niedziela, 29 marca 2015

10. " Hidden in the sun, for when the darkness comes"

Hidden in the sun, 
For when the darkness comes.
 ~ 
Ukryty w słońcu, 
Gdy nadejdzie ciemność.
~ Colbie Caillat - When The Darkness Comes

Dziewczyna patrzyła w niego jak ciele na malowane wrota. Nie mogła nic powiedzieć, a jej wzrok nie przedstawiał niczego. Zero jakiejkolwiek odpowiedzi. Jedyne, co można było wyczytać z jej tępego spojrzenia to zaskoczenie. Tak ogromne zaskoczenie, że wywołało paraliż całego jej ciała, nawet języka. W ustach miała sucho, chciało jej się kaszleć. Oczy bolały od wytrzeszczania, ale nie mogła przestać się w niego wpatrywać. Pyszczek miała cały czas otworzony, jakby szykowała się do powiedzenia czegokolwiek, ale coś skutecznie jej na to nie pozwalało.

Blondyn natomiast wyczekiwał jej reakcji z obawą, ale i jednocześnie frustracją. Nie denerwowała go cisza ze strony brunetki, ale niemoc zrobienia czegoś w kierunku dowiedzenia się, co kotłuje się w jej głowie. A obijały się tam różne myśli. I nie koniecznie cenzuralne.  W końcu jednak dwudziestolatka zamknęła buzię, a jej oczy powróciły do normalnej wielkości. Nadal jednak dokładnie lustrowały chłopaka. Po kilku minutach czekania w jego uszach aż zabrzęczało od donośnego, choć wymuszonego śmiechu.

- Co cię tak śmieszy? – zapytał marszcząc brwi. Nie spodziewał się bowiem  t a k i e j  reakcji z jej strony.

- Och, no bo… - dziewczyna krztusiła się śmiechem próbując cokolwiek powiedzieć - … Ja nie sądziłam, że… - tu urwała widząc poważną minę rozmówcy. Odchrząknęła i usiadła prosto. Zdmuchnęła z oczu brązowy kosmyk włosów, który zapodział się na jej twarzy i kontynuowała z zakłopotaniem – Em… No bo…. Jak robi się zbyt poważnie, albo nie wiem co powiedzieć, to się śmieję. Zazwyczaj działa, ale… - podrapała się po karku i jeszcze raz odchrząknęła, aby opanować głos. Po chwili mówiła znów swoim rzeczowym i beznamiętnym tonem. – Jak widać nie tym razem.

- Powiesz coś? Na temat mojego zapytania – blondyn nie zwracał uwagi na jej poprzednią wypowiedź, tylko przechylił głowę na bok i czekał na wyrok śmierci. Bo jeśli ona się nie zgodzi ojciec na pewno go zabije.

- Zapytania? Ale co mam… - nagle jej twarzy wykwitł grymas. Wyglądała, jakby wzięła do ust superkwaśną cytrynę. – To ty to tak na poważnie… - zmarszczyła nos, po czym westchnęła głęboko. Schowała twarz w dłoniach. – Ja cię nawet nie lubię – na te słowa blondyn zachłysnął się powietrzem. Jego oczy, które przybrały na objętości wpatrywały się w nią uporczywie. – A co ty myślałeś? Nie, nie lubię cię. Nienawidzę być zależna od kogoś, a w tym momencie jestem od ciebie.

- Ale… Jestem twoim szefem, to chyba oczywiste, że jesteś ode mnie… - tutaj przerwała mu z wyczuwalną urazą.

- Może dla ciebie jest to oczywiste. Ja nie po to przygramoliłam się tu z Włoch, żeby teraz słuchać dyktatury innych – uniosła głos, a po jej minie można było wywnioskować, że nie była zbyt szczęśliwa uwagą blondyna. A ten nawiasem mówiąc uśmiechnął się drwiąco w jej stronę.

- Uciekłam – jego przesycony jadem ton przeszył jej ciało wzdłuż kręgosłupa pozostawiając szlaczek stojących dęba włosków.

- Tak – przyznała, kiedy była w stanie cokolwiek powiedzieć – Nie po to uciekłam.

-Ale tu nikt nie stosuje dyktatury – znów na jego twarz wstąpił ten sam, denerwujący wyraz. Gdy brunetka otworzyła usta, aby coś powiedzieć szybko przerwał jej ciągnąc swoją kwestię dalej – I poprzedzając twoje pytanie: Vanka mi powiedziała. Swoją drogą, niezłe z ciebie ziółko. Żeby z własnego domu zwiać. Czemu akurat Stany? Chciałaś zrealizować marzenia lat dziecięcych? Włosi ci nie wystarczyli?

