Z dedykacją dla Tinsley, Ali, Kingi, Delly, Jacky, Kamci, Karci, Cristal, Tuli, Maddie, Kłaka, Mary(Jane),Anabell.
Wbijajcie na tego bloga, bo jest świetny. Prowadzi go moja ukochana Kłaku i świetnie pisze
Friends are angels who lift us to our feet when our wings have trouble remembering how to fly.~ Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają jak latać.
~ Antoine de Saint-Exupéry
Po kilku minutach spędzonych w posiadłości dziewczyn Ross
postanowił, że czas już się zbierać.
- Ja już będę szedł. Rodzice pewnie się niepokoją. Nic nie
wiedzą o… O Laurze i Vanessie – przyznał z westchnieniem i zaczął podążać w
stronę drzwi.
- Nie kazała ci mówić na siebie Lau? Zazwyczaj Laura, Laurze
i Lauro ją bardzo denerwuje – zauważyła lekko zdziwiona blondynka i ruszyła za
gościem. Widząc jego pytający wzrok dodała - Rodzice zawsze do niej mówili jej
pełnym imieniem i bardzo jej to ich przypomina. Ja zresztą też wolę Reach, a
nie Reachel – uśmiechnęła się miło i otworzyła drzwi.
- Nie wiedziałem. Kiedy się poznaliśmy, to poprawiła mnie,
ale nie przywiązywałem do tego zbytniej uwagi – przypomniał sobie, po czym
stanął przed blondynką i delikatnie przytulił. Ta zaszokowana jego gestem nie
odwzajemniła przytulasa, co dla chłopaka było wystarczającą oznaką, aby szybko
zaprzestać czynności.
- Przepraszam. Chyba za bardzo dałem się ponieść emocją –
Lynch podrapał się po karku i zawstydzony zagryzł dolną wargę.
- Nic się nie stało. Po prostu… Nie przywykłam. Rzadko się
przytulam i to trochę… Dziwne – dziewczyna obrzuciła go przepraszającym
spojrzeniem i tak samo się uśmiechnęła.
- Rozumiem.
- Oj, nie rozumiesz. Uwierz, nawet nie próbuj, bo i tak nie
dasz rady.
- Może. Ale nie będę, skoro tak ślicznie prosisz – puścił
jej oczko i wyszedł z domu zmierzając szybkim krokiem w stronę samochodu.
Logan stała ciągle w otworzonych drzwiach i czekała, aż
blondasek odjedzie. Zanim to się jednak zdarzyło krzyknęła:
- Sprawdź kieszeń!
Na te słowa młody mężczyzna zdezorientowany sięgnął do
pierwszej lepszej kieszeni, którą okazała się jedna w kurtce i z uśmiechem
stwierdził, że znajduje się w niej jakiś papier. Spuścił wzrok z dziewczyny i
przeniósł go na rękę, która dzierżyła białą kartkę z na szybko napisanym
numerem i słowami: „ Zadzwoń, jak będziesz w domu. Ciekawi mnie, jak ma się
Vanessa”. Podniósł głowę, lecz nie ujrzał już blondwłosej kobiety, tylko stare,
drewniane drzwi, które jak wiadomo – swoją rolę pełniły marnie. Uśmiech na jego
twarzy powiększył się dwukrotnie i sięgnąwszy po komórkę wpisał do niej
dziewięć cyfr, umożliwiających kontakt z tą sympatyczną osóbką. Po skończeniu
tej czynności wsiadł do auta i oparł się o fotel na miejscu kierowcy. Westchnął
głęboko i przekręcił kluczyk w stacyjce,
po czym kilka minut później ruszył z niemiłej okolicy.
Przez praktycznie całą drogę myślał o dziewczynach i o tym,
jak im pomóc. Bardzo je polubił przez ten, choć krótki, czas. Szczególnie
brunetka drążyła w jego głowie coraz to większe dziury. Za każdym razem, kiedy
dowiadywał się o niej coś nowego jego przekonanie o „niewyżytej małolacie”
pryskało jak bańka mydlana. Ona była inna niż wszystkie. Nie łasiła się na kasę
i ładną buźkę, tak, jak inne panny, które do tej pory się obok niego kręciły.
Można by zaryzykować stwierdzeniem, że czuła wobec niego odrazę. Że brzydzili
ją tacy ludzie jak on. Ale blondynowi nie tylko zaprzątało myśli. Czy to
możliwe, że się zmienił? Kiedy widzi te młode kobiety, które doszły do
wszystkiego same głupio mu się robi myśląc, że on zawdzięcza wszystko ojcu.
