Hidden in the sun,
For when the darkness comes.
~
Ukryty w słońcu,
Gdy nadejdzie ciemność.
~ Colbie Caillat - When The Darkness Comes
Dziewczyna patrzyła w niego jak ciele na malowane wrota. Nie
mogła nic powiedzieć, a jej wzrok nie przedstawiał niczego. Zero jakiejkolwiek
odpowiedzi. Jedyne, co można było wyczytać z jej tępego spojrzenia to
zaskoczenie. Tak ogromne zaskoczenie, że wywołało paraliż całego jej ciała,
nawet języka. W ustach miała sucho, chciało jej się kaszleć. Oczy bolały od
wytrzeszczania, ale nie mogła przestać się w niego wpatrywać. Pyszczek miała
cały czas otworzony, jakby szykowała się do powiedzenia czegokolwiek, ale coś
skutecznie jej na to nie pozwalało.
Blondyn natomiast wyczekiwał jej reakcji z obawą, ale i
jednocześnie frustracją. Nie denerwowała go cisza ze strony brunetki, ale
niemoc zrobienia czegoś w kierunku dowiedzenia się, co kotłuje się w jej
głowie. A obijały się tam różne myśli. I nie koniecznie cenzuralne. W końcu jednak dwudziestolatka zamknęła buzię,
a jej oczy powróciły do normalnej wielkości. Nadal jednak dokładnie lustrowały
chłopaka. Po kilku minutach czekania w jego uszach aż zabrzęczało od donośnego,
choć wymuszonego śmiechu.
- Co cię tak śmieszy? – zapytał marszcząc brwi. Nie
spodziewał się bowiem t a k i e j reakcji z jej strony.
- Och, no bo… - dziewczyna krztusiła się śmiechem próbując
cokolwiek powiedzieć - … Ja nie sądziłam, że… - tu urwała widząc poważną minę
rozmówcy. Odchrząknęła i usiadła prosto. Zdmuchnęła z oczu brązowy kosmyk
włosów, który zapodział się na jej twarzy i kontynuowała z zakłopotaniem – Em…
No bo…. Jak robi się zbyt poważnie, albo nie wiem co powiedzieć, to się śmieję.
Zazwyczaj działa, ale… - podrapała się po karku i jeszcze raz odchrząknęła, aby
opanować głos. Po chwili mówiła znów swoim rzeczowym i beznamiętnym tonem. –
Jak widać nie tym razem.
- Powiesz coś? Na temat mojego zapytania – blondyn nie
zwracał uwagi na jej poprzednią wypowiedź, tylko przechylił głowę na bok i
czekał na wyrok śmierci. Bo jeśli ona się nie zgodzi ojciec na pewno go zabije.
- Zapytania? Ale co mam… - nagle jej twarzy wykwitł grymas.
Wyglądała, jakby wzięła do ust superkwaśną cytrynę. – To ty to tak na poważnie…
- zmarszczyła nos, po czym westchnęła głęboko. Schowała twarz w dłoniach. – Ja
cię nawet nie lubię – na te słowa blondyn zachłysnął się powietrzem. Jego oczy,
które przybrały na objętości wpatrywały się w nią uporczywie. – A co ty
myślałeś? Nie, nie lubię cię. Nienawidzę być zależna od kogoś, a w tym momencie
jestem od ciebie.
- Ale… Jestem twoim szefem, to chyba oczywiste, że jesteś
ode mnie… - tutaj przerwała mu z wyczuwalną urazą.
- Może dla ciebie jest to oczywiste. Ja nie po to
przygramoliłam się tu z Włoch, żeby teraz słuchać dyktatury innych – uniosła
głos, a po jej minie można było wywnioskować, że nie była zbyt szczęśliwa uwagą
blondyna. A ten nawiasem mówiąc uśmiechnął się drwiąco w jej stronę.
