sobota, 2 kwietnia 2016

19. "Hope that you fall in love, and it's hurts so bad"


Hope that you fall in love, and it's hurts so bad ~ Mam nadzieję, że się zakochasz, i że będzie bolało
~ OneRepublic - I lived


Laura rzuciła się na łóżko i zaczęła piszczeć w poduszkę. Jedno i to samo przekleństwo, powtarzane w jej głowie, sprawiało, że się nieco uspakajała, ale i tak cały wieczór chodziła podminowana. Teraz, kiedy miała nadzieję na chwilę spokoju, ktoś znów musiał popsuć jej humor.
- Nie mam bladego pojęcia kim jesteś, ale uwierz, że nie chcę wiedzieć - wymruczała w poduszkę, słysząc otwierające się drzwi.
- Nawet mnie? - zapytał męski, przepełniony uśmiechem, głos.
- Tak, Max, nawet ciebie. - Brunetka również się uśmiechnęła, ale  nie podniosła głowy.
- Czyli mnie pewnie też nie maż ochoty oglądać - odezwał się kolejny gość, który również był mężczyzną.
- Ciebie to już w ogóle. - Tym raze, Marano postanowiła usiąść i uraczyć gości swoim spojrzeniem.
- To ja już w szczególności mogę ci się nie pokazywać - zachichotała Logan, wyłaniając się zza futryny.
Reachel była wysoka, ale w porównaniu z dwoma, wysokimi jak dąb, mężczyznami, wyglądała jak karzełek.
- Tak, racja.
Trójka przybyszów powiększyła uśmiechy i rzuciła się na łóżko młodej Marano.
- No to ten… Całowałaś się z mężem, tak? - zagaiła brunetka, skubiąc brzeg poduszki.
- Skąd ty…? - Laura wytrzeszczyła oczy i aż zaniemówiła.
Antonio natychmiastowo podniósł czujność i nasłuchiwał jak rasowa surykatka.
- Że niby co, do cholery?! - Tym razem to blondyn mrugał z niedowierzaniem. - Wiesz, lubię gościa, no ale… Bez przesady.
- To było… nieznaczące - wyjaśniła dziewczyna. Odchrząknęła i z większą pewnością mówiła dalej. - Starsi nas widzieli, a chciałam popracować nad naszą wiarygodnością. Nic więcej.
Max zaśmiał się gorzko.
- Kogo ty próbujesz oszukać, Lau? Podobało ci się.
To nie było pytanie. To było stwierdzenie. I na dodatek lepiej, niż trafne.

***

Nieznaczące??
Ross złapał za włosy i mocno je pociągnął.
Nieznaczące.
Och, jakże ta malutka brunetka się pomyliła.
Nieznaczące.
Przecież on właśnie chciał jej powiedzieć, że to coś dla niego znaczyło. Nie było nieznaczące.
- No to się stary wkopałeś - mruknął Seth, który w mgnieniu oka znalazł się obok przyjaciela. - Co ci powiedziała?
- Daj spokój. - Lynch machnął ręką i ruszył w kierunku kuchni. Oczywiście zaraz za nim truchtał Waters, starający się dogonić przyjaciela.- Nie gadałem z nią, bo w pokoju była cała ta ich wesoła ferajna. - Ross przyspieszał kroku, a zaraz za nim, ledwo zipiący, Seth. - Słyszałem tylko, jak mówiła, że to było nieznaczące. Czaisz? N I E Z N A C Z Ą C E .
- Thhha.. thaak… Czaj… Osz ty w mordę, kiedy se tak kondychę wyrobiłeś?
Chłopak szybko pochwycił szklankę w wodą, stojącą na blacie. Wypił ją w trybie natychmiastowym i już miał nalać sobie więcej, kiedy do pomieszczenia weszła pani Ellen.
- Dobry wieczór, chłopcy - uśmiechnęła się do nich miło i zaczęła rozglądać się po blatach. - Emm.. Braliście może stąd szklankę?
Seth momentalnie zesztywniał.
- Nie - rzucił szybko. - Nic nie braliśmy.
Ross zaczął śmiać się pod nosem ,a widząc, że przyjaciel pokazuje mu ukradkiem środkowy palec, aż się zakrztusił.
- Ross, wszystko w porządku? - zapytała zdezorientowana pani Marano, poklepując blondyna po plecach.
- Tak, proszę pani.
- Ross… - Ellen obdarowała go karcącym, aczkolwiek uprzejmym spojrzeniem.
- Mamo - poprawił się z uśmiechem Lynch.
- Przepraszam, ale można wiedzieć, co było w tej szklance? - wtrącił Seth, starając się ukryć to, że właśnie przechodzi palpitacje serca.
- No, ropuszczałam w niej kapsułki do podlewania winorośli, a co?
Pani Ellen nie doczekała się odpowiedzi, bo Waters wystrzelił w kierunku łazienki.
- Wypił? - zaśmiała się pod nosem kobieta.
- Wszyściusieńko - zawtórował jej przyszły zięć. - Ale chyba nie umrze, prosz… mamo?
Uśmiech pani Marano powiększył się jeszcze bardziej, kiedy usłyszała ostatnie słowo.
- Nie, co najwyżej może go rozboleć brzuch - zmarszczyła nos, poczym podeszła do jednej z szafek. - No nic, będę musiała jeszcze raz rozpuścić te nieszczęsne kapsułki. Leć do Setha.