Znając ją niecałe trzy dni czuje, jak jego życie się zmienia. Jak on sam
zaczyna być inny. Normalniejszy? A czy do tej pory nie był normalny? Był, tylko nie był sobą.
Praca, praca, praca. To ona była dla niego zawsze najważniejsza. Jeszcze kilka
godzin temu było tak samo, ale teraz… Po tym, jak był świadkiem tej
przejmującej sceny. Zaczął na poważnie rozmyślać nad sensem tradycji. A może on
naprawdę nie da sam rady? Może nie udźwignąłby samodzielnie takiego brzemienia?
Albo co gorsza tak świetnie sobie z nim radził, że zapomniałby o
przyjemnościach codziennego życia i liczyłaby się dla niego tylko praca. Właśnie. Może. To słowo jest jak klątwa
zakładana na człowieka przy narodzinach. Nigdy niczego nie możemy być pewni.
Całe nasze życie to jedno wielkie Może, a my musimy to Może potwierdzić, lub
obalić. Dlaczego to my musimy zawsze odpowiadać sobie na te najtrudniejsze
pytania? Nikt nam nie powie, czy będziemy szczęśliwi, czy smutni, kochani, czy
nienawidzeni. To my musimy do tego dojść. Czasem prawda jest straszna, nawet
bolesna. Ale jeszcze boleśniejsze jest Może, które nie daje nam spokoju.
Będąc już bliżej celu dodał gazu i zdjął lewą rękę z
kierownicy, by móc przeczesać nią zmierzwioną czuprynę, która teraz zmierzwiła
się jeszcze bardziej. Przyłożył ciepłą dłoń do zimnego policzka doznając
niewielkiego szoku termicznego i zaczął cicho stukać paznokciem o zęby.
Denerwował się tym, co zastanie w domu brata. Nie wiedział, co sądzić o tej
całej sytuacji i to było dla niego najgorsze. Podjeżdżając na miejsce, które
zawsze zajmował miniwan, kiedy znajdował się na tej posesji zdenerwowany zaczął
cicho nucić, aby dodać sobie spokoju. W końcu stanął przed ciężkimi,
wejściowymi drzwiami i pełen obaw nacisnął delikatnie na klamkę. To co tam
zobaczył przekraczało jego dzisiejszy limit szoków. Mianowicie nie zobaczył
nic. Kompletnie. Z salonu słychać było ciche rozmowy, a kominek rzucał blade
światło na przedpokojowe panele. Mężczyzna zdjął kurtkę i zsunął buty, po czym
wolno zaczął iść w stronę skąd dobiegały głosy.
- Cześć synku – mama uśmiechnęła się do niego ciepło podczas
nakładania na talerz kolejnego kawałka kurczaka.
- Cześć – wypowiedział niemrawo, a jego usta ciągle wyrażały
zdezorientowanie.
- Byłeś odwieźć dziewczyny? Riker powiedział, że Reachel się
zrobiło niedobrze – rzucił ojciec patrząc na niego ciepło
- Reach – mruknął cicho pod nosem, czego Mark nie dosłyszał.
- Tak, tato. Przecież ci mówiłem. – skwitował Rik
Młodsza część towarzystwa wyłączając Nicka siedziała cicho i
starała się zachowywać normalnie, ale że Lynchowi nigdy nie byli dobrymi
aktorami, to niezbyt dobrze im się to udawało.
- Jesteś głodny – zagaił Ell i wskazał głową na połowę
kurczaka.
- Nie, nie jestem. Gdzie Van? – Ross dopiero teraz
spostrzegł brak pani domu, co znacznie go zaniepokoiło.
- Poszła się przejść. Powiedziała, że dzwoniła do niej
przyjaciółka. Wiesz, sprawy sercowe i inne takie – mruknął Rik chcąc brzmieć
zabawnie, co w jego przypadku przynosiło również naturalność.
- Acha, no nic. Może położę Nicka spać. Małemu kleją się już
oczy – uśmiechnął się ciepło w stronę półprzytomnego dzieciaka.
- Ale ja nie jestem śpiącyyy… - maluch ziewnął i dosłownie
padł na oparcie krzesła.
- Śpiący, czy nie chodź. – blondyn wskazał skinieniem dłoni,
aby brunet poszedł a nim.
