"If you want to make God laugh, tell him about your plans"
~ Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o twoich planach na przyszłość.
~ Woody Allen
~ Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o twoich planach na przyszłość.
~ Woody Allen
- Pan sobie ze mnie jaja robi?! - wrzasnęła podirytowana dziewczyna. Zamaszyście zmieniła swoją pozycję z siedzącej, na stojącą i uderzyła otwartą dłonią w biurko. Blondyn nauczył się już nie reagować pospiesznie w takich sytuacjach, więc siedział cicho i jedyne, co zrobił, to przymknięcie powiek, podczas, gdy ręka Laury zderzała się z drewnianą powierzchnią, wywołując przy tym głośny trzask - Nie mam zamiaru siedzieć tutaj i wysłuchiwać głupich żartów z pańskiej strony p a n i e Lynch - robiąc nacisk na ostatnie słowo zaakcentowała, jaki charakter dla niej ma owe spotkanie i zdanie blondyna średnio ją w kej kwestii obchodzi.
- Dobrze, proszę pani. Mam pani wyjaśnić dokładnie, dlaczego chcę, żeby pani przystała na moją propozycję, czy wystarczy pani taka odpowiedź: Nie mam innego wyjścia - rzucił przez zaciśnięte zęby, oby tylko nie stracić panowania nad sobą. Sam w tej chwili nie rozumiał, dlaczego proponuje zupełnie obcej dziewczynie, w dodatku protestantce, tak dobrą i stałą posadę, jaką jest asystowanie jemu.
W głowie Laury natomiast pojawiało się o wiele więcej myśli. Przede wszystkim, co on na tym zyska. Z jednej strony była dobra praca, która oznaczała większe dochody, a co się z tym ciągnęło zakup nowego mieszkania. Do przyszłego tygodnia ona i jej przyjaciółka mają się wynieść z "domu", a wtedy nie miałyby się gdzie podziać. Ona nie może na to pozwolić. Nie wyląduje na ulicy, to nie w jej stylu. Ale przecież normalni ludzie nie proponują pracy od tak. To jednak intrygujące, a zarazem niepokojące, bo dlaczego ten młody mężczyzna, który zapewne ma wszystko, miałby chcieć pomóc jej - studentce, która każdy grosz musi oglądać dwa razy, z problemami jakich mało i przeszłością, jakich mało?
- Jaką mam gwarancję na utrzymanie posady i brak haczyków? - zapytała próbując zatuszować oznaki zainteresowania ofertą, co niezbyt jej się udawało.
- Mogę to napisać pani na piśmie, ale proszę mi uwierzyć na słowo, że nie ma w tym drugiego dna - zapewnił ją blondyn wskazując ręką, aby usiadła. Tak też uczyniła i ponownie pogrążyła ich w rozmowie.
- Przezorny zawsze ubezpieczony - mruknęła kpiąco i podała chłopakowi białą kartkę i długopis.
Ten spojrzał na nią zdziwiony, ale przejął przedmioty i wypisał szybko kilka słów:
Zapewniam panią, że moja oferta nie ma żadnych haczyków, a moje intencje są czyste :)
~ Ross Lynch
- Wie pan, że to czysta bezczelność, prawda? - upewniła się brunetka po przeczytaniu tekstu.
- Ja bym tego tak nie nazwał. To co, przyjmuje pani tą pracę, czy nie? - blondyn spojrzał na nią wzrokiem mówiącym: "Chciała p a n i tak poprowadzić tą rozmowę, więc proszę".
- Mogłabym pana porównać do aroganckiego typa, który dba o czubek własnego nosa - rzuciła dziewczyna z przymrużonymi oczami - ale nie zrobię tego, bo nie warto obrażać własnego pracodawcy - dodała po chwili, a mężczyzna z szelmowskim uśmiechem podał jej umowę.
~*~*~*~
- Do jutra, o dziewiątej! - zawołał blondyn, gdy brunetka przekroczyła już próg jego gabinetu.
Uśmiechnął się sam do siebie. W duchu gratulował sobie tak wyśmienicie przeprowadzonej konwersacji i zdobycia nowego pracownika, ale najważniejsze - zapunktowania u ojca. Chłopak był pewien, że gdy prezes dowie się o jego kompetencji, zdobędzie u niego uznanie, a także jego cel przybierze na prawdopodobieństwie.