Uraził ją tym. I nawet nie wiedział jak. Gdyby była zwykłą dziewczyną na pewno popłakałaby się przed nim, albo ze szlochem wybiegła z pokoju. Ale nie ona. Ona nie była zwykła i dobrze o tym wiedziała. Niestety on nie wiedział. Działał pod wpływem emocji, a te przy niej nie zawsze były one mu znajome. Raz przyprawiała go o ból głowy, drugi raz obłęd. Tym razem jednak irytowała go. A on mówił to, co złość uważała za właściwe, a rozum – zabójcze.

- Jakbyś jeszcze nie pamiętał, to przed chwilą mi się oświadczyłeś. A ja nie powiedziałam „tak”, ani nie powiedziałam „nie”. Ale jak na razie wszystko przychyla się ku drugiej opcji – wyszczebiotała z nieukrywaną satysfakcją i zamiatając włosami ruszyła w stronę korytarza kręcąc biodrami. Zanim jednak nacisnęła klamkę odwróciła się jeszcze w jego stronę i z kpiącym uśmiechem dodała – Pojadę taksówką – po czym bardzo kulturalnie pokazała mu środkowy palec i wyszczerzyła się poi raz ostatni- Pieprz się, Lynch.

***
- Och, ale że dzisiaj? Tak wieczorem? – dopytywała szatynka równocześnie mrucząc pod nosem kolejne zdania z książki kucharskiej i automatycznie rozgniatała rękami ciasto.

- Tak, chyba, że jest jakiś problem – odezwał się głos po drugiej stronie, a kobieta mlasnęła na to cicho. Wzięła telefon do obmączonej dłoni, a głowę skierowała ku kalendarzowi. Przejechała po nim wzrokiem, aż zatrzymała się na teraźniejszej dacie. „Nic nie zapisane i nie przypominam sobie, żeby coś było zaplanowane” – powiedziała w duchu i wróciła do rozrabiania ciasta.

- Nie, nie ma problemu. Ale zdziwiło mnie to, że to ty dzwonisz, a nie moja siostra – przyznała z i zaśmiała się krótko – Myślałam, że to ona się wprosi, a nie jej przyjaciółka.

- Lau nie wychodzi z pokoju, jak przyszłam, to czekała tylko na kanapie z przygotowanym obiadem. Potem najzwyczajniej w świecie poszła do siebie i do tej pory nie wychodzi. Pomyślałam, że…

- Że taki wypad dobrze jej zrobi. Może i tak, ostatnio dużo się wydarzyło. – wtrąciła ciemnowłosa i podeszła do szuflady, aby po chwili wrócić na miejsce z nożem w ręku. – A tak z innej beczki. Chyba podobasz się Sethowi. Ostatnio ciągle o tobie mówi – uśmiechnęła się do telefonu.

- Teraz, to j mam do zaliczenia matmę, nie Setha – odparł jej głos po drugiej stronie, również rozbawiony.

- Tak, tak, tak… Matmą się zasłaniaj, masz rację – z wyszczerzonymi zębami przeturlała kilka razy ciastem po desce i zachichotała cicho.

- A żebyś wiedziała! – zbulwersowała się Reachel, która próbował opanować śmiech na siedząc na kanapie w domu dziewczyn i oglądając jakąś ciągnącą się w nieskończoność telenowelę. – Ricardo! O ty komodowski waranie! Ja ci zaraz dam ją lizać, ty przebrzydły szturmowcu! Co ja o szturmowcach?! – pisnęła blondyna pchając do buzi popcorn i emocjonując się filmem.

- Co oglądasz? – zarechotała szatynka tnąc ciasto na równe kawałki. Na te słowa Reach zmarszczyła lekko nos i wymruczała do słuchawki:

- Nie wiem – powiedziała to tak olewczo, że jej rozmówczyni zaniosła się głębokim śmiechem – Ale to nie usprawiedliwia Ricarda! A nie, sory, ta lafirynda to jego żona… - dwudziestolatka westchnęła głośno i włączyła głośnomówiący. Potem oparła się na poduszkach, a komórkę zostawiła na ławie. – Poczekaj chwilkę, sprężyna mi się wbija w tyłek – zaskrzeczała i wyciągnęła spod pupy sprężynkę poczym wzruszyła ramionami. W tym samym momencie drzwi pokoju obok zaskrzypiały, a czujność blondyny kazała jej niezwłocznie odwrócić się w tamtą stronę – Hej, Vanka, będziemy o siódmej, ja idę pogadać z Lau – rzuciła szybko a poważnie i rozłączyła się.

- Gadałaś z Van? – w uszach Logan aż zagrzmiało od ostrego głosu przyjaciółki. Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Tak. Wprosiłam nas na siódmą, na kolację – odrzekła i w mgnieniu oka wstała z kanapy, ówcześnie wyłączając telewizor – Coś się stało? – podeszła do brunetki i przekrzywiła głowę tak, że teraz patrzyła na nią w poziomie.