Gibając się na boki starał się iść za wujkiem, jednak nieco
utrudniał mu to fakt, że liczba ścian, od których się odbijał była dość duża.
Jednak maluch nie poddawał się i co chwile potrząsał głową, aby się rozbudzić.
Po kilku minutach takich starań leżał już przebrany w niebiesko-zieloną piżamę
w swoim łóżku i dokładnie lustrował każdy ruch Rossa.
- Co się tak patrzysz? – blondyn uśmiechnął się do niego
kończąc składanie ubrań czterolatka.
- Kim była ta pani? – wypalił Nick dalej świdrując wzrokiem
Lyncha. Ten jakby zastygł na chwilę podczas odkładania odzieży na krzesło.
Jednak chcąc, nie chcąc musiał się rozbudzić, ponieważ malec ciągle czekał na
odpowiedź z jego strony.
- Emm… Moją koleżanką – wymyślił w końcu nawet nie patrząc w
stronę pytającego. – To jaką bajkę chcesz, żebym ci poczytał? – starał się
zmienić temat wskazując niewielką biblioteczkę ze stosem książek.
- Wymyśl jakąś. Na przykład możesz mi opowiedzieć jak
poznałeś tą swoją koleżankę – na te słowa dwudziestolatek nieco się przeraził.
Przełknął cicho ślinę i popatrzył jeszcze raz na mebel.
- Księżniczka i żaba – zdecydował nie zważając na poprzednią
uwagę ze strony bratanka.
- Ale będziesz mówił tak śmiesznie, jak ostatnio – brunet
zrobił proszącą minkę, a jego oczy zalśniły niczym z prawdziwego srebra. Ross
zaśmiał się krótko przypominając sobie, jak przedrzeźniał postacie czytając
jakiekolwiek książki i skinął głową na tak.
- A więc. Dawno, dawno temu – rozpoczął głosem, jakiego nie
powstydziłby się nawet lektor, czym wywołał uśmiech na twarzy dziecka.
Czytanie bajki, która zapewne nie była na tyle długą, aby
zająć im aż pół godziny, przyniosło obojgu wiele uśmiechu i radości. Chłopcy
już dawno nie spędzili tak czasu. Sami. Ross zajął się swoimi sprawami i rzadko
odwiedzał brata. Był zbyt pochłonięty pracą, że nie zauważył nawet, kiedy życie
zaczęło toczyć się obok niego. Nie zważał jednak na to i dalej brnął w rutynę,
która powinna być dla niego jak kula u nogi. Rano wstawał, szedł do pracy,
często zostawał po godzinach. Później obiad, czasem pójście do baru i spać. I
tak przez pięć dni w tygodniu. Weekend to czas, kiedy praktycznie go nie było.
Cały dzień potrafił przesiedzieć u Setha, który mieszkał już sam. Dlaczego do tej pory nic nie zmienił? Może nie chciał. Może był zbyt
ślepy, żeby zobaczyć, jak jego życie powoli umiera, staje się martwe. Sam do
końca nie wiedział, co się takiego stało, że tak bardzo zatracił się w pracy.
- Wujku…
- Ross – poprawił mężczyzna. Kazał bratankowi mówić do
siebie po imieniu, bo nie czuł się dobrze z mieniem „wujka”.
- Ross, czy to prawda, że niedługo w ogóle nie będziesz do
mnie przychodzić? – Nicki spojrzał smutno na brązowookiego. On zmarszczył brwi
na znak, że nie rozumie – Tata mówi, że jak będziesz szefem, to już nie
będziesz miał czasu, żeby tu przychodzić – wyjaśnił.
- Skądże. Musiałeś źle zrozumieć tatę. Będę do was
przychodził, tylko nie tak często – złapał malca za nos i delikatnie nim
potrząsnął.
- Tooo… ja mam taki pomysł. Tylko musisz przysięgnąć na mały
paluszek, że nikomu nie powiesz – zaalarmował z przejętą miną.
- Dobrze. Obiecuję.
- A więc, jak ty nie będziesz miał czasu, toooo…. Możesz do
nas przysyłać swoją dziewczynę – wyszczerzył się w uśmiechu. Ross spojrzał na
niego żywiej. Z lekkim przerażeniem zaczął podnosić się z łóżka patrząc na
wciąż uśmiechniętego malucha.
- Skarbie, ale ja nie mam dziewczyny – podszedł do drzwi i
nacisnął delikatnie klamkę.