W tym czasie brunetka mijała kolejne, ciemne uliczki i układała w głowie wyjaśnienia, jakie ma złożyć przyjaciółce. Zrobiłam to dla naszego dobra. Jak do tej pory tylko to wymyśliła. Nie miała bladego pojęcia, co pchnęło ją do przyjęcia oferty, ale była pewna, że dzięki temu otworzą się przed nią, do tej pory zamknięte, drzwi. Pomyślała, jak to będzie, kiedy już zacznie pracę. Kiedy dostanie pierwszą wypłatę i będzie mogła wreszcie wziąć kredyt hipoteczny. Kiedy dostanie do ręki klucze od nowego mieszkania. Kiedy będzie mogła już w nim żyć. Bardzo chciała zapewnić jej i najbliższej osobie, jaką miała dobre, ale przede wszystkim bezpieczne warunki. Nie mogłaby jednak tego zrobić, gdyby nie przyjęła propozycji Lyncha. I tego się właśnie najbardziej obawiała. Zależności. Była od niego zależna od chwili, kiedy jej podpis spoczął na umowie. Dał jej możliwość zasiania żniw, ale skąd miała mieć pewność, ze kiedyś znów nie wróci, aby je zebrać? Bała się. Tak strasznie się bała tego, że gdy zacznie im się układać on wszystko popsuje. Że za jednym jego skinieniem będzie zmuszona oddać wszystko, bo on się nad nią zlitował.
Ona nienawidziła, kiedy ludzie się nad nią litowali. Powtarzała sobie, że tylko słabi tego potrzebują, ludzie nieznający własnej wartości, albo nawet tacy, którzy jej nie posiadali. A ona wiedziała, ile znaczy. Miała poczucie tego, że potrafi. Że da radę wszystkim przeciwnością, że je przezwycięży. Ale jednak zawsze towarzyszyła jej niepewność. Bo nigdy nie wiedziała, co przyniesie następny dzień.
Brunetka podeszła do starych, zniszczonych drzwi. Przypatrzyła się nawiasom, które ledwo co je utrzymywały. Nie musiała przekręcać klucza, bo zamki były popsute. Framuga wypadała, dziewczyny musiały własnoręcznie ją dopychać. Ale jednak przekręciła mały przedmiot w zamku i już po chwili mogła zobaczyć przedpokój, a raczej przedpokojo-kuchnio-salon. Spojrzała prosto przed siebie. Na starej, podziurawionej, żółtej kanapie, z której wystawała gąbka i sprężyny, leżał dachowiec. Nie był to kot żadnej z lokatorek, jednakże zawsze przychodził do ich domu przez okno, a one dawały mu jeść. Kiedyś jeszcze chciały go oswoić, ale ten i tak codziennie uciekał i wracał dopiero po kilku dniach. Pewnego razu podrapał Reachel tak, ze dziewczyny były zmuszone jechać do szpitala.
Laura podeszła do lodówki i wyciągnęła z niej mleko. Z małej szafki, w której znajdowało się praktycznie wszystko, wyjęła miseczkę i nalała do niej białą ciecz. Gotowy, koci posiłek postawiła przy kanapie, a sama ruszyła w stronę swojego pokoju. Na ławie położyła torbę. Po chwili zorientowała się, ze leży na niej koperta. Beżowa, z pieczątką jej szkoły. Od razu domyśliła się o co chodzi, jednak postanowiła się upewnić i wyjąwszy z torebki mały nożyk, przecięła papier. Przeczytała wiadomość. Dobrze myślała. Szybkim krokiem pognała do pokoju, który znajdował się obok. Weszła bez pukania i rzuciła się na łóżko usłane poduszkami.
- Wyrzucili mnie ze studiów - oznajmiła patrząc w sufit.
- Dlaczego? Przecież poprawiłaś oceny - blondynka, która siedziała obok niej i piłowała paznokcie na chwile zaprzestała tej czynności, aby bystrzej spojrzeć na przyjaciółkę.
- Teoretycznie mam ukończone nauczanie, a jednak dorywcze prace zajmują zbyt dużo czasu, żeby się pouczyć - wytłumaczyła brunetka i zmieniła swoją pozycję na siedzącą - Dostałam pracę - oznajmiła bez krzty entuzjazmu i zdmuchnęła kosmyk włosów, który zasłaniał jej widok na świat.
- Serio? Gdzie? - blondyna od razu się ożywiła i podniosła wzrok na współlokatorkę.
