Witajcie, kochani. Wiem, długo mnie nie było. Ostatnio... mówiłam poważnie. Nie chodziło mi o to, że wydaje mi się, że gorzej piszę, ale że już nie chcę pisać. Nie mogę pisać. Kiedyś, kiedy jeszcze zaczynałam, pisanie było dla mnie ucieczką od rzeczywistości. Mogłam tu robic to, co chciałam, nie czując żadnej presji, wyrażać siebie. Ale teraz? Teraz wszystko się zmieniło. Nie pisze już dlatego, że chcę. Pisze dlatego, że muszę. Czuję się winna czytelnikom kolejny rozdział i boję się, że ten dawny zapał już do mnie nie wróci. Ja się naprawdę wypaliłam. Przepraszam, strasznie was zawiodłam. Naprawdę bardzo mocno. Ja po prostu... Nie umiem robić czegoś na siłę. Ostatnio w moim życiu wiele się pozmieniało. Zaczęłam inaczej patrzeć na świat, inaczej podchodzić do niektórych spraw.
Można powiedzieć, że przechodzę dość... dziwny okres. Cały czas jestem zmęczona, nie mam na nic ochoty, wszystko po chwili staje się dla mnie ciężarem. Jedyne, co potrafię robić to leżeć i oglądać seriale, albo słuchać muzyki. W moim życiu niby wszystko się poukładało, ale tu nie chodzi już o to. Zmęczyłam się. I to nie jakimi sytuacjami, szkołą, czy blogiem. Zmęczyłam się życiem.
Nie no, nie mam zamiaru popełnić samobójstwa. Ale nie chcę żebyście musieli tyle na mnie czekać. Zabrałam się za pisanie rozdziałów. Słucham teraz muzyki, która kiedyś mnie inspirowała i mam przypływ weny, ale nie umiem nic z nią zrobić. Zapiałam zdanie. Potem kolejne. I jeszcze jedno. Ale one nie są już takie jak kiedyś. Są... inne. Doszłam do punktu, w którym mam do wybrania jedną z trzech dróg. Przemóc się i napisać coś, co będzie bardzo ciężkie? Nie wiem, czy dam radę. Więc pozostają dwie opcje. Nie chcę odpuszczać. Nie chcę rezygnować.
Wiem, że wiele dla mnie zrobiliście. O wiele was prosiłam. Ale proszę. Ten ostatni raz. Jeżeli czytasz tego bloga i chcesz mi pomóc, napisz do mnie. Szukam kogoś, kto pomógłby mi zająć się blogami. Do końca tego zostało może z pięć rozdziałów, wiec może dam radę sama, ale bardziej chodzi mi o Hurricane. Dlatego proszę, jeżeli jesteście zainteresowani, musicie jedynie napisać jakąś krótką historię i przesłać mi ją na maila. Później omówi się resztę szczegółów.
Do napisania, kochani. Proszę was, jeżeli myślicie, że dalibyście radę, pomóżcie mi. Zwracam się do was jako dziewczyna, nie blogerka, dlatego
Kocham,
Ola
czwartek, 5 maja 2016
sobota, 2 kwietnia 2016
19. "Hope that you fall in love, and it's hurts so bad"
Hope that you fall in love, and it's hurts so bad ~ Mam nadzieję, że się zakochasz, i że będzie bolało
~ OneRepublic - I lived
Laura rzuciła się na łóżko i zaczęła piszczeć w poduszkę.
Jedno i to samo przekleństwo, powtarzane w jej głowie, sprawiało, że się nieco
uspakajała, ale i tak cały wieczór chodziła podminowana. Teraz, kiedy miała
nadzieję na chwilę spokoju, ktoś znów musiał popsuć jej humor.
- Nie mam bladego pojęcia kim jesteś, ale uwierz, że nie
chcę wiedzieć - wymruczała w poduszkę, słysząc otwierające się drzwi.
- Nawet mnie? - zapytał męski, przepełniony uśmiechem, głos.
- Tak, Max, nawet ciebie. - Brunetka również się
uśmiechnęła, ale nie podniosła głowy.
- Czyli mnie pewnie też nie maż ochoty oglądać - odezwał się
kolejny gość, który również był mężczyzną.
- Ciebie to już w ogóle. - Tym raze, Marano postanowiła
usiąść i uraczyć gości swoim spojrzeniem.
- To ja już w szczególności mogę ci się nie pokazywać -
zachichotała Logan, wyłaniając się zza futryny.
Reachel była wysoka, ale w porównaniu z dwoma, wysokimi jak
dąb, mężczyznami, wyglądała jak karzełek.
- Tak, racja.
Trójka przybyszów powiększyła uśmiechy i rzuciła się na
łóżko młodej Marano.
- No to ten… Całowałaś się z mężem, tak? - zagaiła brunetka,
skubiąc brzeg poduszki.
- Skąd ty…? - Laura wytrzeszczyła oczy i aż zaniemówiła.
Antonio natychmiastowo podniósł czujność i nasłuchiwał jak
rasowa surykatka.
- Że niby co, do cholery?! - Tym razem to blondyn mrugał z
niedowierzaniem. - Wiesz, lubię gościa, no ale… Bez przesady.
- To było… nieznaczące - wyjaśniła dziewczyna. Odchrząknęła
i z większą pewnością mówiła dalej. - Starsi nas widzieli, a chciałam popracować
nad naszą wiarygodnością. Nic więcej.
Max zaśmiał się gorzko.
- Kogo ty próbujesz oszukać, Lau? Podobało ci się.
To nie było pytanie. To było stwierdzenie. I na dodatek
lepiej, niż trafne.
***
Nieznaczące??
Ross złapał za włosy i mocno je pociągnął.
Nieznaczące.
Och, jakże ta malutka brunetka się pomyliła.
Nieznaczące.
Przecież on właśnie chciał jej powiedzieć, że to coś dla niego znaczyło. Nie było nieznaczące.
- No to się stary wkopałeś - mruknął Seth, który w mgnieniu
oka znalazł się obok przyjaciela. - Co ci powiedziała?
- Daj spokój. - Lynch machnął ręką i ruszył w kierunku
kuchni. Oczywiście zaraz za nim truchtał Waters, starający się dogonić
przyjaciela.- Nie gadałem z nią, bo w pokoju była cała ta ich wesoła ferajna. -
Ross przyspieszał kroku, a zaraz za nim, ledwo zipiący, Seth. - Słyszałem
tylko, jak mówiła, że to było nieznaczące.
Czaisz? N I E Z N A C Z Ą C E .
- Thhha.. thaak… Czaj… Osz ty w mordę, kiedy se tak kondychę
wyrobiłeś?
Chłopak szybko pochwycił szklankę w wodą, stojącą na blacie.
Wypił ją w trybie natychmiastowym i już miał nalać sobie więcej, kiedy do
pomieszczenia weszła pani Ellen.
- Dobry wieczór, chłopcy - uśmiechnęła się do nich miło i
zaczęła rozglądać się po blatach. - Emm.. Braliście może stąd szklankę?
Seth momentalnie zesztywniał.
- Nie - rzucił szybko. - Nic nie braliśmy.
Ross zaczął śmiać się pod nosem ,a widząc, że przyjaciel
pokazuje mu ukradkiem środkowy palec, aż się zakrztusił.
- Ross, wszystko w porządku? - zapytała zdezorientowana pani
Marano, poklepując blondyna po plecach.
- Tak, proszę pani.
- Ross… - Ellen obdarowała go karcącym, aczkolwiek uprzejmym
spojrzeniem.
- Mamo - poprawił się z uśmiechem Lynch.
- Przepraszam, ale można wiedzieć, co było w tej szklance? -
wtrącił Seth, starając się ukryć to, że właśnie przechodzi palpitacje serca.
- No, ropuszczałam w niej kapsułki do podlewania winorośli,
a co?
Pani Ellen nie doczekała się odpowiedzi, bo Waters
wystrzelił w kierunku łazienki.
- Wypił? - zaśmiała się pod nosem kobieta.
- Wszyściusieńko - zawtórował jej przyszły zięć. - Ale chyba
nie umrze, prosz… mamo?
Uśmiech pani Marano powiększył się jeszcze bardziej, kiedy
usłyszała ostatnie słowo.
- Nie, co najwyżej może go rozboleć brzuch - zmarszczyła
nos, poczym podeszła do jednej z szafek. - No nic, będę musiała jeszcze raz
rozpuścić te nieszczęsne kapsułki. Leć do Setha.
Tak, jak poleciła mu
Ellen, tak też zrobił. Od razu pobiegł do przyjaciela, który, jak się okazało,
starał się wymusić wymioty.