- Nie, w sumie, to nic – głos Lau nie był już cięty, lecz normalny. Przez chwilę… - Oprócz tego, że musiałam iść do domu na piechotę, prawie spaliłam mieszkanie, Ross mi się oświadczył, ptak nakupał na nową torebkę… - zaczęła wyliczać na palcach,  ale współlokatorka przerwała jej na czterech. A raczej trzech i pół…

- Ross ci się oświadczył?! – blondynie zabrakło powietrza i o mało co nie zemdlała. Jej oczy wielkości orbit wywiercały teraz w Laurze mentalną dziurę, a ona spokojnie robiła sobie herbatę.

- Chciał ze mnie zrobić narzeczoną do wynajęcia – prychnęła i wyjęła z szafki kubek. Czajnik postawiła  na kuchence, włączyła gaz, do kubka wsypała cukier i włożyła woreczek z herbatą, a Reachel nadal milczała i w niepokoju przyglądała się jej czynnością.

- Zgodziłaś się? – wypaliła w końcu.

Uzyskała szybką odpowiedź:

- Nie zaprzeczyłam, ani nie potwierdziłam.

- A zgodzisz się?

Na te słowa brunetka uśmiechnęła się zawadiacko.

- Zależy, ile da.

***

- Riker, ty cioto, pospiesz się! – wrzeszczała blondynka krzątając się po kuchni w poszukiwaniu ścierki. Gdy znalazła już to, czego szukała szybkim krokiem ruszyła w stronę salonu.

- Ciociu, a co to znaczy ciota? – dopytywał się mały Nicki wlepiając w nią swoje wielkie ślepia. Na to kobieta przystanęła na chwilę i spojrzała na malca z zakłopotaniem.

- Ryd, ty cymbale, nie ucz moje dziecka słów, których nie powinien znać! – wrzasnął jej brat wybiegając z łazienki. Był owinięty ręcznikiem o pasa w dół, a po ciele spływała i kapała na podłogę woda.

- Ty męska prostytutko, panele zaoczysz! – wrzasnęła przerażona Rydel i walnęła brata ścierką.

- Dziwka! – dało się słyszeć przez zamknięte, łazienkowe drzwi.

- Alfons! – dorzuciła młoda Lynch, zanim mały Nicki został odciągnięty  do kuchni przez mamę.
- Idioci mi dziecko zrujnują – mruknęła pod nosem Vanessa, ale zaraz po chwili uśmiechnęła się uroczo do synka. – Cieszysz się, że poznasz ciocię? – zagadnęła z radością i złapała chłopaczka za rączki.

Mały nadymał policzki i spojrzał na nią spod rzęs.

- A jak mnie nie polubi? – zapytał z nieudawaną obawą. Na to jego mama jeszcze szerzej się uśmiechnęła.

- Polubi, polubi. Wiesz, że jak rozmawiałyśmy, to więcej razy pytała o ciebie, niż o to, co u mnie? – brunecik zachichotał i uciekł do salonu, gdzie czekał na niego dziadek z wielkim lizakiem. Na ten widok Vanessa zaśmiała się krótko. Zaraz jednak spoważniała i z westchnieniem spojrzała  na obraz za oknem.

- Van, wiesz, ja będę się zbierał – zza kuchennych drzwi wyłoniła się blond czupryna szwagra dziewczyny.

- Reach napisała, że możesz tak powiedzieć, a ja mam cie nawet siłą przetrzymać do jej przyjścia – wyznała i odwróciła się z grozą w stronę Rossa. – A ja mam zamiar dotrzymać słowa, bo jak o ładnie ujęła: chcesz „prostytuować” moją siostrę – burknęła zła i posłała mu mordercze spojrzenie.

- Tak ci napisała? – pisnął dwudziestolatek starając się brzmieć, jakby uważał to za słaby żart. Nie udało mu się.

- Tak, a ja się pytam, o co ty do jasnej cholery wyprawiasz, Lynch?! – szatynka wściekła się nie na żarty. Co z tego, ze jej siostra zwiała z własnego domu i przez pięć lat nie dawała znaku życia? To jednak jej siostra.

- Pamiętaj, ze masz to samo nazwisko, co ja. A tak nawiasem mówiąc, to obie mówicie do mnie po nazwisku, jak jesteście wkurzone. To genetyczne, czy jak? – zachowując się jak niedorozwinięty idiota próbował złagodzić nieco stan bratowej, ale wyszło mu na odwrót.

- Najwidoczniej – fuknęła i wymijając go ruszyła w stronę teściów okupujących kanapę.

Blondyn przeklął pod nosem i poszedł w jej ślady. Nie zdążył jednak nawet wejść do salonu, kiedy po całym domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Stormie i Van podniosły się w tym samym momencie.

- Przepraszam, zapomniałam, że ty tu jesteś panią domu – uśmiechnęła się czterdziestoparolatka i wróciła na miejsce.
Szatynka z uciechą poszła w stronę przedpokoju i z radością otworzyła drzwi. Gdy jednak zobaczyła tam czerwoną ze złości twarz blondyny zrzedła jej mina.