- Pomyśl. Ten arogancki, gburowaty typ mnie zatrudnił jako swoją asystentkę, a ja co? Najpierw się wkurzyłam, a później podpisałam papiery. Żyć nie umierać! - podzieliła się z Logan wiadomością z udawaną radością.
- Nie może być tak źle. Przynajmniej w końcu udzielą nam tego kredytu, nie?
- A myślisz, ze dlaczego to zrobiłam?
- Och... Nie możesz myśleć tylko o tym. Musisz zająć się też swoim życiem.
- Zajmę się, kiedy nasze wspólne się jakoś ułoży - mruknęła brunetka i położyła głowę na kolanach młodej kobiety.
Reachel głaskała ją po głowie i sama próbowała poukładać jakoś myśli. Zazdrościła Laurze samowystarczalności i pewności siebie, której zawsze jej brakowało. Chciała móc się rozwinąć, ale nie potrafiła. Gdyby nie brunetka pewnie ludzie zjedliby ją żywcem i żaden nawet nie mrugnął przy tym. Właśnie dlatego codziennie dziękowała Bogu, ze spotkała kogoś takiego, jak ona.
- Idziemy zrobić obiad? - zagaiła blondyna.
- Cyba raczej obiadokolację. Jest już szósta - uświadomiła brązowooka i wstała z miejsca.
- To dzwonię do chińskiego i dwa razy to, co zwykle - Reach wzięła spod poduszki telefon i wykręciła numer do azjatyckiej restauracji.
- To ja pójdę przygotować zastawę - oznajmiła Lara nonszalanckim głosem i czmychnęła w stronę kuchni.
Brunetka podeszła do szafki-wszystko-mającej i wyciągnęła z niej dwa talerze i kubki. Zaparzyła wody na herbatę, a woreczek z brązowo-bursztynowym proszkiem włożyła do naczyń na ciecz ( XD mądra ja ~ Di ). Oparła się blat i czekała, aż do drzwi zapuka dostawca. Z nudów zaczęła obgryzać paznokcie, ale szybko tego zaprzestała, ponieważ do jej uszu doszedł upragniony dźwięk.
Kobieta żwawym krokiem ruszyła w stronę drzwi. Z przerażeniem stwierdziła, że nawiasy nie spełniły się w swojej roli zbyt dobrze, ponieważ drewniane drzwi ( nie znam synonimu ~ Di ) leżały na podłodze.
- Hej Max. Nie przejmuj się, zaraz je naprawię - uspokoiła chłopaka, który z zaszokowaniem wpatrywał się w miejsce, gdzie powinno być podstawowe narzędzie bezpieczeństwa w domu ( Tsa. Odzywa się naczynie do cieczy XD nie wiem, co się ze mną dzieje, ale ostatnio coraz bardziej wymyślam ~ Di )
Brązowooki brunet uśmiechnął się do niej ciepło ( wiem, nie ma go w bohaterach, ale trochę pozmieniało się w mojej główce i zaraz go wstawię :) ~ Di PS.: Coś dużo tych wtrąceń od autora ) do brunetki i pokazał białą torbę z logo chińskiej restauracji. Dostawca dość często przywoził dziewczynom jedzenie i najczęściej na końcu zmiany, więc te nie raz namówiły go na wspólną kawę lub herbatę. Chłopak był silny, ale nie napakowany. Czarna koszulka, która go opinała podkreślała delikatnie jego mięśnie. Przyjacielski uśmiech, jaki zawsze ze sobą nosił, potrafił złagodzić nawet największy ból. Ogólnie młody mężczyzna był ciepłym i miłym człowiekiem. Kilka miesięcy temu skończył 21 lat, czym był starszy od przyjaciółek.
- Kończę zmianę, więc zaraz ci pomogę - zaproponował i wszedł do mieszkania. na powitanie pocałował Lau w policzek i postawił posiłek na małym stoliku kawowym.
- Daj kurtkę. Nie dość, że nie zapinasz jej, to jeszcze wiosenna. Zaziębisz się przecież - brunetka zabrała od chłopaka wspomniane ubranie i powiesiła na wieszaku. Po chwili wróciła do bruneta wołając przy tym przyjaciółkę.
Blondyna wyczołgała się z pokoju z zniesmaczoną miną. Spojrzała na przyjaciółkę złowieszczo i ochrypłym głosem oznajmiła:
- Przerwiesz mi jeszcze raz oglądanie Pamiętniki Wampirów, a cię dojadę.