  Tak, jak poleciła mu Ellen, tak też zrobił. Od razu pobiegł do przyjaciela, który, jak się okazało, starał się wymusić wymioty.
- Włóż palce najdalej, jak się da - polecił blondyn, widząc klękającego przed muszlą chłopaka.
- Zamknij się i powiedz coś, co nie ma podtekstu - mruknął Seth, a następnie zaczął kaszleć jak psychopata.
- Mówię serio - prychnął Lynch. - Połóż palce na języku, najdalej, jak dasz radę.
- Nienawidzę cię - jęknął żałośnie szatyn, ale jednak posłuchał rady przyjaciela.
Poskutkowało.
- Ja pierdolę, mam całą rękę w rzygach - oburzył się Seth i aż się wzdrygnął, patrząc na dłoń.
- Życie, mój drogi. Ludzie mają większe problemy - odparł niewzruszony Ross.
- Bum - zawołał rozradowany Damiano, wbijając niespodziewanie do łazienki. - Za pół godziny przyjeżdżają goście, lepiej się pospieszcie - rzucił i już chciał zamykać drzwi, kiedy przeszkodził mu głos Rossa.
- Ale chwila, jakie przyjęcie? - Zdezorientowany zmarszczył brwi i zassał delikatnie dolą wargę.
- No jak to jakie? Zaręczynowe, mój drogi! U nas ślub to ważna sprawa! - zawołał Radoście mężczyzna. - Za pół godziny widzę was w ogrodzie ubranych i umytych. - spojrzał na Setha, poczym się skrzywił. - W szczególności ty, Seth.
Kiedy drzwi się zamknęły, a Watersowi zszokowanie przeszło na tyle, że był w stanie cokolwiek powiedzieć, rzucił w stronę przyjaciela:
- Masz rację, stary. Ludzie mają większe problemy niż rzygi na rękach.