- Uciekłam – jego przesycony jadem ton przeszył jej ciało
wzdłuż kręgosłupa pozostawiając szlaczek stojących dęba włosków.
- Tak – przyznała, kiedy była w stanie cokolwiek powiedzieć
– Nie po to uciekłam.
-Ale tu nikt nie stosuje dyktatury – znów na jego twarz
wstąpił ten sam, denerwujący wyraz. Gdy brunetka otworzyła usta, aby coś
powiedzieć szybko przerwał jej ciągnąc swoją kwestię dalej – I poprzedzając
twoje pytanie: Vanka mi powiedziała. Swoją drogą, niezłe z ciebie ziółko. Żeby
z własnego domu zwiać. Czemu akurat Stany? Chciałaś zrealizować marzenia lat
dziecięcych? Włosi ci nie wystarczyli?
Uraził ją tym. I nawet nie wiedział jak. Gdyby była zwykłą
dziewczyną na pewno popłakałaby się przed nim, albo ze szlochem wybiegła z
pokoju. Ale nie ona. Ona nie była zwykła i dobrze o tym wiedziała. Niestety on
nie wiedział. Działał pod wpływem emocji, a te przy niej nie zawsze były one mu
znajome. Raz przyprawiała go o ból głowy, drugi raz obłęd. Tym razem jednak
irytowała go. A on mówił to, co złość uważała za właściwe, a rozum – zabójcze.
- Jakbyś jeszcze nie pamiętał, to przed chwilą mi się
oświadczyłeś. A ja nie powiedziałam „tak”, ani nie powiedziałam „nie”. Ale jak
na razie wszystko przychyla się ku drugiej opcji – wyszczebiotała z nieukrywaną
satysfakcją i zamiatając włosami ruszyła w stronę korytarza kręcąc biodrami.
Zanim jednak nacisnęła klamkę odwróciła się jeszcze w jego stronę i z kpiącym
uśmiechem dodała – Pojadę taksówką – po czym bardzo kulturalnie pokazała mu
środkowy palec i wyszczerzyła się poi raz ostatni- Pieprz się, Lynch.
***
- Och, ale że dzisiaj? Tak wieczorem? – dopytywała szatynka
równocześnie mrucząc pod nosem kolejne zdania z książki kucharskiej i
automatycznie rozgniatała rękami ciasto.
- Tak, chyba, że jest jakiś problem – odezwał się głos po
drugiej stronie, a kobieta mlasnęła na to cicho. Wzięła telefon do obmączonej
dłoni, a głowę skierowała ku kalendarzowi. Przejechała po nim wzrokiem, aż
zatrzymała się na teraźniejszej dacie. „Nic nie zapisane i nie przypominam
sobie, żeby coś było zaplanowane” – powiedziała w duchu i wróciła do
rozrabiania ciasta.
- Nie, nie ma problemu. Ale zdziwiło mnie to, że to ty
dzwonisz, a nie moja siostra – przyznała z i zaśmiała się krótko – Myślałam, że
to ona się wprosi, a nie jej przyjaciółka.
- Lau nie wychodzi z pokoju, jak przyszłam, to czekała tylko
na kanapie z przygotowanym obiadem. Potem najzwyczajniej w świecie poszła do
siebie i do tej pory nie wychodzi. Pomyślałam, że…
- Że taki wypad dobrze jej zrobi. Może i tak, ostatnio dużo
się wydarzyło. – wtrąciła ciemnowłosa i podeszła do szuflady, aby po chwili
wrócić na miejsce z nożem w ręku. – A tak z innej beczki. Chyba podobasz się
Sethowi. Ostatnio ciągle o tobie mówi – uśmiechnęła się do telefonu.
- Teraz, to j mam do zaliczenia matmę, nie Setha – odparł
jej głos po drugiej stronie, również rozbawiony.
- Tak, tak, tak… Matmą się zasłaniaj, masz rację – z
wyszczerzonymi zębami przeturlała kilka razy ciastem po desce i zachichotała
cicho.
