~ Ten, który walczy z potworami powinien zadbać, by sam nie stał się potworem. Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również w nas.
~ Fryderyk Nietzsche
Przepraszam za błędy
Blondynka siedziała na dużej sali i rozmyślała o wszystkim,
tylko nie o tym, o czym powinna. Szczególną uwagę zabierała jej zamiar
pomalowania włosów. Blond już od dawna nie leżał w jej guście, można
powiedzieć, że przejadł się jej. Dziewczyna złapała w palce kosmyk włosów i
zaczęła oplatać go sobie wokół palca wskazującego. Pochłonięta badaniem barwy
pukla nie usłyszała, jak donośny głos wypowiada jej nazwisko z coraz większą
niecierpliwością.
- Panno Logan! – głośny krzyk przeszył na wskroś ciało
blondyny, aż całe zadrżało.
- Tak, pani McFoy? – dwudziestolatka szybko puściła kosmyk
wolno i z uśmiechem spojrzała na starszą panią stojącą przy tablicy i
tłumaczącą jakieś zadanie.
- Jaki będzie wynik, młoda damo? – lodowaty ton
pięćdziesięciosiedmiolatki odbił się od ścian pomieszczenia i zanosząc się
echem dobiegł do uszu przerażonej Reachel.
Przełknęła cicho ślinę i wytężyła wzrok, aby móc lepiej
przyjrzeć się szlaczkowi z plusów, minusów i innych znaków oraz liczb. W jej
głowie powoli zaczął się układać w jedną liczbę, którą było:
- Dwa tysiące trzysta czterdzieści - wyszczerzyła się w uśmiechu widząc
niedowierzający wyraz wykładowcy.
- Dobrze, a… - kobieta już przycisnęła kredę do zielonej
tafli tablicy, kiedy po uczelni rozległ się dobrze wszystkim znany dźwięk
dzwonka, a ta westchnęła cicho i skinieniem dłoni pokazała uczniom, aby wyszli.
Logan gwałtownym ruchem ręki zamknęła książkę tak, że po sali
rozległ się głośny huk. Zazgrzytała zębami i skulona, jak gdyby zrobiła
niewiadomo co i poczęła wkładać swoje rzeczy do dużej torby. Gdy zasunęła suwak
poczuła na ramieniu czyjś dotyk. Odskoczyła jak oparzona i wykonując obrót o
180 stopni stanęła twarzą w twarz z osobą, która uczyniła ten gest.
- Wystraszył mnie pan – wysapała próbując powstrzymać szybki
oddech i łomocące w piersi serce.
- Przepraszam. Nie chciałem. Możemy porozmawiać? – mężczyzna
wyglądający na około pięćdziesiąt lat spojrzał na nią prosząco. Nie był zbyt
wysoki, ale też nie niski. Włosy okalające jego okrągłą twarz miały kolor
srebra, a raczej srebra mieszanego ze złotem. Sylwetka zgarbiona i przy kości,
oczy mieniące się niczym wzburzone morze, choć nie okazywały gniewu, a raczej
strach. Broda porośnięta krótkimi włoskami świadczyła o kilku dniach bez
golenia, a ziemista cera pod oczami przybrała szarawy kolor. Jego głos był
ochrypły, jakby leczył chrypkę i Reach przeszło przez myśl, czy tego nie robi.
- Chyba mnie pan z kimś pomylił. Nie znam pana –
uświadomiła, choć jej głos nie brzmiał tak pewnie, jak przed kilkoma sekundami.
- Ale ja znam ciebie, Reachel Logan. Mogę cię prosić na
słówko? – już wcześniej typ wydawał się jej być przerażający, ale kiedy
usłyszała, jak wypowiada jej imię przeszedł po niej dreszcz. Bała się zrobić
najmniejszy ruch, choć zrobiła. Odwróciła głowę. Nikogo nie było. Przełknęła
gulę stojącą jej w gardle i rozchyliła usta, aby coś powiedzieć.
- Niestety, nie mam czasu – wydusiła. Głos przychodził do
niej z oddali i sama nie wiedziała, skąd wzięła się w nim skrucha. Przecież nie
była skruszona.
- Dla własnego ojca chyba go trochę znajdziesz.
