It's been a long day, without you my friend... And I'll tell you all about it when I see you again... ~ Mój przyjacielu, to był długi dzień bez ciebie. Opowiem ci o nim, gdy znowu się spotkamy
~ See you again - Wiz Khalifa feat. Charlie Puth
W pokoju zapanowała nieprzyjemna cisza. Max skończył
opowiadać, a każdy mógł teraz przetrawić jego słowa. |W końcu, nie zawsze
słyszy się taką historię, na dodatek
sięgającą osoby dość bliskiej całej reszcie. Vanessa wpatrywała się w panele i
obgryzała skórki od paznokci. Nie mogła uwierzyć, że siostra jej o tym nie
powiedziała. Oczywiście, o śmierci Lucasa wiedziała cała okolica. Był młody,
ambitny, w miarę dobrze się uczył. A przede wszystkim był miłością Laury.
Rodzice za nim przepadali i nigdy nawet nie pomyśleliby, że może on brać udział
w tym świństwie. A tym bardziej nie podejrzewali o to Laury. Vanessa nawet
przez jakiś moment była zazdrosna o to, że ten miejscowy przystojniak zwrócił
uwagę na jej młodszą siostrę, a nie na dojrzałą, choć starszą od niego o trzy
lata, czarnulkę. Lecz zazdrość ta przeszła jej gdy tylko zobaczyła, z jaką
miłością oboje na siebie patrzą. Gdy przyłapywała ich na skradaniu sobie
potajemnych pocałunków i chichotaniu siostry, gdy siedemnastolatek jeździł
dłonią po jej udzie. Wtedy już nie zazdrościła jej chłopaka, tylko tego, że nie
krępuje się przyprowadzić go do domu i przedstawić rodzicom. Ona i Riker znali
się już trzy lata, chodzili dwa. Ten poprosił ja o rękę, tydzień później – z
późniejszych wyliczeń – czarnowłosa zaszła w ciążę. Mieszkała wówczas w
Ameryce, w Nowym Jorku. Do rodziny przyjeżdżała na wakacje. I za każdym razem,
kiedy przyjeżdżała, brunetka wymykała się po nocach do malutkiego domku na
drzewie. Widziała ją nie raz i wiedziała, że szło się spotkać z nim. I wtedy
właśnie myślała o Rikerze. O tym, jak bardzo go kocha.
O śmierci wybranka serca siostry dowiedziała się z
nekrologu. Tego dnia, kiedy ów wypadek miał miejsce, Laura nie wróciła nawet do
domu. Całą noc przesiedziała u Antiego. Kolejnego dnia zadzwoniła tylko,
powiedzieć, że kilka następnych nocy też spędzi u niego i żeby się nie
martwili. Van próbowała do niej dotrzeć, porozmawiać. Ale to w ramię blondyna
płakała brunetka, kiedy oddawali ciało Monteza ziemi.
- Powiedziano nam, że wpadł w poślizg na autostradzie i z
niej wypadł. Nikt nic nie mówił o wyścigach – wydukała w końcu oszołomiona. Do
tej pory nie mogła uwierzyć, choć wszystko zaczynało składać się w jedną
całość.
Max spojrzał na nią, wyraźnie dotknięty.
- Ona przeżywała piekło, obwiniała siebie o jego śmierć.
Uważała, że skoro ona rozpoczęła wśród nich modę na motory, to właśnie oka
powinna… - urwał, wciągając gwałtownie powietrze. Vanessa poderwała się z łóżka
gwałtownie.
- Blizny! – krzyknęła, jakby odkryła ósmy cud świata. Nie
była jednak radosna, tylko przerażona. – Wcale nie wylądowała w kolczastych
krzakach, ona się cięła! Próbowała popełnić samobójstwo!
Teraz to Ross zachłysnąć się powietrzem. I pomyśleć, że
traktował ją, jakby była kuloodporna. Testował jej wytrzymałość, poza tym, intrygowała
go. A ona nie była wcale kuloodporna. Tylko poprzebijana na wylot.
- Ale… Skąd ty to wiesz? – wystękał ku zdziwieniu
wszystkich. Tylko brunet nie był zaskoczony jego pytaniem. Wydawał się go nawet
spodziewać.
- Jestem kuzynem Antonia. Powiedział mi.
- A pożar…?
