niedziela, 28 grudnia 2014

Prolog

- Daj mi jeszcze numer do tej firmy i możemy iść - oznajmił blondyn, po czym wyłączył srebrnego laptopa i zamknął go.
- Daj spokój, jutro zadzwonisz, a teraz wbijamy do Rikera i idziemy na piwo - zawołał entuzjastycznie brunet siedzący na dębowym biurku i wyrwał przyjacielowi z ręki plik dokumentów.
- Mój kochany braciszek pewnie syna niańczy, więc śmiem wątpić, że pójdzie z nami - chłopak zaśmiał się krótko na samą myśl o jego bracie opiekującym się małym dzieckiem.
- Tsa... Vanka go przetrzepie, jak nie zajmie się Nickiem - zawtórował mu przyjaciel i oboje wybuchli niepohamowanym śmiechem.
- Zbieraj się, stary. Bar obok uczelni?
- Bar obok uczelni. Acha, Ross... - zaczął niepewnie brunet.
- Nie Seth, ojciec się nie zgodził - chłopak odpowiedział ze smutkiem i westchnął głośno.


Młodzi mężczyźni szli tłocznymi, nowojorskimi ścieżkami, co chwilę wpadając na kogoś i przepraszając go za swoją nieuwagę. Doszli w ten sposób do niewielkiego baru, który znajdował się naprzeciwko uczelni. Budynek ten zawsze przypominał im o latach spędzonych w klasie Omnibusów. W czasie, gdy ich rówieśnicy zgłębiali tajemnice zawodowe, oni już dawno skończyli swoje wykształcenie i mają dobrze płatną pracę i przede wszystkim dorosłe życie. Co innego ci wszyscy studenci. Oni jeszcze nic nie wiedzieli na jego temat. Mogło im się tak wydawać, ale żadne z nich nie było nawet bliskie poznania, jak ono smakuje.
Klasa Omnibusów, to projekt, mający na celu szybsze wykształcenie zdolnych dzieci. Tak zwane Omnibusy przeskoczyli kilka klas, tym samym szybciej kończąc swoją naukę. Większość z nich dostała się do dobrych firm, niektórzy zakładali własne. Jeszcze inni zakładali rodziny, albo chociaż poważniej o tym myśleli. Jednak nawet tam zdolnym ludziom czasami się nie powodzi. Przynajmniej kilkoro uczniów eksperymentalnej klasy zostawało na studiach, ponieważ nie mogli zrobić nic innego. Czynsz na mieszkanie, wyżywienie. To wszystko kosztowało, a niestety nie każdy mógł sobie na to pozwolić. Najczęściej tacy ludzie dalej się uczyli, mieszkali w akademikach, (lub jeśli się udawało w małych kawalerkach po trzy osoby) i pracowali w różnych kawiarenkach lub barach zarabiając przy tym marne grosze.

- A pamiętasz, jak zakopaliśmy dzwonek na tyłach? - przypomniał Seth, czym wywołał falę śmiechu zarówno u  niego, jak i u jego przyjaciela.
- Albo taka szatynka wykręcił ten numer ze striptizerem na apelu - dodał z uśmiechem i lekko pchnął drzwi prowadzące do budynku.
Wchodząc do niego od razu uderzył ich zapach frytek i piwa. To miejsce zawsze tak pachniało i chłopcy zdążyli już się przyzwyczaić. Pod jedną z czerwonych ścian był wolny stolik, więc szybkim krokiem poszli w jego stronę. Usiedli na drewnianych krzesłach i na ich oparciach powiesili swoje marynarki.
- Co podać? - zapytała kelnerka, która przed chwilą przyszła do owego stolika. Wysoka blondynka z czarnym kolorem u nasady włosów tupała lekko nogą na znak, że się niecierpliwi. Dziewczyna co chwilę odwracała głowę szukając kogoś wśród osób znajdujących się w barze. Po każdej z nich błądziła wzrokiem i dokładnie lustrowała. Nie zauważyła nawet, kiedy jej klienci zaczęli coś do niej mówić.
- Pani... Reachel! - wrzasnął ucieszony blondyn zauważywszy plakietkę z imieniem owej blondynki.
- Tak? - dziewczyna spojrzała na niego jakby nieobecna i potrząsnęła głową, aby się "obudzić". - Przepraszam. Mówił pan coś?
- Poprosimy dwa cheeseburgery i dwa kufelki piwa. To chyba wszystko - oznajmił, a kelnerka notując cicho powtarzała jego słowa i odeszła.
Chłopcy jeszcze chwilę przyglądali się blondynie, gdy ta ciągle błądziła wzrokiem po lokalu. W pewnej chwili jego drzwi się otworzyły, a przez nie wpadła zdyszana szatynka. Drobnej budowy i niskiego wzrostu, brązowooka i skołowana dziewczyna ledwo co łapiąc oddech podreptała w stronę pracownicy i zamieniwszy z nią kilka zdań poszła szybko na zaplecze. Blondynka rozbawiona pokręciła głową i ruszyła za przybyszem.