- To sobie znajdź – czterolatek wzruszył ramionami, jakby to
było oczywiste wywołując kolejny szok u wuja.
- Emm… To… Nie jest takie proste – Ross próbował wytłumaczyć
mu, ale sam się w tym nieco poplątał.
- Dziadek mówi, że już ci znalazł – mężczyzna przewrócił na
te słowa oczami i chciał odpowiedzieć coś bratankowi, ale przerwało mu głośne
chrapnięcie.
- Dziadek może sobie mówić.
****
Nazajutrz dom panien Logan i Marano przesycony był napiętą
atmosferą. Blondyna co chwilę zerkała na ekran starej noki, aby sprawdzić, czy
ktoś nie przysłał jej SMS-a. Od wczoraj nie uzyskała od blondaska żadnego
odzewu, a martwiła się o siostrę przyjaciółki.
Nakładając tusz na swoje długie rzęsy próbowała uspokoić
drżenie rąk, ale rezultatu nie uzyskała. Przyjrzała się dokładniej
zielono-niebieskim oczom, których źrenice były ładnie oprawione żółtą obręczą
(Reach ma takie same oczy, jakie mam ja ~ Di). Widać w nich było przemęczenie.
Barwa straciła na intensywności, powoli zaczynała stawać się wręcz szara. Jej
twarz, blada i wycieńczona miejscami była już kompletnie sucha. Wzięła do ręki
prostownicę i zaczęła prostować sobie włosy. Nagle do jej głowy wpadł pewien
pomysł.
- Lau, zobacz ile mam kasy pod łóżkiem! – poleciła
przyjaciółce i już po chwili w łazience znalazła się brunetka.
- Pięć dych – rzuciła przez ramię i zabrała z kosmetyczki
eyeliner.
- Ej! On jest mój! – zbulwersowała się Logan i z oburzeniem
wstała z krzesełka, które stało przed umywalką.
- A myślisz, że dlaczego go wzięłam? – do jej uszu doszedł
rozbawiony głos przyjaciółki.
- Oddawaj go ty szujo brązowa! – ruszyła w stronę salonu,
skąd dobiegał cichy śmiech Marano.
- Masz – w rękach Reachel znalazł się wspominany kosmetyk
podrzucony przed chwilą przez współlokatorkę.
- Już się zdążyła pomalować – wyrzuciła ręce w górę i z
westchnieniem spojrzała na brunetkę z mordem. – Odkupujesz.
- I tak chcesz stracić na coś pięć dych, więc zainwestuj w
lepszy sprzęt – rzuciła roześmiana Laura, za co oberwała po głowie.
- Mam wydatniejsze
plany – blondyna wystawiła język, po czym pomaszerowała z powrotem w stronę
pokoju czystości.
- A można wiedzieć jakie? – zagaiła z zaciekawieniem młoda
Marano i wyrwała przyjaciółce pisak z ręki.
- Ugh! Czemu ty zawsze taka wścibska jesteś, co? – blondyna
wbiła w nią nienawistny wzrok.
- Bo jestem. No mów. Striptizera (za Chiny Ludowe nie wiem,
jak się pisze ~Di) chcesz sobie zamówić? – Lau przymrużyła oczy, jakby
dokładnie lustrowała twarz Logan
- Co?! Nie! Chce sobie farbę do włosów kupić – dziewczyna
ponowiła próbę odzyskania kosmetyku.
- Jaki kolor? – kumoszka wydawała się jej nie wierzyć, więc
ponowiła przesłuchanie.
- Nie wiem! Taki, jaki będzie w sklepie. Oddaj to! –
wzburzona, niczym morze Reachel o mało nie rzuciła się na brunetkę, gdyby nie
fakt, że ona rzuciła w jej stronę wspomnianą rzecz.
- To po procy pakujemy manatki i jedziemy do galerii! –
rzuciła entuzjastycznie Laura i zniknęła za drzwiami swojego pokoju.
- Nienawidzę cię.
- Wiem, ja też cię kocham!
Kolejne pół godziny minęło dziewczynom na przygotowaniu do
pracy i uczelni. Gdy blondynka opuściła już ich wspólne mieszkanie Laurze
została jeszcze godzina. Praca w The Lynch rozpoczynała się o godzinie
dziewiątej. Młoda kobieta była już przygotowana, a mimo to ciągle się
spieszyła. Jej górne partie ciała opinała biała bluzka z kołnierzykiem. Na nią
narzucony był granatowy żakiet, który idealnie współgrał z czarnymi rurkami.