***
Ross siedział na beżowej kanapie w gabinecie siostry i z
zniecierpliwieniem czekał, aż wróci z ojcowskiego biura. Z nudów zaczął skubać
materiał, na którym siedział, ale gdy pod palcami poczuł watę z oczami wielkości
pięciozłotówek przestawił poduszkę w miejsce z dziurą. Zaczął cicho
pogwizdywać, gdy drzwi pokoju otworzyły się, a w nich stanęła siostra blondaska
zagłębiona w lekturze składającej się z jakiś papierów.
- Hej. Wzywałaś mnie. Coś się stało? – zagadnął chłopak
wyraźnie zaniepokojony.
- Czy ja wiem, czy takie „coś”? – blondynka spojrzała na
brata zza papierów i po chwili ułożyła je na biurku. – To grubsza sprawa niż
„coś”.
- Ryd, powiedz, co się dzieje? – odezwał się słabym głosem.
Na jego twarzy malował się niepokój.
- Van i Rik się pokłócili. Vanessa przyszła przed chwilą do
mnie i wszystko opowiedziała. Teraz jest u taty – blondyna usiadła na skrawku
biurka i wbiła w blondyna posępny wzrok – Poszło o Laurę – Ross nie zwrócił nawet uwagi na to, skąd siostra
zna jej imię, tylko raptownie wstał z kanapy.
Jego oczy unosiły się furią, ręce nerwowo drgały, a usta
wynosiły to, co jako pierwsze na nie wpadło. Głos był pewny, zdecydowany i
gniewny, jak nigdy dotąd. On cały drżał, ale nie z zimna, czy przerażenia,
tylko z powodu gniewu. Niespotykanego u niego nigdy.
- Znam ją od kilku dni, a już zdążyła namącić w moim życiu!
Co jest nie tak z tą dziewczyną?! Van i Rik nigdy się nie kłócili, a teraz
przez nią mogą się rozejść. Nie rozumiem, co takiego zrobiłem, że ona się tu
pojawiła?!
Kochał swojego brata i życzył jemu, jak i jego żonie jak
najlepiej. Nigdy się nie spierali, no może poszło czasem o smak lodów na deser,
czy kolor ścian w pokoju Nicka, ale nie byli aż tak skłóceni, żeby któreś z
nich wychodziło z domu trzaskając drzwiami. A to wszystko przez jedną
dziewczynę, która pojawiła się znikąd i namąciła w ich życiu, jak kochanka, a
nie siostra. Przyszła jak zaraza, która żeruje na nieszczęściu innych i
doprowadza ich do białej gorączki. Niczym kat siedzący nad tobą, dopóty, dopóki
nie poderżniesz sobie gardła.
Chłopak zamaszystymi krokami ruszył w stronę swojego
gabinetu. Gdy otworzył drzwi nie było w nim już Setha, a brunetka stała przy
oknie popijając spokojnie latte.
Frustracja wzrosła u Rossa do maksimum i już w ogóle nie
potrafił nad sobą zapanować. Nawet nie chciał przestać, czuł, jak krew gotuje
się w jego żyłach, jak jego twarz czerwienieje. Podszedł do dziewczyny i
szarpnął ją mocno za łokieć. Tak mocno, że ta aż syknęła z bólu odwracając się
w jego stronę. Wystraszyła się widząc jego twarz, purpurową ze złości, zęby
zaciskające się i zgrzytające z każdym jej wdechem i wydechem, z każdym
mrugnięciem. Przełknęła cicho gulę stojącą w jej gardle i starała się zapanować
nad strachem, który się w niej kłębił.
- Czemu rozwalasz mi życie?! – wybuchnął nagle, niczym
wulkan, którego wnętrze pochłaniało lawę wydostającą się właśnie.
- O co… O co ci… chodzi? – pisnęła brunetka, niczym mysz
uciekająca przed wielkim kocurem.
- Przez ciebie Vanessa i Riker się pokłócili! – wrzasnął
blondyn napinając mięśnie jeszcze bardziej. Wyraz jego twarzy zelżał jednak,
gdy zobaczył ten, który malował się na Laurze.
Dziewczyna poczuła, jak jej mięśnie się napinają, jak robi
się sztywna. Jakoby gorący drut ostudzony w lodowatej wodzie. Poczuła, jak na
jej policzki wstępują wypieki, jak twarz zgina się w pałąk pod ich ciężarem.
Jakby ktoś wbił jej sztylet w serce, a ono zamiast wykrwawić się zlodowaciało.