***
Stali w czwórkę, wszyscy w garniturach, pod fontanną, otoczeni sporą grupką osób. Antonio co chwilę witał się z gośćmi, jakby znali się pod wieków i po kolei przedstawiał przyjaciół. Max znał tylko niektórych, ale czuł się w tym towarzystwie równie dobrze, jak Wenecci. Natomiast nasza dwójka nowojorczyków uśmiechała się cały czas, choć nie były to prawdziwe uśmiechy. Odnosili wrażenie, że są tu niechciani, że nie pasują. Co chwilę usłyszeli słowa, których nie rozumieli, co chwilę ktoś patrzył na nich, szeptają coś na ucho innemu „komuś”. Seth wypijał już chyba piątą lampkę wina i powoli przybywało mu pewności siebie, natomiast Ross, widząc wyczyny podpitego druha, zaczynał śmiać się w głos. Raz po raz został proszony do tańca, ale za każdym razem odmawiał. Nigdzie nie było widać natomiast Laury, która od rozpoczęcia imprezy przepadła jak kamień w wodzie.
- Hej, wiesz może gdzie Lau? - zapytał w końcu Antonia, który wywiał na parkiecie z Vanessą.
- Jest w winnicy ze starymi przyjaciółmi - wyjaśniła kobieta, porywając blondasa do tańca. - Daj im trochę czasu, dawno się nie widzieli.
- Że co proszę? Oni wszyscy siedzą w winnicy, a ja nic o tym nie wiem? Myślałem, że polazła gdzieś z panem Damiano - oburzył się Antonio i po chwili ukłonił się nisko Vanessie.  - Przepraszam, miła pani, ale obowiązki wzywają - mruknął i ująwszy jej dłoń, delikatnie ją pocałował. - Mam nadzieję, że nie dowiedziała się jeszcze o mnie i Grecie - burknął sam do siebie na odchodne.
- Grecie? Jakaś jego wielka miłość? - Ross przymrużył oczy i zaśmiał się cicho.
- Niedoszła żona. Zerwała zaręczyny na dzień przed ślubem - wyjaśniła Vanessa, a mina Rossa zrzedła.
- Jak to, zostawiła? - zmarszczył czoło i spojrzał w stronę, w którą poszedł Anti. Wyglądał normalnie. Śmiał się, żartował, tańczył, jednocześnie przeciskając się między ludźmi.
- Normalnie. Znalazła sobie innego i go wystawiła.
Czarnowłosa westchnęła i wetknęła w Wenecciego rozżalone spojrzenie.
- Lau i Greta się przyjaźniły. Nie aż tak bardzo jak to ich całe trio, ale mówiły sobie o wielu rzeczach. Choć na pierwszym miejscu i Laury zawsze byli Luke i Anti, bardzo kochała Gretę. To ona zeswatała ją z Antim - dodała Van i ścisnęła mocniej ręce szwagra. Przez chwilę milczała, lustrując dokładnie każdy kawałek jego twarzy. Zbierała się, żeby coś mu powiedzieć, choć nie do końca wiedziała, jak to zrobić. - Ross… - zaczęła niepewnie. Wyprostowała ręce i uśmiechnęła się smutno. - Proszę cię, nie zrań mojej małej siostrzyczki. Ona cię potrzebuje. Nie ważne, czy będziecie razem trzy miesiące, lata, czy może nawet i całe życie. Nie pozwól, żeby płakała. Nie dopuść, żeby wróciła do stanu po śmierci Luke’a - załkała żałośnie, ale po chwili wielki uśmiech wstąpił na jej twarz. - Kocham cię, Ross. Jesteś dla mnie, jak rodzina. Chciałabym, żeby się wam udało. Tak naprawdę - pociągnęła nosem i wtuliła się w chłopaka.
- Też bardzo bym tego chciał - szepnął Lynch i przycisnął Vanessę do siebie.

  Spojrzał w górę. Nad całym ogrodem porozwieszane były na sznurkach białe lampiony, a na długim stole, przykrytym białym obrusem , rozstawione były świeczki i białe kwiaty, których gatunku nie umiał określić. Ogólnie na całym przyjęciu przeważała biel. Białe stroje, dekoracje, światła. Gwiazdy rozświetlały niebo,  a księżyc wydawał się być większy niż w Nowym Jorku. W tle leciała cicha muzyka, ale większość piosenek była po włosku, więc nie rozumiał ich tekstu. Kiedy wsłuchał się w słowa jednej z nich zorientował się, że nie jest po włosku lecz po francusku. Kojarzył ją, chociaż nie mógł przypomnieć sobie ani tytułu, ani autora.
  I wtedy pojawiła się  o n a. Ubrana w jasną sukienkę w kwiatowe wzory, z włosami upiętymi w koka <link>, uśmiechała się do Antonia i idąc w ich stronę, popijała szampana z butelki. Gdzieś po drodze zgubiła buty, bo teraz szła na pieszo. Wydawało mu się, jakby światło księżyca padało na nią i tylko na nią. Od zawsze wiedział, że jest piękna, ale nigdy nie wyglądała jeszcze piękniej. Lekko wstawiona, gibała się na boki, a kiedy o mało nie potknęła się o własne nogi, zaczęła się śmiać i był to najpiękniejszy śmiech, jaki on kiedykolwiek słyszał. Czas zwolnił, a Ross czuł się jak w jakiejś dennej komedii romantycznej. Wytworne przyjęcie, piękna kobieta i zakochane spojrzenie zakochanego w niej mężczyzny. Nie obchodziło go to, że w jego głowie co chwilę przewijało się zakochany. Jedyne, co było warte uwagi to  o n a.  Tylko  o n a.  Tylko na nią chciał patrzeć, tylko jej chciał słuchać, tylko z nią chciał tańczyć.
- Ross, skarbie - uśmiechnęła się perliście.  - Szukałam cię - wyznała i złapała narzeczonego pod rękę. - Nie mówicie tacie, ale tym razem szampan jest lepszy od wina.
- I przy okazji szybciej upija - mruknęła Vaness i zabrała siostrze butelkę. - Pójdę to wyrzucić.
- A ja mam sprawę do Maxa. Zajebał mi, skubany, telefon. - Antonio zasalutował i, chwiejnym krokiem, ruszył w kierunku kuzyna. (tu polecam włączyć na play liście  A Thousand Years ;) ~ Alex )
- Wyglądasz pięknie - powiedział Ross, na co Laura jeszcze szerzej się uśmiechnęła.
- Naprawdę? - przygryzła lekko wargę i cofnęła się nieco do tyłu. - Choć - szarpnęła delikatnie ręką, przyciągając do siebie Rossa. - Zatańczmy -wyszeptała.
- W końcu to nasze przyjęcie - dodał blondyn, co sprawiło, że Laura zaśmiała się głośno. Pomyślał, że chciałby, zawsze ją tak rozśmieszać.
- Racja.