- Jaki znów pożar?! – wrzasnęła Rydel zaszokowana. Vanessa
nagle pożałowała, że nie odciągnęła chłopaka na bok. To było za dużo jak dla
blondyny. Za dużo, jak la nich wszystkich. Ich psychika nie wytrzymałaby już
kolejnej historii takiej, jak ta.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Ten sekret Anti trzyma zamknięty
na kłódkę.
Znów zapadła cisza. Tym razem ani przyjemna, ani uciążliwa.
Po prostu potrzebna. Ten zgiełk nowych informacji musiał się jakoś
uporządkować, a bez chwili ciszy sam by tego nie zrobił. Dziewczyna pojawiła
się z nikąd. Ale namąciła w ich życiu, jak mało kto. Ta zupełnie obca kobieta
skrywała jeszcze nie jedną tajemnicę, nie jeden problem przewyższający jej
możliwości. A oni czuli się zobowiązani pomóc jej wszystkie rozwiązać.
- Mam pomysł – odezwał się nagle Riker. Do tej pory milczał,
nie wtrącał uwag, po prostu starał się zadowolić żonę . Mało interesowała go
nowopoznana. Wiedział, czuł to w kościach: będą z nią problemy. – Zabierzmy ją
na święta do Włoch, do waszych rodziców.
***
- Co tak długo? – niecierpliwiła się blondyna, oparta o
karoserię i skubiącą lakier z paznokci. Brunetka przewróciła oczami i
zaklaksoniła, aż jej przyjaciółka podskoczyła. – Lau, nienawidzę cię, wiesz? –
fuknęła Logan i wsiadła na miejsce pasażera.
- Ej! To moje miejsce, spadówa! – oburzyła się dziewczyna i
popchnęła w żartach przyjaciółkę. Reachel spiorunowała ją wzrokiem.
- Sama spadaj, małpo niedorozwinięta – wytknęła ciemnookiej
język i dodatkowo pstryknęła w nos. Chcąc nie chcąc, Marano na ten gest
kichnęła, na co obie zareagowały śmiechem. Po chwili napad śmiechu ustał i obie
ponowiły milczące wyczekiwanie.
Czekały długo. Minimum pół godziny. Ale w końcu Max zamknął
na sobą wejściowe drzwi i ruszył w stronę auta. Na jego miejscu siedziała
ciemnowłosa i przysypiała, tak samo, jak blondyna obok. Zapukał lekko w szybę.
Dziewczyna oszołomiona podniosła głowę i mlasnęła.
- Ja wcale nie spałam – wychrypiała ledwo słyszalnie i sunąc
po wnętrznościach auta wślizgnęła się na tylne siedzenie. Rozłożyła się na
całych trzech fotelach i wróciła do swojej własnej krainy Morfeusza. Długo o
jednak nie trwało, bo kilka sekund później otworzyła rozespane już oczy i
wlepiła je złowrogo w przyjaciela. – Pół godziny. Siedziałeś tam pół godziny,
idioto. Nie wiem, jak u ciebie, ale w moim słowniku „chwila” oznacza maks
dziesięć minut. Maks – zawarczała tonem nie znoszącym pyskowania. Poza tym,
brunet nawet bałby się jej odpyskować. – To co tak długo robiłeś? – zapytała,
łagodniejąc i siadając po turecku na środku foteli. Miała poczochrane włosy,
ale nie przeszkadzało jej to, nawet nie zgarnęła ich z twarzy. Same opadły po
paru minutach, przygniecione ciężarem wilgoci unoszącej się w powietrzu. Za
szybą padał śnieg, a oni nie ruszyli, przez co do środka przez uchylone okno
przedostawały się pojedyncze śnieżynki.
- Rozmawiałem – odparł niechętnie i odpalił silnik. W środku
samochodu zawarczało, a on ruszył z podjazdu.
- Więcej szczegółów? – odezwała się zachrypniętym głosem
Reachel. Max spojrzał na nią zdziwiony. Był przekonany, że dziewczyna śpi. A ta
otworzyła z premedytacją jedno oko i uśmiechnęła się złośliwie.
- Nie ma więcej szczegółów. Po prostu wytłumaczyłem
wszystkim, że jeśli zrobią coś którejkolwiek z was, to zastrzelę – brunet
wzruszył ramionami i przyspieszył trochę, na pustej drodze. Laura wbiła się
plecami w fotel.
