wtorek, 3 lutego 2015

7. He who fights with monsters should look to it that he himself does not become a monster. When you gaze long into the abyss, the abyss also gazes into you

 He who fights with monsters should look to it that he himself does not become a monster. When you gaze long into the abyss, the abyss also gazes into you

~ Ten, który walczy z potworami powinien zadbać, by sam nie stał się potworem. Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również w nas. 

Fryderyk Nietzsche
Przepraszam za błędy

Blondynka siedziała na dużej sali i rozmyślała o wszystkim, tylko nie o tym, o czym powinna. Szczególną uwagę zabierała jej zamiar pomalowania włosów. Blond już od dawna nie leżał w jej guście, można powiedzieć, że przejadł się jej. Dziewczyna złapała w palce kosmyk włosów i zaczęła oplatać go sobie wokół palca wskazującego. Pochłonięta badaniem barwy pukla nie usłyszała, jak donośny głos wypowiada jej nazwisko z coraz większą niecierpliwością.

- Panno Logan! – głośny krzyk przeszył na wskroś ciało blondyny, aż całe zadrżało.

- Tak, pani McFoy? – dwudziestolatka szybko puściła kosmyk wolno i z uśmiechem spojrzała na starszą panią stojącą przy tablicy i tłumaczącą jakieś zadanie.

- Jaki będzie wynik, młoda damo? – lodowaty ton pięćdziesięciosiedmiolatki odbił się od ścian pomieszczenia i zanosząc się echem dobiegł do uszu przerażonej Reachel.

Przełknęła cicho ślinę i wytężyła wzrok, aby móc lepiej przyjrzeć się szlaczkowi z plusów, minusów i innych znaków oraz liczb. W jej głowie powoli zaczął się układać w jedną liczbę, którą było:

- Dwa tysiące trzysta czterdzieści  - wyszczerzyła się w uśmiechu widząc niedowierzający wyraz wykładowcy.

- Dobrze, a… - kobieta już przycisnęła kredę do zielonej tafli tablicy, kiedy po uczelni rozległ się dobrze wszystkim znany dźwięk dzwonka, a ta westchnęła cicho i skinieniem dłoni pokazała uczniom, aby wyszli.

Logan gwałtownym ruchem ręki zamknęła książkę tak, że po sali rozległ się głośny huk. Zazgrzytała zębami i skulona, jak gdyby zrobiła niewiadomo co i poczęła wkładać swoje rzeczy do dużej torby. Gdy zasunęła suwak poczuła na ramieniu czyjś dotyk. Odskoczyła jak oparzona i wykonując obrót o 180 stopni stanęła twarzą w twarz z osobą, która uczyniła ten gest.

- Wystraszył mnie pan – wysapała próbując powstrzymać szybki oddech i łomocące w piersi serce.

- Przepraszam. Nie chciałem. Możemy porozmawiać? – mężczyzna wyglądający na około pięćdziesiąt lat spojrzał na nią prosząco. Nie był zbyt wysoki, ale też nie niski. Włosy okalające jego okrągłą twarz miały kolor srebra, a raczej srebra mieszanego ze złotem. Sylwetka zgarbiona i przy kości, oczy mieniące się niczym wzburzone morze, choć nie okazywały gniewu, a raczej strach. Broda porośnięta krótkimi włoskami świadczyła o kilku dniach bez golenia, a ziemista cera pod oczami przybrała szarawy kolor. Jego głos był ochrypły, jakby leczył chrypkę i Reach przeszło przez myśl, czy tego nie robi.

- Chyba mnie pan z kimś pomylił. Nie znam pana – uświadomiła, choć jej głos nie brzmiał tak pewnie, jak przed kilkoma sekundami.

- Ale ja znam ciebie, Reachel Logan. Mogę cię prosić na słówko? – już wcześniej typ wydawał się jej być przerażający, ale kiedy usłyszała, jak wypowiada jej imię przeszedł po niej dreszcz. Bała się zrobić najmniejszy ruch, choć zrobiła. Odwróciła głowę. Nikogo nie było. Przełknęła gulę stojącą jej w gardle i rozchyliła usta, aby coś powiedzieć.

- Niestety, nie mam czasu – wydusiła. Głos przychodził do niej z oddali i sama nie wiedziała, skąd wzięła się w nim skrucha. Przecież nie była skruszona.