- Zawołać Rossa? – zgadła i krzyknęła w głąb pomieszczenia, aby chłopak do niej przyszedł.

- Co tam znówwww…. Reachel? A co ty taka nie w humorze? – zaśmiał się pod nosem i podszedł bliżej. Natomiast Logan przymrużyła wpieniona oczy i pociągnęła blondyna za rękaw do siebie tak, że stykali się nosami.

Jej purpurowa twarz przeraziła dwudziestolatka, aż przełknął ślinę.

- Lau ci powiedziała? – wydukał z miną mówiącą „Nie bij”.

- A powiedziała – Reach zazgrzytała zębami i gdyby nie szarpnięcie przez Laurę z blondyna zostałaby tylko kupka gruzu.

- Reach, daj spokój. Nie ma co się przejmować palantem – ostatnie zdanie brunetka wypowiedziała patrząc jadowicie na blondyna.

- Zmówiłyście się na mnie, czy jak? – pisnął Ross odchylając głowę na bezpieczną odległość od wszystkich trzech pań.

- Zamknij się, albinosie – warknęła wściekła Logan, na co Ross zaskomlał. – Jak mamy to zrobić, to godnie i z klasą – dodała po chwili, nieco uspokojona. – Ale najpierw kilka ważnych spraw. Po pierwsze, blondyno: jak się komuś oświadczasz, to potem nie wypominasz mu, ze uciekł z domu, bo -a- to niegrzeczne i frajerskie –i b- nie wiesz nawet, cymbale, dlaczego zwiała – warknęła mu prosto w twarz, ale zaraz opanowana ciągnęła dalej – Po drugie: masz tu listę żądań wstępnych – podała mu kartkę, która została obdarowana przez niego przestraszonym spojrzeniem. – Kolejna rzecz: jedziesz z bratem po pierścionek, ma kosztować niewiadomo ile, jasne? Po czwarte: ona wszystkim zarządza, koniec, kropka. I na finiszu: wynajmiesz nam mieszkanie. To wszystko, możesz się oświadczać – zakończyła Reachel z triumfem kiwając głową.

- A ja mam tu może coś do powiedzenia? – wtrąciła Lau, ale została zgromiona siostrzanym wzrokiem. – Tak tylko sugeruję – rzuciła na usprawiedliwienie i potulnie  spuściła głowę.

- Trzy miesiące i rozwód. To będzie najlepsze rozwiązanie – Van popatrzyła na przyszłe narzeczeństwo z rozkazującym wzrokiem.

- Jeśli najpierw nie wydrapię mu oczu – burknęła cicho Laura.

~*~*~*~*~*~*~
Hej!
Powracam do was z nowym rozdziałem, którego końcówka pisana na szybko, bo chciałam już go wstawić. Przepraszam za błędy, ale nie chciało mi się sprawdzać.
A wiec tak: jak widzicie, postanowiłam kontynuować tą historię i myślę, że nie będzie większego obruszenia z tego powodu, bo większość z was… A raczej każdy, kto skomentował dał mi niezły ochrzan za takie pomysły, jak usuwanie, czy kasowanie. Dziękuję wam bardzo, podnieśliście moją samoocenę i to znacznie :)
Mam nadzieję, że podoba wam się ta opowieść i że będziecie ją czytać i śledzić aż do samego końca.

A tak z innej beczki: Kto oglądał KCA? Bo ja nie, ale na szczęście nasi wygrali! Brawa dla A&A, Laury i Rossa! Tak, kochani, wygrali! Do tej pory nie mogę uwierzyć!

Cytat z tytułu to cytat z mojej ulubionej piosenki z DARÓW ANIOŁA. Kocham ją i polecam, bo jest wspaniała. Przy niej płakałam i śmiałam się, kiedy moja Juliett mnie pocieszała. Dlatego też Ci dedykuję, bo bardzo mi pomogłaś się pozbierać po tym wszystkim :*

A więc, do napisania, mam nadzieję jak najszybciej.

PS.: W środę egzamin, trzymajcie za mnie kciuki!

I przy okazji: Powodzenia, Wiktoria Martin, ciebie też to czeka, ni? ;)

Przepraszam, że takie to krótkie i nijakie, ale miałam ostatnio dużo problemów osobistych :)


Jak się podoba nowy nagłówek???

wtorek, 10 marca 2015

Zawieszam bloga!