- W takim razie musisz pogadać jeszcze z Sethem. Ma chrapkę
na Reach – brunetka uśmiechnęła się dziarsko i popatrzyła w stronę
przyjaciółki. Ta przekręciła głowę w jej stronę i wytknęła język.
- Spierniczaj, mendo – syknęła, lecz po chwili
zakwiliła zduszonym śmiechem.
- A kto to ten Seth, jeśli mogę wiedzieć? – Max dał znać, ze
jeszcze nie wysiadł z auta i nadal słyszy rozmowę dziewcząt. Reachel
poczerwieniała.
- Kolega Rossa – burknęła i wróciła wzrokiem na jezdnię i
jej interesujący materiał.
- I nałożnik Reach – dodała zadowolona z siebie brunetka.
- Nałożnica.
- Nałożnik. Rodzaj męski nałożnicy.
Max już nic nie powiedział. Cały czas myślał, jak powiedzieć
to dziewczyną. Jeśli zrobi to nie tak, to Laura się popłacze, a Reach rzuci na
niego z pazurami. Wziąć z zaskoczenia, czy powoli?
- Muszę wam coś powiedzieć – wyznał po chwili. Zacisnął
palce jeszcze ciaśniej na kierownicy, więc gdyby była ona żywa, właśnie
zostałaby uduszona.
-Masz grobową minę, więc zgaduję, że to coś ważnego uśmiechnęła się pokrzepiająco Laura.
I to i to.
- Lynchowie
zaprosili nas na święta – oznajmił. Dziewczyny uśmiechnęły się zadowolone.
Wreszcie będą mogły spędzić normalne, rodzinne święta. Na stole będzie indyk, a
pod choinką prezenty. To duża rodzina, na dodatek z maluchem, więc pewnie dom
odwiedza również Mikołaj. Będą miały okazję się wystroić i zawiesić kilka
bombek na choince. Laura wreszcie podsadzi siostrzeńca, żeby zamieścił na
czubku gwiazdę, a Reach nacieszy się towarzystwem przemiłej Rydel popijają
gorącą czekoladę. – Jedziemy do Włoch, do rodziców Laury i Vanessy.
Czar pryska.
Laura patrzy zaszokowana na przyjaciela. Nie dociera do niej
to, co właśnie powiedział. Nie będzie prezentów, choinki, indyka. Chcą ją
zabrać do rodziców. Ona uciekła z domu, a oni chcą ją teraz tam zabrać.
- Zatrzymaj się – zarządziła słabym, oszołomionym głosem.
- Ale Laur…
- Zatrzymaj! – wrzasnęła.
Max zrobił, co kazała. Zatrzymał auto, a ona szybko z niego
wysiadła. Trzasnęła drzwiczkami i ze złością ruszyła chodnikiem.
- Wracaj, porozmawiajmy! – krzyknęła za nią Reachel.
Najwyraźniej już do niej dotarło.
- Jak wrócę do domu. Pieszo! – odkrzyknęła i zniknęła w
parku.
Gęstwina krzew i krzewów pochłonęła jej postać całkowicie, a
ona mogła liczyć na chwilę spokoju. Była
zła. Wściekła, że w ogóle przeszło im to przez myśl. I musieli mieć aprobatę
Maxa, a to już szczyt wszystkiego. Ona uciekła, wydostała się z tej czarnej
dziury, żeby nie musieć więcej udawać, ze jest okej, a oni chcą jej to wszystko
od nowa zafundować. Krew zaczęła gotować się w jej żyłach i podchodzić do zziębniętych
policzków. Sama nie wiedziałam kiedy nogi odmówiły jej posłuszeństwa i usiadła
na pierwszej ;lepszej ławce. Wciąż miała przed oczami twarze rodziców, Lucasa.
Brakowało jej ich wszystkich, a kiedy pomyślała o Antoniu… Obiecała mu, że
wróci, a tym czasem ona cały czas tu siedzi. Łzy zebrały jej się w oczach,
kiedy pomyślała o przyjacielu. Jak otumaniona układała w głowie układankę
zarysu jego twarzy. Łzy nie pozwalały jej normalnie widzieć, a umysł zaćmiewały
wspomnienia. Podkuliła nogi i wybuchła gorącym, histerycznym płaczem. Emocje
kotłowały się w niej, jak oszalałe, rozbijając powoli i tworząc rysy na powłoce jej wytrzymałości. Z każdym dniem,
z każdym oddechem cierpiała coraz mocniej. Brakowało je rodziny, przyjaciela,
miłości. Brakowało jej wyścigów, mieszanki zapachowej spalin, potu i krwi.