- Dla własnego ojca chyba go trochę znajdziesz.
***
Ross siedział na beżowej kanapie w gabinecie siostry i z zniecierpliwieniem czekał, aż wróci z ojcowskiego biura. Z nudów zaczął skubać materiał, na którym siedział, ale gdy pod palcami poczuł watę z oczami wielkości pięciozłotówek przestawił poduszkę w miejsce z dziurą. Zaczął cicho pogwizdywać, gdy drzwi pokoju otworzyły się, a w nich stanęła siostra blondaska zagłębiona w lekturze składającej się z jakiś papierów.

- Hej. Wzywałaś mnie. Coś się stało? – zagadnął chłopak wyraźnie zaniepokojony.

- Czy ja wiem, czy takie „coś”? – blondynka spojrzała na brata zza papierów i po chwili ułożyła je na biurku. – To grubsza sprawa niż „coś”.

- Ryd, powiedz, co się dzieje? – odezwał się słabym głosem. Na jego twarzy malował się niepokój.

- Van i Rik się pokłócili. Vanessa przyszła przed chwilą do mnie i wszystko opowiedziała. Teraz jest u taty – blondyna usiadła na skrawku biurka i wbiła w blondyna posępny wzrok – Poszło o Laurę – Ross  nie zwrócił nawet uwagi na to, skąd siostra zna jej imię, tylko raptownie wstał z kanapy.

Jego oczy unosiły się furią, ręce nerwowo drgały, a usta wynosiły to, co jako pierwsze na nie wpadło. Głos był pewny, zdecydowany i gniewny, jak nigdy dotąd. On cały drżał, ale nie z zimna, czy przerażenia, tylko z powodu gniewu. Niespotykanego u niego nigdy.

- Znam ją od kilku dni, a już zdążyła namącić w moim życiu! Co jest nie tak z tą dziewczyną?! Van i Rik nigdy się nie kłócili, a teraz przez nią mogą się rozejść. Nie rozumiem, co takiego zrobiłem, że ona się tu pojawiła?!

Kochał swojego brata i życzył jemu, jak i jego żonie jak najlepiej. Nigdy się nie spierali, no może poszło czasem o smak lodów na deser, czy kolor ścian w pokoju Nicka, ale nie byli aż tak skłóceni, żeby któreś z nich wychodziło z domu trzaskając drzwiami. A to wszystko przez jedną dziewczynę, która pojawiła się znikąd i namąciła w ich życiu, jak kochanka, a nie siostra. Przyszła jak zaraza, która żeruje na nieszczęściu innych i doprowadza ich do białej gorączki. Niczym kat siedzący nad tobą, dopóty, dopóki nie poderżniesz sobie gardła.

Chłopak zamaszystymi krokami ruszył w stronę swojego gabinetu. Gdy otworzył drzwi nie było w nim już Setha, a brunetka stała przy oknie popijając spokojnie latte.

Frustracja wzrosła u Rossa do maksimum i już w ogóle nie potrafił nad sobą zapanować. Nawet nie chciał przestać, czuł, jak krew gotuje się w jego żyłach, jak jego twarz czerwienieje. Podszedł do dziewczyny i szarpnął ją mocno za łokieć. Tak mocno, że ta aż syknęła z bólu odwracając się w jego stronę. Wystraszyła się widząc jego twarz, purpurową ze złości, zęby zaciskające się i zgrzytające z każdym jej wdechem i wydechem, z każdym mrugnięciem. Przełknęła cicho gulę stojącą w jej gardle i starała się zapanować nad strachem, który się w niej kłębił.

- Czemu rozwalasz mi życie?! – wybuchnął nagle, niczym wulkan, którego wnętrze pochłaniało lawę wydostającą się właśnie.

- O co… O co ci… chodzi? – pisnęła brunetka, niczym mysz uciekająca przed wielkim kocurem.


- Przez ciebie Vanessa i Riker się pokłócili! – wrzasnął blondyn napinając mięśnie jeszcze bardziej. Wyraz jego twarzy zelżał jednak, gdy zobaczył ten, który malował się na Laurze.