Tak, jak napisałam zawieszam tego bloga. Nie wiem, czy jeszcze wrócę, ale po prostu.... No, chyba historie nastolatków lepiej mi wychodzą. Jestem teraz chora i siedzę w domu, więc mam czas na pisanie, ale co otworzę folder z Love Grow Slowly zaraz go zamykam. Nie umiem jak na razie nic napisać. Może też zdałam sobie sprawę, że do tej pory blog miał wiele wspólnego z blogiem Mary Jane. Albo mogę jeszcze usunąć wszystkie rozdziały i zacząć od początku z nieco inną historią, ale dość podobną. Nie wiem, jak chcecie, ale kom Nie kulturalnej dał mi dużo do myślenia. Masz rację, jest tu dużo treści, które były podobne na blogu Mary, a ja nie chcę  być z nią kojarzona, albo bawić się w plagiat. Nie, co to, to nie, nie mam takiego zamiaru. Jak na razie blog będzie zawieszony, a ja poczekam na wasze odzewy i zdecyduję, co dalej. Może jak mi się uda coś napisać, to to wstawię, ale możecie być pewni, że jeśli bym coś napisała, to dziewiątka była ostatnim rozdziałem, który mógł wam się kojarzyć z Written In The Stars. No cóż. Nie wiem, co jeszcze mogę napisać. Chyba tyle, ze czuję skruchę i zawroty głowy i chyba zaraz fiknę przed lapkiem.
A więc mam nadzieję na wasz szybki odzew.
Poczekać, zacząć od nowa (nie wiem, kiedy bym zaczęła), czy dać spokój i usunąć?
Piszcie, co sądzicie.
~ Alex


niedziela, 8 marca 2015

9. "One must feel chaos within, to gi­ve bir­th to a dan­cing star.

"One must feel chaos within, to gi­ve bir­th to a dan­cing star." ~ "Po­wiadam wam; trzeba mieć chaos w so­bie, by na­rodzić tańczącą gwiazdę."
~  Fryderyk Nietzsche

 Bardzo proszę, abyście pytania umieszczali w zakładce "Pytania"!!! + Zapraszam do zakładki "Bohaterowie", gdzie znajdziecie tego bohatera, o którym niedawno mówiłam :)

Laura siedziała właśnie na kanapie i grzebała w swojej torebce w poszukiwaniu rękawiczek, kiedy w pokoju rozległ się odgłos pukania. Zdziwiona brunetka ruszyła w stronę drzwi i otworzyła je ze zmarszczonymi brwiami.

- Hej, idziesz już? – zapytał chłopak stojący po drugiej stronie. Dziewczyna przygryzła lekko wargę i rozmyślała nad odpowiedzią.

- Chyba tak. Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko – uśmiechnęła się delikatnie. – Nie ma już dużo pracy, więc pomyślałam, że w końcu zrobię obiad. Chińszczyzna mi się przejadła – zaśmiała się krótko i przepuściła chłopaka w drzwiach.

- Nie, nie mam nic przeciwko. Ale pomyślałem, że mógłbym cię podwieźć – zaproponował radośnie spoglądając w jej stronę.

Ta ze zdziwienia upuściła szminkę, którą dzierżyła w dłoniach. Speszona szybko podniosła ją z podłogi i wsadziła do kieszeni dżinsów.

- Emmm.. Okay?

- Super. Przygotuj się, a ja jeszcze mam coś do załatwienia u ojca – oznajmił i już miał wyjść, kiedy zatrzymał go roześmiany głos Marano.

- Idziesz uskuteczniać swój plan, co nie, Ross? – zaśmiała się jedwabiście. Kiedyś powiedziałaby, że firma jest paranoją blondyna, ale obiecała sobie go nie osądzać.

- Znamy się tydzień. Nie podoba mi się to, że tak dobrze mnie znasz – Lynch zmrużył oczy i podszedł bliżej brunetki. – Czemu ja nie znam jeszcze ciebie?

- Żeby mnie poznać, trzeba sobie zasłużyć – pokazał mu język, na co on przewrócił teatralnie oczami. – A co? Ubolewasz z tego powodu? – dodała po chwili nie zaprzestając chichotania.

To nie tyle wpieniło blondaska, ile go nakręciło. Podszedł o niej jeszcze bliżej. Ona opierała się plecami o biurko, a on kładąc na nim ręce uwięził ją w mini klatce. Uśmiech zniknął z jej twarzy.

- Bardzo – zamruczał.

Laurę przeszły ciarki. Wkurzał ją sposób, w jaki on na nią działał tym bardziej dlatego, że nie umiała nic na to poradzić. Włoski zjeżyły jej się na karku, gdy sięgnęła dłonią po coś na biurku i zetknęła się ze skórą blondyna. Przeklęła w myślach i odchrząknęła.

Nagle potrząsnął głową, jakby wybudzał się z transu. Zabrał ręce z biurka i ze spuszczoną głową odszedł parę kroków. Już miał przekroczyć próg kiedy odwrócił się na pięcie i wyszczebiotał:

- Cholera, przepraszam cię. Nie wiem, co we mnie wstąpiło.

I zniknął zostawiając ją samą.

***

- Hej tato, mam do ciebie małą sprawę – zaczął ostrożnie blondyn wchodząc do gabinetu.