- Przepraszam cię najmocniej, ale McFoy mnie dużej przytrzymała. Wredna baba - wycedziła rozjuszona szatynka w pośpiechu zakładając fartuszek.
- Nie mam ci za złe, w końcu nie raz mnie kryłaś, ale wiesz, że nasz szefunio jest na ciebie cięty - przyznała blondyna - Masz - dziewczyna podała brunetce gumkę do włosów, a ta szybko związała nimi swoje, rozwiane włosy.
- Wiem, wiem. Acha, Reachel, obsłużyć 9? - zapytała idąc w stronę kuchni.
- Zamówienie zebrałam, ty możesz zanieść - uśmiechnęła się Logan i już po chwili jej przyjaciółka zniknęła za dużymi drzwiami.
W kuchni czekał już na nią Lewis - pięćdziesięcioletni i bardzo miły kucharz. Gdy tylko zobaczył szatynkę krzątającą się po miejscu jego pracy uśmiechnął się szeroko.
- Z tego, co wiem, to nie wolno ci zjadać warzyw z mojej kuchni - oznajmił krojąc marchewkę, przez co nie podniósł wzroku na dziewczynę.
- Dużo rzeczy mi nie wolno, a mimo to nadal je robię - uśmiechnęła się do niego promieniście i zabrała z deski do krojenia kawałek, niepokrojonej marchwi.
- Oj Lau, Lau. Zobaczysz, że kiedyś to twoje ryzyko cię do grobu doprowadzi - mężczyzna westchnął cicho, a szatynka wzruszyła tylko ramionami i powiedziała:
- Bez ryzyka nie ma zabawy. 9 przygotowana?
- Na blacie - odparł pięćdziesięciolatek i wrzucił warzywo do gotującej się w garnku wody.

- Ładna, nie? - brunet spojrzał na przyjaciela sprzed ekranu swojej komórki, a gdy nie spotkał się z żadnym odzewem uśmiechnął się sam do siebie.
- Nie szczerz się tak. Nie w moim stylu - odparł oschle Ross i schował telefon do kieszeni spodni.
Po kilku minutach podeszła do nich kelnerka. Jednak nie była to ta rozkojarzona blondyna, co kilka minut temu, tylko uroczo uśmiechająca się szatynka.
- Dwa razy cheeseburger i piwa? - zapytała podtrzymując dwa kufelki, które zaborczo nie chciały przestać się chwiać na plastikowej tacy.
- Tak. Daj, pomogę ci - zaproponował Seth wstając zamaszyście od stolika.
- Nie, dzięki. Już bez tego szef jest na mnie cięty - dziewczyna zaśmiała się perliście, przez co brunetowi aż zmiękły kolana.
- Ile? - blondyn spojrzał na nią wyczekująco, a ona popatrzyła w niebieski notesik i po chwili odpowiedziała:
- 5,50 $
- Tak tanio? - zdziwił się i wyciągnął portfel.
- Promocja - odparła i zabrała od chłopaka należną kwotę - Smacznego - znów obdarowała ich perlistym uśmiechem i odeszła w stronę zaplecza.
- Ładna, nie? - blondyn zakpił z przyjaciela, który ślepo patrzył się w stronę drzwi od barowej "zakrystii"
- Nooo.... - Seth przeciągną samogłoskę, czym wywołał w przyjaciela napad śmiechu.


~*~*~*~*~*~
Hejka miski! Co tam u Was? Jak prolog? Mam nadzieję, że fajny, ale to Wy tu jesteście od oceniania. Przepraszam, ze wczoraj nie wstawiłam, ale byłam u cioci i nie miałam jak.
Dobra, prolog jest i pomimo tego, ze to mój trzeci blog, jest on moim pierwszym. Teraz rozumiem, dlaczego nienawidzicie ich pisać. Męczarnia jakaś! Ale dobra, ja już kończę i żegnam się z Państwem

piątek, 26 grudnia 2014

Hejka + podstawowe informacje

Hejo. Jestem Diamond, czyli w skrócie Di. Większość z Was pamięta mnie pewnie z bloga mojego pierwszego bloga o Raurze, lub Auslly. Mam nadzieję, że ta historia spodoba się Wam tak samo, jak dwie poprzednie. Szczerze, to nie mam bladego pojęcia, jak uda mi się poprowadzić trzy blogi na raz, ale Kinga na pewno mi pomoże :) Dobrze mieć takich wspaniałych, wirtualnych przyjaciół. Mam też nadzieję, że opowieść przypadnie do gustu moim poprzednim czytelnikom, ale że zyskam dzięki niej również nowych. Oczywiście jest to historia Raury. Na razie mam skróconą fabułę w Worldzie, ale mam nadzieję, że prolog pojawi się już jutro. Macie tutaj coś typu fabuły, albo zapowiedzi, ale zapewniam, że akcja Was zadziwi :) Przynajmniej mam taką nadzieję.

W pewnej bogatej rodzinie od pokoleń przekazywana jest, najmłodszemu jego członkowi, przynosząca duże zyski, firma. W tym pokoleniu jej przyszłym właścicielem ma zostać młody, charyzmatyczny i ambitny Ross. Chłopak ma wobec firmy duże  plany, a jedyne, co stoi na przeszkodzie do ich spełnienia, to tradycja, mówiąca o przejęciu biznesu dopiero po ślubie. Blondynowi nie spieszy się jednak na ślubny kobierzec.
W tym samym mieście, czyli tłocznym Nowym Yorku mieszka atrakcyjna studentka – Laura Marano. Przewodzi ona grupie organizującej różnego typu protestu. Jednym z nich jest ten, mający na celu zlikwidowanie nowego pomysłu produkcji kolekcji ubrań z dziko żyjących tygrysów, należącego do firmy The Lynch…
20-latkowie pochodzący z zupełnie różnych światów. On – statyczny biznesmen z poważnymi planami na przyszłość. Ona – pewna siebie, bezkompromisowa studentka, żyjąca chwilą i nie licząca się ze zdaniem innych. Jednak te dwa światy będą zmuszone ze sobą współpracować. Co to przyniesie? Czy potwierdzi się stwierdzenie, że miłość rośnie powoli?

I co? Mam nadzieję, że zaciekawieni. Niedługo, bo najprawdopodobniej jutro, prolog. Do tego popracuję nad stronkami i jedziemy z tym koksem :) 
Do jutra, mam nadzieję ;)