Stopy natomiast były chronione przez jej ulubione, szare emu. Brązowe włosy
były spięte w wysokiego kucyka, z którego wypadały pojedyncze kosmyki włosów.
Makijaż, choć lekki, idealnie podkreślał piękno jej twarzy. Szczególnie duże,
brązowe oczy.
Kobieta szybkim krokiem podeszła w stronę Wcale Nie Kuchni,
skąd z szafki wyjęła kubek. Jednym zwinnym ruchem zabrała z kuchenki czajnik i
napełniła go odpowiednią ilością wody. Następnie naczynie znów wróciło na swoje
miejsce, tym razem pieszczone od spodu niewielkimi płomieniami. Kobieta oparła
się o szafkę i czekała, aż po pokoju rozlegnie się głośne piszczenie.
Ciałem była w mieszkaniu, jednak jej duch był daleko.
Bardzo, bardzo daleko. W uszach słyszała szum weneckich kanałów, a przed oczami
rozpościerał się widok tych urokliwych uliczek. Koloseum, które kiedyś było jej
pocieszycielem.
Piętnastoletnia
brunetka przedzierała się przez tłum zebrany na placu przed Koloseum i z trudem
powstrzymywała łzy. Była zdruzgotana po tym, co się zdarzyło. Cała się trzęsła.
Jej śniada cera w świetle księżyca wyglądała nienaturalnie blado. Wiedziała, że
to wypadek, ale i tak miała poczucie winy. Zwiewna, fioletowa sukienka była
poszarpana, z warg strumyczkiem lała się krew. Zadrapana twarz była jeszcze
bardziej boląca, kiedy do ran dostawała się słona ciecz. Mimo to ona biegła
dalej nie zważając na konsekwencje. W końcu stanęła przed murami zabytkowej
budowli. Przypomniała jej się lekcja historii, kiedy nauczycielka mówiła o
walkach toczących w tym właśnie miejscu. Ona też chciała zawalczyć. Z samą
sobą.
Rozejrzała się
dookoła. Wszyscy byli zbyt pochłonięci rozmową na temat głośnego wybuchu, więc
nie zauważyli, że do Koloseum ktoś wchodzi. Był tam akurat remont, czy coś w
tym stylu, więc automatycznie wejście wzbronione. Nie powstrzymywało to jednak
piętnastolatki. Wślizgnęła się na teren areny tak, że nikt tego nie zauważył.
Mimo, że mieszkała we Włoszech od urodzenia nigdy tam nie była. Z przejęciem
przyglądała się każdemu, nawet najmniejszemu szczegółowi. Cały jej smutek
uleciał, kiedy zobaczyła widok rozpościerający się przed nią. Miliony świateł,
które widniały za murami dawały niesamowitą poświatę. Z przejęciem gładziła palcami
ten materiał. Było stamtąd widać cały Rzym, który nocą wyglądał jak wyjęty ze
średniowiecznej bajki. I niebo. To niespotykane nigdzie indziej niebo. Jak
zaczarowane hipnotyzowało swoją wyjątkowością i niepowtarzalnością.
To była ostatnia
chwila w jej ojczystym kraju, jaką chciała zapamiętać.
- Scusate (pl. Przepraszam) – wydusiła ledwo powstrzymując
płacz.
Zauważyła, że woda już się zagotowała, więc nieprzytomnie
położyła dłoń na czajniku.
Temperatura materiału wynosiła dość dużo, więc dziewczyna…
- Kurwa! – przeklęła puszczając parzące naczynie. Jej ręka
była cała czerwona, a na jej środku widniało oparzone miejsce.
- Któż to się tak pięknie wyraża? – zza pleców usłyszała
znajomy głos, co stworzyło na jej twarzy nieświadomy uśmiech.
- Nie mów Reach, bo mnie zabije. Miałam się oduczyć –
przyznała zmieszana polewając dłoń zimną wodą.
- Nie bój żaby. Taka nasza mała tajemnica – puścił jej
oczko.
- Jedna z wielu, Max – brunetka pocałowała go w policzek, po
czym wróciła do leczenia ręki.
- Słyszałem o wczoraj – przyznał chłopak wlepiając w nią
przejęte spojrzenie.
- Wiesz jeszcze coś, czego ja nie wiem, że wiesz? Jakie
miseczki noszę?
- Nie no, aż tak dobrze cię nie znam – zaśmiał się krótko,
po czym powrócił do poważnego wyrazu.