Blondyn nadal trzymał w dłoni jej kruche ramię, lecz ona jednym szarpnięciem
wyrwała je z jego uścisku. Odstawiła kubek na parapet z takim impetem, że pokój
zaniósł się od głośnego huku. Odepchnęła od siebie blondyna tak, żeby sama
mogła się swobodnie poruszać.
- Przeze mnie, tak? Przeze mnie? To po jaką cholerę ukrywała,
że ma siostrę?! To co się zdarzyło we Włoszech nie ma żadnego powiązania z nią,
ani z naszymi relacjami, jedyne, co wtedy udowodniłam, to to, że jestem
niedojrzała i nie umiem się zachowywać godnie, ale nie wyrzekłam się własnej
siostry, tak , jak ona! Powiedziałam ci, kiedy zapytałeś, a ona? Napomknęła, że
chociażby miała siostrę?! Nie! To czemu mnie obwiniasz za to, co ona
namąciła?! Nie powiedziała mi, że ma męża, że ma syna, że się wyprowadziła! To
czemu ja jestem winna, skoro to ja przez cały czas żyłam prawdą, a ona w tym
swoim zakłamanym świecie, hm? A rodzice? Zawsze byli z niej tacy dumni i
szczęśliwi, to czemu ona nie mogła dostać tej cholernej winnicy?! Gdyby nie
ona, zapewne nigdy byś mnie nie spotkać i nie spieprzyłabym ci życia, więc
jeśli masz jakiekolwiek skargi, to proszę do nich, a nie do mnie! – zakończyła
wywód nadal zła wybiegając z pokoju i głośno trzaskając drzwiami.
Ross stał jak wryty w ziemię i nie wiedział, co zrobić.
Pobiec za nią? Po tym co usłyszał nie był już niczego pewien.
***
Reachel siedziała w małej knajpce, zapewne nie luksusowej
podtrzymując fakt, że kurz i brud dało się z niej ściągać kilogramami. Duża
torba wisiała na wieszaku obok niej akurat na wysokości jej głowy, więc co
chwilę się od niej delikatnie obijała. Rozdrażniona tym faktem dziewczyna co
chwilę ją odpychała od skroni, lecz ona jak bumerang powracała. Jej oczy
utkwione były w czarną ciecz pływającą na dnie zmatowiałej filiżanki. Palce
rytmicznie stukały o stolik, a usta zacisnęły się najmocniej, jak umiały, tak,
że aż wargi pobledły. W gardle blondyny ugrzęzła wielka gula, która umożliwiała
wydanie z siebie jakiegokolwiek odgłosu. Miała straszną ochotę zwymiotować, do
tego zapach kawy przyprawiał ją o ból głowy. Prawdą dłoń zacisnęła w pięść, a
koniuszki stały się blade.
Podniosła wzrok i spojrzała się przed siebie. Nie
wytrzymałaby patrząc mu w oczy, więc ugrzęzła spojrzeniem w jego koszuli.
Materiał był porządny, biała koszula jakby szyta na miarę. Gdzieniegdzie dało
się zauważyć plamy potu, ale nie przykuwały one zbytniej uwagi. Czarne jak
smoła spodnie i marynarka nie pasowały do przemęczonej twarzy mężczyzny, ale
zapewne nie wyglądał on tak na co dzień. Jego oczy niedużo mówiły. No… Może prócz skrępowania.
- Nie wierzę ci – odezwała się nagle Reach zdecydowanym
głosem. Dawała wrażenie opanowanej, ale najchętniej wybiegłaby teraz z
kawiarenki najszybciej, jak się da.
- Nie oczekiwałem, że mi uwierzysz. Matka zapewne
powiedziała, że nie żyję. To w jej stylu. Zawsze wolała kłamać, niż ujawnić
przytłaczającą prawdę – mężczyzna prychnął z kpiną i dorzucił do herbaty kostkę
cukru. Ta lądując z pluskiem w filiżance rozlała nieco z jej zawartości.
- Bo ty miałeś nie żyć. Oczekujesz, że możesz sobie tak po
prostu przyjść i powiedzieć, że jesteś moim ojcem, a ja będę tego bezgranicznie
pewna? – oczy blondyny przesiąkły furią, a postura zgarbiła się nad stolikiem.
Jej brzuch przyciskał się do mebla z taką siłą, że już ledwo powstrzymywała
mdłości.
