We're out of time on the highway to never ~ Kończy nam się czas na autostradzie donikąd
~ Duke Dumont - Ocean Drivers
Nie, to nie może być
ona…
Ellen patrzyła przed siebie wielkimi oczami i sama już nie
wiedziała, co ma myśleć. Czy to głowa płata jej figle? A może ktoś robi sobie
jakiś dziwny żart? Ale to przecież nie możliwe, to nie mogła być ona.
Nie jej córeczka, nie ta młodziutka, niewinna dziewczynka w
bordowej sukience, koślawiąca wszystkie jej szpilki. Nie ta śliczna, słodka
piętnastolatka, uciekająca z domu i wracająca z obolałą głową. To nie była
twarz jej córki. Tamta była roześmiana i nieco zagubiona, a ta zdawała się znać
już każdą tajemnicę świata. Kobieta, która stała przy taksówce i z przejęciem
wpatrywała się w dom, który Ellen własnoręcznie budowała, nie miała prawa być
jej córka. Ta szatynka była zbyt dorosła, byt mądra, zbyt dojrzała na jej
nastoletnią Laurę.
- Nie, to nie możesz być ty… - wyszeptała Ellen i chwiejnym
krokiem podeszła do kobiety.
Przez ten cały czas nie mogła uwierzyć, że to ona, ale kiedy
zobaczyła jej oczy…
- Laura… - wykrztusiła, przytłoczona nadmiarem emocji i
uśmiechnięta, rozpłakała się.
Podczas, gdy Laura nie wiedziała, co ma powiedzieć, mama
zakleszczyła ją w swoich objęciach i przytulała tak mocno, jakby chciała tym
uściskiem nadrobić wszystkie zaległości.
- Laura, to naprawdę ty - wyłkała kobieta i wtuliła się w
córkę jeszcze mocniej.
- Tak, mamo, to ja. - Brunetka uśmiechnęła się pod nosem i
wykorzystując to, że jest wyższa od matki, położyła brodę na czubku jej głowy.
- Strasznie tęskniłam - wyszeptała i wtuliła się w nią jeszcze mocniej.
- Ale kotku. - Ellen złapała w dłonie twarz córki i kciukami
starła z jej policzków łzy. Potem znów ją przytuliła. - Gdzie ty byłaś przez
ten cały czas?
- W Nowym Jorku. - odparła Laura, wydostając się z uścisku.
- Bardzo tęskniłam - wyszeptała i na nowo zaczęła płakać.
Nie potrafiła przestać się uśmiechać, a kiedy przed domem
pojawił się jej ojciec sapnęła radośnie .
- Córcia? - zapytał niedowierzający Damiano. Kiedy tylko
dostrzegł przebłysk podobieństwa między dziewczynką sprzed pięciu lat, a
kobietą stojącą przed nim, roześmiał się wesoło. - Lauritta! - Wyrzucił ręce w
górę i podszedł do brunetki. Wziął w dłonie jej drobne ramiona i pocałował
córkę w czoło. - Wszyscy bardzo
tęskniliśmy - dodał, a widząc niemy uśmiech Laury, przytulił ją mocno.
- Dziadku, dziadku! - zawołał Nicky i rzucił się na pana
Marano. Ten wziął malca na ręce i zaczął go kołysać. - A ty wiesz, że to jest moja ciocia? -
zapytał szeptem, po czym uśmiechnął się szczerze do Laury.
Brunetka poczuła, jak jej serce nagle się zatrzymuje.
Odwzajemniła gest malca i dopiero po chwili przypomniała sobie o oddychaniu.
- A ty wiesz, że to moja córka? - Damiano podniósł brew do
góry, a Nicky otworzy szerzej usta.
- Coo? - Czterolatek popatrzył zdziwiony na ciocię , a potem
na dziadka. - Ja już nic nie rozumiem! Ciocia nie może być kilkoma osobami na
raz! - przejął się chłopczyk i zaczął wyliczać coś na palcach. - Jest czteroma ludźmi!
Damiano zmarszczył brwi, na co Nicky pokręcił głową z
westchnięciem.
- No, jest moją ciocią, siostrą mamusiu, twoją córką i
nasz.. narz..
Podczas, gdy najmłodszy z Lynchów wypluwał ślinę, starając
się wypowiedzieć odpowiednie słowo, Laura zorientowała się, co malec chce
powiedzieć i wymieniła z Vanessą przerażone spojrzenia.
