Hope that you fall in love, and it's hurts so bad ~ Mam nadzieję, że się zakochasz, i że będzie bolało
~ OneRepublic - I lived
Laura rzuciła się na łóżko i zaczęła piszczeć w poduszkę.
Jedno i to samo przekleństwo, powtarzane w jej głowie, sprawiało, że się nieco
uspakajała, ale i tak cały wieczór chodziła podminowana. Teraz, kiedy miała
nadzieję na chwilę spokoju, ktoś znów musiał popsuć jej humor.
- Nie mam bladego pojęcia kim jesteś, ale uwierz, że nie
chcę wiedzieć - wymruczała w poduszkę, słysząc otwierające się drzwi.
- Nawet mnie? - zapytał męski, przepełniony uśmiechem, głos.
- Tak, Max, nawet ciebie. - Brunetka również się
uśmiechnęła, ale nie podniosła głowy.
- Czyli mnie pewnie też nie maż ochoty oglądać - odezwał się
kolejny gość, który również był mężczyzną.
- Ciebie to już w ogóle. - Tym raze, Marano postanowiła
usiąść i uraczyć gości swoim spojrzeniem.
- To ja już w szczególności mogę ci się nie pokazywać -
zachichotała Logan, wyłaniając się zza futryny.
Reachel była wysoka, ale w porównaniu z dwoma, wysokimi jak
dąb, mężczyznami, wyglądała jak karzełek.
- Tak, racja.
Trójka przybyszów powiększyła uśmiechy i rzuciła się na
łóżko młodej Marano.
- No to ten… Całowałaś się z mężem, tak? - zagaiła brunetka,
skubiąc brzeg poduszki.
- Skąd ty…? - Laura wytrzeszczyła oczy i aż zaniemówiła.
Antonio natychmiastowo podniósł czujność i nasłuchiwał jak
rasowa surykatka.
- Że niby co, do cholery?! - Tym razem to blondyn mrugał z
niedowierzaniem. - Wiesz, lubię gościa, no ale… Bez przesady.
- To było… nieznaczące - wyjaśniła dziewczyna. Odchrząknęła
i z większą pewnością mówiła dalej. - Starsi nas widzieli, a chciałam popracować
nad naszą wiarygodnością. Nic więcej.
Max zaśmiał się gorzko.
- Kogo ty próbujesz oszukać, Lau? Podobało ci się.
To nie było pytanie. To było stwierdzenie. I na dodatek
lepiej, niż trafne.
***
Nieznaczące??
Ross złapał za włosy i mocno je pociągnął.
Nieznaczące.
Och, jakże ta malutka brunetka się pomyliła.
Nieznaczące.
Przecież on właśnie chciał jej powiedzieć, że to coś dla niego znaczyło. Nie było nieznaczące.
- No to się stary wkopałeś - mruknął Seth, który w mgnieniu
oka znalazł się obok przyjaciela. - Co ci powiedziała?
- Daj spokój. - Lynch machnął ręką i ruszył w kierunku
kuchni. Oczywiście zaraz za nim truchtał Waters, starający się dogonić
przyjaciela.- Nie gadałem z nią, bo w pokoju była cała ta ich wesoła ferajna. -
Ross przyspieszał kroku, a zaraz za nim, ledwo zipiący, Seth. - Słyszałem
tylko, jak mówiła, że to było nieznaczące.
Czaisz? N I E Z N A C Z Ą C E .
- Thhha.. thaak… Czaj… Osz ty w mordę, kiedy se tak kondychę
wyrobiłeś?
Chłopak szybko pochwycił szklankę w wodą, stojącą na blacie.
Wypił ją w trybie natychmiastowym i już miał nalać sobie więcej, kiedy do
pomieszczenia weszła pani Ellen.
- Dobry wieczór, chłopcy - uśmiechnęła się do nich miło i
zaczęła rozglądać się po blatach. - Emm.. Braliście może stąd szklankę?
Seth momentalnie zesztywniał.
- Nie - rzucił szybko. - Nic nie braliśmy.
Ross zaczął śmiać się pod nosem ,a widząc, że przyjaciel
pokazuje mu ukradkiem środkowy palec, aż się zakrztusił.
- Ross, wszystko w porządku? - zapytała zdezorientowana pani
Marano, poklepując blondyna po plecach.
- Tak, proszę pani.
- Ross… - Ellen obdarowała go karcącym, aczkolwiek uprzejmym
spojrzeniem.
- Mamo - poprawił się z uśmiechem Lynch.
- Przepraszam, ale można wiedzieć, co było w tej szklance? -
wtrącił Seth, starając się ukryć to, że właśnie przechodzi palpitacje serca.
- No, ropuszczałam w niej kapsułki do podlewania winorośli,
a co?
Pani Ellen nie doczekała się odpowiedzi, bo Waters
wystrzelił w kierunku łazienki.
- Wypił? - zaśmiała się pod nosem kobieta.
- Wszyściusieńko - zawtórował jej przyszły zięć. - Ale chyba
nie umrze, prosz… mamo?
Uśmiech pani Marano powiększył się jeszcze bardziej, kiedy
usłyszała ostatnie słowo.
- Nie, co najwyżej może go rozboleć brzuch - zmarszczyła
nos, poczym podeszła do jednej z szafek. - No nic, będę musiała jeszcze raz
rozpuścić te nieszczęsne kapsułki. Leć do Setha.
Tak, jak poleciła mu
Ellen, tak też zrobił. Od razu pobiegł do przyjaciela, który, jak się okazało,
starał się wymusić wymioty.
- Włóż palce najdalej, jak się da - polecił blondyn, widząc
klękającego przed muszlą chłopaka.
- Zamknij się i powiedz coś, co nie ma podtekstu - mruknął
Seth, a następnie zaczął kaszleć jak psychopata.
- Mówię serio - prychnął Lynch. - Połóż palce na języku,
najdalej, jak dasz radę.
- Nienawidzę cię - jęknął żałośnie szatyn, ale jednak
posłuchał rady przyjaciela.
Poskutkowało.
- Ja pierdolę, mam całą rękę w rzygach - oburzył się Seth i
aż się wzdrygnął, patrząc na dłoń.
- Życie, mój drogi. Ludzie mają większe problemy - odparł
niewzruszony Ross.
- Bum - zawołał rozradowany Damiano, wbijając
niespodziewanie do łazienki. - Za pół godziny przyjeżdżają goście, lepiej się
pospieszcie - rzucił i już chciał zamykać drzwi, kiedy przeszkodził mu głos
Rossa.
- Ale chwila, jakie przyjęcie? - Zdezorientowany zmarszczył
brwi i zassał delikatnie dolą wargę.
- No jak to jakie? Zaręczynowe, mój drogi! U nas ślub to
ważna sprawa! - zawołał Radoście mężczyzna. - Za pół godziny widzę was w
ogrodzie ubranych i umytych. - spojrzał na Setha, poczym się skrzywił. - W
szczególności ty, Seth.
Kiedy drzwi się zamknęły, a Watersowi zszokowanie przeszło
na tyle, że był w stanie cokolwiek powiedzieć, rzucił w stronę przyjaciela:
- Masz rację, stary. Ludzie mają większe problemy niż rzygi
na rękach.
***
Stali w czwórkę, wszyscy w garniturach, pod fontanną,
otoczeni sporą grupką osób. Antonio co chwilę witał się z gośćmi, jakby znali
się pod wieków i po kolei przedstawiał przyjaciół. Max znał tylko niektórych,
ale czuł się w tym towarzystwie równie dobrze, jak Wenecci. Natomiast nasza
dwójka nowojorczyków uśmiechała się cały czas, choć nie były to prawdziwe
uśmiechy. Odnosili wrażenie, że są tu niechciani, że nie pasują. Co chwilę
usłyszeli słowa, których nie rozumieli, co chwilę ktoś patrzył na nich,
szeptają coś na ucho innemu „komuś”. Seth wypijał już chyba piątą lampkę wina i
powoli przybywało mu pewności siebie, natomiast Ross, widząc wyczyny podpitego
druha, zaczynał śmiać się w głos. Raz po raz został proszony do tańca, ale za
każdym razem odmawiał. Nigdzie nie było widać natomiast Laury, która od
rozpoczęcia imprezy przepadła jak kamień w wodzie.
- Hej, wiesz może gdzie Lau? - zapytał w końcu Antonia,
który wywiał na parkiecie z Vanessą.
- Jest w winnicy ze starymi przyjaciółmi - wyjaśniła
kobieta, porywając blondasa do tańca. - Daj im trochę czasu, dawno się nie
widzieli.
- Że co proszę? Oni wszyscy siedzą w winnicy, a ja nic o tym
nie wiem? Myślałem, że polazła gdzieś z panem Damiano - oburzył się Antonio i
po chwili ukłonił się nisko Vanessie. -
Przepraszam, miła pani, ale obowiązki wzywają - mruknął i ująwszy jej dłoń,
delikatnie ją pocałował. - Mam nadzieję, że nie dowiedziała się jeszcze o mnie
i Grecie - burknął sam do siebie na odchodne.
- Grecie? Jakaś jego wielka miłość? - Ross przymrużył oczy i
zaśmiał się cicho.
- Niedoszła żona. Zerwała zaręczyny na dzień przed ślubem -
wyjaśniła Vanessa, a mina Rossa zrzedła.
- Jak to, zostawiła? - zmarszczył czoło i spojrzał w stronę,
w którą poszedł Anti. Wyglądał normalnie. Śmiał się, żartował, tańczył, jednocześnie
przeciskając się między ludźmi.
- Normalnie. Znalazła sobie innego i go wystawiła.
Czarnowłosa westchnęła i wetknęła w Wenecciego rozżalone
spojrzenie.
- Lau i Greta się przyjaźniły. Nie aż tak bardzo jak to ich
całe trio, ale mówiły sobie o wielu rzeczach. Choć na pierwszym miejscu i Laury
zawsze byli Luke i Anti, bardzo kochała Gretę. To ona zeswatała ją z Antim -
dodała Van i ścisnęła mocniej ręce szwagra. Przez chwilę milczała, lustrując
dokładnie każdy kawałek jego twarzy. Zbierała się, żeby coś mu powiedzieć, choć
nie do końca wiedziała, jak to zrobić. - Ross… - zaczęła niepewnie.
Wyprostowała ręce i uśmiechnęła się smutno. - Proszę cię, nie zrań mojej małej
siostrzyczki. Ona cię potrzebuje. Nie ważne, czy będziecie razem trzy miesiące,
lata, czy może nawet i całe życie. Nie pozwól, żeby płakała. Nie dopuść, żeby
wróciła do stanu po śmierci Luke’a - załkała żałośnie, ale po chwili wielki
uśmiech wstąpił na jej twarz. - Kocham cię, Ross. Jesteś dla mnie, jak rodzina.
Chciałabym, żeby się wam udało. Tak naprawdę - pociągnęła nosem i wtuliła się w
chłopaka.
- Też bardzo bym tego chciał - szepnął Lynch i przycisnął
Vanessę do siebie.
Spojrzał w górę. Nad
całym ogrodem porozwieszane były na sznurkach białe lampiony, a na długim
stole, przykrytym białym obrusem , rozstawione były świeczki i białe kwiaty,
których gatunku nie umiał określić. Ogólnie na całym przyjęciu przeważała biel.
Białe stroje, dekoracje, światła. Gwiazdy rozświetlały niebo, a księżyc wydawał się być większy niż w Nowym
Jorku. W tle leciała cicha muzyka, ale większość piosenek była po włosku, więc
nie rozumiał ich tekstu. Kiedy wsłuchał się w słowa jednej z nich zorientował
się, że nie jest po włosku lecz po francusku. Kojarzył ją, chociaż nie mógł
przypomnieć sobie ani tytułu, ani autora.
I wtedy pojawiła
się o n a. Ubrana w jasną sukienkę w
kwiatowe wzory, z włosami upiętymi w koka <link>, uśmiechała
się do Antonia i idąc w ich stronę, popijała szampana z butelki. Gdzieś po
drodze zgubiła buty, bo teraz szła na pieszo. Wydawało mu się, jakby światło
księżyca padało na nią i tylko na nią. Od zawsze wiedział, że jest piękna, ale
nigdy nie wyglądała jeszcze piękniej. Lekko wstawiona, gibała się na boki, a
kiedy o mało nie potknęła się o własne nogi, zaczęła się śmiać i był to
najpiękniejszy śmiech, jaki on kiedykolwiek słyszał. Czas zwolnił, a Ross czuł
się jak w jakiejś dennej komedii romantycznej. Wytworne przyjęcie, piękna
kobieta i zakochane spojrzenie zakochanego w niej mężczyzny. Nie obchodziło go
to, że w jego głowie co chwilę przewijało się zakochany. Jedyne, co było warte uwagi to o n a.
Tylko o n a. Tylko na nią chciał patrzeć, tylko jej chciał
słuchać, tylko z nią chciał tańczyć.
- Ross, skarbie - uśmiechnęła się perliście. - Szukałam cię - wyznała i złapała
narzeczonego pod rękę. - Nie mówicie tacie, ale tym razem szampan jest lepszy
od wina.
- I przy okazji szybciej upija - mruknęła Vaness i zabrała
siostrze butelkę. - Pójdę to wyrzucić.
- A ja mam sprawę do Maxa. Zajebał mi, skubany, telefon. -
Antonio zasalutował i, chwiejnym krokiem, ruszył w kierunku kuzyna. (tu polecam
włączyć na play liście A Thousand Years ;) ~ Alex )
- Wyglądasz pięknie - powiedział Ross, na co Laura jeszcze
szerzej się uśmiechnęła.
- Naprawdę? - przygryzła lekko wargę i cofnęła się nieco do
tyłu. - Choć - szarpnęła delikatnie ręką, przyciągając do siebie Rossa. -
Zatańczmy -wyszeptała.
- W końcu to nasze przyjęcie - dodał blondyn, co sprawiło,
że Laura zaśmiała się głośno. Pomyślał, że chciałby, zawsze ją tak rozśmieszać.
- Racja.
Złapała jego dłoń i
położyła ją sobie na biodrze. Przełknął cicho ślinę, a jego serce stanęło.
- Nie uważasz, że to nieco banalne? - zapytała po chwili.
- Hmm? - Tylko na tyle było go stać, kiedy ich twarze
dzieliły zaledwie milimetry.
- Christina Perri - odparła, przewracając oczami. - To jedna
z najbardziej banalnych piosenek na świecie.
- Mnie się tam podoba - rzucił, nadal niepewnie Ross.
Zacisnął palce na
śliskim materiale jej sukienki, a drugą ręką złapał jej dłoń.
- Właściwie, to wolę tak - szepnęła brunetka i oplotła
dłońmi szyję Rossa.
- Tak też może być - zmarszczył nos, kiwając szybko głową.
Oboje uśmiechnęli się jednocześnie i skupili się na tańcu.
Chociaż może nie tyle na tańcu, ile na byciu jak najbliżej siebie. Laura oparła
głowę na piersi Rossa, a ten swoją brodę na czubku jej głowy. Przymknął oczy i
wsłuchiwał się w piosenkę, kołysząc siebie i dziewczynę w jej rytm. Ta
spojrzała na nocne niebo i poczuła się szczęśliwa. Tutaj, w jego objęciach, czuła
się na swoim miejscu. Serce łopotało jak szalone, a łzy radości same cisnęły
się do oczu, ale po prostu czuła się z nim dobrze. To, że ją dotykał, że był
tak blisko przyprawiało ją o zawrót głowy, a mimo to czuła się niezwykle
spokojna. Było jej błogo, a każda kolejna sekunda napawała ją jeszcze większym
szczęściem.
Piosenka powoli się
kończyła, chociaż oboje nie chcieli wypuszczać się ze swoich objęć. Ross
otworzył oczy, a Laura westchnęła głęboko.
- Chciałabym ci coś pokazać - oznajmiła i podniosła głowę,
żeby spojrzeć w jego piękne, czekoladowe oczy.
***
- Co ty robisz? - zaśmiała się brunetka, widząc, jak Ross
wdrapuje się po kamiennych schodkach.
- Tu są dziury wielkości mojej głowy - oburzył się chłopak, stawiając
ostrożnie stopę na kolejnym stopniu.
- Koloseum jest stare jak świat, raczej logiczne, że nieźle
się wyniszczyło. - Dziewczyna przewróciła oczami i wyciągnęła w jego stronę
rękę.
Blondyn szybko ją pochwycił i wszedł jeszcze wyżej.
- Chyba je zrestaurują, nie? - wysapał chłopak.
- Jowisz by chyba zesłał na nich jakąś plagę - zaśmiała się
Laura, ciągnąć Rossa dalej.
- Jo… Jowisz?
- Zeus, tłumoku. Jesteś w Rzymie, do cholery, pasowało by
znać nieco historię . - Brunetka prychnęła cicho pod nosem.
- Bo ty to niby znasz, tak?
- Oczywiście.
Byli już na
szczycie, a zmęczony Ross mógł wreszcie odsapnął. Rzucił się na ziemię i
haustami czerpał powietrza, kiedy Laura wyjmowała z plecaka jakieś rzeczy. Gdy
nie oddychał już jak po odwiedzinach w próżni, dziewczyna siedziała na czerwonym
kocu, popijając wino z kieliszka i patrząc na bliżej nieokreślony punkt.
- Na co tak patrzysz? - zapytał blondyn i usiadł obok niej.
Wziął do ręki pusty kieliszek i wypełnił je winem.
Laura westchnęła i zassała całą dolną wargę. Przyciągnęła
kolana jak najbliżej i położyła na nich brodę.
- Kiedyś… dokładnie to dzień przed wyjazdem… - zaczęła,
dalej patrząc w punkt przed sobą. - Zrobiłam coś strasznego - dodała wolno,
niespiesznie analizując każde słowo. Wielka gula zebrała jej się w głowie i
każdy wydawany dźwięk sprawiał jej ból, a mimo to mówiła dalej. - Byłam zła, sporo
się tego wszystkiego akumulowało, a ja musiałam się jakoś wyżyć. Po śmierci
Luke’a, długo nie mogłam dojść do siebie i jedyne wsparcie widziałam w Antim.
On… - załkała, ale złapała oddech i kontynuowała. - Mówił, że to głupie, że
będziemy mieli przez to kłopoty, ale ja nie słuchałam. Musiałam to zrobić,
przez ten cały czas czułam się jak w amoku, potrzebowałam otrzeźwienia. Nie
sądziłam, że pójdzie cała winnica, chciałam myślałam, że trochę poiskrzy i
przestanie. Petarda… - Teraz już nie łkała, tylko płakała, trzęsła się i
histerycznie łapała oddech, kręcąc głową i wymachując rękoma. - Była tylko
jedna. Miała być jedna, ale zapomniałam o tych, które ojciec położył pod
Violet, kiedy czekaliśmy na nowy rok. Ja nie chciałam… Nie wiedziałam…
Nie mógł dłużej
patrzeć, jak się męczy, mówiąc o tym. Owszem, był zszokowany, ale nie potrafił
nie zainterweniować. Przytulił ją do siebie, a histeryczny, przerywany oddech
Laury powoli wracał do normy. Wyglądała żałośnie z twarzą we łzach i smutnymi
oczami, ale Ross i tak nie mógł oderwać od niej wzroku.
- Nie zależy mi na firmie dlatego, że mam jakąś manię
wyższości. Nie chcę kasy - powiedział po chwili milczenia. Kciukiem wyznaczał
kółka na jej ramieniu. - Po prostu chcę udowodnić sam sobie, że potrafię sobie
radzić. Chcę stanąć na własne nogi, nie być już więcej zależnym od ojca. Po
prostu nie chcę się już czuć jak rozkapryszony dzieciak - westchnął.
- Wiem, Ross. Wiem. - Laura złapała dłoń blondyna i mocno ją
ścisnęła. - Kiedy to wszystko się stało, przybiegałam tutaj. Całe życie we
Włoszech, a dopiero po podpaleniu winnicy byłam tu po raz pierwszy. Poczułam,
jak Koloseum dodaje mi sił, odwagi. Nigdy nie czułam się lepiej - wyznała i z
zafascynowaniem wpatrywała się w gwiazdy na niebie. - Wiesz, że nigdzie nie ma
piękniejszego widoku? - zapytała wskazując podbródkiem niebo.
Ross uśmiechnął się niemo i cały czas wpatrywał się w jej
anielską twarz.
- Wiem.
***
Wiem, wiem, wiem,
wiem, wiem, wiem, wiem.
Jestem zła, podła,
niedobra i w ogóle wszystko na raz.
Ale miałam takiego doła
ostatnio, że serio nie miałam sił pisać.
A potem nie mogłam
się zabrać.
Co otworzyła m
Worlda, wychodziło mi jedno wielkie sranie w banie.
Z tego na górze też
nie jestem zadowolona.
Już nawet nie
sprawdzam błędów, bo i tak nie da się tego naprawić.
Wydaje mi się, że się
wypaliłam, nie sądzicie?
Ta historia jest o
wiele bardziej denna i chora niż wcześniej.
Zostało jeszcze tylko
kilka rozdziałów do końca, więc na pewno ją dokończę, ale kiedy to się stanie,
nie mam zielonego pojęcia.
Praktycznie ryczę, bo
kończę historię, która przyniosła mi wiele radości i szczęścia.
Tak, kochani,
zbliżamy się nieubłaganie ku epilogowi.
Nie no, ryczę
normalnie.
Nie mogę…
No nic, kochani,
przepraszam, że tak długo nie dawałam znaku życia.
Kocham was,
pamiętajcie o tym :*
~ Alex
(huehuehue, prawie
jedną czwartą więcej niż normalnie, huehuehue)
( zaktualizowałam stronkę Bohaterowie)
(LBA jeszcze w tym tygodniu :* )
Cudowny rozdział!
OdpowiedzUsuńTy się wypaliłaś? Ty? Nie no weź przestań. Rozdział jak zawsze wyszedł ci genialnie. Raura taka słodka. Niech już sobie wyznają swoje uczucia. Już nie mogę doczekać się ich ślubu.
Czekam na next. :*
Nie wypaliłaś się,
OdpowiedzUsuńrozdział jest extra! :)
Weny życzę
Udanej niedzieli :*
Niesamowity rozdział! Wcale nie jest zły, jest po prostu genialny! Świetnie piszesz i nie przestawaj! :*
OdpowiedzUsuńOczywiście czekam na szybkiego nexta!
Pozdrawiam! :)
JESTEM! JESTEM! KOMENTUJĘ JAKO OSTATNIA!
OdpowiedzUsuńW końcu to przeczytałam. Boze, nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę. Planowałam to zrobić 42425644 razy wcześniej.
Rozdział jest super. Naprawdę.
Tylko mi tu nie płacz.
Buziaczki <3
Świetny < 3
OdpowiedzUsuńI nie, nie wypaliłaś się i masz mi tu dalej pisać!
Jak ja nie moge się doczekać, aż oni wyznają sobie uczucia i wezmą ślub:)
Czekam na nexta!
Pozdrawiam :*
Twoja Czekoladka ♥
Super rozdział :*
OdpowiedzUsuńNic dodać, nic ująć.
Czekam na next ♡
Nie wypaliłaś się. Masz niesamowity talent. Każsy rozdział jest genialny :). Kocham twojego bloga. Dawaj szybko nexta :*.
OdpowiedzUsuńO JA PIERDZIULE!!! Ale cudo! Tak strasznie przyjemnie mi się to czytało. Nie znam się, ale mi się ani trochę nie wydaje, że się wypaliłaś. I już doła łapię kiedy sobie pomyślę, że to prawie koniec opowieści. To akie przykre. Czytam tę opowieść chyba... Prawie od początku. Prawie. I aż mi się serce kraja jak sobie pomyślę, że niedługo już nie będę miała po co wpadać na tego bloga, a tym bardziej wyczekiwać nexta. Przykre, ale cieszę się, że mogę cieszyć się tą opowieścią. Rozdział bardzo mi się podobał, zwłaszcza te zabawne momenty, wtedy mi się naprawdę mordka szczerzyła.
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta <3
Czekam na next z niecierpliwością. Mam nadzieję że szybko się pojawi. Olga.
OdpowiedzUsuń