- Nie, ale gdy usłyszałem o Ellie… To znaczy, o twojej
matce… Pomyślałem, że przyda ci się pomoc – tego było za wiele nawet, jak na
Reachel. Wstała gwałtownie z krzesła i bez słowa zabrała z wieszaka kurtkę oraz
torbę. Gniewnym i pewnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia. Gdy miała już
zniknąć za oszklonymi drzwiami rzuciła na odchodne:
- Świetnie sobie radzę.
Dalej ruszyła pędem, nie patrząc na przechodniów, których
taranowała. W jej głowie huczało, krew pulsowała w żyłach przyprawiając o
zawroty głowy. Nawilżyła językiem spierzchnięte wargi. Ze zdumieniem odkryła na
nich metaliczny posmak. Miała tylko jeden cel, który chciała zrealizować jak
najszybciej: uciec. Podbiegła do taksówki machając kierowcy ręką, aby się
zatrzymał. Tak też zrobił, a żółty pojazd podjechał pod jej nogi. Blondyna
chaotycznym ruchem otworzyła drzwiczki taryfy i równie szybko w niej usiadła.
Podała kierowcy adres, po czym oparła się o skórzaną tapicerkę z głośnym
westchnieniem.
- Panienka do pracy? Słyszałem, że zaczynają tam o
dziewiątej, a jest już jedenasta – zagaił młody mężczyzna z uśmiechem. Miał
złociste włosy i oczy, wysoki i szczupły. Mógł mieć około dwudziestu pięciu
lat.
- Nie. Do przyjaciółki – wysapała Reachel i przymknęła
zmęczona powieki.
***
Brunetka przycupnęła na schodach prowadzących na pierwsze
piętro budynku. Nogi miała podciągnięte i oplecione długimi rękoma, a na nich
spoczywała broda. Spojrzenie przepełnione żalem i smutkiem wlepione było w
okno, za który wiał silny wiatr. W powietrzu unosiły się płatki śniegu, każdy
innego kształtu. Nagle dziewczyna poczuła na swoim ramieniu czyjąś dłoń.
Obróciła się zdziwiona do tyłu i ujrzała promienisty uśmiech należący do młodej
kobiety, stojącej tuż za nią. Przybysz dołączył się do Laury i usiadł obok niej
obserwując wirujące wśród podmuchów wiatru, śnieżne płatki.
- Przepraszam za Rossa. Pewnie cię nieźle ochrzanił –
kobieta uśmiechnęła się lekko i spojrzała na brunetkę.
- Nie przepraszaj. Nic się nie stało, ale po prostu… Nie
wie, co się kiedyś stało, więc niech mnie nie osądza – Laura znów powróciła do
białego krajobrazu za oknem. Ton jej głosu był pusty, bez żadnych uczuć,
emocji. Mimo to jednak jej oczy pokrywała łzawa powłoka.
- Rydel. Siostra Rossa – blondynka wyciągnęła dłoń w stronę
Marano, której twarz przybrała niepojmujący wyraz. Niemniej jednak uścisnęła rękę. Uścisk
Lynchównej był mocny i zdecydowany, ale aksamitna skóra sprawiała, że z
przyjemnością się jej dotykało. Uśmiech kojący i łagodzący jakiekolwiek smutki
działał w tej chwili na Laurę jak antybiotyk.
- Laura. Marano.
- Dziwne, że te czubki się nie skapnęły. Przecież panieńskie
Vanki to Marano.
- Tak, dziwne…
Blondyna widząc przygnębioną minę nowej znajomej szturchnęła
ją lekko w ramię. Ona jakby się obudziła rozejrzała się zdezorientowana, aż w
końcu jej wzrok utkwił w Rydel.
- Ja i bracia często się kłócimy. Kiedyś Ross wymyślił
sobie, żeby sprawdzić, czy koty potrafią latać, tak jak w filmie. I sprawdził
puszczając mojego Mruczka z dachu domu. Byłam na niego cholernie zła, ale w
końcu mu wybaczyłam – uśmiechnęła się krzepiąco do Laury. Brunetka poczuła, jak
ogarnia ją fala ciepła. Jak jej twarz zaczyna się czerwienić, choć nawet nie
wiedziała czemu. Nie było zimno, a ona zaczęła się trząść. Ciągle zadawała
sobie to samo pytanie: Powiedzieć?