- Max kończy zmianę, więc zje z nami - poinformowała skruszona Marano i wskazała głową na gościa.
- Je z nami prawie zawsze. Myślisz, że po ichiego zamówiłam trzy porcję?
- Mogłabyś grzeczniej?
- To mi nie przerywaj oglądanie serialu. Hej Max - blondyna diametralnie zmieniła ton podczas zwracania się do 21-latka i uśmiechnęła się do niego słodko.
- Szkoda, ze ja się nie domyśliłam. Idę ci przygotować herbatę - rzuciła Laura i zniknęła pomiędzy lodówką, a kuchenką.
Logan spojrzała spod rzęs na chłopaka i dziubek.
- Nie musicie płacić za dostawę, nie martw się - Casella domyślił się, o co chodzi Reach i przekręcił teatralnie oczami.
- Sank you for the much ( majnene powiedzonko ~ Di ) - odrzekła i poczłeptała w stronę współlokatorki, niosącej w ich stronę napój.
- Prosz... - położyła naczynie na stoliku i zajęła miejsce na kanapie, po czym poklepała miejsce obok siebie, pokazując, aby pozostali usiedli obok niej. - Kto chce ryż? Mamy do wyboru jeszcze... Ryż i ryż - dodała po chwili odpakowując obiadokolację.
- Poproszę ryż - odparli równocześnie Reach i Max, po czym wybuchnęli śmiechem.
Po względnym opanowaniu się wszyscy zasiedli do posiłku.
W międzyczasie Ross i Seth siedzieli w pokoju blondyna i rozmawiali na różne tematy. Waters zajął miejsce na fotelu, który był postawiony obok drzwi balkonowych, a Lynch po turecku na dużym łóżku. Po zakończeniu kilku spraw ich pogadanka zeszła na tory o nazwie "nowa pracownica".
- Serio ją zatrudniłeś? - niedowierzający brunet wybałuszył oczy, a jego szczęka wylądowała na podłodze.
- Serio. Nie mówiłem ojcu o tym, że Smith odszedł, więc musiałem szybko coś wymyślić. Więc, gdy powiedziała mi, że ma prawidłowe kwalifikacje pomyślałem, że najlepszym rozwiązaniem byłoby przyjęcie jej - wyjaśnił.
- W sumie... Ale żeby nie było, ze później, trzeba będzie biurko odkazić - gość pogroził palcem i po chwili roześmiał się głośno. Jego przyjaciel natomiast mierzył go wzrokiem i prychnął. - Co, a może nie?
- Nie mój typ. Nie będę się zadawał z jakąś dziewczynką z przerośniętym ego, bez ani krzty szacunku. Ona jest straszna. Wydaje jej się, że jest już dorosła, a tak naprawdę nic nie wie o życiu. Do tego jutro pewnie ubierze się w conversy i dżinsowe spodnie, bo nigdy nie widziała stroju do biura. Zatrudniłem ją tylko i wyłącznie ze względu na zaprzestanie tego głupiego protestu i jej wiedzę - wygłosił blondas z kpiną i opadł na materac.
- Jak ci się nie podoba, to zostaw ją mnie - zaproponował Seth i wzruszył ramionami.
Następnego ranka o godzinie dziewiątej pracownicy The Lynch zbierali się już w budynku i zajmowali swoimi zadaniami. Waters miał akurat wolną chwilę, więc postanowił posiedzieć trochę u przyjaciela. Oparł się o wgłębienie w fotelu i patrzył na blondyna, który wypakowywał potrzebne w pracy rzeczy. Ten po skończeniu czynności opadł na krzesło i odpalił swoją Toshibę.
Po kilku minutach siedzenia w ciszy po pokoju rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Oboje skierowali wzrok na miejsce, gdzie się one znajdowały i przeżyli niemały szok.
Przed nimi stała średniego wzrostu brunetka ubrana w białą koszulę bez rękawów, czarną, skórzaną, rozkloszowaną spódnicą. Jej stopy chroniły czarne conversy, a na na łokciu spoczywała brązowa, duża torba.
- Ja bym tego tak nie nazwał. To co, przyjmuje pani tą pracę, czy nie? - blondyn spojrzał na nią wzrokiem mówiącym: "Chciała p a n i tak poprowadzić tą rozmowę, więc proszę".