Serce waliło mu jak dzwon i zastanawiał się, czy słychać je na drugim końcu pokoju. Przejechał spoconą dłonią po czole odgarniając grzywkę. Pojedyncze włosy przylepiły się do czoła przybierając ciemniejszą barwę. W gardle stanęła mu wielka gula, a z każdą sekundą od nowa interpretował rozmowę, jaką miał zaraz przebyć z ojcem. Czuł się jak winny idący na rozprawę sądową. Bał się, że jego plan nie wypali i Mark na poważnie się na niego wkurzy.

- O, hejka Ross – chłopak sam nie wiedział, co bardziej go zdziwiło. Wesoły ton taty? „Hejka” w środku zdania? Czy fakt, że Mark siedział w sowim fotelu i robił coś na telefonie z niemałym uśmiechem?

- Mam… Do ciebie sprawę – wziął wdech i ze zniecierpliwieniem czekał na reakcję z drugiej strony.

Pan Lynch podniósł na niego wzrok. Z widoczny, grymasem schował komórkę do kieszeni spodni i poprawił się na siedzisku. Przeszył syna nieodgadnionym spojrzeniem i oparł dłonie na kolanach. Skinieniem głowy pokazał, aby młody usiadł naprzeciw.

- Jaka jest ta twoja sprawa? – zagadnął pełen powagi. Nie do wiary,  że jeszcze przed chwilą z uśmiechem pokonywał kolejne plansze Flappy Bird.

- Emmm… Jakby ci to… - Ross podrapał się zakłopotany po karku. Wlepił wzrok w ścianę, a raczej w zdjęcie na niej się znajdujące. Złożył ręce i starał się sklecić jakieś znanie nie brzmiące, jak „Eeee… no… Bo ten…”. Przeczesał blond włosy spoconą dłonią, przycupnął z rękami na kolanach i wydął policzki. – Myślałem nad tym, co powiedziałeś o mnie i firmie – wyrzucił w końcu. Czekał na wybuch rodziciela, ale się go nie doczekał. Mark patrzył na niego ze zdziwieniem i rozbawieniem wymalowanym na twarzy. Ross już całkowicie zbity z tropu dodał – No, o tym ślubie i w ogóle.

- Ach… Ja cię… - ciągnął pan Lynch próbując nie wybuchnąć śmiechem. Co chwilę prychał i przypadkowo pluł próbując powstrzymać atak. Po chwili poddał się i zaniósł głębokim i donośnym śmiechem.

 Jego syn przeszył go niedowierzającym wzrokiem. Wybałuszył oczy, a jego paszcza znalazła się na podłodze. Gdy zebrał ją już z podłogi przemówił nieobecnym glosem:

- Ja myślałem… Co cię tak śmieszy?

- Ty… Ty… Ty myś… Myślałeś… - i znów wybuch ze strony Marka. Teraz Ross na serio się wkurzył i ryknął na ojca. On natychmiastowo się ogarnął i odchrząknął – Ciągnij… Co, przemyśl… Przemyślałeś..?

- A więc… Zrozumiałem, dlaczego tak ci zależy…

- Tradycja nalega – wtrącił Mark. Blondasek przytaknął i ciągnął dalej.

- Dlaczego  t r a d y c j a  nalega, abym najpierw się ożenił, a dopiero później przejął firmę…

- Nie no, ty? Zrozumiałeś? Okay, mów, o co ci chodzi, bo nie mam bladego pojęcia. Chcesz na obiad pierogi na słodko, to mamie słódź, a nie mi – czterdziesto parolatek wygiął brwi tak, że dotykały one linii pod włosami… Gdyby miał na czole włosy.

Ross westchnął. Spodziewał się, że ojciec nie uwierzy, ale żeby myślał, że chce coś od niego? W sumie, to chciał, ale i tak tata mu tym ubliżył. Urażony fuknął chicho i z uniesioną głową oparł się wygodniej o krzesło.

- Nie o to mi chodziło – burknął. – Chcę ci powiedzieć, że rozumiem to i nie mam zamiaru naciskać…

Gdy to powiedział Mark poślizgnął się o podłokietnik fotela i upadł na niego.  Zdezorientowany dopiero po kilku chwilach podniósł głowę i zbitym wzrokiem przyjrzał się synowi. Przymrużył oczy i jak wąż przymierzający się do ataku na ofiarę wolno przesunął głowę w jego stronę. Wybałuszył oczy, gdy syn uśmiechnął się niepewnie w jego stronę.

Odchrząknął.

- A więc… - już miał coś powiedzieć, ale nagle zamilkł. Przypatrzył się synowi dokładniej i zaśmiał kpiąco. Ross popatrzył zdziwiony na ojca. – To kant. Nigdy nie dałbyś sobie spokoju. Oszukujesz mnie, prawda? Chyba, że masz jakiś pomysł na to, jak przejąć firmę bez żony i bez kantowania – uśmiechnął się kwaśno.