   Złapała jego dłoń i położyła ją sobie na biodrze. Przełknął cicho ślinę, a jego serce stanęło.
- Nie uważasz, że to nieco banalne? - zapytała po chwili.
- Hmm? - Tylko na tyle było go stać, kiedy ich twarze dzieliły zaledwie milimetry.
- Christina Perri - odparła, przewracając oczami. - To jedna z najbardziej banalnych piosenek na świecie. 
- Mnie się tam podoba - rzucił, nadal niepewnie Ross.

  Zacisnął palce na śliskim materiale jej sukienki, a drugą ręką złapał jej dłoń.
- Właściwie, to wolę tak - szepnęła brunetka i oplotła dłońmi szyję Rossa.
- Tak też może być - zmarszczył nos, kiwając szybko głową.
Oboje uśmiechnęli się jednocześnie i skupili się na tańcu. Chociaż może nie tyle na tańcu, ile na byciu jak najbliżej siebie. Laura oparła głowę na piersi Rossa, a ten swoją brodę na czubku jej głowy. Przymknął oczy i wsłuchiwał się w piosenkę, kołysząc siebie i dziewczynę w jej rytm. Ta spojrzała na nocne niebo i poczuła się szczęśliwa. Tutaj, w jego objęciach, czuła się na swoim miejscu. Serce łopotało jak szalone, a łzy radości same cisnęły się do oczu, ale po prostu czuła się z nim dobrze. To, że ją dotykał, że był tak blisko przyprawiało ją o zawrót głowy, a mimo to czuła się niezwykle spokojna. Było jej błogo, a każda kolejna sekunda napawała ją jeszcze większym szczęściem.
   Piosenka powoli się kończyła, chociaż oboje nie chcieli wypuszczać się ze swoich objęć. Ross otworzył oczy, a Laura westchnęła głęboko.
- Chciałabym ci coś pokazać - oznajmiła i podniosła głowę, żeby spojrzeć w jego piękne, czekoladowe oczy.


