nie myślała o niej, nie próbowała się skontaktować, odnaleźć jej. Stanęła w martwym puncie i zamiast próbować iść dalej ona obrała inną ścieżkę.
- Nie chciałam... Wracać do przeszłości - powiedziała po chwili zastanowienia i spojrzała na brunetkę ciepło. Wysilała się na nawet uśmiech, ale wyszedł jej tylko jakiś grymas.
- Do jakiej przeszłości, kobieto? Nie powiedziałaś im, że masz....
- Mamusiu, kto przyszedł? - przerwał Nick, który właśnie wszedł do przedpokoju.
- Syna... - wyszeptała brunetka i spojrzała smutno na siostrę. Ta tylko zmarszczyła lekko brwi i próbowała opanować łzy, które zaczęły spływać jej po policzkach.
- Van, kto to jest? - wtrącił Riker
- I skąd się znacie? - dodał Ross biorąc malucha na ręce.
- Jesteś podobna do księżniczki z mojego snu - przyznał Nicky, a ponieważ Ross stał bardzo blisko Lau mógł złapać ją za policzek, co też uczynił.
Brunetka spostrzegła, że jej oczy nie wytrzymały presji i wypuściły kilka pojedynczych łez na wolność. Te jak rottwailery (nie wiem, jak to się pisze ~ Di) spuszczone ze smyczy zaczęły błądzić po jej twarzy. Zaznaczały przebytą drogę, lądując na jej wargach, przyczepiając się do rzęs, lub przeprawiając się przed szyję utykały w jej obojczyku.
- Ross, przeproś ojca - poinformowała chłopaka i ruszyła w stronę drzwi ciągnąc za sobą milczącą przyjaciółkę. Jednak w pewnym momencie zatrzymała się, jakby o czymś zapomniała. Nadal stojąc do nich tyłem zacisnęła mocniej powieki i obróciła się na pięcie. Spojrzała smutno na Vanessę i wyłkała - Do widzenia. Siostro.

~*~*~*~*~*~
Hejka misie! Zaskoczeni? Mam nadzieję, że tak, bo wielu z Was w komentarzach okazywało mi, że bardzo zaintrygował ich wątek z Lau i Van. Jak widać są jednak siostrami, ale ta ich relacja jest nieco zawiła. Szczerze, to pisząc to uroniłam kilka łez, ale czytając nie za bardzo. Może dla tego, że wiedziałam, co będzie dalej? Nie wiem, ale rozdział bardzo mi się podobał. Z pewnością w kolejnym rozwinę wątek z siostrami i powoli zacznie wyjaśniać, dlaczego Van ukrywała przed mężem i synkiem, że ma siostrę. Od razu mówię, że możecie być na nią źli, ale nie słusznie, bo ich przeszłość... No... Nie było w niej zbyt kolorowo. Ale co wam będę pisać. Poczekacie, zobaczycie :)
Do napisania, Di :*

Kto z Was tak samo, jak ja oglądał obie części Jak wytresować smoka?
Ja kocham Szczerbatka <3