Dziewczyna poczuła, jak jej mięśnie się napinają, jak robi się sztywna. Jakoby gorący drut ostudzony w lodowatej wodzie. Poczuła, jak na jej policzki wstępują wypieki, jak twarz zgina się w pałąk pod ich ciężarem. Jakby ktoś wbił jej sztylet w serce, a ono zamiast wykrwawić się zlodowaciało. Blondyn nadal trzymał w dłoni jej kruche ramię, lecz ona jednym szarpnięciem wyrwała je z jego uścisku. Odstawiła kubek na parapet z takim impetem, że pokój zaniósł się od głośnego huku. Odepchnęła od siebie blondyna tak, żeby sama mogła się swobodnie poruszać.

- Przeze mnie, tak? Przeze mnie? To po jaką cholerę ukrywała, że ma siostrę?! To co się zdarzyło we Włoszech nie ma żadnego powiązania z nią, ani z naszymi relacjami, jedyne, co wtedy udowodniłam, to to, że jestem niedojrzała i nie umiem się zachowywać godnie, ale nie wyrzekłam się własnej siostry, tak , jak ona! Powiedziałam ci, kiedy zapytałeś, a ona? Napomknęła, że chociażby miała siostrę?! Nie! To czemu mnie obwiniasz za to, co ona namąciła?! Nie powiedziała mi, że ma męża, że ma syna, że się wyprowadziła! To czemu ja jestem winna, skoro to ja przez cały czas żyłam prawdą, a ona w tym swoim zakłamanym świecie, hm? A rodzice? Zawsze byli z niej tacy dumni i szczęśliwi, to czemu ona nie mogła dostać tej cholernej winnicy?! Gdyby nie ona, zapewne nigdy byś mnie nie spotkać i nie spieprzyłabym ci życia, więc jeśli masz jakiekolwiek skargi, to proszę do nich, a nie do mnie! – zakończyła wywód nadal zła wybiegając z pokoju i głośno trzaskając drzwiami.

Ross stał jak wryty w ziemię i nie wiedział, co zrobić. Pobiec za nią? Po tym co usłyszał nie był już niczego pewien.

***

Reachel siedziała w małej knajpce, zapewne nie luksusowej podtrzymując fakt, że kurz i brud dało się z niej ściągać kilogramami. Duża torba wisiała na wieszaku obok niej akurat na wysokości jej głowy, więc co chwilę się od niej delikatnie obijała. Rozdrażniona tym faktem dziewczyna co chwilę ją odpychała od skroni, lecz ona jak bumerang powracała. Jej oczy utkwione były w czarną ciecz pływającą na dnie zmatowiałej filiżanki. Palce rytmicznie stukały o stolik, a usta zacisnęły się najmocniej, jak umiały, tak, że aż wargi pobledły. W gardle blondyny ugrzęzła wielka gula, która umożliwiała wydanie z siebie jakiegokolwiek odgłosu. Miała straszną ochotę zwymiotować, do tego zapach kawy przyprawiał ją o ból głowy. Prawdą dłoń zacisnęła w pięść, a koniuszki stały się blade.

Podniosła wzrok i spojrzała się przed siebie. Nie wytrzymałaby patrząc mu w oczy, więc ugrzęzła spojrzeniem w jego koszuli. Materiał był porządny, biała koszula jakby szyta na miarę. Gdzieniegdzie dało się zauważyć plamy potu, ale nie przykuwały one zbytniej uwagi. Czarne jak smoła spodnie i marynarka nie pasowały do przemęczonej twarzy mężczyzny, ale zapewne nie wyglądał on tak na co dzień. Jego oczy niedużo mówiły. No…  Może prócz skrępowania.

- Nie wierzę ci – odezwała się nagle Reach zdecydowanym głosem. Dawała wrażenie opanowanej, ale najchętniej wybiegłaby teraz z kawiarenki najszybciej, jak się da.

- Nie oczekiwałem, że mi uwierzysz. Matka zapewne powiedziała, że nie żyję. To w jej stylu. Zawsze wolała kłamać, niż ujawnić przytłaczającą prawdę – mężczyzna prychnął z kpiną i dorzucił do herbaty kostkę cukru. Ta lądując z pluskiem w filiżance rozlała nieco z jej zawartości.

- Bo ty miałeś nie żyć. Oczekujesz, że możesz sobie tak po prostu przyjść i powiedzieć, że jesteś moim ojcem, a ja będę tego bezgranicznie pewna? – oczy blondyny przesiąkły furią, a postura zgarbiła się nad stolikiem. Jej brzuch przyciskał się do mebla z taką siłą, że już ledwo powstrzymywała mdłości.