Weź zabierz tego
dzieciaka!
Ty go zabierz, jesteś
bliżej!
Ale ty jesteś jego
matką!
A ty narzekasz, że za
mało go nosisz na rękach!
Ugh, okej.
Gdy siostry przestały toczyć rozmowę, Laura uśmiechnęła się
słodko do ojca.
- Daj, ja go wezmę. Jest ciężki. - Zrobiła niewinną minę i
przejmując malca od Damiano, zatkała mu usta ręką. - Co mówisz? - spytała,
kiedy chłopczyk zaczął coś mamrotać. - Dobrze, zaraz pójdziemy pobawić się z…
Hektor! - pisnęła radośnie i oddała pospiesznie dziecko dziadkowi.
Pies w mgnieniu oka znalazł się na Laurze, która teraz
leżała na ziemi i machała głową, kiedy
owczarek zaczął lizać ją po twarzy.
- Ty stary byku, ale żeś wydoroślał! - trąciła psa łokciem,
a ten wypiął się dumnie. - Jak wyjeżdżałam, to było z ciebie przecież małe
gówno! - zaśmiała się, siadając.
Hektor, śliczny owczarek szkocki, warknął krótko i do
siebie. Przecież miał już pięć lat, to jasne, że nie był „małym gównem”.
- Pewnie wszystkie sunie
w okolicy są twoje, nie? - Laura szturchnęła psa łokciem, na co ten
zamerdał radośnie ogonem i zaszczekał.
Przy nich nagle znalazł się Ross, który przez cały czas z
rozbawieniem przyglądał się zaistniałej sytuacji.
- Jak ty to robisz, co? - Zwrócił na siebie uwagę
dziewczyny, po czym zakładając ręce na piersiach, uśmiechnął się. - Ten pies
wydaje się wcale nie słuchać, co mówię.
Hektor podszedł do blondyna z wystawionym językiem, a kiedy
ten wyciągnął rękę, żeby go pogłaskać, owczarek porządnie ją wylizał.
- Ross, ależ ty zmężniałeś - wtrąciła Ellen i klepnęła
blondyna w pierś. - Widzę, że już się poznaliście - uśmiechnęła się perliście
do córki, a kiedy ta podrapała się zawstydzona w tył głowy, zaczęła się śmiać.
- Och, najwidoczniej Stormie nie potrafi trzymać języka za zębami.
Laura i Ross popatrzyli na siebie znacząco i równocześnie
zaczęli zakrywać rumieńce.
- Jesteśmy tu od pięciu minut, a ta papla wszystko już
wygadała - oburzył się Mark, ale po chwili ucałował żonę w czoło z uśmiechem.
- Sam jesteś papla. Ja po prostu wyświadczyłam młodym
przysługę - broniła się pani Lynch z rękoma ku górze.
Laura wstała, otrzepała się z kurzu i podeszła bliżej
blondyna. Rzuciła mu ponaglające spojrzenie, a kiedy ten nie załapał, bez
uprzedzenia wtuliła się w jego bok.
- Tak, dziękujemy, proszę pani - uśmiechnęła się promiennie
i skinęła głową w stronę przyszłej teściowej.
- Możesz mi mówić mamo. - Stormie machnęła ręką, poczym
poszła w stronę domu. - Idziecie?! - krzyknęła, będąc już daleko na podwórku,
na co Ellen pokiwała wolno głową.
- Kotku, nie mamy nic przeciwko, żebyś spała z Rossem w
jednym pokoju. Masz duże łóżko, pomieścicie się - puściła Laurze oczko, na co
ona zaśmiała się nerwowo.
***
- Wstyd mi za ciebie - mruknęła brunetka, rzucając torbę na
biurko.
Już zdążyła rozgościć się w pokoju, co nie trwało wcale
długo - walizkę schowała do szafy, w której zostawiła mnóstwo ubrań, w których
chodziła pięć lat temu. W większości były to sukienki, ale w taką pogodę jak
ta, grzechem było ich nie nosić.
- Niby czemu? - - odpowiedział jej Ross, podnosząc znacząco
brwi. Bawiła go postawa Marano. Zachowywała się tak, jakby znała to miejsce jak
własną kieszeń, ale bała się czegokolwiek dotknąć.