Nagle doznała niby olśnienia. Przecież Rydel chciała, żeby
poczuła się dzięki temu pewniej. Chciała jej pokazać, że choć nie zna jej
dobrze, to może jej się wyżalić, a ona nikomu nie piśnie słówkiem. Od tego są przyjaciele, pomyślała Lau,
jednak zaraz dopowiedziała sobie w myślach, ale
na przyjaźń nie koniecznie trzeba czekać kilka lat. Czasem przychodzi do nas
sama, znienacka. Przełamała się.
- Zrobiłam kiedyś coś strasznego, choć Vanessa mnie przed
tym ostrzegała. A później… - jej głos się załamał, nie wytrzymała brzemienia
łez i pozwoliła im swobodnie spłynąć po rumianych policzkach. Każde
wypowiedziane słowo sprawiało, że sztylet w jej sercu coraz bardziej się
zagłębiał. Przed oczami miała rodzinny dom, który nawiedzał ją każdej nocy od
tamtego zdarzenia – Później stchórzyłam… Uciekłam… Zostawiłam ją samą… Zostawiłam
– łzy przybrały za sile i dziewczyna wybuchła niepohamowanym płaczem.
Pojedyncze kosmyki brunatnych włosów okalały jej twarz przyklejając się do niej
pod wpływem słonej cieczy. Spodnie przesiąkły na kolanach, gdzie kobieta
trzymała głowę. Tusz rozpłynął się tworząc na jej twarzy czarną ścieżkę, a
rzęsy skleiły się ze sobą pod ciężarem łez.
Blondynka bez słowa przysunęła się do niej i mocno objęła.
Szeptała co chwilę Csii, ale nie
pomagało to ukoić zszarpanych nerwów Marano. Z każdą chwilą jej płacz przybierał
na sile, jakby miała nigdy nie przestać . Jej twarz wyglądała strasznie,
makijaż rozmył się zostawiając tylko stróżki na rumianych policzkach. Nos
zaczerwieniał. Ale to nic w porównaniu z jej rozerwanym na strzępki sercem.
Dawno, dawno temu straciła coś co było dla niej najważniejsze – miłość. A
teraz, kiedy wszystko powoli się układało, kiedy jej życie zaczęło się
uporządkowywać dopadło ją to, za czym tak bardzo tęskniło. Coś, co miało
dodawać jej siły sprawiało, że była słabsza, momentami bezsilna. Bała się tego,
że kiedyś nastąpi dzień, w którym przyjdzie jej zapłacić za tamte błędy, ale
miała nadzieję, że będzie wtedy przygotowana. Ale ona się rozsypywała…
Nagle drzwi prowadzące do budynku otworzyły się. Do środka
wparował nieprzyjemny powiew lodowatego wiatru, który zaświszczał w uszach
młodych kobiet. Wtulone w siebie odwróciły wzrok, by ujrzeć zdruzgotaną
blondynkę
***
- Jesteś mega idiotą, wiesz? – brunet spojrzał na
przyjaciela z dezaprobatą i zniesmaczeniem jednocześnie i powrócił do gapienia
się w ekran.
- A ty co byś zrobił na moim miejscu?– drugi zaczął nerwowo
obgryzać paznokcie, ale widząc ubliżający wzrok bruneta szybko schował dłoń.
- Na pewno nie
nawrzeszczał. Jesteś dupkiem, Ross, tyle ci powiem – ostry jak brzytwa głos
Setha zakłóciło chce chrząknięcie.
- Hej chłopaki – czarnowłosa kobieta dała znać o swojej
obecności i uśmiechnęła się promiennie do katarynek. Nie wyglądała jak osoba,
która pokłóciła się z mężem.
- Van? H-hej – wyraźnie zdziwiony jej obecnością Ross wygiął
usta w niemrawym uśmiechu.
- Czemu jesteś dupkiem, Ross – Vanessa zaśmiała się krótko i
z kobiecą gracją zajęła miejsce obok szwagra.
- Bo Seth to idiota. Co tu robisz? – Ross zmienił zwinnie
temat nie wzbudzając podejrzeń pani Lynch.
- Posprzeczałam się nieco z Rikiem i musiałam ochłonąć –
wyznała wzdychając. Unikała jego wzroku.
- To przez Laurę, prawda? Gdyby nie ona…
- Ona nie jest niczemu winna – przerwała gniewnie. Sama się
sobie dziwiła, skąd u mniej ta złość.