- Mogłabym pana porównać do aroganckiego typa, który dba o czubek własnego nosa - rzuciła dziewczyna z przymrużonymi oczami - ale nie zrobię tego, bo nie warto obrażać własnego pracodawcy - dodała po chwili, a mężczyzna z szelmowskim uśmiechem podał jej umowę.
~*~*~*~
- Do jutra, o dziewiątej! - zawołał blondyn, gdy brunetka przekroczyła już próg jego gabinetu.
Uśmiechnął się sam do siebie. W duchu gratulował sobie tak wyśmienicie przeprowadzonej konwersacji i zdobycia nowego pracownika, ale najważniejsze - zapunktowania u ojca. Chłopak był pewien, że gdy prezes dowie się o jego kompetencji, zdobędzie u niego uznanie, a także jego cel przybierze na prawdopodobieństwie.
W tym czasie brunetka mijała kolejne, ciemne uliczki i układała w głowie wyjaśnienia, jakie ma złożyć przyjaciółce. Zrobiłam to dla naszego dobra. Jak do tej pory tylko to wymyśliła. Nie miała bladego pojęcia, co pchnęło ją do przyjęcia oferty, ale była pewna, że dzięki temu otworzą się przed nią, do tej pory zamknięte, drzwi. Pomyślała, jak to będzie, kiedy już zacznie pracę. Kiedy dostanie pierwszą wypłatę i będzie mogła wreszcie wziąć kredyt hipoteczny. Kiedy dostanie do ręki klucze od nowego mieszkania. Kiedy będzie mogła już w nim żyć. Bardzo chciała zapewnić jej i najbliższej osobie, jaką miała dobre, ale przede wszystkim bezpieczne warunki. Nie mogłaby jednak tego zrobić, gdyby nie przyjęła propozycji Lyncha. I tego się właśnie najbardziej obawiała. Zależności. Była od niego zależna od chwili, kiedy jej podpis spoczął na umowie. Dał jej możliwość zasiania żniw, ale skąd miała mieć pewność, ze kiedyś znów nie wróci, aby je zebrać? Bała się. Tak strasznie się bała tego, że gdy zacznie im się układać on wszystko popsuje. Że za jednym jego skinieniem będzie zmuszona oddać wszystko, bo on się nad nią zlitował.
Ona nienawidziła, kiedy ludzie się nad nią litowali. Powtarzała sobie, że tylko słabi tego potrzebują, ludzie nieznający własnej wartości, albo nawet tacy, którzy jej nie posiadali. A ona wiedziała, ile znaczy. Miała poczucie tego, że potrafi. Że da radę wszystkim przeciwnością, że je przezwycięży. Ale jednak zawsze towarzyszyła jej niepewność. Bo nigdy nie wiedziała, co przyniesie następny dzień.
Brunetka podeszła do starych, zniszczonych drzwi. Przypatrzyła się nawiasom, które ledwo co je utrzymywały. Nie musiała przekręcać klucza, bo zamki były popsute. Framuga wypadała, dziewczyny musiały własnoręcznie ją dopychać. Ale jednak przekręciła mały przedmiot w zamku i już po chwili mogła zobaczyć przedpokój, a raczej przedpokojo-kuchnio-salon. Spojrzała prosto przed siebie. Na starej, podziurawionej, żółtej kanapie, z której wystawała gąbka i sprężyny, leżał dachowiec. Nie był to kot żadnej z lokatorek, jednakże zawsze przychodził do ich domu przez okno, a one dawały mu jeść. Kiedyś jeszcze chciały go oswoić, ale ten i tak codziennie uciekał i wracał dopiero po kilku dniach. Pewnego razu podrapał Reachel tak, ze dziewczyny były zmuszone jechać do szpitala.
Laura podeszła do lodówki i wyciągnęła z niej mleko. Z małej szafki, w której znajdowało się praktycznie wszystko, wyjęła miseczkę i nalała do niej białą ciecz. Gotowy, koci posiłek postawiła przy kanapie, a sama ruszyła w stronę swojego pokoju. Na ławie położyła torbę. Po chwili zorientowała się, ze leży na niej koperta. Beżowa, z pieczątką jej szkoły. Od razu domyśliła się o co chodzi, jednak postanowiła się upewnić i wyjąwszy z torebki mały nożyk, przecięła papier. Przeczytała wiadomość. Dobrze myślała. Szybkim krokiem pognała do pokoju, który znajdował się obok. Weszła bez pukania i rzuciła się na łóżko usłane poduszkami.
