niedziela, 10 stycznia 2016

17. We're out of time on the highway to never

  We're out of time on the highway to never ~ Kończy nam się czas na autostradzie donikąd 
~ Duke Dumont - Ocean Drivers



Nie, to nie może być ona…
Ellen patrzyła przed siebie wielkimi oczami i sama już nie wiedziała, co ma myśleć. Czy to głowa płata jej figle? A może ktoś robi sobie jakiś dziwny żart? Ale to przecież nie możliwe, to nie mogła być ona.
Nie jej córeczka, nie ta młodziutka, niewinna dziewczynka w bordowej sukience, koślawiąca wszystkie jej szpilki. Nie ta śliczna, słodka piętnastolatka, uciekająca z domu i wracająca z obolałą głową. To nie była twarz jej córki. Tamta była roześmiana i nieco zagubiona, a ta zdawała się znać już każdą tajemnicę świata. Kobieta, która stała przy taksówce i z przejęciem wpatrywała się w dom, który Ellen własnoręcznie budowała, nie miała prawa być jej córka. Ta szatynka była zbyt dorosła, byt mądra, zbyt dojrzała na jej nastoletnią Laurę.
- Nie, to nie możesz być ty… - wyszeptała Ellen i chwiejnym krokiem podeszła do kobiety.
Przez ten cały czas nie mogła uwierzyć, że to ona, ale kiedy zobaczyła jej oczy…
- Laura… - wykrztusiła, przytłoczona nadmiarem emocji i uśmiechnięta, rozpłakała się.
Podczas, gdy Laura nie wiedziała, co ma powiedzieć, mama zakleszczyła ją w swoich objęciach i przytulała tak mocno, jakby chciała tym uściskiem nadrobić wszystkie zaległości.
- Laura, to naprawdę ty - wyłkała kobieta i wtuliła się w córkę jeszcze mocniej.
- Tak, mamo, to ja. - Brunetka uśmiechnęła się pod nosem i wykorzystując to, że jest wyższa od matki, położyła brodę na czubku jej głowy. - Strasznie tęskniłam - wyszeptała i wtuliła się w nią jeszcze mocniej.
- Ale kotku. - Ellen złapała w dłonie twarz córki i kciukami starła z jej policzków łzy. Potem znów ją przytuliła. - Gdzie ty byłaś przez ten cały czas?
- W Nowym Jorku. - odparła Laura, wydostając się z uścisku. - Bardzo tęskniłam - wyszeptała i na nowo zaczęła płakać.
Nie potrafiła przestać się uśmiechać, a kiedy przed domem pojawił się jej ojciec sapnęła radośnie .
- Córcia? - zapytał niedowierzający Damiano. Kiedy tylko dostrzegł przebłysk podobieństwa między dziewczynką sprzed pięciu lat, a kobietą stojącą przed nim, roześmiał się wesoło. - Lauritta! - Wyrzucił ręce w górę i podszedł do brunetki. Wziął w dłonie jej drobne ramiona i pocałował córkę w czoło.  - Wszyscy bardzo tęskniliśmy - dodał, a widząc niemy uśmiech Laury, przytulił ją mocno.
- Dziadku, dziadku! - zawołał Nicky i rzucił się na pana Marano. Ten wziął malca na ręce i zaczął go kołysać.  - A ty wiesz, że to jest moja ciocia? - zapytał szeptem, po czym uśmiechnął się szczerze do Laury.
Brunetka poczuła, jak jej serce nagle się zatrzymuje. Odwzajemniła gest malca i dopiero po chwili przypomniała sobie o oddychaniu.
- A ty wiesz, że to moja córka? - Damiano podniósł brew do góry, a Nicky otworzy szerzej usta.
- Coo? - Czterolatek popatrzył zdziwiony na ciocię , a potem na dziadka. - Ja już nic nie rozumiem! Ciocia nie może być kilkoma osobami na raz! - przejął się chłopczyk i zaczął wyliczać coś na palcach. - Jest czteroma ludźmi!
Damiano zmarszczył brwi, na co Nicky pokręcił głową z westchnięciem.
- No, jest moją ciocią, siostrą mamusiu, twoją córką i nasz.. narz..
Podczas, gdy najmłodszy z Lynchów wypluwał ślinę, starając się wypowiedzieć odpowiednie słowo, Laura zorientowała się, co malec chce powiedzieć i wymieniła z Vanessą przerażone spojrzenia.
Weź zabierz tego dzieciaka!
Ty go zabierz, jesteś bliżej!
Ale ty jesteś jego matką!
A ty narzekasz, że za mało go nosisz na rękach!
Ugh, okej.
Gdy siostry przestały toczyć rozmowę, Laura uśmiechnęła się słodko do ojca.
- Daj, ja go wezmę. Jest ciężki. - Zrobiła niewinną minę i przejmując malca od Damiano, zatkała mu usta ręką. - Co mówisz? - spytała, kiedy chłopczyk zaczął coś mamrotać. - Dobrze, zaraz pójdziemy pobawić się z… Hektor! - pisnęła radośnie i oddała pospiesznie dziecko dziadkowi.
Pies w mgnieniu oka znalazł się na Laurze, która teraz leżała na ziemi i machała głową, kiedy  owczarek zaczął lizać ją po twarzy.
- Ty stary byku, ale żeś wydoroślał! - trąciła psa łokciem, a ten wypiął się dumnie. - Jak wyjeżdżałam, to było z ciebie przecież małe gówno! - zaśmiała się, siadając.
Hektor, śliczny owczarek szkocki, warknął krótko i do siebie. Przecież miał już pięć lat, to jasne, że nie był „małym gównem”.
- Pewnie wszystkie sunie  w okolicy są twoje, nie? - Laura szturchnęła psa łokciem, na co ten zamerdał radośnie ogonem i zaszczekał.
Przy nich nagle znalazł się Ross, który przez cały czas z rozbawieniem przyglądał się zaistniałej sytuacji.
- Jak ty to robisz, co? - Zwrócił na siebie uwagę dziewczyny, po czym zakładając ręce na piersiach, uśmiechnął się. - Ten pies wydaje się wcale nie słuchać, co mówię.
Hektor podszedł do blondyna z wystawionym językiem, a kiedy ten wyciągnął rękę, żeby go pogłaskać, owczarek porządnie ją wylizał.
- Ross, ależ ty zmężniałeś - wtrąciła Ellen i klepnęła blondyna w pierś. - Widzę, że już się poznaliście - uśmiechnęła się perliście do córki, a kiedy ta podrapała się zawstydzona w tył głowy, zaczęła się śmiać. - Och, najwidoczniej Stormie nie potrafi trzymać języka za zębami.
Laura i Ross popatrzyli na siebie znacząco i równocześnie zaczęli zakrywać rumieńce.
- Jesteśmy tu od pięciu minut, a ta papla wszystko już wygadała - oburzył się Mark, ale po chwili ucałował żonę w czoło z uśmiechem.
- Sam jesteś papla. Ja po prostu wyświadczyłam młodym przysługę - broniła się pani Lynch z rękoma ku górze.
Laura wstała, otrzepała się z kurzu i podeszła bliżej blondyna. Rzuciła mu ponaglające spojrzenie, a kiedy ten nie załapał, bez uprzedzenia wtuliła się w jego bok.
- Tak, dziękujemy, proszę pani - uśmiechnęła się promiennie i skinęła głową w stronę przyszłej teściowej.
- Możesz mi mówić mamo. - Stormie machnęła ręką, poczym poszła w stronę domu. - Idziecie?! - krzyknęła, będąc już daleko na podwórku, na co Ellen pokiwała wolno głową.
- Kotku, nie mamy nic przeciwko, żebyś spała z Rossem w jednym pokoju. Masz duże łóżko, pomieścicie się - puściła Laurze oczko, na co ona zaśmiała się nerwowo.