- Nie, ale gdy usłyszałem o Ellie… To znaczy, o twojej matce… Pomyślałem, że przyda ci się pomoc – tego było za wiele nawet, jak na Reachel. Wstała gwałtownie z krzesła i bez słowa zabrała z wieszaka kurtkę oraz torbę. Gniewnym i pewnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia. Gdy miała już zniknąć za oszklonymi drzwiami rzuciła na odchodne:

- Świetnie sobie radzę.

Dalej ruszyła pędem, nie patrząc na przechodniów, których taranowała. W jej głowie huczało, krew pulsowała w żyłach przyprawiając o zawroty głowy. Nawilżyła językiem spierzchnięte wargi. Ze zdumieniem odkryła na nich metaliczny posmak. Miała tylko jeden cel, który chciała zrealizować jak najszybciej: uciec. Podbiegła do taksówki machając kierowcy ręką, aby się zatrzymał. Tak też zrobił, a żółty pojazd podjechał pod jej nogi. Blondyna chaotycznym ruchem otworzyła drzwiczki taryfy i równie szybko w niej usiadła. Podała kierowcy adres, po czym oparła się o skórzaną tapicerkę z głośnym westchnieniem.

- Panienka do pracy? Słyszałem, że zaczynają tam o dziewiątej, a jest już jedenasta – zagaił młody mężczyzna z uśmiechem. Miał złociste włosy i oczy, wysoki i szczupły. Mógł mieć około dwudziestu pięciu lat.

- Nie. Do przyjaciółki – wysapała Reachel i przymknęła zmęczona powieki.

***

Brunetka przycupnęła na schodach prowadzących na pierwsze piętro budynku. Nogi miała podciągnięte i oplecione długimi rękoma, a na nich spoczywała broda. Spojrzenie przepełnione żalem i smutkiem wlepione było w okno, za który wiał silny wiatr. W powietrzu unosiły się płatki śniegu, każdy innego kształtu. Nagle dziewczyna poczuła na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Obróciła się zdziwiona do tyłu i ujrzała promienisty uśmiech należący do młodej kobiety, stojącej tuż za nią. Przybysz dołączył się do Laury i usiadł obok niej obserwując wirujące wśród podmuchów wiatru, śnieżne płatki.

- Przepraszam za Rossa. Pewnie cię nieźle ochrzanił – kobieta uśmiechnęła się lekko i spojrzała na brunetkę.

- Nie przepraszaj. Nic się nie stało, ale po prostu… Nie wie, co się kiedyś stało, więc niech mnie nie osądza – Laura znów powróciła do białego krajobrazu za oknem. Ton jej głosu był pusty, bez żadnych uczuć, emocji. Mimo to jednak jej oczy pokrywała łzawa powłoka.

- Rydel. Siostra Rossa – blondynka wyciągnęła dłoń w stronę Marano, której twarz przybrała niepojmujący wyraz.  Niemniej jednak uścisnęła rękę. Uścisk Lynchównej był mocny i zdecydowany, ale aksamitna skóra sprawiała, że z przyjemnością się jej dotykało. Uśmiech kojący i łagodzący jakiekolwiek smutki działał w tej chwili na Laurę jak antybiotyk.

- Laura. Marano.

- Dziwne, że te czubki się nie skapnęły. Przecież panieńskie Vanki to Marano.

- Tak, dziwne…

Blondyna widząc przygnębioną minę nowej znajomej szturchnęła ją lekko w ramię. Ona jakby się obudziła rozejrzała się zdezorientowana, aż w końcu jej wzrok utkwił w Rydel.

- Ja i bracia często się kłócimy. Kiedyś Ross wymyślił sobie, żeby sprawdzić, czy koty potrafią latać, tak jak w filmie. I sprawdził puszczając mojego Mruczka z dachu domu. Byłam na niego cholernie zła, ale w końcu mu wybaczyłam – uśmiechnęła się krzepiąco do Laury. Brunetka poczuła, jak ogarnia ją fala ciepła. Jak jej twarz zaczyna się czerwienić, choć nawet nie wiedziała czemu. Nie było zimno, a ona zaczęła się trząść. Ciągle zadawała sobie to samo pytanie: Powiedzieć?