- Włóż palce najdalej, jak się da - polecił blondyn, widząc
klękającego przed muszlą chłopaka.
- Zamknij się i powiedz coś, co nie ma podtekstu - mruknął
Seth, a następnie zaczął kaszleć jak psychopata.
- Mówię serio - prychnął Lynch. - Połóż palce na języku,
najdalej, jak dasz radę.
- Nienawidzę cię - jęknął żałośnie szatyn, ale jednak
posłuchał rady przyjaciela.
Poskutkowało.
- Ja pierdolę, mam całą rękę w rzygach - oburzył się Seth i
aż się wzdrygnął, patrząc na dłoń.
- Życie, mój drogi. Ludzie mają większe problemy - odparł
niewzruszony Ross.
- Bum - zawołał rozradowany Damiano, wbijając
niespodziewanie do łazienki. - Za pół godziny przyjeżdżają goście, lepiej się
pospieszcie - rzucił i już chciał zamykać drzwi, kiedy przeszkodził mu głos
Rossa.
- Ale chwila, jakie przyjęcie? - Zdezorientowany zmarszczył
brwi i zassał delikatnie dolą wargę.
- No jak to jakie? Zaręczynowe, mój drogi! U nas ślub to
ważna sprawa! - zawołał Radoście mężczyzna. - Za pół godziny widzę was w
ogrodzie ubranych i umytych. - spojrzał na Setha, poczym się skrzywił. - W
szczególności ty, Seth.
Kiedy drzwi się zamknęły, a Watersowi zszokowanie przeszło
na tyle, że był w stanie cokolwiek powiedzieć, rzucił w stronę przyjaciela:
- Masz rację, stary. Ludzie mają większe problemy niż rzygi
na rękach.
***
Stali w czwórkę, wszyscy w garniturach, pod fontanną,
otoczeni sporą grupką osób. Antonio co chwilę witał się z gośćmi, jakby znali
się pod wieków i po kolei przedstawiał przyjaciół. Max znał tylko niektórych,
ale czuł się w tym towarzystwie równie dobrze, jak Wenecci. Natomiast nasza
dwójka nowojorczyków uśmiechała się cały czas, choć nie były to prawdziwe
uśmiechy. Odnosili wrażenie, że są tu niechciani, że nie pasują. Co chwilę
usłyszeli słowa, których nie rozumieli, co chwilę ktoś patrzył na nich,
szeptają coś na ucho innemu „komuś”. Seth wypijał już chyba piątą lampkę wina i
powoli przybywało mu pewności siebie, natomiast Ross, widząc wyczyny podpitego
druha, zaczynał śmiać się w głos. Raz po raz został proszony do tańca, ale za
każdym razem odmawiał. Nigdzie nie było widać natomiast Laury, która od
rozpoczęcia imprezy przepadła jak kamień w wodzie.
- Hej, wiesz może gdzie Lau? - zapytał w końcu Antonia,
który wywiał na parkiecie z Vanessą.
- Jest w winnicy ze starymi przyjaciółmi - wyjaśniła
kobieta, porywając blondasa do tańca. - Daj im trochę czasu, dawno się nie
widzieli.
- Że co proszę? Oni wszyscy siedzą w winnicy, a ja nic o tym
nie wiem? Myślałem, że polazła gdzieś z panem Damiano - oburzył się Antonio i
po chwili ukłonił się nisko Vanessie. -
Przepraszam, miła pani, ale obowiązki wzywają - mruknął i ująwszy jej dłoń,
delikatnie ją pocałował. - Mam nadzieję, że nie dowiedziała się jeszcze o mnie
i Grecie - burknął sam do siebie na odchodne.
- Grecie? Jakaś jego wielka miłość? - Ross przymrużył oczy i
zaśmiał się cicho.
- Niedoszła żona. Zerwała zaręczyny na dzień przed ślubem -
wyjaśniła Vanessa, a mina Rossa zrzedła.
- Jak to, zostawiła? - zmarszczył czoło i spojrzał w stronę,
w którą poszedł Anti. Wyglądał normalnie. Śmiał się, żartował, tańczył, jednocześnie
przeciskając się między ludźmi.
- Normalnie. Znalazła sobie innego i go wystawiła.
Czarnowłosa westchnęła i wetknęła w Wenecciego rozżalone
spojrzenie.
- Lau i Greta się przyjaźniły. Nie aż tak bardzo jak to ich
całe trio, ale mówiły sobie o wielu rzeczach. Choć na pierwszym miejscu i Laury
zawsze byli Luke i Anti, bardzo kochała Gretę. To ona zeswatała ją z Antim -
dodała Van i ścisnęła mocniej ręce szwagra. Przez chwilę milczała, lustrując
dokładnie każdy kawałek jego twarzy. Zbierała się, żeby coś mu powiedzieć, choć
nie do końca wiedziała, jak to zrobić. - Ross… - zaczęła niepewnie.
Wyprostowała ręce i uśmiechnęła się smutno. - Proszę cię, nie zrań mojej małej
siostrzyczki. Ona cię potrzebuje. Nie ważne, czy będziecie razem trzy miesiące,
lata, czy może nawet i całe życie. Nie pozwól, żeby płakała. Nie dopuść, żeby
wróciła do stanu po śmierci Luke’a - załkała żałośnie, ale po chwili wielki
uśmiech wstąpił na jej twarz. - Kocham cię, Ross. Jesteś dla mnie, jak rodzina.
Chciałabym, żeby się wam udało. Tak naprawdę - pociągnęła nosem i wtuliła się w
chłopaka.
- Też bardzo bym tego chciał - szepnął Lynch i przycisnął
Vanessę do siebie.
Spojrzał w górę. Nad
całym ogrodem porozwieszane były na sznurkach białe lampiony, a na długim
stole, przykrytym białym obrusem , rozstawione były świeczki i białe kwiaty,
których gatunku nie umiał określić. Ogólnie na całym przyjęciu przeważała biel.
Białe stroje, dekoracje, światła. Gwiazdy rozświetlały niebo, a księżyc wydawał się być większy niż w Nowym
Jorku. W tle leciała cicha muzyka, ale większość piosenek była po włosku, więc
nie rozumiał ich tekstu. Kiedy wsłuchał się w słowa jednej z nich zorientował
się, że nie jest po włosku lecz po francusku. Kojarzył ją, chociaż nie mógł
przypomnieć sobie ani tytułu, ani autora.
I wtedy pojawiła
się o n a. Ubrana w jasną sukienkę w
kwiatowe wzory, z włosami upiętymi w koka <link>, uśmiechała
się do Antonia i idąc w ich stronę, popijała szampana z butelki. Gdzieś po
drodze zgubiła buty, bo teraz szła na pieszo. Wydawało mu się, jakby światło
księżyca padało na nią i tylko na nią. Od zawsze wiedział, że jest piękna, ale
nigdy nie wyglądała jeszcze piękniej. Lekko wstawiona, gibała się na boki, a
kiedy o mało nie potknęła się o własne nogi, zaczęła się śmiać i był to
najpiękniejszy śmiech, jaki on kiedykolwiek słyszał. Czas zwolnił, a Ross czuł
się jak w jakiejś dennej komedii romantycznej. Wytworne przyjęcie, piękna
kobieta i zakochane spojrzenie zakochanego w niej mężczyzny. Nie obchodziło go
to, że w jego głowie co chwilę przewijało się zakochany. Jedyne, co było warte uwagi to o n a.
Tylko o n a. Tylko na nią chciał patrzeć, tylko jej chciał
słuchać, tylko z nią chciał tańczyć.
- Ross, skarbie - uśmiechnęła się perliście. - Szukałam cię - wyznała i złapała
narzeczonego pod rękę. - Nie mówicie tacie, ale tym razem szampan jest lepszy
od wina.
- I przy okazji szybciej upija - mruknęła Vaness i zabrała
siostrze butelkę. - Pójdę to wyrzucić.
- A ja mam sprawę do Maxa. Zajebał mi, skubany, telefon. -
Antonio zasalutował i, chwiejnym krokiem, ruszył w kierunku kuzyna. (tu polecam
włączyć na play liście A Thousand Years ;) ~ Alex )
- Wyglądasz pięknie - powiedział Ross, na co Laura jeszcze
szerzej się uśmiechnęła.
- Naprawdę? - przygryzła lekko wargę i cofnęła się nieco do
tyłu. - Choć - szarpnęła delikatnie ręką, przyciągając do siebie Rossa. -
Zatańczmy -wyszeptała.