- Martwię się o ciebie. Tęskniłaś, a teraz…
- Teraz też tęsknię – przerwała szybko dając tym do
zrozumienia, że ucina temat. – Śpieszę się do pracy.
- Mogę cię podwieźć – zaproponował Casella.
- Grazie (pl. Dziękuję)
- Per Favore (pl.
Proszę)
****
- Dzięki za podwózkę – Lau uśmiechnęła się uroczo do
przyjaciela i odpięła pasy. Gdy już miała nacisnął klamkę zatrzymał ją głos
chłopaka.
- Czekaj, odprowadzę cię – jego ton przybrał na
gwałtowności, co nie uszło uwadze dziewczyny.
Coś ukrywa, pomyślała.
- Nie trzeba. Trafię do biura – ponowiła uśmiech, lecz nie
wyszedł jej on taki, jak wcześniej – uroczy.
- Ale ja naprawdę nie widzę problemu. Z wielką chęcią poznam
twojego pracodawcę. – brunetka prychnęła usłyszawszy te słowa.
- Bo jest tu co poznawać. Nie lubię go, nie znoszę i mam
dość. Gburowaty typ, który myśli, że ma wszystko, a tak naprawdę to to wszystko
zawdzięcza ojcu. Nie rozumiem, jak można tak żerować na rodzinnym majątku, ja
bym….
- Ty już się zachowałaś inaczej, Lau – przerwał jej wywód,
który dziewczyna potraktowała dość poważnie, bo jej ciało zaczęło się
delikatnie trząść.
- Nie znasz całej prawy o mojej przeszłości Maksymilian. Nie
znasz całej mnie.
- Ale staram się poznać, jakby ci to gdzieś umknęło.
- To się nie staraj. Dlaczego wszystkim tak bardzo zależy na
tym, żeby mnie „poznać”? – rzuciła kpiącym tonem niespokojnie wodząc wzrokiem
po jego tęczówkach. One natomiast, jakby stały na kruchym gruncie, starały się
nie zapaść.
- Może dlatego, że zależy im też na tobie – jego dłoń wylądowała
na dłoni Laury, przez co brunetka nieco zelżała. Potrzebowała tego. Jego
dotyku, który był w stanie ją uspokoić, ukoić. Który sprawiał, że na chwilę
zapominała o tych złych, włoskich chwilach.
Czekoladowe oczy kobiety powędrowały w stronę okna. Ujrzała
za szklaną powłoką grupkę dzieci. Choć dzieci to może złe określenie. Młodzi
nastolatkowe, wyglądający zaledwie na dwanaście lat szli chodnikiem, a ich
uśmiechnięte twarze z młodzieńczymi chochlikami błądziły po budynku firmy The
Lynch.
Wszyscy są tacy szczęśliwi i beztroscy. Nawet się nie
obejrzą, kiedy ta beztroskość przeminie, pomyślała Laura przechodząc wzrokiem z
młodzieży na firmę.
Duży, potężny budynek był nowocześnie urządzony. Za jego
ściany po części służyły wielkie szyby, których pole obejmowało gdzieniegdzie
całą wysokość budowli. Drugim materiałem były płytki zewnętrzne beżowego
koloru, których rozmiar można by określić jako „duże”. Za wejście robiły
masywne drzwi wykonane również ze szkła, obrotowe i zajmujące około 2x2 metra.
- To co, mogę z tobą wejść? – Casella postanowił nie dać się
spławić.
- Nie – pewny głos dziewczyny zakłócił odgłos brzęknięcia,
spowodowanego automatycznym zamknięciem drzwi w pojeździe.
- To co?
- Nienawidzę cię.
W tym czasie biuro Rossa zajmował pewien gość. Jak co dzień
rano na miękkim i wygodnym fotelu swoje miejsce zajmował, błogo śpiący, Seth.
Jego rytmiczne wdechy i wydechy irytowały nieco blondyna, kiedy zostawały
przerywane głośnym chrapnięciem. Firma The Lynch, która zajmowała się
wytwarzaniem materiałów, (i macie, czym się tu zajmują. Pewnie myśleliście, że
to dom mody, ale oni tylko robią materiały :P ~ Di) była tego dnia niezwykle
gwarna. Pracownicy, którzy z przejęciem zajmowali się swoimi obowiązkami
chodzili w tę i z powrotem szukając potrzebnych papierów, czy innych takich.