Ross się załamał. Był w szoku i to wcale nie pozytywnym. Przełknął głośno ślinę. Serce waliło mu sto razy na sekundę, a głos ugrzązł w gardle. Nie umiał zaprzeczyć. Nie potrafił powiedzieć głupiego „Nie tato, to nie tak”

Chciało mu się płakać miał ochotę puścić łzy wolno i pokazać, ze jest mięczakiem. Zamiast tego jednak zebrał w sobie resztkę odwagi. Odchrząknął głośno, aby mieć pewność, że ojciec go usłyszy. Wziął głęboki wdech.  Miał jedną szansę. Musiał być przekonywujący, prawdziwy. Zero strasu. Mówił prawdę. Przynajmniej tak miał uważać jego ojciec. W końcu zebrał się w sobie i przemówił pewnym, zdecydowanym głosem:

- Tato, żenię się.
***

- Hej, słuchaj, jak będziesz wracać ze szkoły, to nie idź do Maxa. Wychodzę dziś wcześniej i zrobię obiad – brunetka uśmiechnęła się do telefonu. Po chwili przeniosła wzrok na zegarek i rozbawiona przewróciła oczami. – Choć w sumie, to zależy, kiedy Ross wreszcie przyjdzie – zanim zdążyła ugryźć się w język głos po drugiej stronie już zdążył ją ogłuszyć.

- A po co ci Ross, hmm? Wiedziałam, ze coś się pomiędzy wami święci! – podekscytowana blondyna pisnęła tak głośno, że Laura musiała odstawić telefon od ucha. Kiedy już odzyskała słuch wznowiła rozmowę z przyjaciółką.

- Powiedział, że mnie podwiezie i nie. Nic się nie święci - odburknęła bez entuzjazmu.

-Yhmm.

- Słuchaj, nie mam ochoty gadać na takie tematy

- Dobra, kochana, bez bulwersu – zachichotała Logan. – Muszę spadać na lekcję. Mam matmę, ty to czaisz?! McFoy ma świra i to większego niż ty – ponowny rechot ze strony blondyny.

- Tak, tak, wmawiaj sobie dalej, że to ja jestem ta świrnięta. Na razie, do zobaczenia w domu – Laura uśmiechnęła się promiennie do ekranu telefonu i rozłożyła wygodniej na krześle przed biurkiem. – Matko, chyba jednak trzeba będzie zadzwonić do Maxa.

Gdy Marano siedziała przed srebrnym laptopem popijając kawę do pokoju ktoś zapukał. Zdziwiona Laura powiedziała szybko „proszę” i zamknęła klapę komputera.

Zza drzwi wyłoniła się kobieca blond czupryna, a już po chwili przybysz stanął przed Laurą w całej swojej okazałości.

- Cześć. Nie wiem, czy mnie kojarzysz. Delly  - Siostra Rossa. Przyszłam, bo mi się nudziło, ostatnio jest strasznie mało pracy – blondyna uśmiechnęła się ciepło do dziewczyny. Ta odwzajemniła gest i wstała z miejsca.

- Jasne, że pamiętam. Moja pocieszycielka – obie zaśmiały się krótko i już po chwili wylądowały na kanapie gadając o wszystkim i o niczym.

Rozmawiały, jak stare, dobre przyjaciółki, które znają się całe życie i nigdy nie brakuje im wspólnych tematów. Czuły się w swoim towarzystwie dobrze, luźno i bez skrępowania. Śmiały się, wymieniały poglądy na różne temat różnych rzeczy, czasem sprzeczały o coś, ale i tak w większości śmiały. Minuty mijały, Ross dalej nie wracał, a one zatraciły się w rozmowie, która po czasie zeszła na tor zwany „chłopcy”.

- Czyli, że masz narzeczonego – Lau uśmiechnęła się znad kubka kawy, którą piła już ponad pół godziny. Na to zagadnienie Delly lekko się zarumieniła, ale pokiwała z uśmiechem głową. – A kiedy ślub? – wypaliła nagle.

Rydel zrobiła wielkie oczy i spojrzała na nią ze zdziwieniem. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, ale po chwili, gdy już się z lekka ogarnęła choć jej oczy nadal nie były normalnych rozmiarów, odpowiedziała nadal zdziwionym głosem.

- Nie planujemy jeszcze… A co? – jej twarzy przywrócono dawny kolor, a oczy zyskały normalny rozmiar.

- Nic, po prostu… Rodzice zawsze powtarzali, że jeśli mówisz „tak” przy zaręczynach to tak, jakbyś powiedział na ślubnym kobiercu – wyjaśniła brunetka, jakby było to oczywiste. Po chwili jej z jej twarzy zniknął uśmiech, a wzrok utkwił w kubku z kawą. Blondyna od razu podłapała o co chodzi i objęła dziewczynę.

- Tęsknisz za nimi? – zapytała troskliwie i otarła łzę z jej policzka.

Laura zacisnęła mocno zęby i próbowała się nie rozpłakać na dobre. Przymknęła powieki tak mocno, ze aż ją piekły. A może to od powstrzymywania łez?