- W końcu to nasze przyjęcie - dodał blondyn, co sprawiło,
że Laura zaśmiała się głośno. Pomyślał, że chciałby, zawsze ją tak rozśmieszać.
- Racja.
Złapała jego dłoń i
położyła ją sobie na biodrze. Przełknął cicho ślinę, a jego serce stanęło.
- Nie uważasz, że to nieco banalne? - zapytała po chwili.
- Hmm? - Tylko na tyle było go stać, kiedy ich twarze
dzieliły zaledwie milimetry.
- Christina Perri - odparła, przewracając oczami. - To jedna
z najbardziej banalnych piosenek na świecie.
- Mnie się tam podoba - rzucił, nadal niepewnie Ross.
Zacisnął palce na
śliskim materiale jej sukienki, a drugą ręką złapał jej dłoń.
- Właściwie, to wolę tak - szepnęła brunetka i oplotła
dłońmi szyję Rossa.
- Tak też może być - zmarszczył nos, kiwając szybko głową.
Oboje uśmiechnęli się jednocześnie i skupili się na tańcu.
Chociaż może nie tyle na tańcu, ile na byciu jak najbliżej siebie. Laura oparła
głowę na piersi Rossa, a ten swoją brodę na czubku jej głowy. Przymknął oczy i
wsłuchiwał się w piosenkę, kołysząc siebie i dziewczynę w jej rytm. Ta
spojrzała na nocne niebo i poczuła się szczęśliwa. Tutaj, w jego objęciach, czuła
się na swoim miejscu. Serce łopotało jak szalone, a łzy radości same cisnęły
się do oczu, ale po prostu czuła się z nim dobrze. To, że ją dotykał, że był
tak blisko przyprawiało ją o zawrót głowy, a mimo to czuła się niezwykle
spokojna. Było jej błogo, a każda kolejna sekunda napawała ją jeszcze większym
szczęściem.
Piosenka powoli się
kończyła, chociaż oboje nie chcieli wypuszczać się ze swoich objęć. Ross
otworzył oczy, a Laura westchnęła głęboko.
- Chciałabym ci coś pokazać - oznajmiła i podniosła głowę,
żeby spojrzeć w jego piękne, czekoladowe oczy.
***
- Co ty robisz? - zaśmiała się brunetka, widząc, jak Ross
wdrapuje się po kamiennych schodkach.
- Tu są dziury wielkości mojej głowy - oburzył się chłopak, stawiając
ostrożnie stopę na kolejnym stopniu.
- Koloseum jest stare jak świat, raczej logiczne, że nieźle
się wyniszczyło. - Dziewczyna przewróciła oczami i wyciągnęła w jego stronę
rękę.
Blondyn szybko ją pochwycił i wszedł jeszcze wyżej.
- Chyba je zrestaurują, nie? - wysapał chłopak.
- Jowisz by chyba zesłał na nich jakąś plagę - zaśmiała się
Laura, ciągnąć Rossa dalej.
- Jo… Jowisz?
- Zeus, tłumoku. Jesteś w Rzymie, do cholery, pasowało by
znać nieco historię . - Brunetka prychnęła cicho pod nosem.
- Bo ty to niby znasz, tak?
- Oczywiście.
Byli już na
szczycie, a zmęczony Ross mógł wreszcie odsapnął. Rzucił się na ziemię i
haustami czerpał powietrza, kiedy Laura wyjmowała z plecaka jakieś rzeczy. Gdy
nie oddychał już jak po odwiedzinach w próżni, dziewczyna siedziała na czerwonym
kocu, popijając wino z kieliszka i patrząc na bliżej nieokreślony punkt.
- Na co tak patrzysz? - zapytał blondyn i usiadł obok niej.
Wziął do ręki pusty kieliszek i wypełnił je winem.
Laura westchnęła i zassała całą dolną wargę. Przyciągnęła
kolana jak najbliżej i położyła na nich brodę.
- Kiedyś… dokładnie to dzień przed wyjazdem… - zaczęła,
dalej patrząc w punkt przed sobą. - Zrobiłam coś strasznego - dodała wolno,
niespiesznie analizując każde słowo. Wielka gula zebrała jej się w głowie i
każdy wydawany dźwięk sprawiał jej ból, a mimo to mówiła dalej. - Byłam zła, sporo
się tego wszystkiego akumulowało, a ja musiałam się jakoś wyżyć. Po śmierci
Luke’a, długo nie mogłam dojść do siebie i jedyne wsparcie widziałam w Antim.
On… - załkała, ale złapała oddech i kontynuowała. - Mówił, że to głupie, że
będziemy mieli przez to kłopoty, ale ja nie słuchałam. Musiałam to zrobić,
przez ten cały czas czułam się jak w amoku, potrzebowałam otrzeźwienia. Nie
sądziłam, że pójdzie cała winnica, chciałam myślałam, że trochę poiskrzy i
przestanie. Petarda… - Teraz już nie łkała, tylko płakała, trzęsła się i
histerycznie łapała oddech, kręcąc głową i wymachując rękoma. - Była tylko
jedna. Miała być jedna, ale zapomniałam o tych, które ojciec położył pod
Violet, kiedy czekaliśmy na nowy rok. Ja nie chciałam… Nie wiedziałam…
Nie mógł dłużej
patrzeć, jak się męczy, mówiąc o tym. Owszem, był zszokowany, ale nie potrafił
nie zainterweniować. Przytulił ją do siebie, a histeryczny, przerywany oddech
Laury powoli wracał do normy. Wyglądała żałośnie z twarzą we łzach i smutnymi
oczami, ale Ross i tak nie mógł oderwać od niej wzroku.
- Nie zależy mi na firmie dlatego, że mam jakąś manię
wyższości. Nie chcę kasy - powiedział po chwili milczenia. Kciukiem wyznaczał
kółka na jej ramieniu. - Po prostu chcę udowodnić sam sobie, że potrafię sobie
radzić. Chcę stanąć na własne nogi, nie być już więcej zależnym od ojca. Po
prostu nie chcę się już czuć jak rozkapryszony dzieciak - westchnął.
- Wiem, Ross. Wiem. - Laura złapała dłoń blondyna i mocno ją
ścisnęła. - Kiedy to wszystko się stało, przybiegałam tutaj. Całe życie we
Włoszech, a dopiero po podpaleniu winnicy byłam tu po raz pierwszy. Poczułam,
jak Koloseum dodaje mi sił, odwagi. Nigdy nie czułam się lepiej - wyznała i z
zafascynowaniem wpatrywała się w gwiazdy na niebie. - Wiesz, że nigdzie nie ma
piękniejszego widoku? - zapytała wskazując podbródkiem niebo.
Ross uśmiechnął się niemo i cały czas wpatrywał się w jej
anielską twarz.
- Wiem.
***
Wiem, wiem, wiem,
wiem, wiem, wiem, wiem.
Jestem zła, podła,
niedobra i w ogóle wszystko na raz.
Ale miałam takiego doła
ostatnio, że serio nie miałam sił pisać.
A potem nie mogłam
się zabrać.
Co otworzyła m
Worlda, wychodziło mi jedno wielkie sranie w banie.
Z tego na górze też
nie jestem zadowolona.
Już nawet nie
sprawdzam błędów, bo i tak nie da się tego naprawić.
Wydaje mi się, że się
wypaliłam, nie sądzicie?
Ta historia jest o
wiele bardziej denna i chora niż wcześniej.
Zostało jeszcze tylko
kilka rozdziałów do końca, więc na pewno ją dokończę, ale kiedy to się stanie,
nie mam zielonego pojęcia.
Praktycznie ryczę, bo
kończę historię, która przyniosła mi wiele radości i szczęścia.
Tak, kochani,
zbliżamy się nieubłaganie ku epilogowi.
Nie no, ryczę
normalnie.
Nie mogę…
No nic, kochani,
przepraszam, że tak długo nie dawałam znaku życia.
Kocham was,
pamiętajcie o tym :*
~ Alex
(huehuehue, prawie
jedną czwartą więcej niż normalnie, huehuehue)
( zaktualizowałam stronkę Bohaterowie)
(LBA jeszcze w tym tygodniu :* )
niedziela, 7 lutego 2016
18. So love me like you do, love me like you do.
So love me like you do, love me like you do ~ Więc Kochaj mnie tak jak kochasz, kochaj mnie tak jak kochasz
~ Ellie Goulging - Love me Like you do
Siedziały na pufach i przeglądały katalogi, rozkoszując się kawą, którą przyniosła przed chwilą Reach. Przyszła panna młoda siłowała się w przymierzalni z suwakiem, a Vanessa jej w tym pomagała. W końcu, po ciężkich zmaganiach, udało im się zapiąć sukienkę. Była śliczna. Biała jak śnieg, rozkloszowana, bez ramiączek i z mnóstwem tiulu. Idealnie pasowała do dziewczyny, która uśmiechała się do swojego odbicia.