***
- Wstyd mi za ciebie - mruknęła brunetka, rzucając torbę na biurko.
Już zdążyła rozgościć się w pokoju, co nie trwało wcale długo - walizkę schowała do szafy, w której zostawiła mnóstwo ubrań, w których chodziła pięć lat temu. W większości były to sukienki, ale w taką pogodę jak ta, grzechem było ich nie nosić.
- Niby czemu? - - odpowiedział jej Ross, podnosząc znacząco brwi. Bawiła go postawa Marano. Zachowywała się tak, jakby znała to miejsce jak własną kieszeń, ale bała się czegokolwiek dotknąć.
Za to on nie miał z tym problemu. Podczas poprzedniej wizyty w słonecznych Włoszech, nie wchodził do tego pokoju, bo nawet nie wiedział o jego istnieniu. Ale teraz, kiedy tutaj wszedł? Nie umiał dopasować tego miejsca do charakteru brunetki. Jasne, różowe ściany i srebrzystoszara podłoga, na której stały białe meble wyglądały tak niewinnie i słodko. Szare zasłony na wielkim oknie nadal były zasłonięte, przez co wydawał się być ciemny. Na komodzie stało lusterko i kosmetyczka, a obok paleta z cieniami do powiek. Na biurku stał był komputer, na którym przyczepiono karteczkę z napisem „Zamiast zajmować się tym głupim czymś, napisałabyś do mnie sprośnego SMS-a :P :* :P”. Domyślał się, od kogo była ta wiadomość, ale wolał nie poruszać tematu. 
  Gdy podszedł do okna, żeby rozsunąć zasłony, w oczy rzuciło mu się zdjęcie oprawione w srebrną  ramkę. Na nim była Laura, oraz dwóch innych chłopaków. Jednego poznawał. Zielone oczy i blond włosy stały mu się znane już dzisiaj, kiedy poznał Wenecciego. Wcale się zmienił. Nadal wyglądał młodo, miał wesoły wyraz twarzy i szeroki uśmiech na ustach. Ale Laura? Ona zmieniła się nie do poznania. Śliczna, młoda dziewczyna w błękitnej sukience i za dużej skórzanej kurtce wyglądała zupełnie inaczej. Śmiała się, a w kącikach oczu pojawiły jej się łzy. Płakała ze śmiechu. Miała dziecięcą twarz, a jej oczy wydawały się być większe. Wyglądała na szczęśliwą. Na żywo Ross jeszcze jej takiej nie widział.
Ale ani Laura, ani Antonio nie przykuli jednak uwagi blondyna tak, jak trzecia osoba znajdująca się na fotografii. Chłopak miał na sobie ciemnoszarą bokserkę i w przeciwieństwie do pozostałej dwójki, on nie miał na sobie kurtki. Nie widział koloru tęczówek przez przymrużone oczy szatyna. Wiedział, że to Lucas. Wysoko postawione i rozwiane włosy, ostre rysy twarzy i usta całujące policzek brunetki - wszystko mówiło, że to właśnie on.
Trójka przyjaciół stała na jakimś torze. Anti trzymał łokieć na głowie skulonej Laury, której uśmiech był jednym z najszczerszych uśmiechów, jakie Lynch kiedykolwiek widział, a obok niej stał Lucas, całujący ją w policzek. Wyglądali, jakby świetnie się bawili i jakby czuli się najszczęśliwsi w świecie.