- A żebyś wiedziała! – zbulwersowała się Reachel, która
próbował opanować śmiech na siedząc na kanapie w domu dziewczyn i oglądając
jakąś ciągnącą się w nieskończoność telenowelę. – Ricardo! O ty komodowski
waranie! Ja ci zaraz dam ją lizać, ty przebrzydły szturmowcu! Co ja o
szturmowcach?! – pisnęła blondyna pchając do buzi popcorn i emocjonując się
filmem.
- Co oglądasz? – zarechotała szatynka tnąc ciasto na równe
kawałki. Na te słowa Reach zmarszczyła lekko nos i wymruczała do słuchawki:
- Nie wiem – powiedziała to tak olewczo, że jej rozmówczyni
zaniosła się głębokim śmiechem – Ale to nie usprawiedliwia Ricarda! A nie,
sory, ta lafirynda to jego żona… - dwudziestolatka westchnęła głośno i włączyła
głośnomówiący. Potem oparła się na poduszkach, a komórkę zostawiła na ławie. –
Poczekaj chwilkę, sprężyna mi się wbija w tyłek – zaskrzeczała i wyciągnęła
spod pupy sprężynkę poczym wzruszyła ramionami. W tym samym momencie drzwi
pokoju obok zaskrzypiały, a czujność blondyny kazała jej niezwłocznie odwrócić
się w tamtą stronę – Hej, Vanka, będziemy o siódmej, ja idę pogadać z Lau –
rzuciła szybko a poważnie i rozłączyła się.
- Gadałaś z Van? – w uszach Logan aż zagrzmiało od ostrego
głosu przyjaciółki. Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Tak. Wprosiłam nas na siódmą, na kolację – odrzekła i w
mgnieniu oka wstała z kanapy, ówcześnie wyłączając telewizor – Coś się stało? –
podeszła do brunetki i przekrzywiła głowę tak, że teraz patrzyła na nią w
poziomie.
- Nie, w sumie, to nic – głos Lau nie był już cięty, lecz
normalny. Przez chwilę… - Oprócz tego, że musiałam iść do domu na piechotę,
prawie spaliłam mieszkanie, Ross mi się oświadczył, ptak nakupał na nową
torebkę… - zaczęła wyliczać na palcach,
ale współlokatorka przerwała jej na czterech. A raczej trzech i pół…
- Ross ci się oświadczył?! – blondynie zabrakło powietrza i
o mało co nie zemdlała. Jej oczy wielkości orbit wywiercały teraz w Laurze
mentalną dziurę, a ona spokojnie robiła sobie herbatę.
- Chciał ze mnie zrobić narzeczoną do wynajęcia – prychnęła
i wyjęła z szafki kubek. Czajnik postawiła
na kuchence, włączyła gaz, do kubka wsypała cukier i włożyła woreczek z
herbatą, a Reachel nadal milczała i w niepokoju przyglądała się jej czynnością.
- Zgodziłaś się? – wypaliła w końcu.
Uzyskała szybką odpowiedź:
- Nie zaprzeczyłam, ani nie potwierdziłam.
- A zgodzisz się?
Na te słowa brunetka uśmiechnęła się zawadiacko.
- Zależy, ile da.
***
- Riker, ty cioto, pospiesz się! – wrzeszczała blondynka
krzątając się po kuchni w poszukiwaniu ścierki. Gdy znalazła już to, czego
szukała szybkim krokiem ruszyła w stronę salonu.
- Ciociu, a co to znaczy ciota? – dopytywał się mały Nicki
wlepiając w nią swoje wielkie ślepia. Na to kobieta przystanęła na chwilę i
spojrzała na malca z zakłopotaniem.
- Ryd, ty cymbale, nie ucz moje dziecka słów, których nie powinien
znać! – wrzasnął jej brat wybiegając z łazienki. Był owinięty ręcznikiem o pasa
w dół, a po ciele spływała i kapała na podłogę woda.