Nagle doznała niby olśnienia. Przecież Rydel chciała, żeby poczuła się dzięki temu pewniej. Chciała jej pokazać, że choć nie zna jej dobrze, to może jej się wyżalić, a ona nikomu nie piśnie słówkiem. Od tego są przyjaciele, pomyślała Lau, jednak zaraz dopowiedziała sobie w myślach, ale na przyjaźń nie koniecznie trzeba czekać kilka lat. Czasem przychodzi do nas sama, znienacka. Przełamała się.

- Zrobiłam kiedyś coś strasznego, choć Vanessa mnie przed tym ostrzegała. A później… - jej głos się załamał, nie wytrzymała brzemienia łez i pozwoliła im swobodnie spłynąć po rumianych policzkach. Każde wypowiedziane słowo sprawiało, że sztylet w jej sercu coraz bardziej się zagłębiał. Przed oczami miała rodzinny dom, który nawiedzał ją każdej nocy od tamtego zdarzenia – Później stchórzyłam… Uciekłam… Zostawiłam ją samą… Zostawiłam – łzy przybrały za sile i dziewczyna wybuchła niepohamowanym płaczem. Pojedyncze kosmyki brunatnych włosów okalały jej twarz przyklejając się do niej pod wpływem słonej cieczy. Spodnie przesiąkły na kolanach, gdzie kobieta trzymała głowę. Tusz rozpłynął się tworząc na jej twarzy czarną ścieżkę, a rzęsy skleiły się ze sobą pod ciężarem łez.

Blondynka bez słowa przysunęła się do niej i mocno objęła. Szeptała co chwilę Csii, ale nie pomagało to ukoić zszarpanych nerwów Marano. Z każdą chwilą jej płacz przybierał na sile, jakby miała nigdy nie przestać . Jej twarz wyglądała strasznie, makijaż rozmył się zostawiając tylko stróżki na rumianych policzkach. Nos zaczerwieniał. Ale to nic w porównaniu z jej rozerwanym na strzępki sercem. Dawno, dawno temu straciła coś co było dla niej najważniejsze – miłość. A teraz, kiedy wszystko powoli się układało, kiedy jej życie zaczęło się uporządkowywać dopadło ją to, za czym tak bardzo tęskniło. Coś, co miało dodawać jej siły sprawiało, że była słabsza, momentami bezsilna. Bała się tego, że kiedyś nastąpi dzień, w którym przyjdzie jej zapłacić za tamte błędy, ale miała nadzieję, że będzie wtedy przygotowana. Ale ona się rozsypywała…

Nagle drzwi prowadzące do budynku otworzyły się. Do środka wparował nieprzyjemny powiew lodowatego wiatru, który zaświszczał w uszach młodych kobiet. Wtulone w siebie odwróciły wzrok, by ujrzeć zdruzgotaną blondynkę

***

- Jesteś mega idiotą, wiesz? – brunet spojrzał na przyjaciela z dezaprobatą i zniesmaczeniem jednocześnie i powrócił do gapienia się w ekran.

- A ty co byś zrobił na moim miejscu?– drugi zaczął nerwowo obgryzać paznokcie, ale widząc ubliżający wzrok bruneta szybko schował dłoń.

-  Na pewno nie nawrzeszczał. Jesteś dupkiem, Ross, tyle ci powiem – ostry jak brzytwa głos Setha zakłóciło chce chrząknięcie.

- Hej chłopaki – czarnowłosa kobieta dała znać o swojej obecności i uśmiechnęła się promiennie do katarynek. Nie wyglądała jak osoba, która pokłóciła się z mężem.

- Van? H-hej – wyraźnie zdziwiony jej obecnością Ross wygiął usta w niemrawym uśmiechu.

- Czemu jesteś dupkiem, Ross – Vanessa zaśmiała się krótko i z kobiecą gracją zajęła miejsce obok szwagra.

- Bo Seth to idiota. Co tu robisz? – Ross zmienił zwinnie temat nie wzbudzając podejrzeń pani Lynch.

- Posprzeczałam się nieco z Rikiem i musiałam ochłonąć – wyznała wzdychając. Unikała jego wzroku.