Blondyn zmarszczył brwi. Nie rozumiał, co się wydarzyło
pomiędzy tymi dwoma kobietami, ale był gotów trzymać stronę Vanessy bez względy
na to, która z nich była poszkodowana.
- Zrobiła coś głupiego, racja, ale ja jako starsza siostra
powinnam była ją zatrzymać. To, że uciekła… - gdy Vanessa zorientowała się, co
powiedziała przeklęła cicho. Nie chciała wyjawiać, co się stało, a przed
chwilką to zrobiła. Czuła się jakby zdradziła własną siostrę.
- Ona..?
- Och, chłopcy. Nie zrozumiecie. Chciałabym wam to wyjaśnić,
ale zrozumcie, że nie mogę… Ale uważajcie na nią. Nie jest… taka, jak ją sobie
wyobrażacie… - po czym wyszła. Bez słowa wyjaśnienia, opuściła pomieszczenie
zostawiając osłupiałych chłopaków samych sobie.
Przez dłuższą chwilę żaden z nich nic nie mówił i wpatrzony
w martwy punkt trawił słowa czarnowłosej. Miała rację. Nie rozumieli. Nic,
kompletnie. Zwykłe „uciekła” nie było dla nich wyjaśnieniem tej zawiłej
zagadki, choć już coś zrozumieli. To, co się zdarzyło nie było błahym
problemem.
- Nie wiem, jak ty, ale ja już mam tego wszystkiego dość –
przyznał z zniechęconą miną Seth.
- A co ja mam powiedzieć? To moja rodzina…
~*~*~*~*~
Alocha kochaneczki!
Więc ja do was przybywam z rozdziałem i choć krótszym, niż ostatnio, to chyba nie nudnym, nie? Nie chciałam go psuć przedłużając, bo uważam, że jest ok.
Ode mnie to tylko na dziś
Buziaczki
~ Di
Walentynki już tuż, tuż...
Specjalnie dla Dellsona :D
Super rozdział, jestem ciekawa przez jakie wydarzenie siostry straciły ze sobą kontakt. Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością! ;)
OdpowiedzUsuńBoski , ale smutny jak dla mnie coż nie wiem co mogę jeszcze napisać idealny !!! Kiedy next odp jeżeli to czytasz pliss
OdpowiedzUsuńMiał taki być :) Czytam, czytam, ale nie zawsze chce mi się odpisać :D
UsuńAch, no i next nie wiem kiedy. Chyba za tydzień, ale nic nie obiecuję.
UsuńSuper:)Biedna Lau
OdpowiedzUsuńLau i Reach sa do siebie z charakterku bardzo podobne. Mimo ze sa przyjaciolkami, zachowuja sie podobnie. Reach chamsko potraktowala swojego " ojca " a Laura Rossa. Cos w glowce Di sie uklada. I ja nie wiem co. To jest w tym najsmutniejsze :-( ale i tak cie kocham Di. Nie ma to jak w nudny dzien poczytac rozdzial mojej kochanej, uroczej, zakreconej przyjaciolki Di. WOW. Cos duzo tych cech:). Ja juz koncze i szszszszpadam spac bo jutro wycieczka do Wroclawia i ganianie po galerii. Do tego dochadzi film " pingwiny z madagaskaru " jej! Zapowiada sie zabawny i zarazem nudny dzien...
OdpowiedzUsuńDo napisania
Kinga
Super rozdział :*
OdpowiedzUsuńCzekam na next <3
Cudo <3
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny!!!
OdpowiedzUsuńRoss tak nawrzeszczał na Laurę, że aż mi się jej żal zrobiło :(
Mam nadzieję, że poznamy dokładniej przeszłość Lau i Van, co tak dokłądnie się stało.
Widzę, ze nie tylko ja z niecierpiwością czekam na Walentynki i na Greya <3
Bosz.... odliczam dni od tygodni XDD
Czekam na kolejny rozdział!!!!
Cudo i czekam na następny
OdpowiedzUsuńJa również uważam, że jest ok :D A nawet lepiej ;)
OdpowiedzUsuńTrochę krótszy, ale na pewno nie najgorszy, jest jednym z najlepszych ^^
Ciekawi mnie tylko, kiedy ujawnisz tą tajemnicę Marano. Jak to fajnie brzmi - "Tajemnica Marano" XD
Do następnego ;3