- Ty męska prostytutko, panele zaoczysz! – wrzasnęła przerażona
Rydel i walnęła brata ścierką.
- Dziwka! – dało się słyszeć przez zamknięte, łazienkowe
drzwi.
- Alfons! – dorzuciła młoda Lynch, zanim mały Nicki został
odciągnięty do kuchni przez mamę.
- Idioci mi dziecko zrujnują – mruknęła pod nosem Vanessa,
ale zaraz po chwili uśmiechnęła się uroczo do synka. – Cieszysz się, że poznasz
ciocię? – zagadnęła z radością i złapała chłopaczka za rączki.
Mały nadymał policzki i spojrzał na nią spod rzęs.
- A jak mnie nie polubi? – zapytał z nieudawaną obawą. Na to
jego mama jeszcze szerzej się uśmiechnęła.
- Polubi, polubi. Wiesz, że jak rozmawiałyśmy, to więcej
razy pytała o ciebie, niż o to, co u mnie? – brunecik zachichotał i uciekł do
salonu, gdzie czekał na niego dziadek z wielkim lizakiem. Na ten widok Vanessa
zaśmiała się krótko. Zaraz jednak spoważniała i z westchnieniem spojrzała na obraz za oknem.
- Van, wiesz, ja będę się zbierał – zza kuchennych drzwi
wyłoniła się blond czupryna szwagra dziewczyny.
- Reach napisała, że możesz tak powiedzieć, a ja mam cie
nawet siłą przetrzymać do jej przyjścia – wyznała i odwróciła się z grozą w
stronę Rossa. – A ja mam zamiar dotrzymać słowa, bo jak o ładnie ujęła: chcesz „prostytuować”
moją siostrę – burknęła zła i posłała mu mordercze spojrzenie.
- Tak ci napisała? – pisnął dwudziestolatek starając się
brzmieć, jakby uważał to za słaby żart. Nie udało mu się.
- Tak, a ja się pytam, o co ty do jasnej cholery wyprawiasz,
Lynch?! – szatynka wściekła się nie na żarty. Co z tego, ze jej siostra zwiała
z własnego domu i przez pięć lat nie dawała znaku życia? To jednak jej siostra.
- Pamiętaj, ze masz to samo nazwisko, co ja. A tak nawiasem
mówiąc, to obie mówicie do mnie po nazwisku, jak jesteście wkurzone. To
genetyczne, czy jak? – zachowując się jak niedorozwinięty idiota próbował
złagodzić nieco stan bratowej, ale wyszło mu na odwrót.
- Najwidoczniej – fuknęła i wymijając go ruszyła w stronę
teściów okupujących kanapę.
Blondyn przeklął pod nosem i poszedł w jej ślady. Nie zdążył
jednak nawet wejść do salonu, kiedy po całym domu rozległ się dźwięk dzwonka do
drzwi. Stormie i Van podniosły się w tym samym momencie.
- Przepraszam, zapomniałam, że ty tu jesteś panią domu –
uśmiechnęła się czterdziestoparolatka i wróciła na miejsce.
Szatynka z uciechą poszła w stronę przedpokoju i z radością
otworzyła drzwi. Gdy jednak zobaczyła tam czerwoną ze złości twarz blondyny
zrzedła jej mina.
- Zawołać Rossa? – zgadła i krzyknęła w głąb pomieszczenia,
aby chłopak do niej przyszedł.
- Co tam znówwww…. Reachel? A co ty taka nie w humorze? –
zaśmiał się pod nosem i podszedł bliżej. Natomiast Logan przymrużyła wpieniona
oczy i pociągnęła blondyna za rękaw do siebie tak, że stykali się nosami.
Jej purpurowa twarz przeraziła dwudziestolatka, aż przełknął
ślinę.