- Seth, do jasnej cholewki, przestań chrapać! – wrzasnął w
końcu chłopak, ale za odpowiedź uzyskał tylko jeszcze głośniejszy dźwięk. – Laura przyszła z jakimś chłopakiem –
wypalił w końcu myśląc, że to pomoże obudzić przyjaciela.
- Co?! To ona kogoś ma?! I ja sobie narobiłem nadziei! –
nagle z fotela wyłoniła się zaśliniona twarz bruneta, którego aż nosiło z
myślą, że dziewczyna, która mu się podoba ma innego.
- Żartowałem – blondyn dostawszy napad śmiechu ledwo wymówił
to słowo, ale po chwili jego mina zrzedła – A jednak nie.
Przed nim ukazała się sylwetka Marano, ale nie jej widok
zdziwił tak chłopców.
- Emmm… Laura? – Ross spojrzał na nią pełen zdziwienia, na
co ta przewróciła tylko oczami.
- To mój przyjaciel, Max. Max, Ross – mój szef i Seth – jego
przyjaciel – przedstawiła brązowooka ze znudzeniem. Mimo tego, że jej ton nie
był przyjemny Watersowi kamień spadł z serca po usłyszeniu słowa „przyjaciel”.
- I przy okazji twój znajomy – wtrącił Seth uśmiechając się do
dziewczyny, co ta niezwłocznie odwzajemniła.
- Tak.
- Miło mi poznać. Max Casella – brunet spojrzał na
nowopoznanych z uciechą i ukazał swoje dołeczki.
- Casella? Włoch? – blondyn skierował te słowa do Laury, co
ona potwierdziła skinieniem głowy.
- Wiesz co, mamy naprawdę dużo roboty, więc jeśli
przyszedłeś tu w konkretnym celu, to bardzo proszę o pośpiech – Seth spojrzał
na chłopaka z nutką kpiny, którą wyczuł na szczęście tylko Ross i od razu zareagował:
- Jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko. Seth akurat ma
dziś labę, ale ja i Lau musimy dużo zrobić.
- Jasne, rozumiem – Casella wydawał się być przybity, jakby
zrozumiał, że nie jest miło widziany.
- Odprowadzę cię. Seth, pokaż Laurze co i jak – rozkazał Lynch,
po czym razem z przybyszem zniknął za drzwiami gabinetu.
Mężczyźni w milczeniu przemierzali kolejne korytarze i żaden
z nich nie wiedział, jak mógłby zagadać do drugiego. W końcu przełomowy moment
nastąpił u Max’a.
- Słuchaj, pewnie się domyśliłeś, że nie przyszedłem tu
tylko po to, żeby odprowadzić Lau, więc może przejdę od razu do rzeczy –
zaproponował stanowczym tonem, choć w duszy bał się w ogóle otworzyć usta.
- No, można tak powiedzieć. To, co się stało? – ponaglił go
Ross wbijając przenikliwe spojrzenie.
- Byłeś wczoraj z dziewczynami, kiedy widziały Vanessę. Żadna
nie chce nic powiedzieć, więc nawet nie próbuję tego od nich wycisnąć, ale…
Gdybyś mógł… Przytoczyć mi parę informacji… - wyjąkał z trudem brunet, czym
wywołał u drugiego zaufanie. Oboje stali naprzeciw siebie i układali jakieś
sensowne zdania.
- No… Vanka jest siostrą Laury, ale to już chyba wiesz.
Jechaliśmy z rodziną do brata na obiad i tata postanowił zabrać dziewczyny.
Kiedy weszliśmy i Van z Lau się zobaczyły to… No, można powiedzieć, że
znieruchomiały. Poszło parę uwag, ale szczególnie ze strony Laury i koniec. Lau
wybiegła, Reach za nią. Później podwiozłem je do mieszkania i tyle – wyjaśnił pomijając
niektóre fakty, takie jak na przykład Nicki, czy śpiąca Laura, albo rozmowa z Reachel
na temat ich mieszkania.
- To dobrze, że nie doszło do rękoczynów. Bałem się, ze Lau
znowu coś nawywija i Reach jej nie upilnuje. Ona ma… Zresztą, obie mają słabe
nerwy – brunet zacisnął wargi w wąską kreskę, ale po chwili pościł je wolno.
- Rozumiem. Ale tak, czy inaczej nic wielkiego się…. To
znaczy nie doszło do przemocy fizycznej – poprawił się blondyn i spłonął
niemałym rumieńcem, kiedy uświadomił sobie, co przed chwilą miało wylecieć z
jego ust przy przyjacielu poszkodowanych w tym zdarzeniu. Przynajmniej tak mu
się wydawało.