- Wyrzucili mnie ze studiów - oznajmiła patrząc w sufit.
- Dlaczego? Przecież poprawiłaś oceny - blondynka, która siedziała obok niej i piłowała paznokcie na chwile zaprzestała tej czynności, aby bystrzej spojrzeć na przyjaciółkę.
- Teoretycznie mam ukończone nauczanie, a jednak dorywcze prace zajmują zbyt dużo czasu, żeby się pouczyć - wytłumaczyła brunetka i zmieniła swoją pozycję na siedzącą - Dostałam pracę - oznajmiła bez krzty entuzjazmu i zdmuchnęła kosmyk włosów, który zasłaniał jej widok na świat.
- Serio? Gdzie? - blondyna od razu się ożywiła i podniosła wzrok na współlokatorkę.
- Pomyśl. Ten arogancki, gburowaty typ mnie zatrudnił jako swoją asystentkę, a ja co? Najpierw się wkurzyłam, a później podpisałam papiery. Żyć nie umierać! - podzieliła się z Logan wiadomością z udawaną radością.
- Nie może być tak źle. Przynajmniej w końcu udzielą nam tego kredytu, nie?
- A myślisz, ze dlaczego to zrobiłam?
- Och... Nie możesz myśleć tylko o tym. Musisz zająć się też swoim życiem.
- Zajmę się, kiedy nasze wspólne się jakoś ułoży - mruknęła brunetka i położyła głowę na kolanach młodej kobiety.
Reachel głaskała ją po głowie i sama próbowała poukładać jakoś myśli. Zazdrościła Laurze samowystarczalności i pewności siebie, której zawsze jej brakowało. Chciała móc się rozwinąć, ale nie potrafiła. Gdyby nie brunetka pewnie ludzie zjedliby ją żywcem i żaden nawet nie mrugnął przy tym. Właśnie dlatego codziennie dziękowała Bogu, ze spotkała kogoś takiego, jak ona.
- Idziemy zrobić obiad? - zagaiła blondyna.
- Cyba raczej obiadokolację. Jest już szósta - uświadomiła brązowooka i wstała z miejsca.
- To dzwonię do chińskiego i dwa razy to, co zwykle - Reach wzięła spod poduszki telefon i wykręciła numer do azjatyckiej restauracji.
- To ja pójdę przygotować zastawę - oznajmiła Lara nonszalanckim głosem i czmychnęła w stronę kuchni.
Brunetka podeszła do szafki-wszystko-mającej i wyciągnęła z niej dwa talerze i kubki. Zaparzyła wody na herbatę, a woreczek z brązowo-bursztynowym proszkiem włożyła do naczyń na ciecz ( XD mądra ja ~ Di ). Oparła się blat i czekała, aż do drzwi zapuka dostawca. Z nudów zaczęła obgryzać paznokcie, ale szybko tego zaprzestała, ponieważ do jej uszu doszedł upragniony dźwięk.
Kobieta żwawym krokiem ruszyła w stronę drzwi. Z przerażeniem stwierdziła, że nawiasy nie spełniły się w swojej roli zbyt dobrze, ponieważ drewniane drzwi ( nie znam synonimu ~ Di ) leżały na podłodze.
- Hej Max. Nie przejmuj się, zaraz je naprawię - uspokoiła chłopaka, który z zaszokowaniem wpatrywał się w miejsce, gdzie powinno być podstawowe narzędzie bezpieczeństwa w domu ( Tsa. Odzywa się naczynie do cieczy XD nie wiem, co się ze mną dzieje, ale ostatnio coraz bardziej wymyślam ~ Di )
Brązowooki brunet uśmiechnął się do niej ciepło ( wiem, nie ma go w bohaterach, ale trochę pozmieniało się w mojej główce i zaraz go wstawię :) ~ Di PS.: Coś dużo tych wtrąceń od autora ) do brunetki i pokazał białą torbę z logo chińskiej restauracji. Dostawca dość często przywoził dziewczynom jedzenie i najczęściej na końcu zmiany, więc te nie raz namówiły go na wspólną kawę lub herbatę. Chłopak był silny, ale nie napakowany. Czarna koszulka, która go opinała podkreślała delikatnie jego mięśnie. Przyjacielski uśmiech, jaki zawsze ze sobą nosił, potrafił złagodzić nawet największy ból. Ogólnie młody mężczyzna był ciepłym i miłym człowiekiem. Kilka miesięcy temu skończył 21 lat, czym był starszy od przyjaciółek.