- Nie wierzę, że to już tak niedługo - wyszeptała,
przygładzając jasny materiał.
- Pięknie wyglądasz - skomentowała Vanessa, przytulając
dziewczynę od tyłu. - Cholerny z niego szczęściarz.
- Wyjdziecie w końcu?! - Głos Reachel sprawił, że dziewczyny
zaczęły się śmiać, ale jednocześnie odsunęły kotarę od przymierzalni. - O ja
cię…
- Wyglądasz jak księżniczka - uśmiechnęła się Laura. - Za to
ja w białym przypominam pączka i nie mam zamiaru się przebierać - mruknęła w
stronę mamy, stojącej obok wieszaków i przeglądającej kolejne suknie.
- Kotku, to też twój ślub. Musisz wyglądać jak prawdziwa
panna młoda. - Ellen posłała młodszej córce pobłażliwe spojrzenie i podniosła w
górę rąbek jednej z sukien. - Ta ci pasuje.
- Popieram - wtrąciła Logan, na co przyjaciółka skarciła ją
wzrokiem.
- I tak założę trampki i bluzę zamiast bolerka, nie wysilaj
się - mruknęła brunetka, kładąc nogi na oparciu fotela. - Położyłam ci na
torebce welon, możesz przymierzyć.
Pasowałby do tej kiecki - zwróciła się do Rydel, na co ta pokiwała głową.
- Cieszę się, że bierzemy razem ślub - wyjawiła po chwili
blondynka, uśmiechając się radośnie do bratowej.
Laura uniosła wzrok znad katalogu. Nie mogła podzielić
zdania Lynchównej. Dla niej ten ślub był jedną wielką bzdurą, do której
podchodziła z ogromną niechęcią.
Ale mimo to, towarzystwo Rydel zaliczała do pozytywnych
punktów tego dnia.
- Tak, ja też - uśmiechnęła się niepewnie i wróciła do
czytania.
- Pospiesz się, ja też chcę porobić trochę za druhną -
ponagliła po chwili Reachel.
Marano przewróciła oczami, ale pokazała palcem na jeden z
obrazków zamieszczonych w katalogu.
- Ta mi się podoba - uśmiechnęła się cwaniacko, a kiedy
Ellen zobaczyła, na co wskazuje jej córka, złapała się za głowę.
- Dziecko, przecież ona ci nawet majtek nie zakryje! - Pani
Marano złapała głęboki oddech, żywo gestykulując rękami.
Na widok krótkiej sukienki ze śliskiego materiału,
opinającej ciało modelki tak, że wyraźnie rysował się kształt bielizny, robiło
jej się niedobrze.
- Spokojnie, tylko żartowałam. - Brunetka uniosła ręce w
obronnym geście, a po chwili przymknęła oczy i rozłożyła się wygodnie na
kanapie. - Ta, którą mi pokazywałaś była ładna.
Ellen natychmiastowo się rozpromieniła, a Laura, widząc to,
uśmiechnęła się pod nosem.
- Wiedziałam, że ci się spodoba! Koronka od zawsze ci
pasowała - ożyła pani Marano i szybkim ruchem zdjęła z drążka wieszak z ową
suknię. - Do przymierzalni, Laura, ale to już!
Dwudziestolatka
mruknęła coś niezadowolona i siadając, odłożyła katalog na ławę. Potem dopiła
resztę kawy i mozolnym krokiem ruszyła w stronę przymierzalni.
- Czego tak stoisz, d r u h n o ? - mruknęła w stronę
przyjaciółki.
Ta, wlepiając spojrzenie w bliżej nieokreślony punkt,
podskoczyła jak oparzona.
- Tak, jasne - burknęła i pognała za brunetką do
przymierzalni.
***
- Jesteście beznadziejne - zaśmiała się Vanessa, kładąc
synka do łóżka. - Dawno nie zasypiał po południu, dzięki - dodała, a widząc
szczęśliwą twarz siostry, uśmiechnęła się niemo.
- Jak widać, nadawałybyśmy się na niańki. - Reachel puściła
Rydel oczko, na co ta prychnęła pod nosem.
- Nie wydaje mi się. Dzieci to nie moja bajka.
- W porę się o tym dowiaduję.
Cztery dziewczyny odwróciły się w stronę, z której dobiegał
owy głos. Należał on oczywiście do Ellinghtona, który stał w drzwiach do pokoju
Vanessy z wielkim uśmiechem.
Rydel podeszła do narzeczonego i zarzuciła mu ręce na szyi,
odchylając lekko głowę.
- Nie chciałabym, żeby po domu latała mi twoja młodsza
wersja, skarbie - mruknęła, na co Ratliff cicho westchnął, a następnie musnął
delikatnie usta Lynchównej.
- Lau, pan Damiano cię woła - powiedział w końcu brunet,
kierując te słowa do młodej Marano.
Ta warknęła tylko cos niezrozumiale i po chwili była już na
korytarzu.
- Mówił ci, o co chodzi? - dopytała na odchodne.
- Nie. Ale pewnie chce obgadać coś w kwestii ślubu.
Dziewczyna poruszyła
szybko brwiami i zagryzła od środka dolną wargę. Rozmawianie o ślubie
nieszczególnie jej się podobało. Te wszystkie przygotowania i zamęt bardzo ją
męczyły. Tym bardziej, że nie cieszyła ją myśl stawania na ślubnym kobiercu.
Czy żałowała, że przed Bogiem jej mężem zawsze będzie Ross? Nie. Nie miało to
dla niej znaczenia. W rzeczywistości, Bóg był dla niej dość drażliwym tematem.
Odkąd odebrał jej Lucasa, przybrała dwie hipotezy; albo nie istnieje, albo jest
wredną szują, która nie liczy się z innymi.
Myśląc tak, dlaczego
ojciec postanowił ją do siebie wezwać i błądząc po domu w poszukiwaniu go,
wpadła na Rossa, który wydawał się być równie zagubiony jak i ona. Młodzi
popatrzyli na siebie zdziwieni, ale żadne z nich nic nie powiedziało. Oboje
stanęli w miejscu i wpatrywali się w siebie uporczywie.
Dom Marano był duży i
nie brak w nim było pokoi. Ross ostatni raz widział Laurę na pamiętnej kolacji,
na której ogłoszona została data ich ślubu. Nie rozmawiali ze sobą, cały czas
się wymijali. Kiedy on był na przymiarce garnituru, ona w domu, a kiedy to
Laura wybywała na różnego typu przygotowania, on najczęściej siedział z panem
Damiano w winnicy. Przez te kilka dni zdążył się przywiązać do przyszłego
teścia. Ten traktował go jak syna i dawał mu wiele cennych lekcji. Był
przeciwieństwem jego ojca - taki spokojny i wytonowany. Poza tym, w niczym nie
przypominał narzeczonej blondyna. Dziewczyna pełna werwy, ironii i włoskiego
temperamentu nie wydawała się być córką kogoś tak wyrozumiałego i dobrodusznego.
Co innego Vanessa. Ona była uderzająco podobna do ojca - tak samo cicha, tak
samo opanowana. Nie popadała w szał, przyjemnie się z nią rozmawiało. Chociaż
nie wiedział za wiele na temat pani Ellen wiedział, że to jej charakter
odziedziczyła jego przyszła żona. I nie był pewien, czy ma być z tego powodu
szczęśliwy, czy zrozpaczony.
- Emm… - zaczęła brunetka, starając się przerwać niezręczną
ciszę. - Pomóc ci w czymś? W końcu, spędziłam w tym domu piętnaście lat, nie? -
uśmiechnęła się lekko i włożyła ręce w kieszenie bluzy.
Ross odchrząknął cicho, przywracając sobie głos i pokręcił
głową.
- Nie, dzięki. Idę akurat do winnicy.
Gdy Laura zmarszczyła brwi, zasysając dolną wargę, nico się
speszył. Czy powiedział coś nie tak?
- Tata cię woła? - zapytała, bujając się na piętach. Musiała
wyglądać śmiesznie ze sztywnymi rękami i nogami, podskakując delikatnie w
miejscu, ale nie zwróciła na to zbytniej uwagi. - Mój, nie twój - sprostowała
po chwili z uśmiechem, na co Ross podrapał się po karku.
