wtorek, 18 sierpnia 2015

Złe wieści...

Hej, misiaczki. Wiem, znów to samo. Ale... Nie, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Po pierwsze, to popsuł mi się laptop. Ma już pięę lat, spierdzielony taczpad (nie mam bladego pojęcia, jak to si.e pisze) i teraz rąbnęły mi wszystkie wejścia USB. Żyć nie umierać. Aktualnie używam kompa Natalki, ale nie lubię jej zabierać go na zbyt długo. Więc to jest pierwszy powód braku rozdziału. Moja niemoc. Ale z drugiej strony, nawet, gdyby mój komputer był stuprocentowo sprawny, rozdziału by nie było. Znów mam tą cholerną blokadę. Wiem,  z n ó w. Nie zawieszam, nie robię przerw. Nie usuwam. Ale muszę, czuję wam się to winna, dobrnąć do końca. Chociaż, zobaczę po tym, jaki będzie odzew. Mało komentarzy to kolejny powód. Moja podłamka i załamka polega również na tym, że czuję, że już się wam przejadłam. Gorzej piszę? Tak? Bo jeśli o to chodzi, to powiedzcie mi w prost. I jeśli w jakikolwiek sposób mnie szanujecie - mnie i moją pracę - powiedzcie mi to. Naprawdę ostatnio trudno jest mi znaleźć czas i chęci na rozdział. Ale wiem, że dzieki temu nie tylko uciekam w swój własny świat. Dzięki temu również, cały czas podtrzymuję tą niewypowiedzianą obietnicę. Zostanę. Dokończę historię. Obiecuję Wam to. Rozdział może się pojawić dzisiaj, a może za rok. Nie wiem, kiedy. le wiem, że będzie. To milczenie było jak przestępstwo. Tak się czułam. Jak złoczyńca. I chociaż jest mi trudno poukładać własną historię, zrobię to z historią Laury Marano i Rossa Lyncha. Obiecuję.

A jeśli chcecie śledzić dalej moją pracę, zapraszam na drugiego bloga; hurricane-laura.blogspot.com
Do niego podchodzę bardzo emocjonalnie, ponieważ postać Laury bardzo przypomina mi mnie samą. proszę, zależy mi na niej, wiec wchodźcie. To dla mnie na serio ważne.