Za to on nie miał z tym problemu. Podczas poprzedniej wizyty
w słonecznych Włoszech, nie wchodził do tego pokoju, bo nawet nie wiedział o
jego istnieniu. Ale teraz, kiedy tutaj wszedł? Nie umiał dopasować tego miejsca
do charakteru brunetki. Jasne, różowe ściany i srebrzystoszara podłoga, na
której stały białe meble wyglądały tak niewinnie i słodko. Szare zasłony na
wielkim oknie nadal były zasłonięte, przez co wydawał się być ciemny. Na
komodzie stało lusterko i kosmetyczka, a obok paleta z cieniami do powiek. Na
biurku stał był komputer, na którym przyczepiono karteczkę z napisem „Zamiast zajmować się tym głupim czymś,
napisałabyś do mnie sprośnego SMS-a :P :* :P”. Domyślał się, od kogo była
ta wiadomość, ale wolał nie poruszać tematu.
Gdy podszedł do
okna, żeby rozsunąć zasłony, w oczy rzuciło mu się zdjęcie oprawione w
srebrną ramkę. Na nim była Laura, oraz
dwóch innych chłopaków. Jednego poznawał. Zielone oczy i blond włosy stały mu
się znane już dzisiaj, kiedy poznał Wenecciego. Wcale się zmienił. Nadal
wyglądał młodo, miał wesoły wyraz twarzy i szeroki uśmiech na ustach. Ale
Laura? Ona zmieniła się nie do poznania. Śliczna, młoda dziewczyna w błękitnej
sukience i za dużej skórzanej kurtce wyglądała zupełnie inaczej. Śmiała się, a
w kącikach oczu pojawiły jej się łzy. Płakała ze śmiechu. Miała dziecięcą
twarz, a jej oczy wydawały się być większe. Wyglądała na szczęśliwą. Na żywo
Ross jeszcze jej takiej nie widział.
Ale ani Laura, ani Antonio nie przykuli jednak uwagi
blondyna tak, jak trzecia osoba znajdująca się na fotografii. Chłopak miał na
sobie ciemnoszarą bokserkę i w przeciwieństwie do pozostałej dwójki, on nie
miał na sobie kurtki. Nie widział koloru tęczówek przez przymrużone oczy
szatyna. Wiedział, że to Lucas. Wysoko postawione i rozwiane włosy, ostre rysy
twarzy i usta całujące policzek brunetki - wszystko mówiło, że to właśnie on.
Trójka przyjaciół stała na jakimś torze. Anti trzymał łokieć
na głowie skulonej Laury, której uśmiech był jednym z najszczerszych uśmiechów,
jakie Lynch kiedykolwiek widział, a obok niej stał Lucas, całujący ją w
policzek. Wyglądali, jakby świetnie się bawili i jakby czuli się najszczęśliwsi
w świecie.
- Van nam je robiła, jak byliśmy kiedyś na wyścigach.- Laura
dotknęła delikatnie ramienia Rossa, na co on się do niej odwrócił.
Brunetka założyła ręce na piersiach i z niemym uśmiechem
wpatrywała się w zdjęcie.
- Byłam ogromną szczęściarą. Miałam wspaniałego przyjaciela
i byłam cholernie zakochana - powiedziała po chwili milczenia i chwyciła ramkę
w ręce. - Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy nawet o tym, że można też ścigać się
nielegalnie - dodała, poczym, uśmiech z jej twarzy zniknął, a zastąpiło go
ciche prychnięcie.- Trułam rodzicom przez pół roku, aż w końcu na urodziny
kupili mi motor. To ja wyhaczyłam te cholerne zawody. Gdyby nie ja, Lucas nadal
by tu był.
Zaśmiała się gorzko i usiadła na wielkim łóżku, kładąc ręce
na głowie.
- Byłam tak cholernie głupia - mruknęła i rzuciła twarz w
poduszkę.
Ross był zaskoczony jej nagłym wyznaniem, ale tłumiony w
poduszce pisk ocucił go z zamyślenia.
- Nie myśl tak, Lau - zaczął, siadając obok niej. Zawahał
się, ale w końcu położył rękę na jej plecach. - Śmierć Lucasa to nie twoja
wina.
- To czyja, do diabła?
Jej ton nie był przyjemny, ale też nie złośliwy, czy
sarkastyczny. Po prostu bezsilny. I może z lekka poirytowany.