***


- Co ty robisz? - zaśmiała się brunetka, widząc, jak Ross wdrapuje się po kamiennych schodkach.
- Tu są dziury wielkości mojej głowy - oburzył się chłopak, stawiając ostrożnie stopę na kolejnym stopniu.
- Koloseum jest stare jak świat, raczej logiczne, że nieźle się wyniszczyło. - Dziewczyna przewróciła oczami i wyciągnęła w jego stronę rękę.
Blondyn szybko ją pochwycił i wszedł jeszcze wyżej.
- Chyba je zrestaurują, nie? - wysapał chłopak.
- Jowisz by chyba zesłał na nich jakąś plagę - zaśmiała się Laura, ciągnąć Rossa dalej.
- Jo… Jowisz?
- Zeus, tłumoku. Jesteś w Rzymie, do cholery, pasowało by znać nieco historię . - Brunetka prychnęła cicho pod nosem.
- Bo ty to niby znasz, tak?
- Oczywiście.
   Byli już na szczycie, a zmęczony Ross mógł wreszcie odsapnął. Rzucił się na ziemię i haustami czerpał powietrza, kiedy Laura wyjmowała z plecaka jakieś rzeczy. Gdy nie oddychał już jak po odwiedzinach w próżni, dziewczyna siedziała na czerwonym kocu, popijając wino z kieliszka i patrząc na bliżej nieokreślony punkt.
- Na co tak patrzysz? - zapytał blondyn i usiadł obok niej. Wziął do ręki pusty kieliszek i wypełnił je winem.
Laura westchnęła i zassała całą dolną wargę. Przyciągnęła kolana jak najbliżej i położyła na nich brodę.
- Kiedyś… dokładnie to dzień przed wyjazdem… - zaczęła, dalej patrząc w punkt przed sobą. - Zrobiłam coś strasznego - dodała wolno, niespiesznie analizując każde słowo. Wielka gula zebrała jej się w głowie i każdy wydawany dźwięk sprawiał jej ból, a mimo to mówiła dalej. - Byłam zła, sporo się tego wszystkiego akumulowało, a ja musiałam się jakoś wyżyć. Po śmierci Luke’a, długo nie mogłam dojść do siebie i jedyne wsparcie widziałam w Antim. On… - załkała, ale złapała oddech i kontynuowała. - Mówił, że to głupie, że będziemy mieli przez to kłopoty, ale ja nie słuchałam. Musiałam to zrobić, przez ten cały czas czułam się jak w amoku, potrzebowałam otrzeźwienia. Nie sądziłam, że pójdzie cała winnica, chciałam myślałam, że trochę poiskrzy i przestanie. Petarda… - Teraz już nie łkała, tylko płakała, trzęsła się i histerycznie łapała oddech, kręcąc głową i wymachując rękoma. - Była tylko jedna. Miała być jedna, ale zapomniałam o tych, które ojciec położył pod Violet, kiedy czekaliśmy na nowy rok. Ja nie chciałam… Nie wiedziałam…
   
   Nie mógł dłużej patrzeć, jak się męczy, mówiąc o tym. Owszem, był zszokowany, ale nie potrafił nie zainterweniować. Przytulił ją do siebie, a histeryczny, przerywany oddech Laury powoli wracał do normy. Wyglądała żałośnie z twarzą we łzach i smutnymi oczami, ale Ross i tak nie mógł oderwać od niej wzroku.
- Nie zależy mi na firmie dlatego, że mam jakąś manię wyższości. Nie chcę kasy - powiedział po chwili milczenia. Kciukiem wyznaczał kółka na jej ramieniu. - Po prostu chcę udowodnić sam sobie, że potrafię sobie radzić. Chcę stanąć na własne nogi, nie być już więcej zależnym od ojca. Po prostu nie chcę się już czuć jak rozkapryszony dzieciak - westchnął.
- Wiem, Ross. Wiem. - Laura złapała dłoń blondyna i mocno ją ścisnęła. - Kiedy to wszystko się stało, przybiegałam tutaj. Całe życie we Włoszech, a dopiero po podpaleniu winnicy byłam tu po raz pierwszy. Poczułam, jak Koloseum dodaje mi sił, odwagi. Nigdy nie czułam się lepiej - wyznała i z zafascynowaniem wpatrywała się w gwiazdy na niebie. - Wiesz, że nigdzie nie ma piękniejszego widoku? - zapytała wskazując podbródkiem niebo.
Ross uśmiechnął się niemo i cały czas wpatrywał się w jej anielską twarz.
- Wiem.

***
Wiem, wiem, wiem, wiem, wiem, wiem, wiem.
Jestem zła, podła, niedobra i w ogóle wszystko na raz.
Ale miałam takiego doła ostatnio, że serio nie miałam sił pisać.
A potem nie mogłam się zabrać.
Co otworzyła m Worlda, wychodziło mi jedno wielkie sranie w banie.
Z tego na górze też nie jestem zadowolona.
Już nawet nie sprawdzam błędów, bo i tak nie da się tego naprawić.
Wydaje mi się, że się wypaliłam, nie sądzicie?
Ta historia jest o wiele bardziej denna i chora niż wcześniej.
Zostało jeszcze tylko kilka rozdziałów do końca, więc na pewno ją dokończę, ale kiedy to się stanie, nie mam zielonego pojęcia.
Praktycznie ryczę, bo kończę historię, która przyniosła mi wiele radości i szczęścia.
Tak, kochani, zbliżamy się nieubłaganie ku epilogowi.
Nie no, ryczę normalnie.
Nie mogę…

No nic, kochani, przepraszam, że tak długo nie dawałam znaku życia.
Kocham was, pamiętajcie o tym :*
~ Alex
(huehuehue, prawie jedną czwartą więcej niż normalnie, huehuehue)
( zaktualizowałam stronkę Bohaterowie)
(LBA jeszcze w tym tygodniu :* )