- Van nam je robiła, jak byliśmy kiedyś na wyścigach.- Laura dotknęła delikatnie ramienia Rossa, na co on się do niej odwrócił.
Brunetka założyła ręce na piersiach i z niemym uśmiechem wpatrywała się w zdjęcie.
- Byłam ogromną szczęściarą. Miałam wspaniałego przyjaciela i byłam cholernie zakochana - powiedziała po chwili milczenia i chwyciła ramkę w ręce. - Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy nawet o tym, że można też ścigać się nielegalnie - dodała, poczym, uśmiech z jej twarzy zniknął, a zastąpiło go ciche prychnięcie.- Trułam rodzicom przez pół roku, aż w końcu na urodziny kupili mi motor. To ja wyhaczyłam te cholerne zawody. Gdyby nie ja, Lucas nadal by tu był.
Zaśmiała się gorzko i usiadła na wielkim łóżku, kładąc ręce na głowie.
- Byłam tak cholernie głupia - mruknęła i rzuciła twarz w poduszkę.
Ross był zaskoczony jej nagłym wyznaniem, ale tłumiony w poduszce pisk ocucił go z zamyślenia.
- Nie myśl tak, Lau - zaczął, siadając obok niej. Zawahał się, ale w końcu położył rękę na jej plecach. - Śmierć Lucasa to nie twoja wina.  
- To czyja, do diabła?
Jej ton nie był przyjemny, ale też nie złośliwy, czy sarkastyczny. Po prostu bezsilny. I może z lekka poirytowany.
- Kurwa, Ross, nie praw mi morałów, błagam cię - warknęła cicho, wracając do pozycji siedzącej. - Wiem, że nie powinnam się obwiniać. Doskonale to wiem. Ale mimo wszystko… Nie mogę zapomnieć jego miny, kiedy przyjechałam pod jego dom motorem. Wiedział, że będą z tego kłopoty, ale miał na myśli mnie. W życiu bym nie pomyślała, że… - Nagle brunetka podskoczyła jak oparzona i przyjrzała się bystrzej narzeczonemu - Skąd wiesz, kto to Lucas? I skąd, do cholery, wiesz, że nie żyje?!
No to klops.
- Em, Laura, ja… Po prostu…
Kiedy blondyn starał się wymyślić jakąś dobrą wymówkę, Laura wzięła parę wdechów, chcąc się uspokoić. Dobrze wiedziała, kto wypaplał jej małą tajemnicę. A raczej skrawek tej tajemnicy.
- Dobra, nie ważne - powiedziała w końcu. - Dobrze wiem, że to Max. Tylko on zna  dokładnie ten kawałek historii- dodała, poczym opadła bezsilnie na łóżko. - No chyba, że zdążyłeś przekonać do siebie Antiego i wgadał ci wszyściusieńko.
Blondyn zaśmiał się pod nosem, kiedy przypomniała mu się podejrzliwa mina Wenecciego, kiedy dowiedział się, że chłopak bierze z Laurą ślub.
- A jest tego więcej? - zapytał, rzucając się obok brunetki.
Laura odwróciła głowę w jego kierunku tak, że prawie stykali się nosami. Uśmiechnęła się niemo i złapała dłoń Lyncha.
- Ross, śmierć Lucasa może i była moją winą, ale na pewno nie zrobiłam tego świadomie. A bardzo dużo złych rzeczy robiłam zdając sobie z tego całkowitą sprawę - westchnęła i przysunęła głowę bliżej niego.
Teraz oboje wpatrywali się  w sufit, który był usłany zdjęciami brunetki, Lucasa i Antonia.
- Ale wracając - dziewczyna znów utkwiła wzrok w twarzy blondyna, na co on automatycznie ścisnął jej dłoń.  Była taka mała i drobna, bał się, że może ją zgnieść, ale mimo to, jej ciemne oczy sprawiły, że na chwilę zapomniał o wszystkim, co działo się wokół. - Na serio jesteś tak tępy, żeby trzymać swoją narzeczoną dwa metry od siebie?
- Bardzo możliwe - odpowiedział z uśmiechem.
Cały czas nie mógł uwierzyć, że w końcu normalnie rozmawiają. Bez udawania, bez krzyków, kłótni i złośliwości. Trzymał ją właśnie za rękę, leżeli razem na łóżku, a uśmiech nie opuszczał ich twarzy.
- To lepiej nastawiaj się już psychicznie, bo całuję tak, że kolana miękną - wyszeptała zadziornie brunetka, a kiedy spotkała się ze zdziwioną miną chłopaka, zaczęła trząść się ze śmiechu.