- Kurwa, Ross, nie praw mi morałów, błagam cię - warknęła
cicho, wracając do pozycji siedzącej. - Wiem, że nie powinnam się obwiniać. Doskonale
to wiem. Ale mimo wszystko… Nie mogę zapomnieć jego miny, kiedy przyjechałam
pod jego dom motorem. Wiedział, że będą z tego kłopoty, ale miał na myśli mnie.
W życiu bym nie pomyślała, że… - Nagle brunetka podskoczyła jak oparzona i
przyjrzała się bystrzej narzeczonemu - Skąd wiesz, kto to Lucas? I skąd, do
cholery, wiesz, że nie żyje?!
No to klops.
- Em, Laura, ja… Po prostu…
Kiedy blondyn starał się wymyślić jakąś dobrą wymówkę, Laura
wzięła parę wdechów, chcąc się uspokoić. Dobrze wiedziała, kto wypaplał jej
małą tajemnicę. A raczej skrawek tej tajemnicy.
- Dobra, nie ważne - powiedziała w końcu. - Dobrze wiem, że
to Max. Tylko on zna dokładnie ten
kawałek historii- dodała, poczym opadła bezsilnie na łóżko. - No chyba, że
zdążyłeś przekonać do siebie Antiego i wgadał ci wszyściusieńko.
Blondyn zaśmiał się pod nosem, kiedy przypomniała mu się
podejrzliwa mina Wenecciego, kiedy dowiedział się, że chłopak bierze z Laurą
ślub.
- A jest tego więcej? - zapytał, rzucając się obok brunetki.
Laura odwróciła głowę w jego kierunku tak, że prawie stykali
się nosami. Uśmiechnęła się niemo i złapała dłoń Lyncha.
- Ross, śmierć Lucasa może i była moją winą, ale na pewno
nie zrobiłam tego świadomie. A bardzo dużo złych rzeczy robiłam zdając sobie z
tego całkowitą sprawę - westchnęła i przysunęła głowę bliżej niego.
Teraz oboje wpatrywali się w sufit, który był usłany zdjęciami brunetki,
Lucasa i Antonia.
- Ale wracając - dziewczyna znów utkwiła wzrok w twarzy
blondyna, na co on automatycznie ścisnął jej dłoń. Była taka mała i drobna, bał się, że może ją
zgnieść, ale mimo to, jej ciemne oczy sprawiły, że na chwilę zapomniał o
wszystkim, co działo się wokół. - Na serio jesteś tak tępy, żeby trzymać swoją
narzeczoną dwa metry od siebie?
- Bardzo możliwe - odpowiedział z uśmiechem.
Cały czas nie mógł uwierzyć, że w końcu normalnie
rozmawiają. Bez udawania, bez krzyków, kłótni i złośliwości. Trzymał ją właśnie
za rękę, leżeli razem na łóżku, a uśmiech nie opuszczał ich twarzy.
- To lepiej nastawiaj się już psychicznie, bo całuję tak, że
kolana miękną - wyszeptała zadziornie brunetka, a kiedy spotkała się ze
zdziwioną miną chłopaka, zaczęła trząść się ze śmiechu.
***
- No więc, kochani! - Pan Marano wstał z krzesła i
zlustrował wszystkich dokładnie wzrokiem, zatrzymując go na młodszej córce. -
Nie dość, że odzyskaliśmy dziecko, to jeszcze lada moment wydamy je za mąż! -
zamachał w górze ręką i uniósł lampkę wina tak wysoko, aby wszyscy mogli ją
zobaczyć. - Wypijmy za to!
- Jestem za! - Dołączył do niego Mark i na stojaka wypił
całą zawartość kieliszka. - Z każdym rokiem twoje wino jest coraz lepsze,
przyjacielu - uśmiechnął się i dał Damiano kieliszek, które ten szybko
napełnił.
- Tato, proszę cię, nie rozpijaj tu wszystkich - wtrąciła
Vanessa, biorąc Nicka na kolana i dając mu plastikowy kubek z sokiem
pomarańczowym. - Chciałabym, żeby te święta Riker przeżył na trzeźwo.
- Ej! - oburzył się wspomniany blondyn - Ostatnio wypiłem
tylko jeden kieliszek za dużo, okej? - dodał na swoją obronę, czym wywołał
śmiech brata.