- Kończę zmianę, więc zaraz ci pomogę - zaproponował i wszedł do mieszkania. na powitanie pocałował Lau w policzek i postawił posiłek na małym stoliku kawowym.
- Daj kurtkę. Nie dość, że nie zapinasz jej, to jeszcze wiosenna. Zaziębisz się przecież - brunetka zabrała od chłopaka wspomniane ubranie i powiesiła na wieszaku. Po chwili wróciła do bruneta wołając przy tym przyjaciółkę.
Blondyna wyczołgała się z pokoju z zniesmaczoną miną. Spojrzała na przyjaciółkę złowieszczo i ochrypłym głosem oznajmiła:
- Przerwiesz mi jeszcze raz oglądanie Pamiętniki Wampirów, a cię dojadę.
- Max kończy zmianę, więc zje z nami - poinformowała skruszona Marano i wskazała głową na gościa.
- Je z nami prawie zawsze. Myślisz, że po ichiego zamówiłam trzy porcję?
- Mogłabyś grzeczniej?
- To mi nie przerywaj oglądanie serialu. Hej Max - blondyna diametralnie zmieniła ton podczas zwracania się do 21-latka i uśmiechnęła się do niego słodko.
- Szkoda, ze ja się nie domyśliłam. Idę ci przygotować herbatę - rzuciła Laura i zniknęła pomiędzy lodówką, a kuchenką.
Logan spojrzała spod rzęs na chłopaka i dziubek.
- Nie musicie płacić za dostawę, nie martw się - Casella domyślił się, o co chodzi Reach i przekręcił teatralnie oczami.
- Sank you for the much ( majnene powiedzonko ~ Di ) - odrzekła i poczłeptała w stronę współlokatorki, niosącej w ich stronę napój.
- Prosz... - położyła naczynie na stoliku i zajęła miejsce na kanapie, po czym poklepała miejsce obok siebie, pokazując, aby pozostali usiedli obok niej. - Kto chce ryż? Mamy do wyboru jeszcze... Ryż i ryż - dodała po chwili odpakowując obiadokolację.
- Poproszę ryż - odparli równocześnie Reach i Max, po czym wybuchnęli śmiechem.
Po względnym opanowaniu się wszyscy zasiedli do posiłku.
W międzyczasie Ross i Seth siedzieli w pokoju blondyna i rozmawiali na różne tematy. Waters zajął miejsce na fotelu, który był postawiony obok drzwi balkonowych, a Lynch po turecku na dużym łóżku. Po zakończeniu kilku spraw ich pogadanka zeszła na tory o nazwie "nowa pracownica".
- Serio ją zatrudniłeś? - niedowierzający brunet wybałuszył oczy, a jego szczęka wylądowała na podłodze.
- Serio. Nie mówiłem ojcu o tym, że Smith odszedł, więc musiałem szybko coś wymyślić. Więc, gdy powiedziała mi, że ma prawidłowe kwalifikacje pomyślałem, że najlepszym rozwiązaniem byłoby przyjęcie jej - wyjaśnił.
- W sumie... Ale żeby nie było, ze później, trzeba będzie biurko odkazić - gość pogroził palcem i po chwili roześmiał się głośno. Jego przyjaciel natomiast mierzył go wzrokiem i prychnął. - Co, a może nie?
- Nie mój typ. Nie będę się zadawał z jakąś dziewczynką z przerośniętym ego, bez ani krzty szacunku. Ona jest straszna. Wydaje jej się, że jest już dorosła, a tak naprawdę nic nie wie o życiu. Do tego jutro pewnie ubierze się w conversy i dżinsowe spodnie, bo nigdy nie widziała stroju do biura. Zatrudniłem ją tylko i wyłącznie ze względu na zaprzestanie tego głupiego protestu i jej wiedzę - wygłosił blondas z kpiną i opadł na materac.
- Jak ci się nie podoba, to zostaw ją mnie - zaproponował Seth i wzruszył ramionami.
Następnego ranka o godzinie dziewiątej pracownicy The Lynch zbierali się już w budynku i zajmowali swoimi zadaniami. Waters miał akurat wolną chwilę, więc postanowił posiedzieć trochę u przyjaciela. Oparł się o wgłębienie w fotelu i patrzył na blondyna, który wypakowywał potrzebne w pracy rzeczy. Ten po skończeniu czynności opadł na krzesło i odpalił swoją Toshibę.
Po kilku minutach siedzenia w ciszy po pokoju rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Oboje skierowali wzrok na miejsce, gdzie się one znajdowały i przeżyli niemały szok.
Przed nimi stała średniego wzrostu brunetka ubrana w białą koszulę bez rękawów, czarną, skórzaną, rozkloszowaną spódnicą. Jej stopy chroniły czarne conversy, a na na łokciu spoczywała brązowa, duża torba.
(robiłam sama i mam nadzieję, że się Wam spodoba )
- Cześć. Przepraszam za spóźnienie. Autobus mi uciekł - uśmiechnęła się do nich słodko i zajęła swoje miejsce, które znajdowało się prostopadle do biurka blondyna.
- Cz-cześć - chłopcy trochę się otrząsnęli i odwzajemnili gest.
- A jednak conversy - wyszeptał Seth, na co Ross się uśmiechnął.
- Strój chyba stosowny, prawda? - dziewczyna spojrzała na nich pełna obawy, ale ci szybko ją zgasili rzucając krótkie : " Jest dobrze "
- Będę już uciekał. Mam do skończenia raport i jeśli go nie zrobię Mark mnie zabije - oznajmił brunet i podszedł do kobiety. Pocałował wierzch jej dłoni, przez co ona lekko się zarumieniła i wyszedł z gabinetu.
Pomiędzy współpracownikami nastała nieprzyjemna cisza. Po jakimś czasie przerwała ją Laura pytając, czy blondyn ma ochotę na kawę. Ten odparł, że tak, więc dziewczyna poszła w stronę automatu z owym napojem. Przeszła kawałek i już była u celu, co niezmiernie ją ucieszyło. Automat znajdował się nieopodal jakiegoś biura, z którego akurat ktoś wychodził. Brunetka nie zauważyła tego i idąc z dwoma, papierowymi kubkami wpadła na owego "kogoś".
- O matko! Najmocniej pana przepraszam - rzuciła ze skruchą.
- Nic się nie stało. Kim pani jest? Nie pamiętam, żebym panią zatrudniał - odparł mężczyzna, a dziewczyna dopiero teraz zorientowała się, kogo przed chwilą oblała.
~*~*~*~
Hejka misie! Rozdział szybciej, bo wielu z Was mówiło, że nie wytrzyma. Więc zlitowałam się i wstawiłam już dziś. Przepraszam za błędy, ale nie miałam czasu sprawdzić. Zaraz muszę spadać, więc notka też niedługa. Mam nadzieję, ze rozdział się podoba. Jak widać Lau nie jest aż tak głupia, żeby od razu przyjąć jego ofertę. Miała podejrzenia, ale była przyparta do muru. Ja sama jestem z rozdziału zadowolona i miło mi się go pisało, choć niewiele wnosi. Musicie być cierpliwi :*
Wchodźcie na zakładki!!!
Do napisania, Di
Hej. Znow ja.
OdpowiedzUsuńRossdzial super, miod i malinka XD. Jak zawsze czekam na nexta i Twoje notki... Anyway to your blog i u think about this post. Anyway. Za duzo angielskiego. Jutro mnke czeka pierwszy dzien meczarni ( czyt. Szkola ) po swietach...taniec z kolezanka na przerwie...historia...angol...fizyka... No way. Ja sie nie wyrobie XD
Czekam na next pomimi iz to pisalam napisze jeszcze raz, bo jestem stupid.
Dobra nie zanudzam
Do napisania
Kinga
<3
jest super ale nadal zastanawiam się na kogo wpadła no cóz pozostaje czekać wię jest GENIALNY i WOW
OdpowiedzUsuńOdkryłam tego bloga dopiero dzisiaj przeczytałam go od początku i stwierdzam że jest niesamowity na pewno będę go czytać ^_^
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę doczekać się nexta :D
Dobra...wiem, że jestem spóźniona, ale jakoś nie było czasu, żeby wcześniej przeczytać.
OdpowiedzUsuńRozdział jest świetny. Podoba mi się taki trochę "dziecinny" charakter Laury. Ona jest taka pyskata i zawsze dąży do swojego celu. No kurczę, zaj...
Wylała kawę na szefa całej firmy - no to klops. Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :)
Rozdział zaje fajny :) Jest Ruggero (Max) i od razu jakoś happy. Sorki, ale będę się nim jarać zawsze, forever and ever <3
OdpowiedzUsuń