- Domyśliłem się - wysapał, nie mogąc nagle złapać
powietrza.
Był zawstydzony, jak zawsze zresztą, rozmawiając z nią. Ale
kiedy brunetka ryknęła gromkim śmiechem, myślał, że zapadnie się pod ziemię.
- Niezręcznie, co? - wychlipała, między napadami śmiechu.
Gdy zaczęła go już powoli uspokajać dodała: - Ross, cholera, musimy się
zachowywać jak narzeczeństwo. Inaczej wszystko się wyda.
Miała rację. Cholera,
miała cholerną rację. Nie mogli się tak zachowywać, bo wszystko szlag trafi.
Musieli się postarać udawać jak najlepiej, co było bardzo trudne. Jak miał czuć
się przy niej swobodnie? To naprawdę było bardzo trudne.
- Nie uważasz, że powinniśmy przełamać lody? - Marano
ponowiła uśmiech, przybliżając się powoli do blondyna. Gdy tylko jej stopa
musnęła miękki dywan, serce Rossa przestało bić.
- To znaczy? - pisnął przestraszony. Bał się tego, co chce
zrobić dziewczyna, chociaż nie do końca wiedział, co chodziło jej po głowie.
- Mamy widownię - szepnęła cicho, wskazując dyskretnie na
okno wychodzące na winnicę. Państwo Marano przyglądali się im ze zdziwieniem.
No tak, osłupienie i niezręczność raczej nie towarzyszą
spotkaniom dwóch kochających się osób.
- To… - zająknął się, wlepiając spojrzenie w jej ciemne
tęczówki. Teraz stała zaledwie krok od niego, na wyciągnięcie ręki. - Mam…?
- Boże, Ross, ale ty jesteś trudny - parsknęła, wywróciła
oczami i z prędkością światła wpiła się w jego usta.
Cholercia,
pomyślał Ross, zanim zdążył cokolwiek zarejestrować. Laura widząc jego
odrętwiałość, złapała go za rękę, którą położyła sobie na plecach. To było
dziwne. Ich usta złączyły się w
pocałunku, który miał nic nie wnieść, ale zamiast tego sprawił, że obojgu serce
zabiło szybciej. Laura oderwała się od Rossa na ułamek sekundy, chcąc
zaczerpnąć powietrza, ale po chwili znów odnalazła ustami jego usta. Blondyn
nawet nie zauważył, gdy stał się odważniejszy i przyciągnął ją do siebie tak,
że nie został między nimi chociażby milimetr wolnej przestrzeni, a ona jęknęła
mu prosto w usta. Całowali się zachłannie, z każdą chwilą przybierając pewności
siebie. Napierając na siebie, nagle Ross przyszpilił narzeczoną do ściany, a
pocałunkami zszedł nieco niżej, na jej szyję. Nie wiedział, co się z nim
dzieje. Co ta ślicznotka z nim zrobiła? Dlaczego tak bardzo podoba mu się
całowanie jej? Cholera, przecież serducho o mało nie wyskoczyło mu z piersi.
W pewnym momencie, Laura uniosła jedną nogę na wysokość
bioder blondyna i oparła stopę o ścianę. Podobał jej się cichy warkot Lyncha,
gdy przypadkowo otarła się o jego krocze, dlatego opuściła nogę i szybkim
ruchem przyciągnęła chłopaka jeszcze bliżej siebie.
- Nie uważasz, że nieco za bardzo przełamaliśmy lody? -
wysapał między pocałunkami, ale nadal nie oderwał się od brunetki.
- Zamknij się kretynie i całuj. - warknęła, po czym sama
zaczęła obsypywać go pocałunkami. Ona jednak nie schodziła z ust, które były
tak wybornie miękkie, że nie chciała się od nich odrywać.
- Miał… Miałem…
- Powiedziałam, żebyś się zamknął, tak? - zaśmiała się pod
nosem i ostatni raz cmoknęła blondyna. - Ale masz rację, musimy iść - złapała
go za rękę i nie odklejając się od ściany, przymknęła oczy. - Może i jesteś
kretynem, ale zajebiście całujesz. - Jeszcze raz musnęła delikatnie jego usta i
odepchnęła go lekko od siebie.
- Ty też niczego sobie. - Pogładził palcem jej małe kłykcie
i pociągnął w stronę korytarza.
- To odpowiesz mi w końcu na pytanie?
Ross zmarszczył brwi, starając sobie przypomnieć, o co
pytała go Laura.
- A, no tak - szepnął po chwili - Tak, twój tata mnie wołał.
- Czyli pewnie chodzi o coś związanego ze ślubem. Mnie też
poprosił.
I poszli dalej,
nawet nie zauważając, że cały czas trzymają się na ręce.
***
- Córciu, synu - przywitał ich na wstępie Damiano, ruchem
ręki wskazując na wolną ławeczkę. - Usiądźcie.
Laura i Ross pokiwali głowami i posłusznie wykonali
polecenie. Siadając, blondyn położył ich złączone dłonie na swoim kolanie,
uśmiechając się przy tym niezauważalnie.
- Wołałeś nas - przypomniała Laura - A mama gdzie poszła? -
spytała, spostrzegając jej brak. W końcu, jeszcze przez chwilą tutaj była.
- Poprosiłem, żeby zostawiła nas samych. - Pan Marano wstał
z wiklinowej pufy, na której do tej pory siedział i odłożył kubek z kawą na ziemię.
- Chciałbym, żebyście coś zrozumieli, zanim się pobierzecie - oznajmił
oficjalnie. - Poza tym, ja też chciałbym coś zrozumieć - dodał, patrząc
wymownie na Laurę, a następnie na Rossa. - Ale o tym porozmawiamy kiedy
indziej.
- Więc o czym chcesz rozmawiać teraz? - Laura zmieniła
szybko ton głosu. Z wesołej i szczęśliwej dziewczyny stała się starą,
poirytowaną wersją siebie.
- O miłości, kotku - odpowiedział jej ojciec, na co ta
przewróciła oczami. - Bierzecie ślub, to poważna sprawa i… - nie dokończył, do
zaraz skupił uwagę na czymś, co znajdowało się za plecami narzeczeństwa. -
Mark, przyjacielu, spóźniłeś się! - zaśmiał się perliście, na co pan Lynch
odpowiedział głośnym mruknięciem.
- Masz za duży dom.
- O! - Pisk Damiano sprawił, że młodzi podskoczyli w
miejscu. - I tutaj znajduje się właśnie sedno sprawy.
Laura zrobiła wielkie oczy.
Kurwa. Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa!
- Tato, ja…
- Ale jak to „sedno sprawy”? -
przerwał jej Ross, którego zresztą ojcowie zignorowali.
- Lau, dobrze wiesz, że winnica i
ten dom są zapisane na ciebie - rzucił Włoch, kierując te słowa do córki.
- Jakże bym mogła zapomnieć - mruknęła
dziewczyna, ale widząc zdenerwowane spojrzenie ojca, ucichła.
- A moja posiadłość w Nowym Jorku
nie może się równać z tą. - Pan Mark przypomniał o swojej obecności, wlepiając
spojrzenie w młodszego syna.
- Bredzisz. Nasz dom też jest
niczego sobie - wtrącił Ross, ale został zaraz skarcony przez rodzica.
- Oni mają winnicę, młodziaku.
- Oj tam, wielkie rzeczy. - Do
wymiany zdań dołączył się Damiano, a zaraz za nim jego córka.
- Tutaj większość osób ma chociażby
małe winniczki.
- Dobra, nieważne - mruknął Mark.
- Ogólnie, chodzi nam o to, że do na was jest zapisany ten dom.
Ross o mało nie zgubił na
podłodze oczu, słysząc to. Że niby ta wielka chawira ma należeć do niego?
- Tato, ja… - zaczęła Laura, ale
znów nie dane było jej dokończyć.
- Poza tym, przejmiecie interes .
- Damiano wskazał głową na stojącą niedaleko Viotet.
Kurwa to potęgi entej.
~*~*~*~*~
Siemka,
misie :*
Sorki
za opóźnienie, ale miałam zabrany komp. Nawet nie pytajcie.
No
to, jak podoba się rozdział? Kiss był? Był.
Macie
i się cieszcie, chociaż według mnie, porządnie o spierdoliłam.
No
ale mniejsza o to.
Przykro
mi, ze tak mało Was to czyta, ale zbliżamy się już ku końcowi, więc nie usunę,
ani nic.