Brakowało jej całego wcześniejszego, beztroskiego świata. Miała już dość
problemów, dość udawania. Chciała po
prostu dać sobie odpocząć, zregenerować siły. Przestać zatracać się w rutynie i
żyć, jakby Lucas miał za chwilę pojawić się w jej drzwiach. Obiecywać gruszki
na wierzbie. Przestać oszukiwać samą
siebie.
Podniosła głowę. Chciała pozbyć się łez, ale nie umiała.
Mrugnęła kilka razy. W końcu udało jej się opanować histerię, choć obraz wciąż
jej się zamazywał. Zamrugała parę razy i puściła wolno ostatnie łzy. W końcu
udało jej się zapanować nad emocjami. Zmów była nie do pokonania, a jej
heroiczna powłoka nie przepuszczała jakichkolwiek uczuć.
- Laura? – usłyszała zdziwiony, męski głos. Nie odwróciła nawet
głowy, nie chciała. Nawet bez tego wiedziała, ze ten głos należy do Rossa. Nie uraczyła go nawet jednym chłodnym
spojrzeniem, ale on przysiadł się obok i zaczął ją obserwować. Coś jej nie
grało. Był naprawdę podobny do Rossa, ale spojrzenie Lyncha było dla niej krepujące
i wzbudzające nieposkromioną złość. Poza tym chłopak wyglądał jakoś inaczej.
Nie widziała jego twarzy, nie chwiała tam patrzeć. Po prostu to czuła. Był
jakiś inny. Poza tym wydawał się być… Radosny? Ross nigdy nie był radosny, jego
ton przypominał raczej statecznego biznesmena.
Odwróciła głowę i zamiast czekoladowych, wzbudzających w
niej przeróżne emocje, tęczówek, zobaczyła tak tęsknie wypatrywane, wiecznie roześmiane,
zielone oczy.
~*~*~*~*~*~*~*~*~
Buuuu…. Tyle cię nie ma i wracasz z takim złomem? Buu…. –
czy nie tak będą teraz brzmiały wasze komentarze? Zakładam, że tak. Wiem,
zawiodłam was, przepraszam. Nie powinnam robić sobie tak długiej przerwy między
rozdziałami nie mówiąc wam nic i wracać z takim, za przeproszeniem, gównem. Bo
inaczej tego określić się nie da. Dużo opisów, dialogów, ale i tak wszystkiego za
mało. Przepraszam, naprawdę was przepraszam. Ale mam usprawiedliwienie swojego rozkojarzenia!
Ostatnio, bo dwa tygodnie temu była komunia Natalii, a tydzień temu urodziła
się moja kuzynka, więc to na niej skupiałam większość wolnego czasu. Do tego w
trzy dni przeczytałam pierwszą część „Rywalek” (polecam :D) i miałam sprawdzian
z mamy decydujący o mojej końcowej ocenie. Co tego w poniedziałek test z anglika – Olusia
wyciąga kolejną czwórę. Dodajcie do tego nieoficjalne pogłoski o przyszłym nadejściu
wyników i ich faktyczne pojawienie się w
piątek, tyle, że na dodatkowych zajęciach z matmy, więc nie dowiedzieliśmy się,
jak nam wyszło. We wtorek jadę na wycieczkę i martwię się, czy dobrze będę
wspominać ostatnią podstawówkową wycieczkę. Tak więc widzicie, że u mnie
ostatnio dość ciekawie. Do tego sprawy rodzinne i sercowe (platoniczne xd) .
Przepraszam za błędy!
Jest druga w nocy, nie mam ochoty ich sprawdzać!
Poza tym mam taką sprawę: pytania zawarte w komentarzach pod
postami nie uzyskają odpowiedzi, więc proszę
je zamieszczać w odpowiedniej zakładce.
Dobrano, ja idę w kimono :D
~ Alex
Coś was tu za mało! Odwiedzać, komentować, obserwować - to dla mnie ważne!