- No nic. Pozdrów Lau i powiedz jej, żeby się nie martwiła.
W razie czego dzwoń – wyciągnął dłoń, która dzierżyła wizytówkę chińskiej
restauracji. – Jak nie będę mógł gadać, to Reach urwie się z uczelni.
- Aż tak bardzo się martwicie o Laurę, czy mi się tylko tak
wydaje? – zdziwiony Ross zmarszczył brwi w znaku, że nie rozumie.
- Jakbyś ją znał tak, jak my, to też byś się martwił. – to były
ostatnie słowa Max’a, zanim opuścił budynek i wsiadając do auta ruszył w swoją
drogę.
Blondyn wypuścił z ust powietrze, niczym z przekutego balonu,
i przeczesał dłonią włosy.
Chciałem ją poznać, ale chyba to jest za trudne, przyznał w
myślach i ospałym krokiem skierował się w stronę swojego biura. Jego głowę
zaprzątały myśli nie tylko o brunetce, ale i jej przyjaciołach. Obchodzili się
z nią, jak z jajkiem, a on nie widział w tym żadnego sensu. Ten chłopak.
Przystojny, wysoki, pewnie w jego wieku. Był wyraźnie zmartwiony.
W tym musi być drugie dno.
Drewniane drzwi zaszurały na panelach, a zza nich wyłoniła
się blond czupryna. Na pozór uśmiechnięty Ross tłumił prawdziwe odczucia, które
targały nim po rozmowie z nowopoznanym. Między innymi zniesmaczenie, które
pojawiło się na widok ucieszonej Laury. Przez jego głowę przemknęło pytanie Jak ona może
się uśmiechać, kiedy jej przyjaciele myślą, że zaraz coś jej się stanie?
Ale on tego nie rozumiał, nie znał całej prawdy. Bo gdyby znał na pewno by się
tak nie głowił.
Usiadł na swoim miejscu i w milczeniu przyglądał się przyjacielowi,
który z rozbawieniem tłumaczy coś brunetce. Jego ręka spoczywała na wierzchniej
części jej dłoni i zdawała się ona tego nawet nie zauważać.
- Kobieto, tutaj masz kalkulator, a nie tutaj – powtórzył po
raz kolejny brunet i przesunął dłonią myszkę.
- Ja cię nie rozumiem. Jak tutaj jest kalkulator, jak to
jest przecież… Kalkulator – zaczerwieniła się Marano i schowała głowę między
ramiona.
- Ach, głupia jesteś, wiesz?
- Tylko bez takich. Nie głupia, tylko nierozgarnięta. To
dwie zupełnie inne rzeczy.
- Rydel była. Prosiła, żebyś do niej przyszedł – z rozmyślań
Lyncha wyrwał go ciepły głos przyjaciela, którego sylwetka pojawiła się teraz
przed oczami chłopaka.
- Mówiła po co?
- Nie. Ale powiedziała, że to coś ważnego.
~*~*~*~*~*~
Powróciłam do was z takim oto rozdziałem! Mam nadzieję, że wam się spodoba, bo siedziałam nad nim dwa dni i z dumą stwierdzam, że był on najdłuższym napisanym przeze mnie rozdziałem. Kurcze, chyba nawet OS nie był taki długi!
Więc wróciłam, a razem ze mną nowa czcionka i inny widok tekstu. Zerżnęłam z Kłaka, ale ona się na mnie nigdy nie złości, więc co mi tam.
Nawet nie wiecie, jak się cieszę, kiedy mogę znów dla was pisać. I nawet specjalnie sprawdziłam, żeby było bez błędów, ale jeśli się jakieś pojawią, to wybaczcie. Osoby wymienione powyżej, czyli na samym początku przez cały czas dawały mi kopa i bardzo im za to dziękuję. I oczywiście Julci mojej, ale menda nie czyta, więc jej na żywo podziękuję :)
Poza tym zmieniłam sobie profilówkę, a co. I znów od Kłała - ta dziewczyna to moja ulubiona Chloe.
Więc to koniec mojej notki i nie mogę się doczekać, kiedy napiszecie mi swoje zdanie na temat rozdziału, bo ja jestem zadowolona :D
~ Wypoczęta Di
Jestem zakochana w Darach Anioła i zaraz lecę do biblioteki wypożyczyć drugą część!