Kiedyś
było Was tu więcej :(
No
nic, wyczekujcie nexta, misiaczki :*
~
Alex
niedziela, 10 stycznia 2016
17. We're out of time on the highway to never
We're out of time on the highway to never ~ Kończy nam się czas na autostradzie donikąd
~ Duke Dumont - Ocean Drivers
Nie, to nie może być
ona…
Ellen patrzyła przed siebie wielkimi oczami i sama już nie
wiedziała, co ma myśleć. Czy to głowa płata jej figle? A może ktoś robi sobie
jakiś dziwny żart? Ale to przecież nie możliwe, to nie mogła być ona.
Nie jej córeczka, nie ta młodziutka, niewinna dziewczynka w
bordowej sukience, koślawiąca wszystkie jej szpilki. Nie ta śliczna, słodka
piętnastolatka, uciekająca z domu i wracająca z obolałą głową. To nie była
twarz jej córki. Tamta była roześmiana i nieco zagubiona, a ta zdawała się znać
już każdą tajemnicę świata. Kobieta, która stała przy taksówce i z przejęciem
wpatrywała się w dom, który Ellen własnoręcznie budowała, nie miała prawa być
jej córka. Ta szatynka była zbyt dorosła, byt mądra, zbyt dojrzała na jej
nastoletnią Laurę.
- Nie, to nie możesz być ty… - wyszeptała Ellen i chwiejnym
krokiem podeszła do kobiety.
Przez ten cały czas nie mogła uwierzyć, że to ona, ale kiedy
zobaczyła jej oczy…
- Laura… - wykrztusiła, przytłoczona nadmiarem emocji i
uśmiechnięta, rozpłakała się.
Podczas, gdy Laura nie wiedziała, co ma powiedzieć, mama
zakleszczyła ją w swoich objęciach i przytulała tak mocno, jakby chciała tym
uściskiem nadrobić wszystkie zaległości.
- Laura, to naprawdę ty - wyłkała kobieta i wtuliła się w
córkę jeszcze mocniej.
- Tak, mamo, to ja. - Brunetka uśmiechnęła się pod nosem i
wykorzystując to, że jest wyższa od matki, położyła brodę na czubku jej głowy.
- Strasznie tęskniłam - wyszeptała i wtuliła się w nią jeszcze mocniej.
- Ale kotku. - Ellen złapała w dłonie twarz córki i kciukami
starła z jej policzków łzy. Potem znów ją przytuliła. - Gdzie ty byłaś przez
ten cały czas?
- W Nowym Jorku. - odparła Laura, wydostając się z uścisku.
- Bardzo tęskniłam - wyszeptała i na nowo zaczęła płakać.
Nie potrafiła przestać się uśmiechać, a kiedy przed domem
pojawił się jej ojciec sapnęła radośnie .
- Córcia? - zapytał niedowierzający Damiano. Kiedy tylko
dostrzegł przebłysk podobieństwa między dziewczynką sprzed pięciu lat, a
kobietą stojącą przed nim, roześmiał się wesoło. - Lauritta! - Wyrzucił ręce w
górę i podszedł do brunetki. Wziął w dłonie jej drobne ramiona i pocałował
córkę w czoło. - Wszyscy bardzo
tęskniliśmy - dodał, a widząc niemy uśmiech Laury, przytulił ją mocno.
- Dziadku, dziadku! - zawołał Nicky i rzucił się na pana
Marano. Ten wziął malca na ręce i zaczął go kołysać. - A ty wiesz, że to jest moja ciocia? -
zapytał szeptem, po czym uśmiechnął się szczerze do Laury.
Brunetka poczuła, jak jej serce nagle się zatrzymuje.
Odwzajemniła gest malca i dopiero po chwili przypomniała sobie o oddychaniu.
- A ty wiesz, że to moja córka? - Damiano podniósł brew do
góry, a Nicky otworzy szerzej usta.
- Coo? - Czterolatek popatrzył zdziwiony na ciocię , a potem
na dziadka. - Ja już nic nie rozumiem! Ciocia nie może być kilkoma osobami na
raz! - przejął się chłopczyk i zaczął wyliczać coś na palcach. - Jest czteroma ludźmi!
Damiano zmarszczył brwi, na co Nicky pokręcił głową z
westchnięciem.
- No, jest moją ciocią, siostrą mamusiu, twoją córką i
nasz.. narz..
Podczas, gdy najmłodszy z Lynchów wypluwał ślinę, starając
się wypowiedzieć odpowiednie słowo, Laura zorientowała się, co malec chce
powiedzieć i wymieniła z Vanessą przerażone spojrzenia.
Weź zabierz tego
dzieciaka!
Ty go zabierz, jesteś
bliżej!
Ale ty jesteś jego
matką!
A ty narzekasz, że za
mało go nosisz na rękach!
Ugh, okej.
Gdy siostry przestały toczyć rozmowę, Laura uśmiechnęła się
słodko do ojca.
- Daj, ja go wezmę. Jest ciężki. - Zrobiła niewinną minę i
przejmując malca od Damiano, zatkała mu usta ręką. - Co mówisz? - spytała,
kiedy chłopczyk zaczął coś mamrotać. - Dobrze, zaraz pójdziemy pobawić się z…
Hektor! - pisnęła radośnie i oddała pospiesznie dziecko dziadkowi.
Pies w mgnieniu oka znalazł się na Laurze, która teraz
leżała na ziemi i machała głową, kiedy
owczarek zaczął lizać ją po twarzy.
- Ty stary byku, ale żeś wydoroślał! - trąciła psa łokciem,
a ten wypiął się dumnie. - Jak wyjeżdżałam, to było z ciebie przecież małe
gówno! - zaśmiała się, siadając.
Hektor, śliczny owczarek szkocki, warknął krótko i do
siebie. Przecież miał już pięć lat, to jasne, że nie był „małym gównem”.
- Pewnie wszystkie sunie
w okolicy są twoje, nie? - Laura szturchnęła psa łokciem, na co ten
zamerdał radośnie ogonem i zaszczekał.
Przy nich nagle znalazł się Ross, który przez cały czas z
rozbawieniem przyglądał się zaistniałej sytuacji.
- Jak ty to robisz, co? - Zwrócił na siebie uwagę
dziewczyny, po czym zakładając ręce na piersiach, uśmiechnął się. - Ten pies
wydaje się wcale nie słuchać, co mówię.
Hektor podszedł do blondyna z wystawionym językiem, a kiedy
ten wyciągnął rękę, żeby go pogłaskać, owczarek porządnie ją wylizał.
- Ross, ależ ty zmężniałeś - wtrąciła Ellen i klepnęła
blondyna w pierś. - Widzę, że już się poznaliście - uśmiechnęła się perliście
do córki, a kiedy ta podrapała się zawstydzona w tył głowy, zaczęła się śmiać.
- Och, najwidoczniej Stormie nie potrafi trzymać języka za zębami.
Laura i Ross popatrzyli na siebie znacząco i równocześnie
zaczęli zakrywać rumieńce.
- Jesteśmy tu od pięciu minut, a ta papla wszystko już
wygadała - oburzył się Mark, ale po chwili ucałował żonę w czoło z uśmiechem.
- Sam jesteś papla. Ja po prostu wyświadczyłam młodym
przysługę - broniła się pani Lynch z rękoma ku górze.
Laura wstała, otrzepała się z kurzu i podeszła bliżej
blondyna. Rzuciła mu ponaglające spojrzenie, a kiedy ten nie załapał, bez
uprzedzenia wtuliła się w jego bok.
- Tak, dziękujemy, proszę pani - uśmiechnęła się promiennie
i skinęła głową w stronę przyszłej teściowej.
- Możesz mi mówić mamo. - Stormie machnęła ręką, poczym
poszła w stronę domu. - Idziecie?! - krzyknęła, będąc już daleko na podwórku,
na co Ellen pokiwała wolno głową.
- Kotku, nie mamy nic przeciwko, żebyś spała z Rossem w
jednym pokoju. Masz duże łóżko, pomieścicie się - puściła Laurze oczko, na co
ona zaśmiała się nerwowo.
***
- Wstyd mi za ciebie - mruknęła brunetka, rzucając torbę na
biurko.
Już zdążyła rozgościć się w pokoju, co nie trwało wcale
długo - walizkę schowała do szafy, w której zostawiła mnóstwo ubrań, w których
chodziła pięć lat temu. W większości były to sukienki, ale w taką pogodę jak
ta, grzechem było ich nie nosić.
- Niby czemu? - - odpowiedział jej Ross, podnosząc znacząco
brwi. Bawiła go postawa Marano. Zachowywała się tak, jakby znała to miejsce jak
własną kieszeń, ale bała się czegokolwiek dotknąć.