- Lau ci powiedziała? – wydukał z miną mówiącą „Nie bij”.
- A powiedziała – Reach zazgrzytała zębami i gdyby nie
szarpnięcie przez Laurę z blondyna zostałaby tylko kupka gruzu.
- Reach, daj spokój. Nie ma co się przejmować palantem – ostatnie
zdanie brunetka wypowiedziała patrząc jadowicie na blondyna.
- Zmówiłyście się na mnie, czy jak? – pisnął Ross odchylając
głowę na bezpieczną odległość od wszystkich trzech pań.
- Zamknij się, albinosie – warknęła wściekła Logan, na co
Ross zaskomlał. – Jak mamy to zrobić, to godnie i z klasą – dodała po chwili,
nieco uspokojona. – Ale najpierw kilka ważnych spraw. Po pierwsze, blondyno:
jak się komuś oświadczasz, to potem nie wypominasz mu, ze uciekł z domu, bo -a-
to niegrzeczne i frajerskie –i b- nie wiesz nawet, cymbale, dlaczego zwiała –
warknęła mu prosto w twarz, ale zaraz opanowana ciągnęła dalej – Po drugie:
masz tu listę żądań wstępnych – podała mu kartkę, która została obdarowana
przez niego przestraszonym spojrzeniem. – Kolejna rzecz: jedziesz z bratem po
pierścionek, ma kosztować niewiadomo ile, jasne? Po czwarte: ona wszystkim
zarządza, koniec, kropka. I na finiszu: wynajmiesz nam mieszkanie. To wszystko,
możesz się oświadczać – zakończyła Reachel z triumfem kiwając głową.
- A ja mam tu może coś do powiedzenia? – wtrąciła Lau, ale
została zgromiona siostrzanym wzrokiem. – Tak tylko sugeruję – rzuciła na
usprawiedliwienie i potulnie spuściła głowę.
- Trzy miesiące i rozwód. To będzie najlepsze rozwiązanie –
Van popatrzyła na przyszłe narzeczeństwo z rozkazującym wzrokiem.
- Jeśli najpierw nie wydrapię mu oczu – burknęła cicho
Laura.
~*~*~*~*~*~*~
Hej!
Powracam do was z nowym rozdziałem, którego końcówka pisana
na szybko, bo chciałam już go wstawić. Przepraszam za błędy, ale nie chciało mi
się sprawdzać.
A wiec tak: jak widzicie, postanowiłam kontynuować tą
historię i myślę, że nie będzie większego obruszenia z tego powodu, bo
większość z was… A raczej każdy, kto skomentował dał mi niezły ochrzan za takie
pomysły, jak usuwanie, czy kasowanie. Dziękuję wam bardzo, podnieśliście moją
samoocenę i to znacznie :)
Mam nadzieję, że podoba wam się ta opowieść i że będziecie
ją czytać i śledzić aż do samego końca.
A tak z innej beczki: Kto oglądał KCA? Bo ja nie, ale na
szczęście nasi wygrali! Brawa dla A&A, Laury i Rossa! Tak, kochani,
wygrali! Do tej pory nie mogę uwierzyć!
Cytat z tytułu to cytat z mojej ulubionej piosenki z DARÓW
ANIOŁA. Kocham ją i polecam, bo jest wspaniała. Przy niej płakałam i śmiałam
się, kiedy moja Juliett mnie pocieszała. Dlatego też Ci dedykuję, bo bardzo mi
pomogłaś się pozbierać po tym wszystkim :*
A więc, do napisania, mam nadzieję jak najszybciej.
PS.: W środę egzamin, trzymajcie za mnie kciuki!
I przy okazji: Powodzenia, Wiktoria Martin, ciebie też to
czeka, ni? ;)
Przepraszam, że takie to krótkie i nijakie, ale miałam ostatnio dużo problemów osobistych :)
Jak się podoba nowy nagłówek???