***
- No więc, kochani! - Pan Marano wstał z krzesła i zlustrował wszystkich dokładnie wzrokiem, zatrzymując go na młodszej córce. - Nie dość, że odzyskaliśmy dziecko, to jeszcze lada moment wydamy je za mąż! - zamachał w górze ręką i uniósł lampkę wina tak wysoko, aby wszyscy mogli ją zobaczyć. - Wypijmy za to!
- Jestem za! - Dołączył do niego Mark i na stojaka wypił całą zawartość kieliszka. - Z każdym rokiem twoje wino jest coraz lepsze, przyjacielu - uśmiechnął się i dał Damiano kieliszek, które ten szybko napełnił.
- Tato, proszę cię, nie rozpijaj tu wszystkich - wtrąciła Vanessa, biorąc Nicka na kolana i dając mu plastikowy kubek z sokiem pomarańczowym. - Chciałabym, żeby te święta Riker przeżył na trzeźwo.
- Ej! - oburzył się wspomniany blondyn - Ostatnio wypiłem tylko jeden kieliszek za dużo, okej? - dodał na swoją obronę, czym wywołał śmiech brata.
- I to przez jeden kieliszek zniszczyłeś lampkę w salonie? - Ross zmarszczył brwi poczym dodał - A na po weselu, w noc poślubną, Vanka musiała cię holować do domu, bo zasnąłeś.
- Przynajmniej on nie dobierał się do druhen - wtrąciła Rydel, patrząc znacząco na Setha.
- To one dobierały się do mnie.