- Tak. Bardzo mi ich brakuje – wydusiła w końcu i pociągnęła nosem.

- Powiedziałabym, że wszystko będzie okay, ale wtedy zrobiłabym największą głupotę na świecie – zaśmiała się krótko i bez rozbawienia. Już miała coś dodać, ale przerwał jej odgłos otwierających się drzwi.

- Hej, pukałem, ale nie słyszałyście – usprawiedliwił się ten „ktoś” speszony morderczym wzrokiem Delly.

- Albo po prostu chciałyśmy zostać same? – fuknęła blondyna i wstała z kanapy. W tym czasie Lau już zdążyła się  ogarnąć i uśmiechnąć do chłopaka.

- Jedziemy? – zapytała ze sztucznym uśmiechem. A raczej uśmiechem, który miał zamaskować jej przedchwilowy płacz.

- Tak, ale… Muszę z tobą pogadać… Na osobności – odchrząknął kierując wzrok ku siostrze. Ta czerwona jak burak nic nie powiedziała, tylko odeszła z wysoko uniesioną głową.

Gdy para została już sama blondyn uśmiechnął się nerwowo i podrapał po karku. Był bardziej speszony jej ponaglającym uśmiechem niż morderczym wzrokiem siostry. Odchrząknął i zebrał w sobie resztkę odwagi. Usiadł na biurku, po czym złożył na kolanach spocone dłonie. Cmoknął i unikając wzroku dziewczyny zaczął nieudolnie mówić:

- Emmm… - tylko na tyle było go stać.

Laura zauważyła jego dziwne zachowanie i postanowiła sama podjąć rozmowę.

- I co załatwiłeś u ojca? – zapytała zaciekawiona. Znaczy się prawie zaciekawiona, bo średnio ją to obchodziło.

- W sumie, to dość dużo – odparł z westchnieniem i uśmiechnął się do niej najnaturalniej, jak potrafił w tej sytacji.

- Uwierzył ci? I co? – teraz brunetka naprawdę się zainteresowała przebiegiem rozmowy Lynchów. Zaciekawienie osiągnęło u niej taki poziom, ze wychyliła się przez podłokietnik kanapy i patrzyła z bacznością na Rossa.

- Nie do końca – przeciągnął i pokiwał głową. Gdy Laura usłyszała tą odpowiedź szybko powróciła na poprzednie miejsce.

- To… To Można było przewidzieć – odzyskawszy pewność w sobie jak i w głosie spojrzała na blondyna karcąco. – Pan Lynch nie jest głupi, mogłeś przewidzieć, że domyśli się, że to kant…

- Laura…

- …Trzeba było mnie posłuchać i wynająć tą głupią narzeczoną, to nie! Kurde, co by ci szkodziło? Dasz jej kasę, czy coś tam, poudajecie parę, weźmiecie ślub i po trzech miesiącach sajonara! Nawet nie musielibyście brać kościelnego ślubu…

- Laura…

- …Cywilny załatwiłby sprawę. Nazwisko mogłaby zostawić swoje, a rodzicom wcisnąłbyś, że wielka miłość się skończyła, a firma nadal byłaby twoja…

- Laura! – wrzasnął Ross tak, że brunetka w końcu zwróciła na niego uwagę.

- Co?

- Skorzystałem z twojej rady – na te słowa dziewczyna wstrzymała oddech i wybałuszyła oczy. Po chwili rozciągnęła twarz i wygięła brwi najwyżej, jak umiała.

 - Że… I co?

Lynch zaśmiał się nerwowo. Serce waliło mu ponad sto na sekundę, a ciało natychmiast się spociło. Przeczesał ręką włosy i wbił w nią przestraszone spojrzenie. Zanim się odezwał rzucił jej jeszcze jeden głupawy uśmiech.

- Wyjdziesz za mnie?

~*~*~*~*~*~*~*~ 
Heyo miśki! 
Rozdziału dość dawno nie było, chyba ponad miesiąc. Ale ostatnio miałam masę nauki, a jak się wzięłam za pisanie, to się rozchorowałam. Nie wstawałam nawet z łóżka, a teraz też czuję się nijak. Ale dobra, nie o tym. 
Mam nadzieję, że rozdział się podobał, bo się starałam. Jak myślicie? Zgodzi się? Acha i jeszcze zaraz podam wam nazwę tego filmu, na którym opiera się fabuła. Ale na serio, to była tylko inspiracja, więc... Mało jest tych samych zagadnień. Gra tam Sandra Bullock i Ryan Reynolds! A więc proszę bardzo, macie tytuł: Narzeczony mimo woli! Tak, wreszcie to powiedziałam! Matko, ale dziwnie się teraz czuję! 
No, to ja mam nadzieję, że napiszę rozdział wcześniej, niż ten, ale nic nie obiecuję. A więc do napisania.

~ Alex

Zapraszam na moje dwa kolejne blogi: