Experience is the name that everyone gives to his mistakes. ~
Doświadczenie – nazwa jaką nadajemy naszym błędom.Oscar Wilde
Mieszkańcy Nowego Jorku witali już kolejny miesiąc w swoim życiu. Kolejna zima, kolejny grudzień, kolejny dzień, godzina, sekunda, chwila. Kolejna, ale nie taka sama. Nic nigdy nie jest takie samo. N i g d y. Często o tym zapominamy zatracając się w rutynie, ale nawet ona codziennie się zmienia. Nie zauważamy tego. Jesteśmy zbyt zabiegani, zbyt pochłonięci pracą nad lepszą przyszłością, a przecież nie potrafimy stworzyć czegoś, co będzie, bez tego, co jest teraz. Nie musimy pracować nad naszym życiem za kilka lat, skoro nie umiemy tego zrobić z tym, które jest teraz. Bo przyszłość nigdy nie będzie nic znaczyła bez teraźniejszości.
Rolety zawieszone, drzwi zamknięte, w uszach słuchawki, z których leciała spokojna i wytonowana muzyka. To wszystko wydaje się idealnymi warunkami do odpoczynku, ale nie dla niej. Dziewczyna przekręcała się z boku na bok próbując wymyślić wyjście z tej trudnej sytuacji. To wszystko ją już przytłaczało. Miało być tak pięknie. W jej planach było skończenie szkoły, dobra praca, dom, rodzina. Nie studia, mała kawalerka, którą dzieli z przyjaciółką i praca w barze, wisząca na włosku. Trzeba było tego nie robić. Chciałaś się usamodzielnić? To teraz masz tą swoją samodzielność! - karciła ją podświadomość i obnażała za wszystko, co wydarzyło się w jej życiu. Miała wszystko. Zaczynając od porcelanowych lalek i kończąc na zapewnionej, stabilnej przyszłości. To dlaczego z tego zrezygnowała? Dlaczego nie chciała z tego skorzystać?
W końcu zrezygnowała z dalszych prób zaśnięcia i usiadła po turecku na swoim małym łóżku. Rozejrzała się dookoła. Jej pokój był mały i ciasny. Średniej wysokości ława zamiast biurka, drewniana komoda, zastępująca szafę i stary, brudny dywan. To wszystko co znajdowało się w pomieszczeniu. Jego ściany, pokryte tapetą w kwiaty, która co kilka centymetrów była zdarta, ubrudzone były plamami po kawie. Drzwi, które ledwo się trzymały zawiasów nie zapewniały jej bezpieczeństwa i dobrze o ty wiedziała. Przede wszystkim dlatego, że wyjściowe wyglądały tak samo.
Wstała z materaca, którego na pewno nie można było określić "miękki" i położyła bose stopy na niemiłym, czerwonym dywanie. Pojedyncze nitki, które z niego wystawały oplątały kawałki szkła, druty i inne nieprzyjemne rzeczy. Dziewczyna syknęła z bólu czując pod nogą potłuczoną butelkę po winie. Nie zważała na to jednak dłużej i powolnym krokiem podeszła do drzwi. Przekręciła w nich kluczyk i słysząc trzask nacisnęła na klamkę. Już po chwili mogła chodzić po drewnianych panelach w salono-kuchnio-przedpokoju bez obawy o uszkodzenie odnóży. Zapukała do pokoju przyjaciółki i po usłyszeniu stłumionego "proszę" weszła do jej królestwa.
- Hej, Lau, co jest? - zapytała blondynka ochrypłym głosem, co zdradzało, że przed chwilką się obudziła.
- Nic, po prostu... - westchnęła szatynka i spuściła głowę - Nie wiem, co mam zrobić. Grozi mi wyrzucenie ze szkoły i pracy i na dodatek ta eksmisja... To mnie przerasta. Musimy coś wymyślić, bo inaczej skończymy na ulicy - oznajmiła, po czym położyła się obok przyjaciółki.
Razem leżały na mały, ciasnym łóżku, które niczym nie różniło się od tego w pokoju Laury. Ich złączone dłonie, położone na twardym i niewygodnym materacu wydawały się być nienaturalnie blade. Jedna w powyciąganym, o wiele za dużym swetrze, a druga w grubej, zniszczonej bluzie. W mieszkaniu, które wynajmowały nie było ogrzewania, a zima coraz mocniej dawała o sobie znać. Z każdym dniem młode kobiety musiały radzić sobie z coraz to nowymi przeciwnościami, które los stawiał na ich drodze. Tak naprawdę jedyne, co miały to siebie nawzajem. Jedną, jedyną przyjaciółkę, która zawsze mogła pomóc. Nie była to nigdy przyjaźń polegająca na czułych słówkach, obgadywaniu chłopców i wspólnym spędzaniu czasu na zakupach. Ta przyjaźń polegała na czymś zupełnie innym. Na problemach. Jedna z nich wpadała w kłopoty, a druga musiała ją wyciągać. Nie, nie musiała. C h c i a ł a. Dziewczyny akceptowały siebie od początku do końca. Każda z nich miała swoje wady, ale im to nie przeszkadzało. Mogły być po prostu sobą.
- Wiesz, że jutro, to znaczy dziś, kolejny protest? - zapytała szatynka, na co ta druga skinęła niezauważalnie głową ślepo wpatrując się w sufit.
- W tej firmie Lynchów? - upewniła się.
- Tak, w tej. - dziewczyny jednocześnie zmieniły swoją pozycję na siedzącą i niemrawo się uśmiechnęły.
- Obiecaj, ze to już ostatni raz. Jestem tym wszystkim zmęczona- wyznała Reachel i ziewnęła cicho.
- Ja też...
W domu Lynchów panowała napięta atmosfera. Każdy chodził cicho i omijał z dala gabinet Marka, w którym mężczyzna przebywał razem z najmłodszym synem. Nikt nie odważył się nawet zawołać ich na obiad, który rodzina zjadła od niechcenia, a po skończonym posiłku każdy poszedł w swoją stronę. W tym czasie pan domu odbywał z blondynem bardzo poważną rozmowę mającą na celu wyjaśnienie kilkomiesięcznego konfliktu między nimi.
- Jeśli dobrze zrozumiałem, to przez twoje widzimisię mam zaprzestać rodzinnej tradycji, tak? - upewnił się 48-latek.
- No... Można tak powiedzieć - młody Lynch przygryzł dolną wargę i zacisnął powieki czekając na reakcję ojca, która, według niego, miała być wybuchowa. Jednak nie słysząc żadnych obelg, niemiłosiernie ciśniętych w jego stronę powoli pozwolił swojej twarzy powrócić do normalnego stanu.
- Wiesz, że jesteś głupi? - zapytał mężczyzna kładąc ręce na biurku i patrząc na syna z nieudawaną powagą.
- C-c-o? - wydukał zdziwiony chłopak, a oczy same mu się powiększyły.
- Szczerze, to nie wierzę, ze spłodziłem coś takiego - prychnął Mark i po chwili zawołał swoją żonę, która niezwłocznie pojawiła się w pomieszczeniu.
- Wołałeś mnie skarbie? - uśmiechnęła się uroczo do męża, a synowi pokazała kciuk do góry.
- Ty jesteś pewna, że nie podmienili go w szpitalu, bo ja śmiem wątpić, że to - wskazał na zaszokowanego blondaska - jest robotą tego - tu pokazał na siebie i żonę i posłał zdruzgotanemu chłopakowi, siedzącemu na przeciwko przesłodzony uśmieszek.
- Własny ojciec się mnie wyrzeka, świetnie! - fuknął załamując ręce i czekając na odpowiedź mamy. Nie zetknął się jednak z żadnym dźwiękiem, który mógł wydobyć się z jej ust i spojrzał na nią błagalnie - Mamo!
Kobieta natomiast śmiała się cicho próbując nie wybuchnąć, ale gdy usłyszała słowa brązowookiego młodzieńca w miarę się uspokoiła.
- Emm... Tak synku, jesteś, bezsprzecznie, owocem miłości mojej i ojca - odparła podchodząc do syna, po czym mocno się do niego przytuliła. Ten natomiast zrobił zniesmaczona minę i bezgłośne "Bleee"
- Ty wiesz, że ta hydra chce przejąć firmę przed ślubem? To niezgodne z wieloletnią...
- Wieloletnią, obowiązującą w naszej rodzinie od setek lat i słuszną tradycją - wtrącił blondyn zniżając głos i parodiując przy tym ojca, który natomiast zabijał go wzrokiem..
- Dokładnie - wycedził przez zaciśnięte zęby i wyjął z szafki pod biurkiem plik papierów.
- Czy to dokumenty od udziałów w firmie? - blondasek rozpromienił się w mgnieniu oka i wzrokiem zaczął błądzić po znaczkach, które znajdowały się na białych kartkach.
- Nie. Twoje zwolnienie. Jeśli się nie ogarniesz, to będzie wreszcie podpisane - odparł z grobową miną pan Lynch.
- Mark, chyba trochę jednak...
- Nie, Stormie, nie przesadzam - przerwał żonie i dalej ciągnął swoją wypowiedź, tyle że teraz na stojąco - Mam już dość twojego zachowania i tych wszystkich obruszeń z twojej strony, synu. Jeżeli się nie ogarniesz nie masz już po co przychodzić jutro do pracy - zakończył i wyszedł z gabinetu trzaskając drzwiami.
Chłopak wziął do ręki dokumenty i rzucił wzrok na wielki napis ZWOLNIENIE na samym jego wstępie, po czym przełknął głośno ślinę.
******
Blondyn siedział właśnie w pracy i kończył sporządzać wykres dochodów firmy z ostatniego miesiąca, kiedy do jego biura weszła starsza siostra. Wysoka blondynka z czekoladowymi tęczówkami i o przyjaznych rysach twarzy, które idealnie oddawały jej charakter, usiadła na małej kanapie naprzeciwko biurka, za którym siedział, pochłonięty pracą brat i spojrzała na niego bystrzej.
- Kiedy wreszcie odpuścisz? - zapytała prosto z mostu nie ukrywając irytacji, jaką sprawiała jej lekceważąca postura Rossa.
- Ze ślubem? - upewnił się nie odrywając wzroku od klawiatury.
- Nie, z firmą. Przecież oboje dobrze wiemy, że ci na niej nie zależy, to czemu tak strasznie o nią walczysz? - blondynka wstała z miejsca i powolnym krokiem doszła do chłopaka, który zdawał się nie przejmować jej obecnością.
- Po prostu chcę ją przejąć, czy to coś złego, że staram się usamodzielnić?
- A mógłbyś wreszcie sensownie odpowiedzieć, a nie zadawać jeszcze więcej pytań?
- Przed chwilą sama to zrobiłaś - uśmiechnął się do niej triumfująco i na chwilę oderwał się od pracy, by móc spojrzeć na młodą Lynch - Rydel, dobrze wiesz, że nigdy nie uda mi się do czegoś dojść, jeśli nie przejmę tej przeklętej firmy. Chociażby założyć rodzinę - rzucił smutno i powrócił do wpisywania liczb w komputerowej klawiaturze.
- Och, Rossy, co się z tobą stało. Wolałam, jak byłeś tym niewyżytym nastolatkiem, niż poważnym biznesmenem - westchnęła Ryd i wróciła na sofę.
- Życie...
- Żadne życie mój drogi, bo to nie jest życie. - przerwała bratu - Nie możesz całymi dniami przesiadywać w biurze i od czasu do czasu wychodzić tylko na piwo z Sethem. Tobie potrzebny jest ktoś, kto wyrwie cię z tej rutyny i pokaże co to znaczy żyć. Ross, do cholery spójrz na mnie, jak do ciebie mówię! - wrzasnęła tak głośno, że było ją słychać w całym biurze, a mimo to osobnik, do którego owe słowa kierowała nadal niewzruszony siedział za biurkiem, tylko tym razem zamykając klapę srebrnej Toshiby.
- Będziesz się w swatkę bawiła? - zapytał kpiąco.
- A nawet jeśli, to co? - dziewczyna spojrzała na niego z wymuszonym uśmiechem i podniosła jedną brew do góry.
- Nico. Po prostu byłem ciekaw - odparł ze stoickim spokojem i dosiadł się do blondyny.
- Chciałbyś kogoś znaleźć, nie? - siostra spojrzała na niego ciepłym wzrokiem, a gdy nie usłyszała żadnego odzewu z jego strony mocno go przytuliła. - Miłość rośnie powoli braciszku. I to jest w niej najpiękniejsze. Znajdziesz kiedyś tą jedyną, choć możesz nie wiedzieć, że to ta - rzuciła potrząsając lekko bratem.
- A jeśli już ją znalazłem?
- To prędzej, czy później znów się spotkacie. Ale cały sens w tym, żeby nie spieprzyć tej szansy, którą daje ci los.
- Tylko, że ja mam dar do pieprzenia rzeczy, wiesz? - zaśmiał się krótko, a brązowooka mu zawtórowała.
Oboje siedzieli na beżowej sofie wtuleni w siebie, jak małe dzieci szukające odrobiny ciepła u swojego rodzeństwa. Uwielbiali te chwile, kiedy mogli choć na chwilkę oderwać się od tej szarej rzeczywistości i po prostu stać się znów małym dzieckiem. Nie musieli się wtedy przejmować dorosłym życiem. Nie myśleli o tym, ile umów jest do podpisania, dni do przepracowania, pieniędzy, aby się utrzymać. Nie musieli, bo znów czuli się niczym nic nie wiedzące o brutalności dzisiejszego świata, czterolatki. Czasami ludzie zbyt przejmują się swoją dojrzałością i odpowiedzialnością, jaką się ich obarcza i nie dostrzegają uciechy w niczym. A przecież każdy zasługuje na chwilę odpoczynku, wytchnienia. Nie musimy ciągle gnać przed siebie. Obejrzyjmy się czasem za siebie. To nasza przeszłość nas buduje, to dzięki niej jesteśmy, jacy jesteśmy i nie możemy się jej wypierać. Wręcz przeciwnie. Powinniśmy częściej do niej wracać. Wspominać beztroskie chwile, jakie dało nam dzieciństwo. Przypomnieć sobie, jaki problem tworzył dla nas wybór koloru zabawki, a jaką radość głupi tort czekoladowy. Dlaczego ludzie jadąc samochodem wpatrują się ślepo w szybę i rozmyślają o wszystkim, tylko nie o tym, jak za tą szklaną powłoką jest pięknie? Licząc drzewa podczas jazdy nie zastanawiamy się, że ktoś kiedyś musiał je posadzić, a ono rosło i rosło, aż w końcu stało się piękną rośliną. Nie, nas obchodzi tylko to, ile czasu zostało do końca podróży. Nie czerpiemy radości z tego, co się dzieje podczas jej trwania, ponieważ jesteśmy zbyt zaaferowani jej celem.
- Co u Ella? - zagaił nagle blondyn.
- Dobrze. Zastanawia się, jaki kolor krawatu ma włożyć na ślub - zaśmiała się Delly głaszcząc brata po blond czuprynie.
- W końcu to wasz ślub. Musi jakoś wyglądać - odparł uśmiechając się do niej promieniście.
- Racja. Wystarczy, ze oświadczył się w różowym w flamingi - blondyna wybuchnęła szczerym i niepohamowanym śmiechem przypominając sobie dokładnie ten, bardzo ważny dla niej, dzień.
- Zdejmij ten krawat, idioto - Lynch uśmiechnęła się do klęczącego przed nią bruneta.
- Jeśli powiesz "Tak", to go zdejmę - oświadczył pewny siebie chłopak i podniósł czerwone pudełeczko na wysokość dłoni młodej kobiety.
- To podchodzi pod szantaż - uświadomiła mu.
- Oj tam, oj tam. To...
- Tak - wypłakała i złożyła na ustach ukochanego czuły pocałunek, po czym na jej palcu zalśnił mały brylancik.
- Ale musisz przyznać, że pomyślał o wszystkim. Gdybyś zaprzeczyła nie zdjąłby krawatu - przyznał blondyn, który również przypomniał sobie widok przyszłego szwagra w, jakże gustownym, przyodzieniu.
- Racja. Ale i bez tego bym się zgodziła - oznajmiła, po czym przeniosła wzrok na złoty pierścionek. - Jak będziesz się kiedyś oświadczał, to musisz zabrać Ella na zakup biżu. Ma gust - blondyna poklepała brata po barku i wstała z miękkiej kanapy.
- Śmiem wątpić w prawdopodobieństwo tego zdarzenia - odrzekł z widocznym grymasem.
- Każdy kiedyś będzie musiał stanąć przed tym zadaniem - brązowooka pocałowała brata w policzek i wyszła z pokoju.
- Trzeba było zostać księdzem - szepnął blondyn sam do siebie i podszedł do biurka, z którego zabrał plik dokumentów, po czym skierował się do biura przyjaciela.
Chłopak przekręcił klucz w mahoniowych drzwiach i obracając się na pięcie spojrzał na tętniącą życiem firmę. W różnych jej zakamarkach można było dostrzec uśmiechniętych od ucha do ucha pracowników. Każdy cieszył się z pracy w tym miejscu. Atmosfera tu była zawsze pogodna i radosna. Nikt nie wtrącał się w nieswoje strawy i chętnie wykonywał swoje zadania. To właśnie dodawało miejscu niesamowitego uroku. Blondyn poszedł przed siebie i mijając sekretarkę rzucił w jej stronę klucze od gabinetu mówiąc przelotne "Schowaj". Żwawym krokiem ruszył w dalszą drogę. Mijając gabinet ojca postanowił na chwilę do niego wstąpić i wyjaśnić sprawę jego zwolnienia. Wszedł do pomieszczenia z sercem na ramieniu.
- Tato... - zaczął, ale nie usłyszał żadnej odpowiedzi.
Pokój był pusty. Żadnej żywej duszy, prócz niego. Chłopak zauważył na biurku żółtą karteczkę i szybko przechwycił ją w swoje dłonie.
Wyjechałem do Włoch, wrócę późnym wieczorem.
Masz szansę się wykazać, może jednak nie jesteś taki głupi, jak mi się wydaje i zasługujesz na tą firmę. Zobaczymy.
~ Tata, czyli Mark Lynch
Mina młodego mężczyzny po przeczytaniu wiadomości nie różniła się niczym od tej, którą robi dziecko po dostaniu lizaka. Jednym słowem jego twarz połowicznie zajmował wielki uśmiech.
W podskokach ruszył w stronę biura przyjaciela. Gdy dotarł do celu wszedł bez pukania i rzucił się na duży fotel, stojący w kącie pomieszczenia.
- Tata w plenerze? - zapytał zaaferowany pracą brunet.
- Dał mi szansę - wyjaśnił ucieszony blondyn i westchnął głośno - Dobra, trzeba się ogarnąć - rzucił sam do siebie i podniósł się z miejsca w trybie natychmiastowym.
- Będziesz miał szansę pokazać, na co cię stać, Lynch - Waters uśmiechnął się pod nosem i przerzucił wzrok z komputerowego ekranu na przyjaciela.
- Jak to...
- Na zewnątrz urządzają protest - przerwał, tłumacząc blondynowi.
- Nie, tylko nie protestanci... - Ross jęknął niezadowolony i zrobił skwaszoną minę - I ja muszę...
- Tak kochany, musisz pogadać z przywódcami. A z tego, co wiem, ta grupa ma najbardziej nieugiętego.
- Szacun. Chłop musiał ciężko pracować na stanowisko.
- Bardzo ciężko.
- Dobra, ja będę się zbierać. Idę przemówić do rozumu tym nierozgarniętym dzieciom - oznajmił blondyn, po czym wyszedł z pokoju.
Skierowawszy się w stronę wyjścia z budynku przeklinał w myślach swoje, fatalne położenie. Jeśli jego ojciec dowiedziałby się o proteście mógłby naprawdę wyrzucić syna z pracy.
Z wieszaka zabrał kurtkę, po czym wkładając ją wyszedł już na chodnik. Chuchnął, przez co wokół niego rozpościerała się odrobina białej pary ( nie wiem, jak inaczej to nazwać. Dym, to chyba złe określenie ~ Di ) i przetarł o ręce o siebie. Następnie rozejrzał się dookoła. Jego uwagę przykuła grupa ludzi, która wymachiwała w powietrzu plakatami w tygrysie wzory. Od razu zrozumiał przyczynę zbiegowiska i nie tracąc ani minuty dłużej, podążył w stronę owej grupy.
- Pozwólcie tygrysom żyć dłużej!!! - krzyczał ktoś spośród tłumu.
Pewnie przywódca - pomyślał chłopak i przyspieszył kroku. Przecisnął się pomiędzy osobami wrzeszczącymi Ratujmy tygrysy, One też chcą żyć i stanął w końcu przed organizatorami zdarzenia. Mina mu zrzedła, gdy zobaczył na ławce dwie, młode dziewczyny. Brunetkę i blondynkę, które wykrzykiwały do megafonów różnego typu hasła. Potrząsnął głową, powracając przy tym do rzeczywistości.
- Hej, hej, hej - krzyknął, skupiając na sobie uwagę zebranych. - Dziękujemy za tak liczne zainteresowanie naszą firmą, ale musimy niestety prosić o wasze rozejście się - oświadczył patrząc na dwie kobiety, które w tym momencie zabijały go wzrokiem. Przełknął cicho ślinę,co zauważyła brunetka i uśmiechnęła się triumfująco.
- Jeśli spełnicie nasze żądania - jej melodyjny i aksamitny głos dotarł do uszu chłopaka i po chwili przypomniał sobie, skąd ją zna.
- Kelnerka! - uradował się, ale spostrzegając, że powiedział to zbyt głośno lekko się zarumienił.
- Tak, jak mówiłam. Musicie spełnić nasze żądania - powtórzyła, tym razem bez użycia megafonu.
- Jak masz na imię, hę? Może pogadamy, w biurze mam kawałek ciasta...
- Macie zaprzestać zabijania niewinnych tygrysów - przerwała nie zwracając uwagi na próby załagodzenia sytuacji ze strony chłopaka.
- Dobrze. Omówimy to przy kawie - zaproponował blondyn wystawiając w jej stronę rękę, aby pomóc jej zejść z ławki.
Brunetka popatrzyła na niego kpiąco, ale po chwili odwróciła wzrok, wracając do wykrzykiwania haseł wraz z do tej pory milczącą, blondyną.
- Błagam was. Bardzo mi zależy, żebyście ich uciszyły - Lynch spojrzał na nie z zażenowaniem i o mało nie padł na kolana.
- Laura pójdzie z tobą uzgodnić wszystko - poinformowała blondynka, przez co spotkała się z rozczarowanym i zdziwionym wzrokiem przyjaciółki.
- A może Reach pójdzie - zaproponowała wzruszając lekko brwią.
- Nie. Ty masz lepszą gadanę - oświadczyła blondynka i skutecznie uciszyła zebranych.
- Ale bez żadnych numerów. Kant wyczuję na kilometr - uprzedziła brunetka i korzystając z pomocy Lyncha ruszyła w stronę drzwi.
- W co ja się wpakowałem? - szepnął chłopak sam do siebie.
*****
- Więc... Co pan proponuje? - zaczęła brunetka typowo biznesowym tonem.
- Jak masz na imię? - blondyn nie zwracał uwagi na jej próby przeprowadzenia iście poważnej rozmowy i przesunął w jej stronę niebieski kubek w białe kropki, w którym znajdowała się gorąca kawa.
- Ja mówię poważnie. Nie będę się z panem spoufalała. Zależy mi tylko i wyłącznie na zakończeniu sprawy - odrzekła pewnie dziewczyna.
- Ale ja nie chcę się zachowywać jak mój ojciec i poprowadzić z t o b ą normalną rozmowę - chłopak zrobił nacisk na trzecie od końca słowo, uściślając tym charakter, w jakim ma przebiegać rozmowa.
- Laura Marano - rzuciła od niechcenia.
- Ross Lynch. Miło poznać - wyciągnął w jej stronę dłoń, ale ta tylko spiorunowała go wzrokiem. - Emm... Jakie masz wykształcenie, Lauro? - zagaił
- Lau. Klasa Omnibusów, a aktualnie studia - odparła oschłym tonem i pochwyciła w swoje dłonie kubek.
- Omnibus i dalej studiujesz? Po co? - chłopak podniósł do góry obie brwi i również zabrał z biurka swoja kawę.
- Nie wszystkim się w życiu udaje, pa... Ross - Marano była widocznie niezadowolona z przebiegu rozmowy, czego nie można było powiedzieć, o blondynie. Z wielkim zaciekawieniem przyglądał się młodej kobicie. Jej paznokciom, które stukały o biurko, włosom, które co chwilę musiała zdmuchiwał z oczu, pełnym ustom, które co chwilę przygryzał rząd, śnieżnobiałych zębów, oczom, które błądziły po pomieszczeniu i noskowi, który co chwilę zabawnie się marszczył.
- Racja. Nie każdy ma szczęście - odrzekł z poważną miną, co zbiło trochę z tropu dziewczynę.
- To nie kwestia szczęścia - uściśliła, gdy była już zdolna, do jakiejkolwiek, adekwatnej odpowiedzi.
- Mam dla ciebie propozycję. Niedawno z pracy odszedł mój asystent. Co ty na to, żeby zająć jego miejsce w zamian za zaprzestanie zabijania tych waszych tygrysów ? - zaproponował z wielkim uśmiechem na ustach.
Laura podniosła wzrok ze swoich butów, na jego rozpromienioną twarz i ciągle będąc w niemałym szoku otworzyła usta, aby coś powiedzieć. Nie zrobiła tego jednak, tylko przyjrzała się bystrzej mężczyźnie.
- Czego ty ode mnie chcesz? - odezwała się z frustracją. Drażniła ją postawa blondyna. Nie brał na poważnie ich rozmowy, a teraz miała wrażenie, jakby sobie z niej kpił. Irytacja rosła w niej z każdą chwilą i o mało nie wybuchła zadając mu to pytanie.
- Jestem w życiowym dołku. A coś mi się wydaje, że oboje możemy sobie pomóc - wyjaśnił spokojnie, przez co Marano nieco wytonowała. Wzięła jeden, głęboki wdech i powiedziała:
- Czyli mam rozumieć, że proponujesz mi pracę, zerwanie się ze studiów, możliwość zaczęcia wszystkiego od nowa i jeszcze spełnisz moje, to znaczy nasze żądania?
- Na to wygląda.
~*~*~*~*~
Hejka miśki! Jak rozdział? Podoba się? Ich pierwsze spotkanie miałam odłożyć trochę w czasie, ale wykalkulowałam, że jeśli to zrobię, blog przeciągnie się w nieskończoność. Mam już ogólny zamysł, co, jak, gdzie i kiedy, ale należy to wszystko jeszcze nieco podszlifować. Rozdziały tutaj planuję nieco dłuższe, niż na poprzednim, więc będą się pojawiały raz w tygodniu, ale nieregularnie. Do tego muszę pociągnąć jeszcze tamtego bloga, więc z początku będę musiała sobie to wszystko zorganizować. Ale dam rade, nie bójcie żaby. To ja już kończę i pozdrawiam. Przy okazji: Szczęśliwego Nowego Roku!!!
- A może Reach pójdzie - zaproponowała wzruszając lekko brwią.
- Nie. Ty masz lepszą gadanę - oświadczyła blondynka i skutecznie uciszyła zebranych.
- Ale bez żadnych numerów. Kant wyczuję na kilometr - uprzedziła brunetka i korzystając z pomocy Lyncha ruszyła w stronę drzwi.
- W co ja się wpakowałem? - szepnął chłopak sam do siebie.
*****
- Więc... Co pan proponuje? - zaczęła brunetka typowo biznesowym tonem.
- Jak masz na imię? - blondyn nie zwracał uwagi na jej próby przeprowadzenia iście poważnej rozmowy i przesunął w jej stronę niebieski kubek w białe kropki, w którym znajdowała się gorąca kawa.
- Ja mówię poważnie. Nie będę się z panem spoufalała. Zależy mi tylko i wyłącznie na zakończeniu sprawy - odrzekła pewnie dziewczyna.
- Ale ja nie chcę się zachowywać jak mój ojciec i poprowadzić z t o b ą normalną rozmowę - chłopak zrobił nacisk na trzecie od końca słowo, uściślając tym charakter, w jakim ma przebiegać rozmowa.
- Laura Marano - rzuciła od niechcenia.
- Ross Lynch. Miło poznać - wyciągnął w jej stronę dłoń, ale ta tylko spiorunowała go wzrokiem. - Emm... Jakie masz wykształcenie, Lauro? - zagaił
- Lau. Klasa Omnibusów, a aktualnie studia - odparła oschłym tonem i pochwyciła w swoje dłonie kubek.
- Omnibus i dalej studiujesz? Po co? - chłopak podniósł do góry obie brwi i również zabrał z biurka swoja kawę.
- Nie wszystkim się w życiu udaje, pa... Ross - Marano była widocznie niezadowolona z przebiegu rozmowy, czego nie można było powiedzieć, o blondynie. Z wielkim zaciekawieniem przyglądał się młodej kobicie. Jej paznokciom, które stukały o biurko, włosom, które co chwilę musiała zdmuchiwał z oczu, pełnym ustom, które co chwilę przygryzał rząd, śnieżnobiałych zębów, oczom, które błądziły po pomieszczeniu i noskowi, który co chwilę zabawnie się marszczył.
- Racja. Nie każdy ma szczęście - odrzekł z poważną miną, co zbiło trochę z tropu dziewczynę.
- To nie kwestia szczęścia - uściśliła, gdy była już zdolna, do jakiejkolwiek, adekwatnej odpowiedzi.
- Mam dla ciebie propozycję. Niedawno z pracy odszedł mój asystent. Co ty na to, żeby zająć jego miejsce w zamian za zaprzestanie zabijania tych waszych tygrysów ? - zaproponował z wielkim uśmiechem na ustach.
Laura podniosła wzrok ze swoich butów, na jego rozpromienioną twarz i ciągle będąc w niemałym szoku otworzyła usta, aby coś powiedzieć. Nie zrobiła tego jednak, tylko przyjrzała się bystrzej mężczyźnie.
- Czego ty ode mnie chcesz? - odezwała się z frustracją. Drażniła ją postawa blondyna. Nie brał na poważnie ich rozmowy, a teraz miała wrażenie, jakby sobie z niej kpił. Irytacja rosła w niej z każdą chwilą i o mało nie wybuchła zadając mu to pytanie.
- Jestem w życiowym dołku. A coś mi się wydaje, że oboje możemy sobie pomóc - wyjaśnił spokojnie, przez co Marano nieco wytonowała. Wzięła jeden, głęboki wdech i powiedziała:
- Czyli mam rozumieć, że proponujesz mi pracę, zerwanie się ze studiów, możliwość zaczęcia wszystkiego od nowa i jeszcze spełnisz moje, to znaczy nasze żądania?
- Na to wygląda.
~*~*~*~*~
Hejka miśki! Jak rozdział? Podoba się? Ich pierwsze spotkanie miałam odłożyć trochę w czasie, ale wykalkulowałam, że jeśli to zrobię, blog przeciągnie się w nieskończoność. Mam już ogólny zamysł, co, jak, gdzie i kiedy, ale należy to wszystko jeszcze nieco podszlifować. Rozdziały tutaj planuję nieco dłuższe, niż na poprzednim, więc będą się pojawiały raz w tygodniu, ale nieregularnie. Do tego muszę pociągnąć jeszcze tamtego bloga, więc z początku będę musiała sobie to wszystko zorganizować. Ale dam rade, nie bójcie żaby. To ja już kończę i pozdrawiam. Przy okazji: Szczęśliwego Nowego Roku!!!
Jest boski nie wiem dlaczego ale rozdział czytałam 3 razy i mam banana na twarzy super się zapowiada i na serio jest genialnu
OdpowiedzUsuńA miałam nadzieję, że jednak będę pierwsza. No cóż.
OdpowiedzUsuńTak, jak mówiłam, przeczytałam i teraz komentuję.
Ekhem...zastanawiam się nad tym wszystkim. Nie mogę doczekać się następnego. Już sam opis fabuły mnie zaciekawił.
Przyjmie ofertę pracy? Chyba aż taka głupia nie jest co? A skoro on chce jeszcze na dodatek spełnić jej warunki....ohoho...
W mojej głowie powstało jedno pytanie, na które nikt nie znajdzie odpowiedzi "Co będzie dalej?"
Nie no...ja tu czekam i jeśli przecierpię ten tydzień i doczekam się rozdziału drugiego, będę uznawała to za mój sukces. Ciekawość mnie zżera.
EPIIIIIIIIIIIC!!!!!! Nic dodać nic ująć, po prostu genialne i chce jeszcze! Jestem tylko very ciekawa jakie będą stosunki między Rossem a Laurą...
OdpowiedzUsuńUwierz mi, że jednym słowem nie da się ich opisać :)
Usuń" miłość rośnie powoli braciszku " awwww to bylo takie sweet. Dwie minuty siedzialam nad tym cytatem i znakami, zeby sie nie pomylic, a jak sie pomyle to nic sie nie stanie, bo to blog Di, ktora bardzo ubostwiam.
OdpowiedzUsuńKochana, masz w sobie cos takiego, czego ja nie mam i moi znajomi tez nie maja, a jak mam wielkiego SMILE, to sie pytaja co ci jest? A ja odpowiadam DI. Dwie litery, a wyrazaja tak wiele...
Tak wiele wnioslas do mojego jakze nudnego i starego zycia, ze tego sie nie da opisac.
Propozycja Rossa po prostu nie do odrzucenia XD
Lau i Ross.. First spotkanie^.^
Ciesze sie jak glupia
Rozdzial po prostu boski, cudny, awww...i wgl brak okreslen XD
Mam nadzieje, ze jakos dasz rade napisac nexta, bo ja juz 3 i 21/22 juz mam. ( 21 i 22 na Auslly, jak znajde czas to ci przesle ok? )
Dziekuje ci kochana sis, za to, ze komentujesz moje wypociny i za to, ze zawsze jakos tak mam dziwne uczucie Twojej obecnosci obok, ale csss... To pewni tylko mua wyobraznia ale ok.
Standardowo
Czekam na next
Do napisania
Kinga <3
Rozdział jest spoko. Ross i Laura będą razem pracować *.* A później będą robić dzieci na biurku xD Hi, hi xD
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta
***
Zapraszam na mojego bloga:
http://wantdancewithyou.blogspot.com/
~ Ania
Mistrzu ucz mnie pisać! *_*
OdpowiedzUsuńNie widziałam nigdy nic takiego zajebistego! To jest cudowne! Po prosru rossome! NIesamowite! Bomba! Powala na kolana. OMG! Pisz next, bo zwariuję i zaraz eksploduje! A wtedy wcielę sie w patelnię i będę nią nawalać aż w końcu dodasz rozdział! O!