Za to on nie miał z tym problemu. Podczas poprzedniej wizyty
w słonecznych Włoszech, nie wchodził do tego pokoju, bo nawet nie wiedział o
jego istnieniu. Ale teraz, kiedy tutaj wszedł? Nie umiał dopasować tego miejsca
do charakteru brunetki. Jasne, różowe ściany i srebrzystoszara podłoga, na
której stały białe meble wyglądały tak niewinnie i słodko. Szare zasłony na
wielkim oknie nadal były zasłonięte, przez co wydawał się być ciemny. Na
komodzie stało lusterko i kosmetyczka, a obok paleta z cieniami do powiek. Na
biurku stał był komputer, na którym przyczepiono karteczkę z napisem „Zamiast zajmować się tym głupim czymś,
napisałabyś do mnie sprośnego SMS-a :P :* :P”. Domyślał się, od kogo była
ta wiadomość, ale wolał nie poruszać tematu.
Gdy podszedł do
okna, żeby rozsunąć zasłony, w oczy rzuciło mu się zdjęcie oprawione w
srebrną ramkę. Na nim była Laura, oraz
dwóch innych chłopaków. Jednego poznawał. Zielone oczy i blond włosy stały mu
się znane już dzisiaj, kiedy poznał Wenecciego. Wcale się zmienił. Nadal
wyglądał młodo, miał wesoły wyraz twarzy i szeroki uśmiech na ustach. Ale
Laura? Ona zmieniła się nie do poznania. Śliczna, młoda dziewczyna w błękitnej
sukience i za dużej skórzanej kurtce wyglądała zupełnie inaczej. Śmiała się, a
w kącikach oczu pojawiły jej się łzy. Płakała ze śmiechu. Miała dziecięcą
twarz, a jej oczy wydawały się być większe. Wyglądała na szczęśliwą. Na żywo
Ross jeszcze jej takiej nie widział.
Ale ani Laura, ani Antonio nie przykuli jednak uwagi
blondyna tak, jak trzecia osoba znajdująca się na fotografii. Chłopak miał na
sobie ciemnoszarą bokserkę i w przeciwieństwie do pozostałej dwójki, on nie
miał na sobie kurtki. Nie widział koloru tęczówek przez przymrużone oczy
szatyna. Wiedział, że to Lucas. Wysoko postawione i rozwiane włosy, ostre rysy
twarzy i usta całujące policzek brunetki - wszystko mówiło, że to właśnie on.
Trójka przyjaciół stała na jakimś torze. Anti trzymał łokieć
na głowie skulonej Laury, której uśmiech był jednym z najszczerszych uśmiechów,
jakie Lynch kiedykolwiek widział, a obok niej stał Lucas, całujący ją w
policzek. Wyglądali, jakby świetnie się bawili i jakby czuli się najszczęśliwsi
w świecie.
- Van nam je robiła, jak byliśmy kiedyś na wyścigach.- Laura
dotknęła delikatnie ramienia Rossa, na co on się do niej odwrócił.
Brunetka założyła ręce na piersiach i z niemym uśmiechem
wpatrywała się w zdjęcie.
- Byłam ogromną szczęściarą. Miałam wspaniałego przyjaciela
i byłam cholernie zakochana - powiedziała po chwili milczenia i chwyciła ramkę
w ręce. - Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy nawet o tym, że można też ścigać się
nielegalnie - dodała, poczym, uśmiech z jej twarzy zniknął, a zastąpiło go
ciche prychnięcie.- Trułam rodzicom przez pół roku, aż w końcu na urodziny
kupili mi motor. To ja wyhaczyłam te cholerne zawody. Gdyby nie ja, Lucas nadal
by tu był.
Zaśmiała się gorzko i usiadła na wielkim łóżku, kładąc ręce
na głowie.
- Byłam tak cholernie głupia - mruknęła i rzuciła twarz w
poduszkę.
Ross był zaskoczony jej nagłym wyznaniem, ale tłumiony w
poduszce pisk ocucił go z zamyślenia.
- Nie myśl tak, Lau - zaczął, siadając obok niej. Zawahał
się, ale w końcu położył rękę na jej plecach. - Śmierć Lucasa to nie twoja
wina.
- To czyja, do diabła?
Jej ton nie był przyjemny, ale też nie złośliwy, czy
sarkastyczny. Po prostu bezsilny. I może z lekka poirytowany.
- Kurwa, Ross, nie praw mi morałów, błagam cię - warknęła
cicho, wracając do pozycji siedzącej. - Wiem, że nie powinnam się obwiniać. Doskonale
to wiem. Ale mimo wszystko… Nie mogę zapomnieć jego miny, kiedy przyjechałam
pod jego dom motorem. Wiedział, że będą z tego kłopoty, ale miał na myśli mnie.
W życiu bym nie pomyślała, że… - Nagle brunetka podskoczyła jak oparzona i
przyjrzała się bystrzej narzeczonemu - Skąd wiesz, kto to Lucas? I skąd, do
cholery, wiesz, że nie żyje?!
No to klops.
- Em, Laura, ja… Po prostu…
Kiedy blondyn starał się wymyślić jakąś dobrą wymówkę, Laura
wzięła parę wdechów, chcąc się uspokoić. Dobrze wiedziała, kto wypaplał jej
małą tajemnicę. A raczej skrawek tej tajemnicy.
- Dobra, nie ważne - powiedziała w końcu. - Dobrze wiem, że
to Max. Tylko on zna dokładnie ten
kawałek historii- dodała, poczym opadła bezsilnie na łóżko. - No chyba, że
zdążyłeś przekonać do siebie Antiego i wgadał ci wszyściusieńko.
Blondyn zaśmiał się pod nosem, kiedy przypomniała mu się
podejrzliwa mina Wenecciego, kiedy dowiedział się, że chłopak bierze z Laurą
ślub.
- A jest tego więcej? - zapytał, rzucając się obok brunetki.
Laura odwróciła głowę w jego kierunku tak, że prawie stykali
się nosami. Uśmiechnęła się niemo i złapała dłoń Lyncha.
- Ross, śmierć Lucasa może i była moją winą, ale na pewno
nie zrobiłam tego świadomie. A bardzo dużo złych rzeczy robiłam zdając sobie z
tego całkowitą sprawę - westchnęła i przysunęła głowę bliżej niego.
Teraz oboje wpatrywali się w sufit, który był usłany zdjęciami brunetki,
Lucasa i Antonia.
- Ale wracając - dziewczyna znów utkwiła wzrok w twarzy
blondyna, na co on automatycznie ścisnął jej dłoń. Była taka mała i drobna, bał się, że może ją
zgnieść, ale mimo to, jej ciemne oczy sprawiły, że na chwilę zapomniał o
wszystkim, co działo się wokół. - Na serio jesteś tak tępy, żeby trzymać swoją
narzeczoną dwa metry od siebie?
- Bardzo możliwe - odpowiedział z uśmiechem.
Cały czas nie mógł uwierzyć, że w końcu normalnie
rozmawiają. Bez udawania, bez krzyków, kłótni i złośliwości. Trzymał ją właśnie
za rękę, leżeli razem na łóżku, a uśmiech nie opuszczał ich twarzy.
- To lepiej nastawiaj się już psychicznie, bo całuję tak, że
kolana miękną - wyszeptała zadziornie brunetka, a kiedy spotkała się ze
zdziwioną miną chłopaka, zaczęła trząść się ze śmiechu.
***
- No więc, kochani! - Pan Marano wstał z krzesła i
zlustrował wszystkich dokładnie wzrokiem, zatrzymując go na młodszej córce. -
Nie dość, że odzyskaliśmy dziecko, to jeszcze lada moment wydamy je za mąż! -
zamachał w górze ręką i uniósł lampkę wina tak wysoko, aby wszyscy mogli ją
zobaczyć. - Wypijmy za to!
- Jestem za! - Dołączył do niego Mark i na stojaka wypił
całą zawartość kieliszka. - Z każdym rokiem twoje wino jest coraz lepsze,
przyjacielu - uśmiechnął się i dał Damiano kieliszek, które ten szybko
napełnił.
- Tato, proszę cię, nie rozpijaj tu wszystkich - wtrąciła
Vanessa, biorąc Nicka na kolana i dając mu plastikowy kubek z sokiem
pomarańczowym. - Chciałabym, żeby te święta Riker przeżył na trzeźwo.
- Ej! - oburzył się wspomniany blondyn - Ostatnio wypiłem
tylko jeden kieliszek za dużo, okej? - dodał na swoją obronę, czym wywołał
śmiech brata.