- I to przez jeden kieliszek zniszczyłeś lampkę w salonie? -
Ross zmarszczył brwi poczym dodał - A na po weselu, w noc poślubną, Vanka
musiała cię holować do domu, bo zasnąłeś.
- Przynajmniej on nie dobierał się do druhen - wtrąciła
Rydel, patrząc znacząco na Setha.
- To one dobierały się do mnie.
Tak więc, przy stole panowała radosna atmosfera, która
dopisywała nawet Laurze. Chociaż ta niewiele się odzywała, bacznie nadstawiała
uszu, chcąc wyłapać jak najwięcej szczegółów z życia, w którym mogła
uczestniczyć już od dawna. Śmiała się z żartów, prychała na docinki ze strony
Reachel czy Van oraz momentami dodawała coś od siebie. Poza tym, prawie w ogóle
nie odstawiała od ust wina, które piła już nie po raz pierwszy. Nie raz siadała
z ojcem na huśtawce przed domem i oboje wypijali po jednej butelce.
W tym roku winnica
ślicznie rozkwitła, przeszło jej przez myśl, a gdy wyjrzała za okno,
uśmiech zniknął z jej twarzy.
- Laura, daj spokój - wołał Antonio, biegnąc za brunetką.
- Ja nie… - zatrzymała się na chwilę, żeby złapać równowagę, ale potem
znów ruszyła dalej. - Nie jestem pijana, okej ???
- Tak, w to nie wątpię - prychnął pod nosem Wenecci, ale kiedy
zorientował się, jak daleko w tyle został za brunetką, szybko ją dogonił.
Od pogrzebu Lucasa minął tydzień. Anti już się pozbierał i starał się
myśleć trzeźwo, czego nie można było powiedzieć o brunetce. Cały czas chodziła
pijana i wymyślała najgłupsze pomysły, żeby tylko odciągnąć uwagę od tragedii,
jaka ją dosięgła.
- Antonio, słuchaj. - Nachyliła się nad ziemią, mrużąc oczy, po czym
przyssała usta do butelki z winem. - Ta głupia szmata pożałuje, okej?
Blondyn pokręcił głową i odebrał od Laury alkohol, wyrzucając go za
siebie. Jednak brunetka nie zważała na dźwięk tuczącego się szkła, tylko szła dalej,
klnąc pod nosem.
- Głupia, cholerna Violet.
Gdy Antonio wyłapał te słowa, momentalnie zesztywniał.
- Co ty chcesz zrobić? - zapytał, ale i tak znał odpowiedź. Nawet się
nie spostrzegł, jak znaleźli się w winnicy Marano, a ona nadal milczała.
- To wszystko jej wina! - wrzeszczała Laura, wskazując na wielką
winorośl, rosnącą w odosobnieniu. Wszystkie inne krzewy zbierały się w długie
pasy zieleni, ale tylko ten jeden stał samotnie, wyglądając jak prawdziwe
drzewo.
Laura miała żal do rośliny od urodzenia. Violet tworzyła część rodziny,
była traktowana, jak trzecia córka. To ona dawała najdorodniejsze owoce, to
przy niej Damiano przesiadywał całymi dniami.
To przez nią zaniedbywał Laurę.
- Gdyby nie ona, nie pokłóciłabym się z ojcem! Nie wyciągnęłabym was
wtedy na wyścigi! Lucas by żył! - krzyczała przez łzy i szła dalej, co chwilę
odwracając się do przyjaciela.
Cała się trzęsła, a jej serce było poszarpane jak nigdy. Czuła, że robi
źle, ale nie chciała przestawać. Myślała, że kiedy to zrobi poczuje się lepiej,
że ból wreszcie zniknie. Nie mogła
zemścić się na motorze, czy kimkolwiek z toru, ale mogła zrobić to na Violet.
Wyjęła z kieszeni kurtki kilka petard i zapalniczkę.
- Laura, do cholery, nie rób tego!
Było już a późno. Laura odpaliła wszystkie na raz, a kiedy rzuciła je
pod drzewo, odskoczyła przerażona. Nie mogła pojąć, co właśnie zrobiła.
Zakołowało jej się w głowie, a ona nadal stała przerażona. Dopiero,
kiedy przy Violet pojawiły się iskry, rozumiała, co zrobiła.