Tak więc, przy stole panowała radosna atmosfera, która dopisywała nawet Laurze. Chociaż ta niewiele się odzywała, bacznie nadstawiała uszu, chcąc wyłapać jak najwięcej szczegółów z życia, w którym mogła uczestniczyć już od dawna. Śmiała się z żartów, prychała na docinki ze strony Reachel czy Van oraz momentami dodawała coś od siebie. Poza tym, prawie w ogóle nie odstawiała od ust wina, które piła już nie po raz pierwszy. Nie raz siadała z ojcem na huśtawce przed domem i oboje wypijali po jednej butelce.
W tym roku winnica ślicznie rozkwitła, przeszło jej przez myśl, a gdy wyjrzała za okno, uśmiech zniknął z jej twarzy.

- Laura, daj spokój - wołał Antonio, biegnąc za brunetką.
- Ja nie… - zatrzymała się na chwilę, żeby złapać równowagę, ale potem znów ruszyła dalej. - Nie jestem pijana, okej ???
- Tak, w to nie wątpię - prychnął pod nosem Wenecci, ale kiedy zorientował się, jak daleko w tyle został za brunetką, szybko ją dogonił.
Od pogrzebu Lucasa minął tydzień. Anti już się pozbierał i starał się myśleć trzeźwo, czego nie można było powiedzieć o brunetce. Cały czas chodziła pijana i wymyślała najgłupsze pomysły, żeby tylko odciągnąć uwagę od tragedii, jaka ją dosięgła.
- Antonio, słuchaj. - Nachyliła się nad ziemią, mrużąc oczy, po czym przyssała usta do butelki z winem. - Ta głupia szmata pożałuje, okej?
Blondyn pokręcił głową i odebrał od Laury alkohol, wyrzucając go za siebie. Jednak brunetka nie zważała na dźwięk tuczącego się szkła, tylko szła dalej, klnąc pod nosem.
- Głupia, cholerna Violet.
Gdy Antonio wyłapał te słowa, momentalnie zesztywniał.
- Co ty chcesz zrobić? - zapytał, ale i tak znał odpowiedź. Nawet się nie spostrzegł, jak znaleźli się w winnicy Marano, a ona nadal milczała.
- To wszystko jej wina! - wrzeszczała Laura, wskazując na wielką winorośl, rosnącą w odosobnieniu. Wszystkie inne krzewy zbierały się w długie pasy zieleni, ale tylko ten jeden stał samotnie, wyglądając jak prawdziwe drzewo.
Laura miała żal do rośliny od urodzenia. Violet tworzyła część rodziny, była traktowana, jak trzecia córka. To ona dawała najdorodniejsze owoce, to przy niej Damiano przesiadywał całymi dniami.
To przez nią zaniedbywał Laurę.
- Gdyby nie ona, nie pokłóciłabym się z ojcem! Nie wyciągnęłabym was wtedy na wyścigi! Lucas by żył! - krzyczała przez łzy i szła dalej, co chwilę odwracając się do przyjaciela.
Cała się trzęsła, a jej serce było poszarpane jak nigdy. Czuła, że robi źle, ale nie chciała przestawać. Myślała, że kiedy to zrobi poczuje się lepiej,  że ból wreszcie zniknie. Nie mogła zemścić się na motorze, czy kimkolwiek z toru, ale mogła zrobić to na Violet.
Wyjęła z kieszeni kurtki kilka petard i zapalniczkę.
- Laura, do cholery, nie rób tego!
Było już a późno. Laura odpaliła wszystkie na raz, a kiedy rzuciła je pod drzewo, odskoczyła przerażona. Nie mogła pojąć, co właśnie zrobiła.
Zakołowało jej się w głowie, a ona nadal stała przerażona. Dopiero, kiedy przy Violet pojawiły się iskry, rozumiała, co zrobiła.
Czuła się jak w transie, kiedy wlekąc nogami, była popychana przez Wenecciego do wyjścia.
- Laura, do Rzymu, szybko! - krzyczał za nią Anti i ponaglał, kiedy brunetka się zatrzymywała.
Nie mogła już wrócić do domu. Patrzyła, jak piętnaście lat jej życia staje w płomieniach, jak od ognia zajmuje się trwa, krzewy i drzewa. Patrzyła na spustoszenie, które sama zasiała.
- Antonio, ja…
Nagle oderwało jej mowę, bo kolejna petarda odstrzeliła. No tak, przecież miała kilka pochowanych w krzakach. Popatrzyła na przyjaciela wielkimi, przerażonymi oczami.
- Boże, co ja robiłam… - Zatkała usta ręką i runęła z na ziemię z bezsilności.
Chciała się pozbierać, wymyślić jakieś rozwiązanie, ale nic z tego. Zamiast tego cała się trzęsła, łkała i piszczała.
- List… - wyszeptała i nagle przestała płakać. Wstała i rzuciła się na przyjaciela. - Wrócę, obiecuję! - krzyknęła i czym prędzej pognała w stronę domu.
Potykała się o własne nogi, zahaczyła sukienką o gałąź, przez co ta się rozpruła, Antonio wołał za nią z przerażeniem.
Ale to nie miało znaczenia.  
Musiała spakować rzeczy i uciec. Nie mogła tu być ani chwili dłużej.  