- I to przez jeden kieliszek zniszczyłeś lampkę w salonie? -
Ross zmarszczył brwi poczym dodał - A na po weselu, w noc poślubną, Vanka
musiała cię holować do domu, bo zasnąłeś.
- Przynajmniej on nie dobierał się do druhen - wtrąciła
Rydel, patrząc znacząco na Setha.
- To one dobierały się do mnie.
Tak więc, przy stole panowała radosna atmosfera, która
dopisywała nawet Laurze. Chociaż ta niewiele się odzywała, bacznie nadstawiała
uszu, chcąc wyłapać jak najwięcej szczegółów z życia, w którym mogła
uczestniczyć już od dawna. Śmiała się z żartów, prychała na docinki ze strony
Reachel czy Van oraz momentami dodawała coś od siebie. Poza tym, prawie w ogóle
nie odstawiała od ust wina, które piła już nie po raz pierwszy. Nie raz siadała
z ojcem na huśtawce przed domem i oboje wypijali po jednej butelce.
W tym roku winnica
ślicznie rozkwitła, przeszło jej przez myśl, a gdy wyjrzała za okno,
uśmiech zniknął z jej twarzy.
- Laura, daj spokój - wołał Antonio, biegnąc za brunetką.
- Ja nie… - zatrzymała się na chwilę, żeby złapać równowagę, ale potem
znów ruszyła dalej. - Nie jestem pijana, okej ???
- Tak, w to nie wątpię - prychnął pod nosem Wenecci, ale kiedy
zorientował się, jak daleko w tyle został za brunetką, szybko ją dogonił.
Od pogrzebu Lucasa minął tydzień. Anti już się pozbierał i starał się
myśleć trzeźwo, czego nie można było powiedzieć o brunetce. Cały czas chodziła
pijana i wymyślała najgłupsze pomysły, żeby tylko odciągnąć uwagę od tragedii,
jaka ją dosięgła.
- Antonio, słuchaj. - Nachyliła się nad ziemią, mrużąc oczy, po czym
przyssała usta do butelki z winem. - Ta głupia szmata pożałuje, okej?
Blondyn pokręcił głową i odebrał od Laury alkohol, wyrzucając go za
siebie. Jednak brunetka nie zważała na dźwięk tuczącego się szkła, tylko szła dalej,
klnąc pod nosem.
- Głupia, cholerna Violet.
Gdy Antonio wyłapał te słowa, momentalnie zesztywniał.
- Co ty chcesz zrobić? - zapytał, ale i tak znał odpowiedź. Nawet się
nie spostrzegł, jak znaleźli się w winnicy Marano, a ona nadal milczała.
- To wszystko jej wina! - wrzeszczała Laura, wskazując na wielką
winorośl, rosnącą w odosobnieniu. Wszystkie inne krzewy zbierały się w długie
pasy zieleni, ale tylko ten jeden stał samotnie, wyglądając jak prawdziwe
drzewo.
Laura miała żal do rośliny od urodzenia. Violet tworzyła część rodziny,
była traktowana, jak trzecia córka. To ona dawała najdorodniejsze owoce, to
przy niej Damiano przesiadywał całymi dniami.
To przez nią zaniedbywał Laurę.
- Gdyby nie ona, nie pokłóciłabym się z ojcem! Nie wyciągnęłabym was
wtedy na wyścigi! Lucas by żył! - krzyczała przez łzy i szła dalej, co chwilę
odwracając się do przyjaciela.
Cała się trzęsła, a jej serce było poszarpane jak nigdy. Czuła, że robi
źle, ale nie chciała przestawać. Myślała, że kiedy to zrobi poczuje się lepiej,
że ból wreszcie zniknie. Nie mogła
zemścić się na motorze, czy kimkolwiek z toru, ale mogła zrobić to na Violet.
Wyjęła z kieszeni kurtki kilka petard i zapalniczkę.
- Laura, do cholery, nie rób tego!
Było już a późno. Laura odpaliła wszystkie na raz, a kiedy rzuciła je
pod drzewo, odskoczyła przerażona. Nie mogła pojąć, co właśnie zrobiła.
Zakołowało jej się w głowie, a ona nadal stała przerażona. Dopiero,
kiedy przy Violet pojawiły się iskry, rozumiała, co zrobiła.
Czuła się jak w transie, kiedy wlekąc nogami, była popychana przez
Wenecciego do wyjścia.
- Laura, do Rzymu, szybko! - krzyczał za nią Anti i ponaglał, kiedy
brunetka się zatrzymywała.
Nie mogła już wrócić do domu. Patrzyła, jak piętnaście lat jej życia
staje w płomieniach, jak od ognia zajmuje się trwa, krzewy i drzewa. Patrzyła
na spustoszenie, które sama zasiała.
- Antonio, ja…
Nagle oderwało jej mowę, bo kolejna petarda odstrzeliła. No tak,
przecież miała kilka pochowanych w krzakach. Popatrzyła na przyjaciela
wielkimi, przerażonymi oczami.
- Boże, co ja robiłam… - Zatkała usta ręką i runęła z na ziemię z
bezsilności.
Chciała się pozbierać, wymyślić jakieś rozwiązanie, ale nic z tego. Zamiast
tego cała się trzęsła, łkała i piszczała.
- List… - wyszeptała i nagle przestała płakać. Wstała i rzuciła się na
przyjaciela. - Wrócę, obiecuję! - krzyknęła i czym prędzej pognała w stronę
domu.
Potykała się o własne nogi, zahaczyła sukienką o gałąź, przez co ta się
rozpruła, Antonio wołał za nią z przerażeniem.
Ale to nie miało znaczenia.
Musiała spakować rzeczy i uciec. Nie mogła tu być ani chwili
dłużej.
- Laura, wszystko w porządku? - zapytał Antonio, siedzący
obok brunetki. Wziął jej trzęsącą się dłoń w swoją, czym przykuł jej uwagę.
- Tak, tylko po prostu… - odchrząknęła i zniżyła głos tak, żeby
nie słyszał tego nikt, oprócz Wenecciego. - Przypomniała mi się moja ucieczka.
Dłoń blondyna nagle zesztywniała i zgniotła tą, należącą do
Laury.
- Ałł. - Wessała powietrze i szybko wyślizgnęła rękę z
uścisku przyjaciela.
- Mówiłaś o tym rodzicom? - zapytał z kamienną twarzą.
Laura poczuła się mała i bezbronna.
- N-nie - wydukała, nagle czując, że zrobiła coś nie tak.
- Lau, kochanie, musisz im w końcu powiedzieć - uśmiechnął się
do niej pokrzepiająco, co jednak nie pomogło brunetce. Przełknęła cicho ślinę.
- Skarbie. - Z zamyślenia wyrwał ja głos Rossa, który
właśnie chwycił jej dłoń.
Poczuła, jak w palec wbija jej się obręcz pierścionka, który
dzisiaj miała na sobie po raz drugi.
- Tak? - Wyrwana z zamyślenia, uśmiechnęła się słodko w
stronę narzeczonego, a potem przeniosła wzrok na innych zebranych przy stole. -
Coś mnie ominęło?
- Właśnie zastanawialiśmy się z Damiano, na kiedy
wyznaczyliście datę ślubu - uśmiechnęła się ciepło Stormie , za to z twarzy
brunetki uśmiech zniknął całkowicie.
- Jeszcze się nad tym nie zastanawialiśmy - przyznał Ross,
kładąc złączone ręce jego i Laury na stole obok swojego talerza.
- A więc postanowione! - zawołał radośnie Damiano.
-Pobierzecie się za twa tygodnie, zanim jeszcze zdążycie uciec z Włoch.
~*~*~*~*~
Dam, dadadadam!!!
Nie wiem, czy dobrze
zrobiłam, przedłużając rozdział o tysiąc słów. Serio, zwykle jest ich dwa
tysiące, ale tym razem zaszalałam i postawiłam na trzy. Przecież jesteśmy już
na 17, a ślub Raury jest tylko w planach. A więc zaczynamy te plany wprowadzać
w rzeczywistość.
Poza tym, przeszłość
Laury poznaliście już chyba w całości. Jakby ktoś się nie zorientował, akcja w
której kłóci się z Vanessą, dzieje się
zaraz potem, a następnie idzie do Koloseum.
Mam nadzieję, że nie
zanudziłam Was, ale postanowiłam, że należy Wam się mała nagroda za to, ze tak
dzielnie czekaliście.
Dziękuję za miłe
słowa pod rocznicową notką :*
Do napisania,
~ Alex
Subskrybuj:
Posty (Atom)