Czuła się jak w transie, kiedy wlekąc nogami, była popychana przez
Wenecciego do wyjścia.
- Laura, do Rzymu, szybko! - krzyczał za nią Anti i ponaglał, kiedy
brunetka się zatrzymywała.
Nie mogła już wrócić do domu. Patrzyła, jak piętnaście lat jej życia
staje w płomieniach, jak od ognia zajmuje się trwa, krzewy i drzewa. Patrzyła
na spustoszenie, które sama zasiała.
- Antonio, ja…
Nagle oderwało jej mowę, bo kolejna petarda odstrzeliła. No tak,
przecież miała kilka pochowanych w krzakach. Popatrzyła na przyjaciela
wielkimi, przerażonymi oczami.
- Boże, co ja robiłam… - Zatkała usta ręką i runęła z na ziemię z
bezsilności.
Chciała się pozbierać, wymyślić jakieś rozwiązanie, ale nic z tego. Zamiast
tego cała się trzęsła, łkała i piszczała.
- List… - wyszeptała i nagle przestała płakać. Wstała i rzuciła się na
przyjaciela. - Wrócę, obiecuję! - krzyknęła i czym prędzej pognała w stronę
domu.
Potykała się o własne nogi, zahaczyła sukienką o gałąź, przez co ta się
rozpruła, Antonio wołał za nią z przerażeniem.
Ale to nie miało znaczenia.
Musiała spakować rzeczy i uciec. Nie mogła tu być ani chwili
dłużej.
- Laura, wszystko w porządku? - zapytał Antonio, siedzący
obok brunetki. Wziął jej trzęsącą się dłoń w swoją, czym przykuł jej uwagę.
- Tak, tylko po prostu… - odchrząknęła i zniżyła głos tak, żeby
nie słyszał tego nikt, oprócz Wenecciego. - Przypomniała mi się moja ucieczka.
Dłoń blondyna nagle zesztywniała i zgniotła tą, należącą do
Laury.
- Ałł. - Wessała powietrze i szybko wyślizgnęła rękę z
uścisku przyjaciela.
- Mówiłaś o tym rodzicom? - zapytał z kamienną twarzą.
Laura poczuła się mała i bezbronna.
- N-nie - wydukała, nagle czując, że zrobiła coś nie tak.
- Lau, kochanie, musisz im w końcu powiedzieć - uśmiechnął się
do niej pokrzepiająco, co jednak nie pomogło brunetce. Przełknęła cicho ślinę.
- Skarbie. - Z zamyślenia wyrwał ja głos Rossa, który
właśnie chwycił jej dłoń.
Poczuła, jak w palec wbija jej się obręcz pierścionka, który
dzisiaj miała na sobie po raz drugi.
- Tak? - Wyrwana z zamyślenia, uśmiechnęła się słodko w
stronę narzeczonego, a potem przeniosła wzrok na innych zebranych przy stole. -
Coś mnie ominęło?
- Właśnie zastanawialiśmy się z Damiano, na kiedy
wyznaczyliście datę ślubu - uśmiechnęła się ciepło Stormie , za to z twarzy
brunetki uśmiech zniknął całkowicie.
- Jeszcze się nad tym nie zastanawialiśmy - przyznał Ross,
kładąc złączone ręce jego i Laury na stole obok swojego talerza.
- A więc postanowione! - zawołał radośnie Damiano.
-Pobierzecie się za twa tygodnie, zanim jeszcze zdążycie uciec z Włoch.
~*~*~*~*~
Dam, dadadadam!!!
Nie wiem, czy dobrze
zrobiłam, przedłużając rozdział o tysiąc słów. Serio, zwykle jest ich dwa
tysiące, ale tym razem zaszalałam i postawiłam na trzy. Przecież jesteśmy już
na 17, a ślub Raury jest tylko w planach. A więc zaczynamy te plany wprowadzać
w rzeczywistość.
Poza tym, przeszłość
Laury poznaliście już chyba w całości. Jakby ktoś się nie zorientował, akcja w
której kłóci się z Vanessą, dzieje się
zaraz potem, a następnie idzie do Koloseum.
Mam nadzieję, że nie
zanudziłam Was, ale postanowiłam, że należy Wam się mała nagroda za to, ze tak
dzielnie czekaliście.
Dziękuję za miłe
słowa pod rocznicową notką :*
Do napisania,
~ Alex