- To przez Laurę, prawda? Gdyby nie ona…

- Ona nie jest niczemu winna – przerwała gniewnie. Sama się sobie dziwiła, skąd u mniej ta złość.

Blondyn zmarszczył brwi. Nie rozumiał, co się wydarzyło pomiędzy tymi dwoma kobietami, ale był gotów trzymać stronę Vanessy bez względy na to, która z nich była poszkodowana.

- Zrobiła coś głupiego, racja, ale ja jako starsza siostra powinnam była ją zatrzymać. To, że uciekła… - gdy Vanessa zorientowała się, co powiedziała przeklęła cicho. Nie chciała wyjawiać, co się stało, a przed chwilką to zrobiła. Czuła się jakby zdradziła własną siostrę.

- Ona..?

- Och, chłopcy. Nie zrozumiecie. Chciałabym wam to wyjaśnić, ale zrozumcie, że nie mogę… Ale uważajcie na nią. Nie jest… taka, jak ją sobie wyobrażacie… - po czym wyszła. Bez słowa wyjaśnienia, opuściła pomieszczenie zostawiając osłupiałych chłopaków samych sobie.

Przez dłuższą chwilę żaden z nich nic nie mówił i wpatrzony w martwy punkt trawił słowa czarnowłosej. Miała rację. Nie rozumieli. Nic, kompletnie. Zwykłe „uciekła” nie było dla nich wyjaśnieniem tej zawiłej zagadki, choć już coś zrozumieli. To, co się zdarzyło nie było błahym problemem.

- Nie wiem, jak ty, ale ja już mam tego wszystkiego dość – przyznał z zniechęconą miną Seth.

- A co ja mam powiedzieć? To moja rodzina…

~*~*~*~*~
Alocha kochaneczki! 
Więc ja do was przybywam z rozdziałem i choć krótszym, niż ostatnio, to chyba nie nudnym, nie? Nie chciałam go psuć przedłużając, bo uważam, że jest ok.
Ode mnie to tylko na dziś 
Buziaczki 
~ Di


Walentynki już tuż, tuż...

Specjalnie dla Dellsona :D

11 komentarzy:

  1. Super rozdział, jestem ciekawa przez jakie wydarzenie siostry straciły ze sobą kontakt. Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Boski , ale smutny jak dla mnie coż nie wiem co mogę jeszcze napisać idealny !!! Kiedy next odp jeżeli to czytasz pliss

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miał taki być :) Czytam, czytam, ale nie zawsze chce mi się odpisać :D

      Usuń
    2. Ach, no i next nie wiem kiedy. Chyba za tydzień, ale nic nie obiecuję.

      Usuń
  3. Lau i Reach sa do siebie z charakterku bardzo podobne. Mimo ze sa przyjaciolkami, zachowuja sie podobnie. Reach chamsko potraktowala swojego " ojca " a Laura Rossa. Cos w glowce Di sie uklada. I ja nie wiem co. To jest w tym najsmutniejsze :-( ale i tak cie kocham Di. Nie ma to jak w nudny dzien poczytac rozdzial mojej kochanej, uroczej, zakreconej przyjaciolki Di. WOW. Cos duzo tych cech:). Ja juz koncze i szszszszpadam spac bo jutro wycieczka do Wroclawia i ganianie po galerii. Do tego dochadzi film " pingwiny z madagaskaru " jej! Zapowiada sie zabawny i zarazem nudny dzien...
    Do napisania
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
  4. Super rozdział :*
    Czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział cudowny!!!
    Ross tak nawrzeszczał na Laurę, że aż mi się jej żal zrobiło :(
    Mam nadzieję, że poznamy dokładniej przeszłość Lau i Van, co tak dokłądnie się stało.
    Widzę, ze nie tylko ja z niecierpiwością czekam na Walentynki i na Greya <3
    Bosz.... odliczam dni od tygodni XDD
    Czekam na kolejny rozdział!!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudo i czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja również uważam, że jest ok :D A nawet lepiej ;)
    Trochę krótszy, ale na pewno nie najgorszy, jest jednym z najlepszych ^^
    Ciekawi mnie tylko, kiedy ujawnisz tą tajemnicę Marano. Jak to fajnie brzmi - "Tajemnica Marano" XD
    Do następnego ;3

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz daje mi ogromną motywację do dalszej pracy :)