- Laura, wszystko w porządku? - zapytał Antonio, siedzący obok brunetki. Wziął jej trzęsącą się dłoń w swoją, czym przykuł jej uwagę.
- Tak, tylko po prostu… - odchrząknęła i zniżyła głos tak, żeby nie słyszał tego nikt, oprócz Wenecciego. - Przypomniała mi się moja ucieczka.
Dłoń blondyna nagle zesztywniała i zgniotła tą, należącą do Laury.
- Ałł. - Wessała powietrze i szybko wyślizgnęła rękę z uścisku przyjaciela.
- Mówiłaś o tym rodzicom? - zapytał z kamienną twarzą.
Laura poczuła się mała i bezbronna.
- N-nie - wydukała, nagle czując, że zrobiła coś nie tak.
- Lau, kochanie, musisz im w końcu powiedzieć - uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, co jednak nie pomogło brunetce. Przełknęła cicho ślinę.
- Skarbie. - Z zamyślenia wyrwał ja głos Rossa, który właśnie chwycił jej dłoń.
Poczuła, jak w palec wbija jej się obręcz pierścionka, który dzisiaj miała na sobie po raz drugi.
- Tak? - Wyrwana z zamyślenia, uśmiechnęła się słodko w stronę narzeczonego, a potem przeniosła wzrok na innych zebranych przy stole. - Coś mnie ominęło?
- Właśnie zastanawialiśmy się z Damiano, na kiedy wyznaczyliście datę ślubu - uśmiechnęła się ciepło Stormie , za to z twarzy brunetki uśmiech zniknął całkowicie.
- Jeszcze się nad tym nie zastanawialiśmy - przyznał Ross, kładąc złączone ręce jego i Laury na stole obok swojego talerza.
- A więc postanowione! - zawołał radośnie Damiano. -Pobierzecie się za twa tygodnie, zanim jeszcze zdążycie uciec z Włoch.

~*~*~*~*~
Dam, dadadadam!!!
Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, przedłużając rozdział o tysiąc słów. Serio, zwykle jest ich dwa tysiące, ale tym razem zaszalałam i postawiłam na trzy. Przecież jesteśmy już na 17, a ślub Raury jest tylko w planach. A więc zaczynamy te plany wprowadzać w rzeczywistość.
Poza tym, przeszłość Laury poznaliście już chyba w całości. Jakby ktoś się nie zorientował, akcja w której kłóci się z Vanessą,  dzieje się zaraz potem, a następnie idzie do Koloseum.
Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was, ale postanowiłam, że należy Wam się mała nagroda za to, ze tak dzielnie czekaliście.
Dziękuję za miłe słowa pod rocznicową notką :*
Do napisania,

~ Alex